Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 25

Wprowadziłam kilka zmian w ostatnim rozdziale (informacje, jakie zmiany, macie w notce pod rozdziałem), mam nadzieję, że nie macie mi tego za złe, ale ktoś zwrócił mi uwagę co do śmierci Rayana i miała rację xD źle to rozegrałam. :)

Nagle mnie oświeciło. Chyba wiem, jak mogę im pomóc. Wyrwałem się pędem w kierunku ciała chłopaka. Czy ktokolwiek sprawdzał, czy oddycha? Przecież to tylko dźgnięcie w bok! Od takich rzeczy nie powinno się umierać! Nie wierzę, że to robię. Pomagam przywrócić do życia kogoś, kogo sam zabiłem. Ironia losu..

Kucnąłem przy upadłym, bodajże Rayanie i położyłem jedną rękę na jego szyi, chcąc znaleźć puls.

- C-co robisz? - Zwróciła się do mnie Essie. Pierwszy raz widzę ją w takim stanie.

- Cicho... Próbuję wyczuć puls...

- Po co? Przecież sam go zabiłeś. Uważaj, bo pomyśle sobie jeszcze, że chcesz go wskrzesić. - prychnęła, co oznaczało tylko jedno. Wracał jej humorek, albo jeszcze gorzej. Zamyka się w sobie. Nagle wszystko znów odzyskało swoje barwy. Nie to, że mi jakoś zależy, ale... Wiem, że postąpiłem zbyt pochopnie. Co mną wtedy kierowało?

- Jest! - Stanąłem na równe nogi. - Jest puls! Słaby, ale jest! Musimy się spieszyć, to nie będzie trwać wieczność.

Essie

Nie potrafiłam opisać tego, jak się wtedy czułam. To było dla mnie coś zupełnie nowego. Nowa sytuacja i reakcja. Nowe uczucia... Nie potrafię tego opisać. Czułam się jakbym stała zamknięta w pokoju bez okien i jakichkokwiek innych rzeczy. Totalna czarna dzióra a towarzyszyło mi tylko to poczucie strachu, bezradniści... Cierpienia i obezwładniającego smutku. Ciekawe jest to, jak cierpieniem można pokonać człowieka. Nawet gdybyś zranił go fizycznie, zaboli, ale o tysiąc razy mniej, niż psychicznie. Wtedy dopiero cierpisz. Tracisz kontrolę nad własnym ciałem, stajesz się bezsilny. Nie będziesz dalej walczył. W porównaniu do bólu fizycznego, wtedy nawet leżąc u kresu, będziesz prowadził kłótnie o własne życie.

Każdy z nas przechodzi coś równie podobnego. Czy to zerwanie z chłopakiem, kłótnia z rodzicami czy nawet głupia sprzeczka z przyjaciółmi, nigdy nie pozbędziemy się tego bólu. On jest tam gdzieś w nas. I czy chcemy czy nie, nie pozbędziemy się go. Jest częścią nas.

Jednak coś co się zaczęło, zawsze się kończy. I to był ten moment, w którym cały ciężar spłynął ze mnie, jakby polany wiadrem zimnej wody. Dopiero po chwili dotarło do mnie, co mówi Scott.

- Jest! - Stanął na równe nogi - Jest puls! Słaby, ale jest! Musimy się spieszyć, to nie będzie trwać wieczność.

Przez moment patrzyłam w jego twarz z otwartymi oczami i szczęką, która pewnie już dawno dotknęła ziemi.

- Yyy... Essie? - Pomachał mi ręką przed twarzą - Wyglądasz jakbyś zobaczyła stado latających kucyków Ponny, jedzących frytki i burgera z McDonalda.

- Ja... Czekaj, co?! Kucyki Ponny?

- Och, żyjesz. Dobrze wiedzieć, nie dziękuj.

Przez chwilę nie ogarniałam o czym on mówi, jednak postanowiłam nie zastanawiać się nad jego głupotą.

- Dobra, do rzeczy - Wstałam i otrzepałam się z ziemi - co robimy?

- Musimy dostać się do szpitala.

Zaksztusiłam się. Czy ja dobrze słyszę?

- C-co...?!

- Wiem, że nie jesteś głucha. Dobra dziewczynka - podszedł do mnie i potargał mi włosy - a teraz do szpitala.

- Nie wiem czy to dobry pomysł! Przecież on nie jest człowiekiem! Nikt nie może się dowiedzieć, że na świecie żyją stworzenia o nadnaturalnych zdolnościach. Nasze przepisy zabraniają nam chodzenia do tak ludzkich miejsc! A pozatym nie wiemy gdzie jest Aiden! Bez niego nigdzie nie pójdziemy!

- Essie... - odwrócił się do mnie z poważną miną - a mamy jakikolwiek wybór? Chcesz, żeby już napewno zmarł?

Patrzyłam na niego w ciszy, zdawałam sobie sprawę, że ma rację, dlatego w końcu się zgodziłam. Tutaj chodzi o jego życie, już i tak dużo czasu zmarnowaliśmy, jednak Rayan nie jest normalny. My w odróżnieniu od ludzi, mamy większą odporność. Przebiegniemy szybciej i na dłuższą odległość. Nawet się nie zmęczymy. Właśnie dlatego Rayan jeszcze nie umarł, jego organizm jest wytrzymalszy, a w dodatku walczy...

Scott podszedł do upadłego i wziął go na ręcę, po czym się skrzywił.

- Będziesz musiała mi pomóc... Trochę to głupio wygląda, jak facen nosi faceta. No wiesz... Nie jestem homo...

Parsknęłam, śmiejąc się.

- Nigdy bym na to nie wpadła. Aha, lepiej nie lećmy na smoku, ktoś mógłby go zauważyć...

- No co ty! Nawet nie dotknąłbym tego gada kijem! - uśmiechnęłam się i wzięłam jedną rękę Rayana na moje ramie a drugą wziął Scott, po czym ruszyliśmy przed siebie.

Karen

Wpadłam do pokoju odrobine za gwałtownie, po czym rzuciłam się na łóżko w celu zaśnięcia. Nie minęła nawet minuta, gdy drzwi do mojego pokoju rozwarły się szeroko, ukazując dwie osoby...

Do środka wpadła Cordelia w objęciach Marthela... Całowali się i to tak zachłannie, że nawet mnie nie zauważyli. Uśmiechnęłam się pod nosem, widząc jak wpadają na każdą ścianę po kolei, nie odrywając się od siebie, w końcu trafili do sypialni Cordelli i pospiesznie zamknęli za sobą drzwi.

Przez chwilę siedziałam na łóżku ze spojrzeniem wbitym w uchylone drzwi i nawet nie raczyłam podnieść swojego tyłka, by je zamknąć. Myślami byłam gdzie indziej. We własnym świecie, stworzonym przeze mnie i który tylko ja mogłam zrozumieć.
Wbiłam wzrok w dłonie, po czym zauważyłam, że na jednym z nadgarstków mam tatuaż... Wytrzeszczałam oczy ze zdziwienia. Czemu dopiero teraz go zauważyłam? Przedstawiał koronę. Muszę przyznać, że jest całkiem ładny. Podczołgałam się do lustra i obejrzałam się z każdej strony. Czego jeszcze nie wiem?

Nagle mój wzrok przyciągnął jakiś czarny wzór na obojczyku. Odsłoniłam ramiączko i przejrzałam się... Kolejnemu tatuażowi? Tym razem przedstawiał smoka. Mrocznego i groźnego, ale również wielkiego i dostojnego. Był piękny.

Czy ja miałam smoka? Przez ten czas zdołałam się już tyle nauczyć... Chciałabym zobaczyć go na żywo.

Upojona tą myślą, i zapominając o uchylonych drzwiach, weszłam z powrotem do łóżka i dałam porwać się w objęcia Morfeusza.

Nie minęła nawet minuta a już latałam gdzieś pomiędzy światem snów. Wokół mnie zaczęły pojawiać się kolory, jakieś postacie, niewyraźne sylwetki, zdarzenia... jednak ja ciągle leciałam, w nieznanym kierunku, omijając  wszystko, co po drodze mnie zaciekawiło. Czemu czuję się, jakbym leciała przez jakiś tunel? Tunel wypełniony snami... tymi pięknymi, oraz tymi straszniejszymi. Głowa zaczynała mnie boleć, przez co odniosłam wrażenie, jakbym była na haju i to takim porządnym...

Nagle wszystkie obrazy wokół mnie się zatrzymały. Nie, chwila, to ja przestałam się poruszać. Obejrzałam się i rzeczywiście, wisiałam w powietrzu. Chciałam krzyknąć i wyrazić słowami, jak bardzo jestem zaskoczona oraz zachwycona. Jednak z moich ust nie wydobył się żaden dźwięk. Momentalnie wszystko co do tej pory widziałam we śnie, straciło swoją wartość. Serce zaczęło szybciej bić, puls przyspieszał. Czemu nie mogę wydusić ani jednego słowa? Ani jęku, krzyku?! Otwierałam usta i je zamykałam, cały czas próbowałam COŚ zrobić, jednak za każdym razem czułam, jakbym dławiła się własnymi słowami. One nie chciały mnie opuścić... Czy aby na pewno to nie moja własna sprawka?

W tej samej chwili, moje ciało znikło ze snu. Tak jakby w ogóle nie istniało a zamiast niego, przed oczami zaczęły mi się pojawiać jakieś urwane sceny, obrazy... Przelatywały mi przed oczami tak szybko, że trudno było mi cokolwiek z nich zobaczyć, jednak starałam się jak tylko mogłam, zatrzymać każdy szczegół dla siebie.

Poczułam szarpnięcie. Na początku myślałam, że to coś w tym śnie, na przykład trzęsienie ziemi? Wszystko jest możliwe. Jednak później doszedł do moich uszu stłumiony głos. Krzyczał coś do mnie... coś ważnego. Próbował mnie obudzić... i w jakiś sposób mu się udawało. Czułam, że powoli opuszczam ten sen. Jeszcze raz skupiłam się na obrazach przed moimi oczami, co prawda mało z nich zrozumiałam. Jakieś budynki, las, metalowa klatka, pióra... raz nawet skrzydła smoka. Jedyne co mnie naprawdę zaciekawiło, to twarze, które coś mi przypominały, jedną z nich była nawet Mia. Jednak najbardziej wstrząsnął mną ostatni obraz, a raczej kilkusekundowa scena, jak zatapiam swoje palce w pięknych, czarnych skrzydłach a następnie czuję delikatne mrowienie na ustach.

To było ostatnie, co zostało mi z tego snu, zanim całkowicie się obudziłam.

Otworzyłam oczy i napotkałam spojrzenie mojej siostry. Jej załzawione oczy patrzyły na mnie ze smutkiem. Czy ona... płakała?

- Cordelio, co się stało?  - spytałam siostry i mocno ją przytuliłam.

- Z-za... z-zaatakowali nas.

- Kto?! - odsunęłam się i spojrzałam jej w twarz.

- Upadli... zaskoczyli nas, wyskoczyli znienacka, kiedy większość była na śniadaniu - zaczęła - Nie przyszłaś i bałam się, że ci coś zrobili albo co gorsza... - załkała - nie chcę cię znów stracić! Jak wbiegłam do ciebie, wszystkie meble były porozrzucane a ty nie mogłaś się obudzić...

Rozejrzałam się i rzeczywiście było tak, jak opisywała to Cordelia. Mogłam z łatwością usłyszeć głosy bojowe na korytarzach pałacu oraz na dworze. Tylko czemu mnie zostawili w spokoju? Byłam tak łatwym celem... Nie zastanawiałam się dłużej, tylko podbiegłam do szafy i ubrałam czarne jeansy i tego samego koloru koszulkę z jakimś napisem oraz moje buty, w których byłam, kiedy obudziłam się w lesie w krzakach. To w nich przeszłam najwięcej. Przynajmniej od momentu utraty pamięci. Wzięłam również swój miecz i już byłam gotowa.

- Co z Marthelem? - spytałam siostrę, stojąc już drzwiach.

- Walczy. Kazał mi ciebie obudzić i zaprowadzić jak najdalej stąd...

- Zmiana planów. Ja nigdzie się nie wybieram.

Rzuciłam i prędko wybiegłam z pokoju. Nie miałam czasu na kłótnie z siostrą, ale też nie zamierzam siedzieć bezczynnie w ukryciu, kiedy inni walczą na śmierć i życie. Nie miałam pojęcia, jak poradzę sobie w walce, jednak zawsze warto spróbować. Przynajmniej zginę, walcząc ze swoimi. Nie chciałam jednak dopuścić do siebie myśli, że tak na prawdę to nie jest moje otoczenie, że powinnam być gdzie indziej, z kim innym... przed oczami stanęła mi scena, jak wtulam się w upadłego anioła. Scena z mojego snu. Czułam jego dotyk na ramionach, na plecach, jego miękkie skrzydła pod moimi palcami i... jego usta... tak znajome uczucie... jednak tak dalekie ode mnie. Czy to jest właśnie to, czego pragnę? Czy właśnie takie jest moje przeznaczenie?

Odepchnęłam od siebie te myśli i ponownie skupiłam się na dotarciu do centrum rozgrywających się walk. Przystanęłam, czując obijającą mi się trawę na kostkach i spojrzałam w tłum walczących. Zauważyłam Marthela, walczącego a raczej przegrywającego z jednym z upadłych i od razu do niego podbiegłam, pomagając mu pokonać przeciwnika, jednym szybkim ruchem...

- Nie dziękuj. - posłałam mu krzywy uśmiech.

- Miało cię tu nie być! - oburzył się.

- Oh, no tak, uratowałam ci tyłek ale ty wolisz się na mnie drzeć. Proszę bardzo, ale ja się stąd nie ruszam.

Ponownie zaatakowałam następnego z upadłych aniołów i w tym samym momencie, przed oczami mignęła mi twarz i oczy, których nigdy w życiu bym nie mogła zapomnieć, tak bardzo kogoś mi przypominał, tak bardzo odsuwałam od siebie pokusę, rzucenia mu się w ramiona... nie zapomniałabym takiej osoby... jednak właśnie to się stało. Za nic, nie mogłam sobie przypomnieć, skąd znam te oczy... moje serce wywijało koziołki, jednak rozum nakazywał zapomnieć. To tylko nieznajomy. Zapamiętałabym, prawda? Nawet pomimo zaniku pamięci, nigdy nie zapomniałabym ważnej dla siebie osoby. Prawda?

-------------------------------------

Dum dum duuum (dramatyczna muzyka)...

Mam nadzieję, że rozdział się podobał xD W końcu nie było go od dwóch tygodni... ale chyba mnie rozumiecie, mam dużo pracy. :) Rozdział ma 1800 słów bez notki ;D to chyba najdłuższy, w moim wykonaniu. :)

Co powiecie o rozdzialiku? Jak wrażenia xD chętnie posłucham, nawet uwag. Bo człowiek uczy się na błędach xD

Chciałam dać informcje, na temat tego, co zmieniłam w książce:

1) zamiast domów, na początku książki, które miały przydzielić uczniów do odpowiedniej grupy, dałam tatuaże. Każdy uczeń akademii jeźdźców ma tatuaż, oznaczający jego moce, lub jakieś inne powiązania (tak jak na przykład korona, na nadgarstku Karen, jak mogliście zauważyć, oznacza, że jest z królewskiej rodziny).

2) Zmieniłam zakończenie ostatniego rozdziału (24 ROZDZIAŁU). Aiden uciekł, z natłoku uczuć, złości itp. a Scott postanowił uratować Rayana, którego wcześniej z zimną krwią zabił. Jeśli chcecie dowiedzieć się szczegółów, to zapraszam do końcówki tamtego rozdziału. xD Nie jest wcale długa.

Do zo, kiśle! xD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro