Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 8

Latena otworzyła oczy. Nad nią kołysały się drewniane deski. Czy też może ona się kołysała... Trochę tak, jakby była w wozie. Zatrzęsło nią i łupnęła głową o deski, na których leżała. Ona była w wozie. W małej drewnianej przyczepie z jednym malutkim okienkiem u szczytu, przez które wpadało trochę światła dziennego. I jakby tego było mało, musiała się spić, bo głowę rozsadzał jej ból tak upiorny, że było jej od tego niedobrze. Ale ona przecież zawsze dbała o to, żeby nie przesadzić z trunkami. Jakim więc cudem się upiła? To musiało być coś innego... Garncarka cofnęła się myślą do ostatnich wydarzeń, które zapadły jej w pamięć. Była z Horstem na targu. To był błąd. Pokłóciła się z nim i...

Latena zerwała się do siadu i zaklęła siarczyście. Od razu jednak skuliła się z jękiem, gdyż jej czaszkę przeszył gwałtowny ból. Ciągłe trzęsienie wozem w niczym nie pomagało.

- Kogoś coś boli? - zabrzmiał koło niej cichy głos.

Spojrzała w bok na Horsta, posyłając mu lodowate spojrzenie.

- Teraz wiesz, jak to jest, gdy dostanie się głowicą w skroń - rzekł złodziej. - A nie, wybacz, chodziło mi o doniczkę - poprawił się i uśmiechnął złośliwie.

- Zamknij się z łaski swojej - wycedziła przez zęby.

- Drugi raz nie jest tak źle - mówił dalej Horst. - Albo od ciebie dostałem mocniej...

- Proszę - jęknęła Latena.

- Nie. Dobrze ci tak. Siostro. - W oczach złodziejaszka zabłysły iskry złośliwości. Nie zgasły nawet, kiedy mocniej zatrzęsło i syknął z bólu, gdy jego głowa postanowiła mu przypomnieć, że on również po niej oberwał.

- Niech cię Kamp! - syknęła, rzucając mu piorunujące spojrzenie.

Złodziejaszek uśmiechnął się krzywo. Chciał coś odpowiedzieć, ale wóz zatrzymał się gwałtownie, a on walnął boleśnie o ścianę.

Zapadła wroga cisza.

- Zajmij się nimi. Muszą być nieźle skołowani - powiedział ktoś na zewnątrz.

- To nie miało tak wyglądać - odparł mu inny.

- Ano, nie miało - przytaknął pierwszy. Przypadek, i co zrobisz?

Drugi głos westchnął i dało się słyszeć zbliżające się kroki. Nagle otwarły się drzwiczki do przyczepy, a rodzeństwo musiało zmrużyć oczy, chroniąc je przed oślepiającym dla nich światłem. Latena sięgnęła mimowolnie do pasa, ale jej dłoń, jak można się domyślić, napotkała tylko pustą pochwę.

Człowiek stojący w drzwiach widząc ten ruch, pokręcił głową.

- Nie mamy zamiaru was skrzywdzić - powiedział i nawet nie zorientował się, jak głupio musiały brzmieć jego słowa. - Zaszła pewna pomyłka. Ale jak już was znaleźliśmy, zawieziemy was do dobrych ludzi.

Był to mężczyzna średniego wzrostu z dosyć długimi kasztanowymi włosami i zarostem na twarzy, na oko miał czterdzieści lat.

Latena i Horst wbili w niego spojrzenia, ale nic nie odrzekli. Mężczyzna chyba uznał, że wystarczająco ich uspokoił i już miał z powrotem zamknąć drzwiczki, gdy Latena go zatrzymała.

- Do dobrych ludzi? - spytała, unosząc jedną brew.

- Tak - odrzekł i zamknął drzwiczki, a w przyczepie na powrót zapanowała ciemność.

- To jakiś żart? - powiedziała Latena, wymacowując miejsce, w które została uderzona.

Gdy dotknęła lewej skroni, głowę i resztę jej ciała przeszył gwałtowny ból, a ona krzyknęła z cicha. I na co jej to było? Latena ułożyła się w miarę wygodnej pozycji - jeśli o takowej w ogóle można mówić, znajdując się na gołych deskach w jakimś wozie i mając upiorny ból głowy rozchodzący się do wszystkich członków ciała - i zerknęła na Horsta. Coś zdziwiło ją w tym, że siedział tak cicho.

Złodziejaszek kulił się na podłodze, patrząc na ścianę naprzeciwko z, ni to zaniepokojeniem, ni zamyśleniem na twarzy. Nie miała pojęcia, co mu chodziło po głowie, ale, po prawdzie, mało ją to również obchodziło. Aktualnie zajmowały ją ważniejsze sprawy i kłębiące się pytania.

Gdzie ona właściwie była? O co chodziło tym ludziom? Czemu ją porwali? Ją i Horsta. Mówili o jakiejś pomyłce. Czemu chcieli ich przywieźć do "dobrych" ludzi? I gdzie do cholery były jej noże?!

Latena zagryzła wargi z frustracji. Przez zdenerwowanie tylko bardziej rozbolała ją głowa i zrobiło jej się niedobrze. Garncarka nie wytrzymała i zwymiotowała - na buty mężczyzny, który, pech chciał, właśnie w tej chwili ponownie otworzył drzwiczki przyczepy. Porywacz stanął jak wryty, wpatrując się w swoje stopy. Latena również zastygła.

- Możecie wyjść - wycedził powoli mężczyzna, krzywiąc się.

Garncarka nie czekała na dalsze zachęty, wytarła usta i bez słowa wyszła z przyczepy. Horst jednak został w środku. Siedział po cichu w półmroku, bawiąc się źbłem słomy, która pokrywała cienką warstwą podłogę. Latena rzuciła mu ostatnie spojrzenie i odwróciła się do niego plecami. Musiała się rozejrzeć. Koniecznie. Trzeba było...

- Nie myśl o niczym głupim - usłyszała koło siebie głos mężczyzny. - Ucieczka utrudni życie i wam i nam. Nawet nie wiesz, w jak wielkim znajdujecie się niebezpieczeństwie.

Kobieta zmierzyła go spojrzeniem. Miał brązowe oczy, czego wcześniej nie zauważyła, patrząc pod światło. I coś takiego we wzroku, co kazało jej się mieć na baczności.

Rozejrzała się po otoczeniu. Znajdowali się na polanie. Sięgający do kostek śnieg trzeszczał pod stopami, a zimowe słońce, chociaż słabe i chylące się ku zachodowi, odbijając się od niego, rozświetlało wszystko dookoła. Na polanie rozpalono duże ognisko, przy którym siedziała dwójka ludzi, pilnując pieczącego się nad ogniem mięsa. Smakowity zapach, zamiast rozbudzić apetyt, sprawił, że zakręciło się Latenie w głowie. Wyprostowała się.

- Nie jesteście zbyt ostrożni - rzekła.

- Skądże, mamy wartowników - odparł mężczyzna, wycierając zabrudzone buty w śnieg.

- Nie kryjecie się - sprecyzowała, wskazując na ognisko.

- A czemu byśmy mieli? Nie jesteśmy opryszkami. Zresztą jest nas spora grupa - odrzekł. Latena wiedziała, co kryje się za ostatnim zdaniem. Było ich dużo, wystarczająco dużo, by uniemożliwić jeńcom ucieczkę.

Garncarka ucichła, obserwując ludzi krzątających się po obozowisku. Zagryzła wargi. Gniew i frustracja wzmagały ból głowy, ale ona musiała zachować spokój.

- Jesteś Krigerijczykiem - powiedziała po chwili ciszy.

Mężczyzna miał krigerijski akcent, była tego pewna.

- Ty też, a jakoś nie robię z tego sensacji - rzekł i oddalił się w kierunku ogniska.

Latena wypuściła powietrze przez nos. Czemu ostatnimi czasy napotykała samych arogantów? W takiej sytuacji wolała już chyba towarzystwo Horsta. Do jego bezczelności zdołała się przynajmniej w miarę przyzwyczaić.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro