Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 16

Ważne pytanie w notce.

        – Dziękuję, za kilka minut otrzyma pani swoje zamówienie.

        Uśmiechnęłam się do starszej pani, która odwzajemniła mi się tym samym i poszła zająć miejsce tuż obok drzwi, wygodnie się rozsiadając.

        Przełożyłam na talerzyk czekoladową babeczkę, polaną lukrem, a potem odwróciłam się do lodówki, która za mną stała, by wyjąć z niej szklany dzbanek z truskawkowym smoothie. Nalałam napoju do wysokiej szklanki i obie rzeczy postawiłam na tacy z logo kawiarni.

        W chwili, gdy przesunęłam zamówienie na bok lady, z kuchni wyszła Phoebe i z entuzjazmem chwyciła tacę w dłonie.

        – Dobrze sobie radzisz.

        Jej warkocze zawirowały, gdy do mnie mrugnęła, chwilę później zanosząc zamówienie do siwowłosej pani.

        Odetchnęłam z ulgą i ukradkiem otarłam spocone z nerwów dłonie o mój nowy, biały fartuszek z logo „Magnolii".

        Nie byłam pewna czy było po mnie widać, ale bardzo stresowałam się pierwszym dniem w pracy. Niemal całą noc nie spałam i nawet pszczółka nie pomogła. Oczywiście nikomu się do tego nie przyznałam, zapewniając Archera, że jestem podekscytowana.

        Owszem, byłam. Jednak jeszcze bardziej byłam przerażona tym, co może się wydarzyć.

        Nawet zapewnienia Phoebe, że idzie mi dobrze, przez większość dnia nie były w stanie mnie uspokoić.

        Na szczęście żadne z moich obaw się nie sprawdziły. Phoebe kazała mi stać za ladą i przyjmować zamówienia. Ona zajmowała się sprawami w kuchni i gdy miała czas, zanosiła zamówione rzeczy do stolików. I szczerze musiałam przyznać, że we dwie wypracowałyśmy całkiem niezły rytm.

        Poza kilkoma dziwnymi spojrzeniami, które otrzymałam od klientów, nic złego się nie wydarzyło. A ja tylko modliłam się, by tak już pozostało do końca mojej zmiany, czyli przez kolejną godzinę.

        Nie chciałam nikogo zawieść, a już na pewno nie Phoebe, która ofiarowała mi tak wiele.

        – Przepraszam.

        – Tak?

        Uniosłam wzrok znad kasy i zobaczyłam przed sobą wysokiego, czarnowłosego chłopaka. Opierał się łokciami o ladę i przygryzał wargę, a na jego brwi mogłam dostrzec mały, czarny kolczyk w kształcie kuleczki.

        Kojarzyłam go, bo jakąś godzinę wcześniej zamówił aż trzy jagodowe babeczki, które zjadł całkiem sam. Mi było zbyt słodko już po jednej, ale to może dlatego, że nigdy nie jadłam zbyt wiele słodyczy.

        – Obawiam się, że mam pewien problem z zamówieniem – powiedział.

        Jego uważne, brązowe oczy obserwowały mnie intensywnie. Nie byłam do tego przyzwyczajona, więc poczułam się trochę nieswojo.

        – Och, bardzo mi przykro. Zaraz pójdę po szefową.

        Zanim zdążyłam odejść od lady, wyciągnął dłoń przed siebie, łapiąc mnie za nadgarstek. Wzdrygnęłam się na ten dotyk i natychmiast zabrałam dłoń, robiąc krok w tył. Mimowolnie chwyciłam swój nadgarstek, delikatnie go pocierając, zupełnie jakby zranił mnie swoim dotykiem.

        Fizycznie nie zrobił mi nic złego, ale moja psychika była już zupełnie inną sprawą.

        – Myślę, że możemy to załatwić we dwójkę.

        Uśmiechnął się, jeszcze bardziej pochylając się nad ladą. Zupełnie jakby chciał zniwelować odległość, którą chwilę wcześniej zwiększyłam.

        – A z czym miał pan problem?

        Nerwowo spojrzałam w bok, dostrzegając, że Phoebe stoi do nas tyłem rozmawiając z jednym z klientów. Nie powinnam panikować, ale nie mogłam nic poradzić na to, ze zaczęłam robić się nerwowa.

        – No cóż... myślę, że nie otrzymałem twojego numeru telefonu, słodka.

        – Co? – Wyjąkałam, zupełnie zaskoczona.

        Po co miałby chcieć mój numer telefonu?

        – No dobra, muszę zapamiętać, że te ładne nie zawsze są najmądrzejsze – powiedział tonem, który już nie brzmiał tak uprzejmie. – Chcę twój numer telefonu kotku. Zapiszesz mi?

        – Proszę mnie tak nie nazywać i po co panu mój numer telefonu?

        Skuliłam się, gdy spojrzał na mnie z pogardą.

        – Serio? – powiedział, wybuchając śmiechem. – Żeby się z tobą umówić, jaśniej już ci tego nie wytłumaczę.

        Przez chwilę patrzyłam na niego z zupełnym niezrozumieniem, mając nadzieje, że za chwilę wytłumaczy mi, co miał na myśli. Niestety zamiast wyjaśnień otrzymałam głośny śmiech, który zwrócił uwagę wszystkich klientów.

        – Chyba pogłoski mówią prawdę i jesteś nieźle porąbana. Ewentualnie tak pusta, że nie rozumiesz, co się do ciebie mówi.

        Zamrugałam powiekami, pragnąc odgonić formujące się pod nimi łzy, gdy jego słowa uderzyły we mnie boleśnie.

        Zacisnęłam dłonie w pięści, czując, jak pierwszy raz od dawna ponownie wbijam paznokcie we wnętrze dłoni. Musiałam to zrobić, by zachować kontrolę, a gdy znowu je tam poczułam, ogarnęło mnie uczucie słabości.

        – Ja...

        Starałam się coś powiedzieć, obronić się przed jego słownym atakiem. Niestety żadne słowa nie wyszły z moich ust, co spotkało się z jeszcze większą kpiną ze strony mężczyzny.

        – Jakiś problem?

        Phoebe podeszła do nas, ze złością patrząc na mężczyznę. Zacisnęła wargi i uniosła brwi, czekając na jego odpowiedź.

        – Poza tym, że zatrudniasz idiotów? Może wyglądem się broni, ale od tak porąbanej laski lepiej trzymać się z daleka.

        – Więc czemu jeszcze tu stoisz? – warknęła opryskliwie. – Wynoś się stąd i najlepiej już nigdy nie wracaj.

        – Spokojnie – uniósł ręce do góry, a uśmiech nie schodził z jego twarzy. – Może zapłać jakiemuś, to nie będziesz musiała używać mózgu, żeby cię wyruchał – powiedział, patrząc na mnie z odrazą.

        A potem wyszedł, tak po prostu, ciągle się śmiejąc i przybijając piątkę z jakimś innym facetem, który czekał na niego na zewnątrz.

        Ja ciągle stałam w miejscu, nie będąc w stanie się ruszyć, a wokół mnie panowała grobowa cisza. Mogłam usłyszeć moje głośno bijące serce, nierówny oddech i szepty ludzi.

        – Gwen...

        – Przepraszam, zaraz wrócę – wyszeptałam przez zaciśnięte gardło.

        Odwróciłam się i szybkim krokiem przeszłam przez kuchnie, otwierając tylne drzwi, które prowadziły na zewnątrz.

        Wzięłam głęboki oddech i oparłam się o mur, walcząc ze łzami, które usilnie starały się wydostać na zewnątrz.

        – Gwen, nie uciekaj.

        Phoebe pojawiła się obok mnie, ale nawet na nią nie spojrzałam, od razu odwracając wzrok.

        – Zraz przyjdę. Wracaj do środka, bo jeszcze coś się stanie.

        – Poprosiłam znajomego, żeby na chwilę wszystkiego przypilnował. Nie słuchaj tego dupka, niektórzy...

        – Nie rozumiesz? On nie był zwyczajnie niemiły. Chodziło o mnie i o to, jaka jestem. Miał racje, jedyna różnica polega na tym, że nie muszę płacić za seks – spojrzałam na nią ze łzami w oczach. – O co chodziło z tym, że chciał mój numer?

        Nie musiałam płacić za seks, dziękowanie czy jakkolwiek byśmy to nazwali. O nie, za mnie byli wręcz gotowi dopłacić...

        – Pewnie chciał się z tobą umówić, bo mu się spodobałaś. Nie bierz tego do siebie, po prostu uraziłaś jego dumę.

        – Nie. – Pokręciłam głową. – Nie nadaję się do tego. Chciałaś mi pomóc, ale to się nie uda. Ciągle będą takie sytuacje, za każdym razem, gdy nie będę wiedziała tak oczywistych rzeczy.

        – Widzę, że nie chcesz rozmawiać, więc na chwilę cię zostawię. Jeśli chcesz, możesz już wrócić do domu, ale nawet nie myśl, że pozwolę ci tak po prostu uciec – szepnęła. – Właśnie na tym polega życie. Na nieustannej walce.

        Zrobiła krok w tył i na chwilę się zawahała, zerkając na mnie. Westchnęła cicho, a potem wróciła do środka.

        Osunęłam się na ziemię, gdy usłyszałam za sobą zamykające się drzwi. Z mojego gardła wyrwał się cichy, przepełniony bólem szloch.

        Czy właśnie tak miało wyglądać moje „nowe" życie? Znowu miałam być jedynie rzeczą, tym razem służącą do zabawiania się mną i wyśmiewania? Miałam być kimś gorszym tylko, dlatego, że ktoś mnie wykorzystał w najgorszy możliwy sposób...

        Byłam w stanie to wytrzymać bez załamania się?

        Chciałam tylko zacząć wszystko od nowa, poznać prawdziwe życie i stanąć na własne nogi. Wykorzystać szansę, którą dostałam w momencie, gdy Archer znalazł mnie na tamtej ulicy. Pragnęłam być dumna z samej siebie, by inni byli dumni z tego, co osiągnęłam.

        Naprawdę prosiłam o zbyt wiele?

        Otarłam policzki ze świeżych łez, pociągając nosem i mimowolnie popatrzyłam na poranione od paznokci dłonie. Zrobiłam krok w przód tylko po to, by chwilę później cofnąć się kilka kroków w tył.

        Może po prostu byłam zbyt słaba na ten prawdziwy świat... zbyt słaba, by wykorzystać szansę, którą dostałam. Może nie zasługiwałam na prawdziwe życie.

        Dotknęłam palcem małych, czerwonych ran, które biegły niemal w jednej linii. Jeszcze niedawno te ślady nie zrobiłyby na mnie żadnego wrażenie, bo nigdy nie znikały, ale teraz... Teraz było inaczej.

        I wtedy zrozumiałam.

        Nie chciałam być słaba, nie mogłam ponownie pozwolić, by inni ludzie kierowali moim życiem, by wmawiano mi, kim jestem i do czego mam prawo. Nie mogłam być znowu jedynie bezmyślnym pionkiem, który pozwala na wszystko, jedynie ze strachu.

        Chciałam być po prostu człowiekiem, a jeśli się poddam, nigdy tego nie osiągnę.

        Może Phoebe miała rację. Życie polegało na nieustannej walce, a ja być może musiałam walczyć po prostu odrobinę mocniej niż inni.

~~

        Pożegnałam się z Phoebe, a potem opuściłam Magnolię, zamykając za sobą drzwi. Rozejrzałam się po parkingu i z ulgą dostrzegłam samochód Archera.

        Po wcześniejszym „incydencie", szybko wróciłam do pracy, nie chcąc mieć zbyt wiele czasu na rozmyślanie. Podjęłam decyzję, że nie mogę się tak po prostu poddać i pozwolić wygrać swojemu strachowi, ale utrzymywanie tej decyzji w samotności, gdy miałam dużo czasu na myślenie... no cóż, na pewno nie byłoby łatwe.

        Wytrwałam ostatnią godzinę, ignorując wszystkie zaciekawione spojrzenia i swoje obawy. A gdy wybiła osiemnasta, oficjalnie zakończyłam swój pierwszy dzień w pracy, czując małą satysfakcję, że jakoś dałam radę.

        Początkowo miałam od razu wrócić do domu pieszo, ale Archer do mnie zadzwonił, prosząc, bym na niego zaczekała. Podobno i tak musiał coś załatwić i odebranie mnie nie sprawiało mu problemów. Nie bardzo mu wierzyłam, ale w pewnym sensie podobało mi się to, jak się o mnie troszczył. A jeśli odebranie mnie sprawiało, że był spokojniejszy, to czemu nie.

        Była to moja pierwsza rozmowa telefoniczna i musiałam przyznać, że głos Archera brzmiał nieco zabawniej niż w rzeczywistości.

        – Cześć.

        Wsiadłam do samochodu i posłałam Archerowi delikatny uśmiech.

        – I jak tam pierwszy dzień w pracy?

        Spojrzał na mnie, gdy zapinałam swój pas. Wydobyłam z siebie cały entuzjazm, jaki posiadałam, by nie zobaczył, że coś jest nie tak.

        – Dobrze, bardzo szybko mi zleciało i w sumie nic nie popsułam – zażartowałam.

        – Na pewno? Wydajesz się trochę smutna. – Zmarszczył brwi.

        – Nie, tylko ci się wydaje. Po prostu jestem trochę zmęczona – skłamałam.

         Nie chciałam by Archer uświadomił sobie, że wcale nie jestem taka silna i to wszystko jest dla mnie o wiele trudniejsze niż się przyznaję.

        Uniosłam dłoń, chcąc poprawić włosy i zanim zdążyła ponownie wylądować na moich kolanach, znalazła się w delikatnym uścisku Archera.

        Spojrzałam na niego w momencie, gdy odwrócił ją wnętrzem do góry i spojrzał na moją poranioną skórę, zaciskając usta.

        Moje serce ścisnęło się boleśnie, gdy spojrzał na mnie oczami po brzegi wypełnionymi smutkiem. Nie mogłam znieść myśli, że to z mojego powodu jest taki smutny.

        – Ja...

        – Od jakiegoś czasu już ich nie miałaś, więc nie mów, że jest w porządku.

        – Zauważyłeś?

        – Nie tylko ty zauważasz szczegóły, Gwen. – Zaczerpnął powietrza, jakby próbując opanować emocje. – Na początku ciągle zaciskałaś dłonie i miałaś te rany, ale od jakiegoś czasu było lepiej. Co się stało?

        Delikatnie i niepewnie położył kciuk na zranionej skórze jakby swoim dotykiem chciał uleczyć zranione miejsca, jakby starał się zrozumieć.

        – Po prostu jest trudniej niż myślałam. – Spuściłam głowę, wpatrując się w miejsce, które gładził swoim kciukiem. – Do tej pory nie zdawałam sobie sprawy, że nie wszyscy mnie akceptują, ale to w porządku. Nie poddam się przez kilka źle nastawionych osób. Nie zawiodę was, nie zawiodę siebie.

        Spojrzałam mu w oczy, mając nadzieję, że nigdy nie zobaczę w nich zawiedzenia.

        – Nigdy nie mogłabyś mnie zawieść, Gwen. Jestem dumny z tego jak sobie radzisz. Obiecaj mi tylko jedno?

        – Co?

        – Obiecaj, że jeśli coś będzie wydawało ci się zbyt trudne, po prostu przyjdź do mnie. Nigdy nie rób sobie krzywdy celowo. Ani w ten, ani w innym sposób.

        – Obiecuję.

        Nie do końca wiedziałam, co miał na myśli, ale nigdy nie skrzywdziłabym siebie celowo, bo naprawdę chciałam żyć. Te rany były tylko sposobem na nie myślenie o bólu psychicznym...

        Sposobem, który kiedyś był jedynym, jaki znałam i odruchowo po niego sięgnęłam, gdy zrobiło się trudno.

        Nie chciałam jednak już więcej widzieć tego smutku w oczach Archera, które zawsze powinny być radosne.

Hej kochani :*

Jak Wam się podoba nowy rozdział? Chętnie poznam Wasze opinie;)

Mam też do Was pewne pytanie. Chciałabym umieć spojrzeć na swoje książki oczyma kogoś innego, ale nie potrafię, dlatego Was o to pytam. Teraz, gdy już przeczytaliście jakąś część historii, myślicie, że nadaje się ona do wydania? Przed nami jeszcze dużo rozdziałów, akcji i emocji, ale chciałabym poznać Waszą szczerą opinię. Chcę absolutnej szczerości, kochani i będę wdzięczna za każdą opinię.
Nie ukrywam, że poważnie zaczęłam myśleć nad jej wydaniem, ale chciałbym poznać Wasze zdanie  ;*

Jeśli uważasz, że rozdział na to zasłużył, zostaw po sobie komentarz, gwiazdkę.

Pozdrawiam :*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro