Rozdział 2
Wyblakłe pomarańczowe promienie słońca przeciskały się przez szpary w okiennicach, sięgając twarzy Lateny i budząc ją ze snu. Dziewczyna obróciła się na drugi bok, próbując uciec przed światłem. Tak bardzo nie chciała wstawać. Tu było jej ciepło i przyjemnie, a jakby tylko spróbowała wysunąć się spod skór, zimowy ziąb przeniknąłby ją do szpiku kości. Dla takiego nawet ściany nie były straszne. Istniał też drugi powód, dla którego Latena nie chciała się budzić. Miał on na imię Horst, a na nazwisko, ku jej wielkiemu ubolewaniu, Stormglass. Nie znosiła go, po prostu go nie znosiła i nie czuła się w stanie wytrzymywać jego towarzystwa przez następne godziny. Ten dzieciak działał jej na nerwy jak nikt inny. I dobrze o tym wiedział. Ba! On się o to starał!
Latena przetarła oczy.
Chyba powinna zeskrobać skrawki swego optymizmu z podłogi, bo bez niego na pewno nie da sobie rady.
Westchnęła. Usiadła na sienniku, a skóry zsunęły się z niej. Poranny mróz tylko na to czekał. Przypuścił na nią zmasowany atak i zaczął wywlekać cudowne ciepło za ręce i nogi. Latena skuliła się.
Tak, wstawanie to z pewnością był zły pomysł.
Pomimo swoich obiekcji co do wkraczania z powrotem w życie, dziewczyna zeszła z siennika. Prędko się ogarnęła, wsunęła na stopy bambosze i otuliła ciepłym, wełnianym, niebieskim płaszczem, uznała bowiem, że ten sprawdzi się lepiej w walce z zimnem niż cokolwiek innego. Tak przygotowana wyszła ze swego pokoju, by przygotować śniadanie.
Horst nie spał. Siedział skulony, opierając się o ceglany kominek. Był zagrzebany po nos w skórach i nic nie wskazywało na to, że miał zamiar się z nich ruszać.
Gdy tylko zauważył Latenę, ostentacyjnie odwrócił wzrok w drugą stronę.
Był na nią obrażony za to, jak go wczoraj potraktowała. Nie dość, że odebrała mu jego rzeczy, to jeszcze rzucała w niego nożami! Nikt normalny na powitanie nie ciska w człowieka sztyletem!
- Rozpal w piecu - dobiegł do niego głos siostry.
Rzucił jej cierpkie spojrzenie.
- Dobrze. - Kobieta wzruszyła ramionami. - Jeśli nie chcesz ciepłego śniadania...
Horst westchnął. Wygrzebał się powoli z kocy i okryty jednym z nich podszedł do sterty drewna na opał, na szczycie którego znajdowały się chubka i krzesiwo. Latena pokręciła pobłażliwie głową i zaczęła wyciągać z szafy składniki do przygotowania podpłomyków.
Przez pewien czas trwała cisza, do której po chwili dołączył cichy trzask ognia nieśmiało liżącego suche drewno.
- Jak właściwie zacząłeś kraść? - spytała Latena.
Horst zerknął na siostrę. Nie patrzyła na niego, zbyt zajęta pracą. Jednak to pytanie nie należało do grona niezobowiązujących, nie brzmiało tak ani trochę, a po Latenie było widać, że oczekuje odpowiedzi.
- Mówiłeś, że gdy byłeś mały, zmarli ci rodzice. - Dziewczyna oderwała wzrok od ciasta i spojrzała spod włosów, które wiecznie opadały jej na twarz na przyszywanego brata.
- Em... Właściwie to nie do końca tak było... - Horst opatulił się mocniej kocem i zbliżył do ognia.
Latena oparła się o blat stołu, czekając aż kontynuuje.
- To matka umarła. Zachorowała.
- A ojciec? - Kobieta wytarła ręce i usiadła na krześle.
- On odpłynął - odparł złodziej.
- Czemu? - Latena nie dała się zbyć.
Horst nabrał powietrza w płuca i wypuścił je powoli.
- Nie wiem. Myślałem, że byliśmy dobrą rodziną, dopóki nie zaczął pić. Przychodził do domu późną nocą lub wczesnym rankiem, wrzeszczał na mnie i na matkę. Zdażało mu się nas bić. Aż w końcu jakiś czas po moich dziesiątych urodzinach zniknął. Wypłynął w morze. - Horst wykonał jakiś nieokreślony ruch ręką i wrzucił kolejną porcję drewna do ognia.
Latena zaczęła szperać w szafce.
- A poniewczasie matka zachorowała i zmarła?
- Tak.
- A ty?
- Ja zostałem sierotą błąkającą się po ulicach Okse. W sumie to, że żyję zawdzięczam Mattisowi i jego bandzie.
- To znaczy? - Latena zmarszczyła brwi.
- Temu typowi, który chciał mnie zasztyletować. - Horst skrzywił się nieznacznie.
Latena założyła ręce na piersi.
- Niech zgadnę. Należałeś do cechu złodziei, ale czymś im podpadłeś i postanowili się ciebie pozbyć? - To zabrzmiało bardziej jak stwierdzenie niż pytanie.
Horst potwierdził krótkim skinieniem głowy.
- Myślałem, że mi pogrożą i każą się wynosić z miasta. A oni... Chcieli mnie zabić! - Chłopak zacisnął pięści.
- Ale i tak zdobyłeś to, po co przyszedłeś, czyż nie? Czym jest dla ciebie ta figurka? - Latena drążyła temat.
Horst przyjrzał się bacznie przyszywanej siostrze.
Czemu tak nagle zaczęła się nim interesować?
Latena zauważyła wzrok złodzieja i poprawnie go zinterpretowała.
- Czemu się tak patrzysz? Skoro jestem już na ciebie skazana, wypada coś o tobie wiedzieć - rzekła, wzruszając ramionami. - No więc?
- Dostałem ją od ojca - odparł po chwili Horst. - Zanim się zmienił.
Chłopak odwrócił się z powrotem do ognia, sygnalizując tym samym, że rozmowa zakończona. Jednakże kobieta tak nie uważała. Siedząc na krześle, założyła nogę na nogę i wbiła spojrzenie w Horsta.
- Coś mi nie pasuje - stwierdziła Latena. - O ile się nie mylę, to u zwaara mówiłeś, że nie pamiętasz swojego nazwiska. Jakim sposobem, skoro miałeś dziesięć lat, gdy zostałeś sierotą?
Złodziejaszek odwrócił się do niej gwałtownie.
- Jestem na jakimś przesłuchaniu, czy jak? - prychnął zirytowany.
- Jasne, że nie - zaprotestowała Latena. - Pytam z czystej ciekawości.
- Chyba wścibstwa - poprawił ją Horst.
- Och, doprawdy? - Kobieta uniosła brwi.
- Tak, doprawdy!
- Dramatyzujesz... - zbyła brata Latena, wieszając garnuszek z wodą nad ogniem.
Jakiś czas później śniadanie było gotowe. Rodzeństwo zasiadło do niego w ciszy, ponownie dając szansę ogniowi, by zapełnił ją według własnych potrzeb. Z czego ten, nie zawahał się skorzystać. Ciągły huk harcujących płomieni towarzyszył każdej kolejnej chwili i był od czasu do czasu urozmaicany dźwiękiem osuwających się drewien. Po takim osunięciu w górę wyskakiwały złote iskry, jakby chcąc sprawdzić, która wzleci wyżej.
Wtem, obserwując ogniste swawole, Latena wpadła na pewien pomysł.
Z zawodu była garncarką - swoją drogą bardzo dobrą w swym fachu, bowiem nie raz zamawiała u niej sama Roxanne, żona Casimira barona lenna Sabel - i, jak każdy rzemieślnik, zdawała sobie sprawę z tego, że prędzej czy później będzie musiała przyjąć na termin ucznia. Jednak Latena nie chciała, żeby to się stało zbyt szybko, gdyż zwyczajnie nie była na to gotowa. Wiedziała, że do niektórych rzeczy nie ma za grosz cierpliwości. A adept z pewnością nich należał. Jednakże teraz sytuacja prezentowała się zgoła inaczej, a ona musiała zaryzykować.
Garncarka wyprostowała się na siedzeniu i spojrzała pewnie na złodzieja.
- Spróbujemy twoich sił w garncarstwie - orzekła, próbując wmówić samej sobie, że to nie może być taki zły pomysł.
___ ___ ___
A właśnie, że mógł.
Latena przekonała się o tym, obserwując zmagania Horsta z gliną. A może raczej gliny z Horstem.
Gdy ziemista masa już poddawała się dłoniom złodzieja, przybierając powoli kształt możliwy do określenia, ten kilkoma ruchami psuł to, co wcześniej zrobił. Latena patrzyła na to z bolejącą miną i nawet nie próbowała go poprawiać.
Prędko nabierała pewności, że to wcale nie przez brak biegłości w dziedzinie garncarstwa. Horst w końcu był złodziejem i to, musiała przyznać przed samą sobą, wybitnym w swym rzemiośle. Wynikało z tego, że posiadał zreczne palce i był w stanie poradzić sobie z grudką gliny. A jednak, paradoksalnie, coś go przed tym powstrzymywało.
Latena nie wytrzymała, gdy glina w rękach chłopaka na powrót przekształciła się w bezkształtne coś.
- To jest jakiś żart - sarknęła.
Garncarka obróciła się na pięcie i oddaliła od swego brata.
Horst zerknął za nią. Odstąpił od gliny, oparł ręce na stole i pozwolił, by na twarz wypłynął mu zadowolony z siebie uśmiech, możnaby rzec, podstępny.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro