Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

— Czekajcie!

Dzień nie był wietrzny, lecz Anakin Skywalker biegł tak szybko, że czuł jak zimny wiatr smagał go po twarzy bez litości. Lekko posiłkował się Mocą, próbując pokonać odległość między jeziorem a domem i domem a statkiem tak szybko, by Ahsoka nie zdążyła przedtem odlecieć. Pruł po zielonej łące, uparcie wpatrując się w zwiększający się w jego oczach statek i krzycząc ile sił w płucach.

Dobiegał już do trapu, gdy statek oderwał się od ziemi i zaczął ospale podnosić się w górę. Jednocześnie trap powoli się zamykał, odcinając mu drogę. Ale Wybraniec nie poddawał się tak szybko.

— Cze... kajcie — sapnął, wykonując skok i chwytając mechaniczną ręką (na wypadek, gdyby coś miało pójść nie po jego myśli i jego palce miałyby zostać zmiażdżone) wciąż zamykającego się trapu. Przez krótki, desperacki moment merdał bezradnie nogami w powietrzu, walcząc z grawitacją, pędem powietrza i wciąż ruszającą się płytą wejściową. Już dawno nie wykonywał podobnych ekscesów i zdążył zapomnieć, jak wielka dawka adrenaliny się z nimi wiązała. Na szczęście mięśnie pamiętały lepiej niż głowa i stare nawyki zaraz dały o sobie znać. Lekki impuls Mocy wypychający go w górę, podciągnięcie się na uczepionej dłoni oraz zwinny wślizg — i już znajdował się w środku. Co prawda w lekko wymiętym ubraniu i z potarganymi włosami, ale za to w jednym kawałku. A to chyba istotniejsze.

Anakin nie musiał obwieszczać swojego przybycia; wiedział, że Maul i Ahsoka je wyczuli.

Dlatego czekał swobodnie, wygładzając nieco koszulkę i robocze spodnie, które wciąż miał na sobie. Może powinien był się przebrać. Bądź co bądź, bohaterowi galaktyki chyba nie uchodzi ratować jej w podkoszulku. Może Jedi dadzą mu coś na zmianę...? Już pal sześć wygląd zewnętrzny, natomiast naprawdę nie wyobrażał sobie szpagatów i fikołków w swoim obecnym stroju. Byłoby to nad wyraz niewygodne i niekomfortowe.

Podczas gdy był pochłonięty tymi jakże istotnymi rozmyślaniami, do przedsionka doczłapał się Maul. Zmierzył Anakina od stóp do głów znudzonym spojrzeniem, po czym rzucił przez ramię:

— Jednak obędzie się bez egzekucji. Właśnie wskoczył.

To zaraz przywróciło Skywalkera do rzeczywistości.

— Bez, przepraszam, czego?

Opress bezczelnie go zignorował, odwrócił się na pięcie i wrócił do kokpitu. Oburzony Anakin udał się za nim, na wszelki wypadek zwiększając jednocześnie swoją czujność i koncentrację. Wolał nie ryzykować, że Sithowi wpadną do głowy jeszcze jakieś egzekucje.

— Jego pomysł, nie mój. Nie chciałam się zgodzić — sprostowała Ahsoka, nie odrywając wzroku od tranpasristalowej szyby i łagodnie wyprowadzając statek z atmosfery.

— Ale zgodziłaś się, że jest ryzyko, że Sidious namówi go do współpracy szantażując bezpieczeństwem jego rodziny. — dorzucił Maul.

— To jeszcze nie zgoda na morderstwo! — zaprotestowała. Zabrak prychnął w odpowiedzi, rozsiadając się w siedzeniu drugiego pilota. Wcisnął parę kontrolek, a następnie ustalił Coruscant za cel podróży i pozwolił komputerowi nawigacyjnemu obliczyć skoordynować trasę. W międzyczasie Ahsoka zdążyła wyprowadzić ich już w kosmos. Byli gotowi do skoku.

Tano skorygowała kurs zgodnie z sugestią komputera, po czym pociągnęła wajchę. Opress uruchomił autopilota. Znajdowali się w nadprzestrzeni.

Nastała cisza.

Choć powietrze miało należytą gęstość, a systemy podtrzymywania życia zapewniały względną świeżość powietrza, Anakin czuł, że oddychanie przychodzi mu z niejakim trudem. Atmosfera była co najmniej niezręczna i miał wrażenie, że lada moment udusi się od skrępowania.

— Jedi wiedzie się teraz nie najgorzej — zauważył Wybraniec, mierząc krytycznym wzrokiem najnowszej generacji systemy wgrane do statku. Musiały sporo kosztować.

— Obowiązkiem Republiki jest regularne dostarczanie nam odpowiednich środków finansowych, których wysokość Rada uzna za stosowną. To część naszego paktu. — odparła obojętnie togrutanka.

Anakin momentalnie stracił humor, jakby ktoś podsunął mu pod nos zgniłe jagody wasaka.

— I to jest ta wielka autonomia Jedi?

— To jest... — Ahsoka zawahała się, z nieprzyjemnym wrażeniem, że to co powie zabrzmi głupio. — polityka. Oni dostarczają nam surowce, a my zapewniamy im ochronę.

— Nie tak powinni działać Jedi — prychnął w odpowiedzi dawny mistrz.

— A jak inaczej mogą działać Jedi? — odparła ze złością. Ideologia Zakonu zakładała bezinteresowne niesienie pomocy potrzebującym, jednak problem był taki, że nie bardzo miała pokrycie w rzeczywistości i nie miała jak go mieć, jeśli chcieli pozostać zwartą i w miarę stałą strukturą.

Bo nawet przy najlepszych chęciach, Jedi nie mogli żyć z niczego. Ktoś musiał zapłacić za prąd, za hektolitry wody zużywanej w Świątyni, za odpady, za jedzenie — tony jedzenia. Do tego dochodziło nie zawsze tanie wyposażenie i ubrania. Chociaż Jedi byli z reguły oszczędni, to przy takim obłożeniu i tak wychodziły z tego kosmiczne sumy. A przecież były jeszcze przerażające koszty transportów i paliwa. Jedi nieśli pomoc biednym i uciśnionym, podczas gdy Republika bezlitośnie ściągała z nich podatki — podatki, których znaczna część szła właśnie na utrzymanie Jedi. I tak morderczy krąg się zamykał. Nowi Jedi próbowali coś z tym zrobić, naprawdę. Czy Anakin zupełnie tego nie widział? Sęk w tym, że nie wszystko dało się wytworzyć samemu. Cały jeden dziedziniec zaadaptowali pod uprawę rolną rozmaitych produktów spożywczych, lecz wciąż musieli sprowadzać część pożywienia dla rzadziej spotykanych ras (których przedstawicieli można było jednak spotkać w Świątyni), których organizmy wymagały konkretnej diety. Mogli napędzać zasilanie gmachu własnymi, odnawialnymi źródłami energii, ale co z tego, skoro wciąż brakowało holodysków, komunikatorów i datapadów, do których ogniwa energetyczne i tak musieli kupić. Co z tego, że droidy świątynne szyły im ubrania, skoro materiały na nie i tak musieli importować. Jedi mogli próbować, ale by rzeczywiście pomagać nie biorąc niczego w zamian, musieliby rozpierzchnąć się po całej Galaktyce i zacząć samodzielnie zarabiać na utrzymanie.

Tylko kto wtedy byłby w stanie zweryfikować, czy gdzieś w galaktyce ze skorupki Rycerza nie wylęga się wojownik mroku?

— Można by rzec, że w tej kwestii niczym się nie różnimy — wtrącił Maul, bezceremonialnie urywając jej coraz bardziej przepełniony emocjami monolog wewnętrzny. Czy celowo? Nie wiedziała. Widocznie Anakin również gdzieś odpłynął, bo wydawał się równie zaskoczony i zdezorientowany co ona.

Zabrak przewrócił ostentacyjnie oczami, dając do zrozumienia co myśli o roztrzepaniu towarzyszy.

— Jedi i Sithowie — wyjaśnił — nie potrafią żyć, nie pozwalając innym zarabiać na własne utrzymanie.

Tano i Skywalker zamilkli zmieszani, choć Wybraniec tylko trochę. Ostatecznie żył teraz uczciwie z wczesnej emerytury Padmé... to nie tak, że żerował na czyichś pieniądzach, nie? Po prostu byli Jedi nie dostawali kieszonkowego, a funkcja królowej czy senatorki (już nie mówiąc o dwóch w jednym)...cóż, dawała korzyści. Ani jego wyszkolenie, ani edukacja Padmé nie dawały im możliwości prowadzenia normalnego życia, a środki na utrzymanie Luke'a i Lei musieli skądś brać. W najlepszym wypadku Skywalker mógł zostać mechanikiem... ale w Krainie Jezior zapotrzebowanie na naprawy kosmiczne nie byłoby raczej zbyt wysokie. No bo mówmy sobie szczerze: kto by chciał się stamtąd ruszać?

Maul natomiast nie okazywał ani krztyny zakłopotania, uznając to stwierdzenie za prosty fakt i nie widząc powodu, dla którego miałby czuć wyrzuty sumienia. W końcu jaki byłby z niego władca syndykatów, jeśli nie wysługiwałby się motłochem?

— Słuchanie twoich prób rozładowania napięcia jest całkiem zabawne — dodał jeszcze Opress, nie mogąc się oprzeć pokusie rzucenia kolejnego złośliwego komentarza. Oglądanie zdenerwowanego Rycerzyka było doprawdy wybornym zajęciem. — Proszę, kontynuuj.

Skywalker nie miał najmniejszego zamiaru się odezwać, więc zasznurował tylko dumnie usta i spojrzał z chęcią mordu na najwyraźniej świetnie bawiącego się mężczyznę. Co za bezczelny Zabrak! Jak Ahsoka mogła się z nim w ogóle dogadywać?

Lecz już po chwili irytację zastąpiło zrezygnowanie. Nie powinien zachować się tak w stosunku do Ahsoki. Nie powinien komplikować już i tak ciężkiej sytuacji, w jakiej się znalazła. Miał niepowtarzalną, być może jedyną okazję, by wszystko z nią poukładać. W końcu jego szczęśliwa rodzina miała szansę być kompletna. Naprawdę powinien darować sobie swoje uwagi na temat Zakonu. O ile wiedział, Ahsoka i tak robiła co mogła.

— Słuchaj, przepraszam, nie chcia... — powiedzieli jednocześnie, po czym spojrzeli na siebie z zaskoczeniem.

I nagle, w niesamowity sposób znaczna część napięcia między nimi opadła.

Anakin ma dobre serce, pomyślała Ahsoka. Przecież to zawsze tę cechę najbardziej w nim podziwiałam.

Jak mogła pozwolić, by złość na jego decyzję przyćmiła całe postrzeganie jego osoby?

Odszedł, bo zdecydował się oddać swoje dobre serce innym, a nie dlatego, że uciekał. To nie tak, że nie chciał odbudować Zakonu i zmienić go na lepsze. Po prostu chciał zaangażować swoją dobroć i miłość gdzie indziej. Tam, gdzie uważał, że będzie lepiej.

I choć Tano nie do końca rozumiała motywy, które kierowały jej byłym mistrzem, gdy zdecydował się odejść, wreszcie dotarło do niej, że wcale nie stał się wtedy innym człowiekiem. To wciąż był ten sam Anakin Skywalker. To wciąż był jej były mistrz.

Nie były, poprawiła się prędko. Anakin wciąż mógł jej wiele nauczyć. Wciąż... wciąż był jej nauczycielem.

— Mistrzu... — wykrztusiła, jednocześnie pochylając się z szacunkiem tak, jak padawan dziękował swojemu mistrzowi.

Wybraniec uśmiechnął się ciepło i odwzajemnił ukłon.

— Chodźmy uratować tę galaktykę, dobrze?

Ahsoka może nie rozumiała, ale i tak mu przebaczyła, a tylko to się liczyło. Wszystko było już w porządku.

— Macie jakiś błyskotliwy pomysł, jak mamy to zrobić? — wtrącił się Maul.

I on poczuł przypływ ulgi, gdy napięta atmosfera się ulotniła, pozwalając wreszcie na swobodne oddychanie. Myśl o tym, że Wybraniec Mocy stoi po ich stronie była zdecydowanie pocieszająca, jednak póki co wcale nie zmniejszała realnego zagrożenia, jakim był knujący zagładę wszechświata Sidious.

Skywalker zastanowił się.

— Twoja wizja była przejrzysta — przyznał w końcu. — Klarowna. Moja była chaotyczna. Nie mogłem określić, czego dotyczyła. Dopiero kiedy się pojawiłeś pomyślałem, że może Palpatine maczał znów w tym palce.

— Wiem, co sugerujesz — przerwał mu Maul. — Chcesz, bym pomógł ci skompletować wizję.

Wstał, wyprostował się i ruszył do pomieszczenia dziennego, nie kłopocząc się spojrzeniem na swoich towarzyszy. Nie musiał; wyczuł, że również się podnieśli i udali za nim. Postanowił wykorzystać tę okazję i zarekwirować na własność jedyne dostępne łóżko. Skywalker będzie musiał zadowolić się metalowym krzesełkiem.

Anakin zrobił to nie okazując irytacji w żaden wykrywalny sposób i zajął miejsce naprzeciw dawnego wroga. Tano stanęła obok, krzyżując ręce na piersi i czekając.

Panowie złapali się za ręce zmierzywszy się uprzednio wzrokiem i rozpoczęli powolne opuszczanie swoich barier umysłowych, co okazało się niebywale trudne.

Mogli być sojusznikami, jednak to wcale nie sprawiało, że sobie ufali. Wpuszczenie kogoś do głowy, do najgłębszych zakamarków swojego umysłu, do najmroczniejszych najpilniej strzeżonych sekretów — to nie było byle co. Maul nie miał oporów, by postąpić tak z Ahsoką, lecz Wybraniec to co innego. Oprócz naturalnego strachu przed obnażeniem się przed obcą osobą, dochodził niepokój związany z tym, że nie wiedział, jaki stosunek obecnie miał do niego Skywalker. Czy czuł nadal nienawiść mając w pamięci egzekucję na mistrzu Kenobiego? Czy był wściekły za te wszystkie życia Jedi, których Maul wraz z bratem pozbawili niewinnych Rycerzy?

Wreszcie, wpuszczanie do swojej głowy osoby tak potężnej, że jednym ruchem byłaby w stanie zniszczyć jego umysł i popchnąć na skraj obłędu, było wręcz szalone. Ahsoka gwarantowała mu bezpieczeństwo ze strony Jedi, ale czy były ich członek zamierzał tego traktatu przestrzegać? Czy był go w ogóle świadom?

— Co tobą kieruje? — zapytał natomiast Anakin, intensywnie wpatrując się w Zabraka, jakby liczył na to, że znajdzie w nich odpowiedź. To wcale nie pomagało w przezwyciężeniu strachu.

Kłamanie w tym momencie nie byłoby zbyt rozsądnym posunięciem i Maul miał wystarczająco szarych komórek, by o tym wiedzieć.

— Zemsta — odparł więc, zatajając część prawdy, ale ani trochę nie łgając.

— Na Jedi?

Co za durne pytanie. Czy gdyby chciał się zemścić na Zakonie, naprawdę by się z nimi sprzymierzał? Chyba że... Och. A więc to tak. Skywalker wciąż nie był pewien, czy były Sith nie szykował jakiejś zdrady.

Zabraka zaskoczyło, że poczuł się autentycznie urażony tym pytaniem. Nie powinien; kłamstwo, mistyfikacja i tajemnica były narzędziami, z których korzystał nad wyraz często; zapewniały mu nie tylko władzę, ale przede wszystkim przetrwanie. A więc coś, czego Maul kurczowo się trzymał.

Lecz oskarżenie go o kłamstwo w chwili, gdy zrobił tak wiele, by pomóc durnym Jedi (i Ahsoce) w dokończeniu ich roboty, było niczym parszywe oszczerstwo. Gdyby Skywalker był którymś z jego poddanych, właśnie w tym momencie zakończyłby swój żywot.

Ale nie był, a co więcej, w jego interesie było przebyć teraz kawałek wyjątkowo kruchej drogi życia w towarzystwie Wybrańca, jeśli chciał by ta sama droga nagle się nie urwała. Skrzywił się więc paskudnie w duszy, jednak nie okazał niczego na zewnątrz. I odpowiedział.

— Na Sidiousa.

Liczył, że ta odpowiedź usatysfakcjonuje Anakina. Stało się tak, ale tylko na moment, bo zaraz Wybraniec wyczuł, że coś jeszcze jest na rzeczy.

— Nie powiedziałeś mi wszystkiego.

Maul poczuł ogarniającą go irytację.

Na Moc, co za utrapienie z tego człowieka!

— Nie licz na to, że kierują mną jakieś bohaterskie pobudki, Skywalker — burknął.

— Nigdy bym cię o to nie posądził. I właśnie to mnie niepokoi. — zapewnił go Wybraniec.

Umilkli. Maul zaczął rozważać, ile musi powiedzieć Skywalkerowi, żeby tamten wreszcie się od niego odczepił. Jego nieustępliwość była... bardzo niewygodna.

— Tak się składa, że wysoko cenię sobie bezpieczeństwo zarówno mojej osoby, jak i moich sojuszników — wycedził. — Tych przydatnych, rzecz jasna.

Była to prawda. Maul nie miał problemu z usuwaniem niekompetentnych jednostek, jednak doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak cenne jest posiadanie kogoś, kto pilnowałby jego pleców nie ze strachu (który, jak zdążył się nauczyć, był bardzo niestabilnym środkiem), lecz z respektu i wzajemnego zaufania. To w tym tkwiła siła Jedi i zarazem słabość Sithów: podczas gdy ci pierwsi zawsze mogli liczyć na wsparcie, ci drudzy najczęściej byli zdani tylko na siebie.

Oczywiście, większość Sithów uznawała to za atut. Brak potrzeby nieustannego oglądania się za siebie, ryzykowania zdrady i mniejsza szansa na wykrycie były naturalnie bardzo wygodne i przez dużą część swojego życia Maul w zupełności się z nimi zgadzał.

Ale potem pojawił się Savage. I wszystko się zmieniło.

Działając we dwójkę byli silniejsi niż kiedykolwiek wcześniej. W pełni polegając na sobie nawzajem osiągali sukces za sukcesem i miażdżyli wrogów, siejąc postrach i panikę.

Gdyby Armia Republiki składałaby się z Sithów, pokonanie Rycerzy Jedi byłoby pestką. Jednakże większość wojowników Ciemnej Strony pozostawała zdumiewająco ślepa na praktyczność i efektywność współpracy.

Niestety, słowa Sithowie i zaufanie z natury raczej nie szły w parze.

Z ciężkim sumieniem Opress musiał przyznać, że on sam prawdopodobnie nigdy nie wykrzesa z siebie takiej ilości zaufania, jakim obdarzył brata. Najbliżej tej linii była z pewnością Ahsoka, potem długo długo nic... a teraz na siłę próbował wepchnąć Skywalkera gdzieś tuż powyżej kreski oznaczającej minimum. Rzecz jasna na przekór sobie.

Nikogo więcej tam nie było.

Maul otrząsnął się z zamyślenia.

— Możemy kontynuować?

Najwyraźniej Anakin również przemyślał kilka rzeczy, bo przestał naciskać i skupił się na dalszym opuszczaniu swojej bariery.

Oboje robili to wbrew sobie, więc było to zadanie trudne, ale nie niemożliwe.

Wkrótce bariery Wybrańca opadły, a niedługo po nich także blokady Maula.

Wizja rozbłysła w ich umysłach.

Z mroku wyłoniła się zielona połać trawy. Z początku była niewielka, lecz wkrótce rozlała się aż po horyzont, zapełniając pole widzenia bogatą roślinnością skąpaną w słonecznym blasku. Gdzieś z oddali dochodziły krzyki rozradowanej dziatwy. Wkrótce odgłosy zaczęły się przybliżać, aż dwójka na oko kilkuletnich dzieci pojawiła się tak blisko, że z łatwością mogli przyjrzeć się ich twarzom. Luke i Leia wesoło rozmawiali, biegając po bujnej trawie i co jakiś czas wywracając się, gdy mała nóżka zahaczyła o nierówność terenu, albo gdy dzieciak za mało skoncentrował się na trasie.

— Luke! Leia! — Głos Padmé zawołał z oddali. — Pora do domu!

— Jeszcze chwilkę, mamo — poprosił Luke. — Daj nam poczekać na tatę jeszcze chwilkę.

Obraz zawirował.

Dzieci zniknęły. Z trawy zaczęły wyrastać ogromne kolumny, a ziemia zmieniać się w posadzkę. Sielankowe odgłosy natury z Naboo ustąpiły gwarowi Planety, Która Nigdy Nie Śpi: Coruscant.

Kolumny nabrały formy z bezkształtnych wysokich słupów zmieniając się w majestatyczne rzeźby przedstawiające wielkich wojowników. Ogromne posągi odzwierciedlały szermierzy, uzdrowicieli i strażników, którzy w taki czy inny sposób przysłużyli się Galaktyce. Historie wielkich ludzi zaklętych w kamieniu; historie wielkich Jedi. Ponownie rozpoznali otoczenie bez problemu: to była Świątynia Jedi. Świątynia świątyń, usytuowana w samym sercu Coruscant, gdzie tkwiła od setek, a może i tysięcy lat.

Rozbłysk. Światło. Mroczny, przerażający, ciężki oddech. Właściwie nie przypominało to oddychania istoty humanoidalnej, bardziej maszyny. Przywodziło na myśl jakąś posępną, nieczystą i jednocześnie niezwykle potężną siłę. Wdech. Wydech. Wdech.

— Anakin, nie!

Prawdziwy Anakin drgnął, słysząc w swej głowie tak realistyczny i pełen rozpaczy głos. Chciał otworzyć oczy, ale gdy to zrobił, otworzył je nie na jawie, lecz we śnie.

Teraz on sam stał przed Świątynią i, choć przez wizję, patrzył na budowlę własnymi oczami. Obok niego stał równie zdezorientowany Maul.

Wokół nich majaczyło kilka postaci. Były nieruchome, jakby zastygłe. Nie oddychały, nie wydawały żadnych dźwięków ani ruchów. Zupełnie jakby ktoś zatrzymał scenę, zamrażając wszystkich poza nimi dwoma.

Anakin rozejrzał się. Nieopodal siebie dostrzegł Ahsokę, a zaraz za nią swojego dawnego mistrza, Obi-Wana Kenobiego. Ramię w ramię z nim stał mistrz Windu, dziwnie poturbowany i wyjątkowo zachmurzony. W jego nieruchomych oczach tlił się niepohamowany gniew, na widok którego Skywalker aż się wzdrygnął.

Maul zmarszczył brwi. To było coś nowego.

Spróbował ruszyć się z miejsca, ale jego metalowe nogi odmawiały posłuszeństwa, zupełnie jakby pod nim znajdował się ogromny, niezwykle silny magnes. Skywalker, idąc za jego przykładem, również próbował przesunąć swoją kończynę. Bez skutku.

Nagle usłyszeli mrożący krew w żyłach, okrutny śmiech, który oboje znali zdecydowanie zbyt dobrze. Zanim zdążyli cokolwiek zrobić, nieznana siła wessała ich w ciemną otchłań, pochłaniając wszystkie postacie i ogromny budynek Zakonu w bezdenną nicość.

Ich ciała również zniknęły, po raz kolejny zmieniając ich w dwójkę biernych obserwatorów, niezdolnych do dokonania zmian w przyszłości Galaktyki.

Śmiech ponownie dotarł do ich uszu, tym razem głośniejszy niż poprzednio.

A wraz ze śmiechem pojawił się on.

Sheev Palpatine stał we własnej, choć zdeformowanej osobie i mamrotał cicho niezrozumiałe słowa z budzącym najwyższy niepokój uśmiechem. Jego sylwetka była pochylona, a oczy zamknięte, jak gdyby potrzebował wielkiej koncentracji do tajemniczej recytacji, która z każdym momentem budziła coraz większy strach pozostałych słuchaczy.

Koło nóg Sidiousa ponownie zaczęły pojawiać się błękitne płomienie. Były niczym węże; długie, poruszające się leniwie smugi, gotowe w każdej chwili przyspieszyć i w mgnieniu oka przyszpilić potencjalną ofiarę. Zaczęły niespiesznie oplatać sylwetkę Sitha i pokryty inskrypcjami postument, który przed nim stał.

Sith zaczął mówić coraz głośniej, coraz wyraźniej. Każde słowo było przepełnione nienawiścią, lodowatym zdecydowaniem i absolutnym brakiem litości. Ciemna Strona wręcz się z nich wylewała, przeistaczając słowa w cienkie, ale niezwykle groźne igiełki, które wbiją się w obrany cel z przerażającą precyzją i siłą.

W umyśle Maula powoli zaczęło pojawiać się zrozumienie. Na razie przybrało formę ulotnego, niemal nieuchwytnego pomysłu, który tlił się gdzieś tuż poza jego zasięgiem, ale z każdą chwilą nabierał coraz większego przekonania, że to właśnie ta umykająca myśl jest rozwiązaniem zagadki.

Trzasnął piorun i przez chwilę nie znajdowali się w mroku, lecz jasnej jaskini, przepełnionej zapomnianymi już przez historię postaciami.

Nie, nie postaciami. Ich żałosnymi szczątkami, na zawsze uwięzionymi na granicy życia i śmierci.

Postać Sidiousa, który ani na chwilę nie zniknął z wizji, na krótki moment, rozbłysk, również uległa deformacji. Jego zmarszczki zniknęły, ciało nabrało potężniejszej budowy, a twarz pokryła dziwna, organiczna powłoka.

Orbaliski, zrozumiał Maul.

Kolejna oślepiająca błyskawica i jaskinia znowu pogrążyła się w bezkresnym mroku, a cień Dartha Bane'a ponownie zniknął, pozostawiając tylko swego dalekiego spadkobiercę. Równie, jeśli nie groźniejszego.

Wypowiadane w sithańskim, już wyraźne słowa, orbaliski i płomienie połączyły się w umyśle Zabraka w spójną całość.

Dla Maula wszystko było już jasne.

Nie wiedział, czy bardziej ponosiła go euforia z odszyfrowania planu Sidiousa i po raz pierwszy bycia o krok przed nim, czy obezwładniający lęk uświadamiający mu, co jego dawny mistrz chciał zrobić.

W momencie, gdy próbował się zdecydować, albo chociaż trochę wytłumić kotłujące się w nim uczucia i się opanować, Sidious się poruszył. Nie przerywał swojego monologu, ale jego żółte ślepia powoli się otworzyły, kierując wzrok na rozłożone na postumencie manuskrypty. Przez moment przekrwione oczy przesuwały się w rytm czytania, śledząc kolejne linijki tekstu i wypowiadając jeszcze nieprzyswojone do końca zwroty.

I nagle urwał, a jego wzrok w błyskawicznym ruchu powędrował w górę.

Wpatrywał się prosto w Anakina i Maula, przewiercając ich niewidoczne ciała na wylot.

I zniknął, a wraz z nim wizja dobiegła końca.

Niespodziewanie wyrwani z zatrważającego transu, oboje zachwiali się mocno i niemal upadli na ziemię. Opressa uratowało miękkie łóżko, na którym się usadowił, a Skywalkera szybka reakcja Ahsoki.

Bardzo zaniepokojonej Ahsoki, która czujnie przyglądała się obu ciężko dyszącym mężczyznom.

— Bomba myśli, Ahsoko — wychrypiał Maul, łapczywie biorąc oddech świeżego powietrza i próbując uspokoić wciąż szybko bijące serca. — Sidious szykuje bombę myśli.

★★★

— Ale gdzie on jest? — dopytywała się Tano z uporem.

Maul już miał z irytacją powtórzyć, że nie wie, ale Wybraniec wciął mu się w zdanie.

— Ukrywa się gdzieś w Świątyni.

Zarówno Ahsoka, jak i był Sith zmarszczyli z konsternacją czoła. Jak to: w Świątyni?

— Świątynia była w wizji — tłumaczył olśniony Anakin. — I to przy niej po raz pierwszy usłyszeliśmy śmiech. I te tłumy... — zwrócił się w stronę Opressa — Myślisz, że gromadziliby się tam bez powodu?

Maul musiał przyznać mu rację. Kryjówka Sidiousa czy nie, Świątynia stanowczo odgrywała bardzo ważną rolę w nadchodzących wydarzeniach.

A ten nieokiełznany ogień w spojrzeniu obecnego mistrza Zakonu... o, tak. Wtedy wszystko się zgadzało.

— Zgadzam się. Ale jak, twoim zdaniem, udawało mu się ukrywać pod nosem Jedi przez tak długi czas?

— Niekoniecznie musiał być długi — zaprotestował Anakin. — Mógł się tam wśliznąć równie dobrze ostatnio, jak i całe lata temu. Domyślam się też, że nie żywi się kosmiczną energią, więc musi mieć opracowane wejście i wyjście z budynku.

— Każdorazowo ryzykując wykrycie przez setki Jedi wałęsających się po korytarzach? — powątpiewała Ahsoka.

— Nie, to nie tak. Musi być gdzieś, gdzie nikt nie zagląda, gdzieś, gdzie... kanały!

— Kanały? — powtórzył Maul pytająco.

— Na wypadek przejęcia Świątyni przez wrogie siły Jedi zbudowali w nich specjalne przejścia — wytłumaczył Skywalker. — W Podziemiu są ukryte tunele, którymi można się dostać prosto do Świątyni, wjeżdżając do niej od dołu.

— Chce wykorzystać miejsce, które przygotowaliście na niespodziewany atak Sithów, by przeprowadzić swój własny. Cóż za ironia.

— To... nieprawdopodobne? — spytała Tano, spoglądając pytająco na Opressa.

— Och, bardzo prawdopodobne. Zupełnie w jego stylu — odpowiedział.

— W takim razie musimy jak najszybciej powiadomić Zakon — zadecydowała. Odwróciła się na krześle pilota, które zajmowała i zajęła się przesłaniem wiadomości: — Jedi Tano do Wysokiej Rady, odbiór. Mam pilną wiadomość. Darth Sidious ukrywa się gdzieś na obrębie Świątyni Jedi, prawdopodobnie w dolnych partiach. Razem z Maulem i byłym Jedi Anakinem Skywalkerem jesteśmy w drodze na Coruscant. Czekamy na dalsze instrukcje.

★★★

— To trochę dziwne widzieć ich w Świątyni, nie? — zagadnął Cal Kestis, przesuwając się ostrożnie wzdłuż ściany z niewielkim urządzeniem, pilnując, by czujnik wciąż był ku niej skierowany.

— Przypomina stare dobre czasy — odparł Caleb Dume skanując w podobny sposób podłogę i sprawdzając, czy pod spodem nie kryje się następne piętro. Nieopodal nich podobne czynności wykonywały klony, które jako pierwsi nie-Jedi od wieków zostali wpuszczeni do siedziby Zakonu.

— Wojna to dobry czas? Mistrzyni Billaba nie byłaby zadowolona — prychnął z rozbawieniem Kestis, chociaż wiedział, co jego przyjaciel miał na myśli.

To podczas wojny wszyscy Jedi zawiązali te niezwykłe, silne i piękne więzi z klonami. Wtedy poznali pierwszych przyjaciół spoza Zakonu, którzy okazali się najwierniejszymi i najodważniejszymi druhami, jakich kiedykolwiek spotkali.

Wojna jest okrutna i zbiera straszne żniwo, ale nawet w niej dopatrzeć się można było plusów. A z biegiem lat Jedi, znów zamknięci w swojej wyizolowanej skorupce, patrzyli na czasy spędzone u boku żołnierzy Republiki z głęboką melancholią.

— Sam wiesz o co mi chodzi, Cal.

— Ze swojej strony muszę powiedzieć, że nas też cieszy ta współpraca — zawołał dowódca i kiwnąwszy głową pozdrowił obu Jedi. — To zaszczyt znów walczyć u waszego boku.

— Miejmy nadzieję, że do żadnej walki nie dojdzie — odpowiedział Rycerz Dume, ale uśmiechnął się przyjaźnie do klona.

— Lepiej dmuchać na zimne, sir — odrzekł inny klon przerywając na moment swoją pracę. — W grę wchodzi bezpieczeństwo całej planety.

Wszyscy z nowym zapałem wrócili do pracy. Co mogło pójść nie tak?

— Cal, chyba coś mam.

— Co jest? — zagadnął Kestis, podchodząc do Rycerza. Skaner Caleba intensywnie mrugał, wskazując na szyb ukryty tuż pod podłogą.

Przyjaciele nie tracili ani chwili. Uruchomili miecze świetlne i wycięli sporych rozmiarów dziurę pozwalającą zajrzeć im do środka. Klony od razu zainteresowały się sprawą i również podbiegły, oświetlając latarkami przymocowanymi do hełmów świeżo wycięty otwór.

Rycerze Jedi niemal jednocześnie chwycili się za głowy, czując silną migrenę.

— Wyczuwam... ciemność — stęknął brunet.

— Wezwijcie mistrza Windu — powiedział Cal — Szybko.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro