Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 14

        Najciszej jak potrafiłam, położyłam kartkę razem z kluczami na stole, który był zawalony różnego rodzaju narzędziami, których nazw nie potrafiłam wymienić. Kątem oka cały czas zerkałam na otwarte drzwi do biura w warsztacie, modląc się by Archer lub jego przyjaciel zaraz zza nich nie wyszli.

        Gdy klucze już leżały bezpiecznie na stole i przyciskały swoim ciężarem kartkę papieru, ostatni raz spojrzałam na drzwi, a potem na paluszkach ruszyłam do wyjścia z garażu. W momencie, w którym znalazłam się na zewnątrz, zaczęłam biec w stronę chodnika, a potem jeszcze kawałek, by być pewną, że nikt z warsztatu nie będzie w stanie mnie dostrzec.

        Archer na pewno będzie myślał, że siedzę w pokoju, dopóki nie zobaczy zostawionej przeze mnie wiadomości.

        I jedyne, co podpowiadała mi świadomość to, że będzie wściekły. Chociaż tak naprawdę chyba nie robiłam nic strasznego. O wiele gorsze byłoby, gdybym nie zostawiła mu żadnej wiadomości z nadzieją, że nawet nie zauważy mojej nieobecności.

        Gdy obudziłam się tego ranka, jedyne, czego byłam pewna to, że muszę zacząć żyć. Tak jak to sobie obiecałam.

        Jedyne, co przyszło mi do głowy to zwiedzenie miasteczka i pomyślenie o tym, co robić dalej. Nie mogłam bez końca siedzieć na głowie Archerowi i jego ojcu. Nie mogłam żyć w ten sposób, gdy miałam szansę na coś o wiele większego. Niewiele wiedziałam o prawdziwym życiu, ale jeśli sama nie odkryję tych wszystkich niewiadomych, nie będę żyła. Nie tak naprawdę.

        Wiedziałam, że Archer nie pochwalałby mojej samotnej wędrówki, dlatego zostawiłam mu kartkę, z nadzieją, że nie będzie bardzo zły. I pewnie w innych okolicznościach cieszyły się, że wreszcie wyszłam do ludzi, ale jak zgodnie z George'em stwierdzili, powinnam być bardzo ostrożna ze względu na ludzi, którzy potencjalnie mogli mnie ścigać. A co za tym idzie, prawdopodobnie nie powinnam nigdzie chodzić sama.

        Jednak czy można nauczyć się żyć, ciągle tylko uważając i uciekając z obawy, że stanie się coś złego?

        Szłam przed siebie, podziwiając wszystkie na pozór zwykłe domy i drzewa, ciesząc się słońcem grzejącym mnie swoimi promieniami i odrobiną wolności, której właśnie zaznałam.

        Byłam w Fallon już od jakiegoś czasu, ale poza zakupami z Maddy, jeszcze nigdzie nie wychodziłam. I właśnie dopiero teraz poczułam prawdziwą wolność.

        Przystanęłam na poboczu, zamknęłam oczy i odchyliłam głowę do tyłu, czując, jak słońce delikatnie pieści moją twarz, a łagodny, ciepły wiaterek gładzi moje policzki. Błogi, zachwycający dotyk natury.

        Roześmiałam się. Pierwszy raz tak naprawdę się roześmiałam, odkąd zamieszkałam z „wujkiem". I pierwszy raz pomyślałam, że mogło być coś przed nim. Mogły być jakieś słoneczne dni i radosne uśmiechy.

        Otworzyłam oczy i wtedy ujrzałam przed sobą budynek, który od razu mnie oczarował.

        Jasnobrązowe mury i duże okna, a wokół żwirowy plac, na którym stały zaparkowane samochody. Nad dużymi przeszklonymi drzwiami wisiał biały szyld z jasnoróżowym napisem: „Magnolia".

        Zaciekawiona ruszyłam do drzwi, domyślając się, że musi być to jakaś restauracja lub kawiarnia. Weszłam do środka, słysząc nad głową dzwonek, a do mojego nosa od razu napłynęły pyszne, słodkie zapachy.

        Przede mną rozciągała się jasna lada, na której poustawiane były szklane klosze z babeczkami i ciastami. Cała ściana za ladą pokryta była czarną tablicą, na której rozpisane było menu kawiarni. Zerknęłam w prawo i zobaczyłam wiklinowe białe stoliki i krzesła na tle pokrytych cegłami ścian. Przy stolikach z wazonami, w których były jakieś ładne, różowe kwiaty siedzieli uśmiechnięci goście. Na lewo była tylko ściana łącząca się z tą za ladą, z taką różnicą, że na środku powierzchni pokrytej cegłami wisiała mała, czarna tablica w złotej ramie. Na środku widniał napis: „You look lovely today!"

        Uśmiechnęłam się delikatnie i mimowolnie zerknęłam na swoją sukienkę w ładne, niebieskie kwiaty, na którą namówiła mnie Maddy. Nie wiem, co mną kierowało, gdy rano ją założyłam, ale może chciałam się poczuć jak ktoś zupełnie inny. Jakbym naprawdę zaczynała od nowa i mogła być kimś normalnym.

        – Nasze codzienne napisy zawsze mówią prawdę, a sukienka jest naprawdę świetna.

        Podskoczyłam w miejscu i przekręciłam głowę, słysząc kobiecy głos.

        Za ladą stała dziewczyna, która mogła być kilka lat starsza ode mnie. Jej długie czarne włosy były zaplecione w dwa, dobierane warkocze, a na opalonej twarzy widniał delikatny, podkreślający jej urodę i brązowe oczy makijaż.

        – Umm... Codzienne? – zapytałam niepewnie.

        Z wahaniem podeszłam do lady i poprawiając sukienkę, usiadłam na wysokim, białym stołku barowym.

        – Tak – pokiwała głową, stawiając na ladzie wysoką szklankę. – Codziennie go zmieniamy.

        – Więc co napiszecie jutro? Też jakiś komplement?

        Spojrzałam na nią z nieskrywaną ciekawością. Ciekawe, jakie wcześniej mieli napisy. Czy były to również jakieś komplementy?

        – Chyba nie mogę ci powiedzieć – stwierdziła z poważną miną, nalewając do szklanki jakiegoś gęstego płynu z dużego dzbanka. Przesunęła ją w moją stronę i uśmiechnęła się. – Najwyraźniej musisz przekonać się sama.

        – Och, no dobrze – powiedziałam lekko zawiedziona. Wiedziałam, że następnego dnia będę zbyt zawstydzona, by przyjść tylko po to, by przeczytać napis na tablicy. – Umm... ja nic nie zamawiałam.

        Zmarszczyłam brwi, patrząc na szklankę pełną pomarańczowego płynu, która stała przede mną.

        – Wiem, to na koszt firmy.

        – Okej, dziękuję – szepnęłam z uśmiechem. – A co to jest?

        Teraz to ona zmarszczyła brwi, przyglądając mi się, ale chwilę później szeroko się uśmiechnęła.

        – Już cię lubię.

        – Co? Dlaczego?

        – Pierwsza zasada – uniosła palec. – Nigdy nie pytaj ludzi, czemu cię lubią, po prostu to robią, okej? – Gdy pokiwałam głową, kontynuowała. – Ale mogę ci zdradzić, że to dzięki twojej niewiedzy na temat smoothie, które stoi przed tobą. Zwyczajna osoba, zwłaszcza z naszego miasta od dziecka pije mieszankę zmiksowanych owoców, a ty nie wiesz nawet, co to.

        – Chyba nie rozumiem. Czy to przypadkiem nie powinno robić ze mnie dziwnej?

        – Owszem, jesteś dziwna tak jak ja. A ja lubię tylko dziwne osoby – stwierdziła z szerokim uśmiechem. – A teraz spróbuj, bo się obrażę.

        Ciągle trochę skołowana, podniosłam szklankę i uniosłam ją do ust, upijając łyk.

        – Smaczne. Co to za owoc?

        – Mango i pomarańcza – zaśmiała się. – W takim razie skoro zaaprobowałaś moje dziecko, mogę zdradzić ci swoje imię. Jestem Phoebe.

        Wyciągnęła w moją stronę swoją szczupłą dłoń, a ja z uśmiechem ją chwyciłam, dostrzegając kolorowy tatuaż, który wyłaniał się spod krótkiego rękawa jej koszulki.

        – Gwen.

        – A teraz przestanę być taka dyskretna. Jesteś tą dziewczyną, o której ostatnio wszyscy mówią?

        – Och... tak, chyba tak – szepnęłam, a moje ramiona opadły w dół z rozczarowania.

        Przez krótką chwilę poczułam się zupełnie normalna. Phoebe wydawało się nie przeszkadzać to, jak dziwna się wydawałam, ale teraz wszystko stało się jasne. Nie była zdziwiona, bo najwyraźniej byłam głównym tematem w miasteczku... Nie polubiła mnie tylko dlatego, że miałam coś do zaoferowana, że byłam tego warta.

        – Jeśli mamy się przyjaźnić musisz zapamiętać, że zazwyczaj nie myślę, zanim coś powiem, więc plotę co mi ślina na język przyniesie – westchnęła. – Nie bierz tego do siebie, bo nie miałam na myśli nic złego. Czy nie wszyscy kiedyś byliśmy na językach innych?

        Wzruszyłam ramionami. Skąd niby miałam to wiedzieć?

        – No dobra, zanim palnęłam tę głupotę, chciałam zapytać, czy przypadkiem nie szukasz jakiegoś zajęcia.

        – To znaczy?

        – Zaczyna się sezon, a na ten moment jestem jedyną osobą, która tu pracuje. Może nie mam jakiegoś gigantycznego ruchu, ale samej jest ciężko. Chciałabyś pracować razem ze mną?

        – Dlaczego mi to proponujesz? Skoro o mnie słyszałaś, na pewno wiesz, że mam zerowe doświadczenie i prawdopodobnie odstraszę połowę twoich klientów.

        – No dobra, masz mnie. – Uniosła dłonie w geście poddania. – Wiem, że mieszkasz z Archerem Reedem, więc pomyślałam, że gdy cię zatrudnię, on będzie tu częściej wpadał i będę miała okazję popatrzeć na jego seksowny tyłeczek.

        – Co? – zapytałam zszokowana, omal nie wypluwając napoju, czy jak ono się tam nazywało.

        – No co tak na mnie patrzysz? Nie zauważyłaś, jaki jest krągły i aż się prosi, żeby go ścisnąć?

        Poruszyła zabawnie brwiami, a gdy się uśmiechnęła, w jej policzkach pokazały się małe dołeczki.

        Och... nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Nie bardzo byłam też pewna, po co miałabym na niego patrzeć. To znaczy... na „tyłeczek" Archera.

        I czyżbym trafiła na jego kolejną wielbicielkę? Ile ich jeszcze miał?

        – Dobra, a tak na poważnie to po prostu czuję, że możemy się dogadać i myślę, że potrzebujesz od kogoś szansy na nowy start.

        – Możesz mnie tak po prostu zatrudnić?

        – Oficjalnie „Magnolia" należy do mojego ojca, ale tak praktycznie to przekazał mi już stery nad lokalem. Sam już nie ma na to siły. To, co?

        Zagryzłam wargę, zastanawiając się, co zrobić. Zgodzić się? Tak wiele rzeczy mogło pójść nie tak. Nigdy w życiu nie pracowałam i tak właściwie nie wiedziałam, co dokładnie miałabym robić w tej kawiarni. Ciągle obawiałam się dotyku innych, a gdyby przypadkiem ktoś powiedział coś niestosownego, prawdopodobnie bym ześwirowała.

        Już teraz mogłam ze stuprocentową pewnością powiedzieć, że to najgorszy pomysł w historii wszystkich najgorszych pomysłów. No, ale cóż, musiałabym najpierw być całkiem normalna, żeby podejmować słuszne decyzje.

        A do normalności najwyraźniej było mi bardzo daleko.

        – Okej – szepnęłam, zanim zaczęłam się zastanawiać, w jak wielkie kłopoty się wpakowałam. – A co do Archera – zaczęłam, zanim straciłam odwagę. – Czemu miałabym patrzeć na... no wiesz.

        – Na jego tyłeczek? Gwen, mała musisz się wiele nauczyć. Archer ma najlepsze pośladki w tym mieście, a może i kraju. A wiesz, co sprawia, że jest jeszcze atrakcyjniejszy? – powiedziała, ściszając głos i nachylając się do mnie nad ladą.

         – Co?

        – To, że jest całkowicie nieosiągalny. To ciacho numer jeden i każda by go chciała, ale żadna nie może go mieć. Więc pozostaje mi wpatrywanie się i ciche podziwianie jego tyłeczka. A tobie się nie podoba? Jak to możliwe skoro jesteś kobietą?

        – Ja... nie wiem – wzruszyłam ramionami. – Nie bardzo wiem, co w ogóle masz na myśli – przyznałam szczerze, całkiem speszona.

        Bardzo dobrze czułam się przy Archerze i czasami udawało mu się sprawić, że czułam się bezpieczna. Ciągle mi pomagał, chociaż nie musiał. Jednak nad jego wyglądem nie zastanawiałam się do tej pory. Miał piękne oczy, to na pewno i ogólnie był przystojny, ale czy mi się podobał?

        Skąd miałam wiedzieć, jeśli nie miałam pojęcia, co to w ogóle oznaczało?

        – Hmm... Ciocia Pheobe musi cię jeszcze dużo nauczyć – powiedziała z szerokim uśmiechem.

        I cóż, może nie powinnam, ale zaczęłam się obawiać. Miałam wrażenie, że Pheobe odmieni moje życie. Pytanie tylko, czy na lepsze, czy gorsze...

~~

        Szłam powoli przed siebie, nie mogąc pozbyć się z twarzy delikatnego uśmiechu.

        Rozmawiałam z Phoebe przez kolejne dwie godziny, z krótkimi przerwami, gdy przychodzili nowi klienci. Opowiadała mi różne śmieszne sytuacje z kawiarni i zdradziła, że jej ojciec wymyślił ten biznes po tym, jak poślubił jej mamę, która uwielbiała zarówno przyrządzane przez niego słodkości, jak i magnolie.

        Jak się dowiedziałam, to właśnie magnolie znajdowały się w wazonach, a ja byłam nimi szczerze zauroczona.

        Straciłam poczucie czasu, gdy tak rozmawiałyśmy i poczułam się nieco lżejsza. Niewiele jej o sobie opowiedziałam, ale mimo to miałam wrażenie, jakbym ściągnęła z barków jakiś ciężar.

        Wiedziałam, że nie byłam idealnym materiałem na przyjaciółkę, ale miałam cichą nadzieję, że któregoś dnia będę dla niej chociaż dobrą koleżanką. No, chyba że prędzej mnie zwolni, gdy zobaczy, jak bezużyteczna w tej pracy jestem.

        Tak bardzo się zamyśliłam, że nie zorientowałam się, w którym momencie zeszłam z pobocza na sam środek ulicy. Oczywiście zrozumiałam, co zrobiłam dopiero wtedy, gdy do moich uszu dotarł przeraźliwie głośny dźwięk klaksonu, a potem pisk opon.

        Zesztywniała, z szeroko otwartymi oczyma wpatrywałam się w stojący przede mną samochód. Dzieliło mnie od niego kilkanaście centymetrów, ale to chyba nie było najgorsze, co mnie czekało.

        Byłam pewna, że wściekły kierowca o wiele bardziej da mi się we znaki. Zwłaszcza że kierowcą był Archer...

        – Czy ty zwariowałaś? – krzyknął, podchodząc do mnie w kilku długich krokach.

        Jego oczy były szeroko otwarte, zapewne po tym, jak z mojej winy prawie mnie potrącił.

        – Ja...

        – Czy ty w ogóle dbasz o swoje bezpieczeństwo? Najpierw tak po prostu sobie wychodzisz, zostawiając mi tylko głupią kartkę, a potem chodzisz po środku ulicy. Co, gdyby to był inny kierowca, pijany, albo zbyt mocno rozpędzony?

        – Zamyśliłam się – szepnęłam ze skruchą.

        – Nie możesz tak się zamyślać. Co, gdybyś spotkała tych ludzi? Wiesz, że możesz być w niebezpieczeństwie.

        Zacisnął wargi, delikatnie potrząsając moimi ramionami.

        Głośno wciągnęłam powietrze przez usta, dopiero wtedy zdając sobie sprawę, że delikatnie, ale stanowczo trzyma mnie za ramiona, znajdując się kilka centymetrów przede mną. Moje serce mocniej zabiło, ale nie ze strachu. Było to coś, czego nigdy wcześniej nie czułam.

        Uniosłam na niego spojrzenie, niedowierzając, że nawet się nie wzdrygnęłam. Nigdy wcześniej tak naprawdę mnie nie dotykał, ale teraz wcale się nie bałam, miałam wrażenie, że jest w tym coś właściwego.

        – O Boże, przepraszam. Nawet nie wiedziałem, że to robię – powiedział ze skruchą, natychmiastowo mnie puszczając.

        Nie miałam odwagi, by powiedzieć mu, że wcale nie chciałam, by mnie puszczał.

        – Czemu chociaż nie wzięłaś ze sobą komórki?

        – Zapomniałam. Nie jestem przyzwyczajona, by ją ze sobą zabierać. Wiem, że źle zrobiłam, ale czemu jesteś tak bardzo zły?

        Zapytałam, z zaciekawieniem patrząc w jego wciąż przestraszone niebieskie oczy.

       – Po prostu się martwiłem. Musisz zrozumieć, że teraz istnieją ludzie, którzy się o ciebie martwią. Tak po prostu, bo wbrew temu, co myślisz, jesteś ważna.

        – Ważna? Dla kogo?

        – Dla mnie. Dla wszystkich, Gwen – szepnął, a ja nie mogłam powstrzymać dziwnego ciepła w klatce piersiowej.

Hej kochani :*

Mamy nowy rozdział i wreszcie o wiele dłuższy niż poprzednie. Muszę Wam powiedzieć, że bardzo dobrze mi się go pisało, ale sami oceńcie jak mi wyszedł. Jestem ciekawa opinii na temat nowej postaci i końcowej sceny. I co myślicie o tyłeczku Archera? :P

No nic, nie będę przedłużała, ale mam nadzieję, że rozdział będzie świetnym zakończeniem pięknego dnia.

Jeśli uważasz, że rozdział na to zasłużył, zostaw po sobie komentarz, gwiazdkę.

Pozdrawiam :*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro