Rozdział 8 - Pragnienie
Dźwięk zamykanych drzwi oderwał uwagę Henriette od książki. Jej dwórki robiły to znacznie subtelniej, przemykały wręcz niezauważone przez jej komnaty, a zatem mogła być to tylko jedna z dwóch osób — jej mąż lub jej kochanek.
Ta pierwsza opcja wydawała się całkowicie nieprawdopodobna. Po co Philippe miałby ją odwiedzać, skoro musieli wystarczająco się starać, by się nie pozabijać w ciągu dnia, gdy pokazywali się gdzieś publicznie? Małżeństwo zostało skonsumowane kilka tygodni po nocy poślubnej, najprawdopodobniej pod naciskiem królowej matki, a potem doszło między nimi do paru niezręcznych zbliżeń, które jedynie utwierdziły ich w przekonaniu, że niczego od siebie nawzajem nie chcą. Gdy zaś księżna wdała się w płomienny romans z królem, orleański pan przestał niemal w ogóle zjawiać się w jej komnatach.
Tymczasem, skoro mężczyzna wciąż nie dotarł do jej sypialni, musiał być to jednak Philippe. Louis nie miał bowiem najmniejszego powodu, by kręcić się tak długo bez celu po innych pomieszczeniach. Nie zdziwiła się więc wcale, gdy po raz pierwszy od miesięcy ujrzała przed sobą księcia w swoich apartamentach.
— Ty tutaj, Monsieur? — zapytała przelotnie, przewracając kartkę książki.
Zaśmiał się pod nosem. Takie przywitanie wracającego z wojny męża w wykonaniu Henriette wcale go nie zdziwiło. Zupełnie na nią nie patrząc, zasiadł przed lustrem i zaczął czesać swoje włosy. Miał już na sobie koszulę nocną, a więc nie zamierzał nigdzie więcej się wybierać. Henriette westchnęła.
To będzie długa noc.
— Ty też nie potrafisz się przywitać. Nikt na tym dworze nie umie już powiedzieć uprzejmego Bonjour — zaakcentował, przewracając oczami. — Nie oczekuję nawet, że będziecie zmieniać powitanie w zależności od pory dnia, a z twojej strony, pani, spodziewam się jeszcze mniej. Cokolwiek pozbawionego ironii sprawi, że z zaskoczenia wyskoczę przez okno.
— Cieszę się, że nie zginąłeś na wojnie, mężu.
Książę upuścił grzebień. Nie odezwał się jednak od razu. To całkowicie pozbawione jadu stwierdzenie zszokowało go tak, że odebrało mu na chwilę zdolność mowy. Odwrócił się do niej powoli, a jego źrenice rozszerzyły się przedziwnie. Spojrzał z przerażeniem na Henriette i wydukał:
— Teraz to przeszłaś samą siebie.
— No dalej, skacz!
— I taki ton to ja rozumiem, Madame.
Philippe jednak wbrew wcześniejszej deklaracji nie otworzył okna i nie skoczył ku niezadowoleniu Angielki. Wydawał się być tak wytrącony z równowagi, że nie podniósł srebrnego grzebienia, zupełnie o nim zapominając. Gdy spojrzał w swoje odbicie, a jego włosy wciąż nie były do końca rozczesane, sięgnął po szczotkę swojej żony, zahaczając przy tym o inne należące do niej przedmioty.
— Robisz bałagan w moich rzeczach.
To niepozorne, zupełnie neutralne zdanie z ust Henriette wywołało niespodziewaną reakcję Philippe'a. Nie odpowiedział, ale zaczął z jeszcze większym zapałem, całkowicie tym razem naumyślnie rozrzucać wszystko, co tylko wpadło mu pod rękę. Księżna spokojnie przyglądała się Francuzowi znad tomiku poezji, udając wciąż, że nie może się doczekać, by poznać zamysł twórcy i nic nie obchodzą ją jego wybryki.
— Naprawdę? Przykro mi! Chyba musisz do mnie przyjść i mi przeszkodzić! — zawołał w końcu, będąc już w garderobie małżonki i zrzucając z półek i z wieszaków wszystko, co popadnie. — Całkiem ładne masz te niektóre fatałaszki, dlaczego ich nie nosisz?
— Nie chcę, byś był o mnie zazdrosny, panie. A teraz wybacz, ale chciałabym poczytać.
— Dużo zaczęłaś czytać, odkąd mój brat przestał spędzać z tobą każdą noc. Jak tak dalej pójdzie, to zostaniesz jeszcze samym Owidiuszem!
Henriette zamknęła z hukiem książkę. Mimo że obiecała sobie, że będzie opanowana, Philippe najwyraźniej stęsknił się za ich konwersacjami tak bardzo, że musiał nadrobić sobie stracony na wojnie czas. Zmierzyła go morderczym spojrzeniem, podczas gdy ten brnął roześmiany wśród jej ubrań leżących na podłodze.
— Przychodzisz do mojej sypialni, zakłócasz mój wieczorny odpoczynek, rzucasz kąśliwe uwagi, a potem zachowujesz się jak dziecko, rozrzucając wszędzie moje...
— Do twojej sypialni? Z całym szacunkiem, ale jako dziwka króla to takich apartamentów byś nie dostała! To ty przyjechałaś kilka lat temu do mojego pałacu i... i sama wiesz jak to się skończyło.
— Nie jestem dziwką króla, jestem twoją żoną! A przynajmniej próbuję! — krzyknęła. — Jeśli jeszcze raz ośmielisz się mnie dzisiaj obrazić, to wyrzucę cię na zbity pysk z moich komnat!
Książę schylił się, widząc lecącą w jego stronę lekturę, w której jeszcze przed chwilą pogrążała się Angielka. Rozległ się trzask, bo uderzyła ona o lustro, rozbijając je na miliony kawałeczków. Wytrzeszczając ze zdumienia oczy, Philippe podniósł książkę, popatrzył się na nią ze skupieniem, a następnie, już nieco bardziej zszokowany niż skupiony, na Henriette, powodując w niej niemalże wyrzuty sumienia.
— Czym na Boga zawinił ci biedny tomik poezji Roberta Herricka?
Szybko wyszło na jaw, że brat władcy nie przejmował się wcale losem bogu ducha winnego dzieła angielskiego poety, gdyż rzucił je za siebie i skierował się w stronę łoża. Jednym ruchem odrzucił pościel tak dramatycznie, że znalazła się na podłodze i usiadł na wygodnym materacu. Schylił się, chwycił pierzynę i przykrył się nią, przysuwając się nieco w stronę kobiety. Nie odzywali się jednak do siebie, oboje tępo wpatrzeni w punkt znajdujący się daleko przed nimi.
— Wybacz, że... zgodnie z prawdą — zatrzymał się na tej części zdania, akcentując ją głosem i uniesieniem palca — nazwałem cię dziwką króla. Jesteś też angielską księżniczką, więc zasługujesz raczej na miano królewskiej nałożnicy, a to już przecież, przynajmniej formalnie, zupełnie co innego. W każdym razie jest mi przykro, że cię obraziłem.
— Matka ci kazała do mnie przyjść, prawda? — zapytała Henriette, jakby zupełnie nie słuchała wywodu Philippe'a. — To dlatego, że nie mamy wciąż dzieci po trzech latach małżeństwa, poczuła się nagle w obowiązku przypomnieć ci, po co w ogóle przebywam na dworze?
— Nie, to wcale nie było tak, że moja matka... Dobrze, tak właśnie było — skapitulował. — Zaczęła mi wyrzucać, że Marie Thérèse była już dwa razy w ciąży, a ty ani razu.
— Nie zdziwię się, jeśli okaże się, że wcale nie mogę mieć dzieci. Co wtedy zrobisz? Przeciwstawisz się swojej mamusi i wspaniałomyślnie jej wyjaśnisz, że to nie moja wina?
— Myślę, że nikt nie jest w stanie ci zarzucić, że nie próbowałaś zajść w ciążę... z królem, oczywiście.
— Nie mogłeś się powstrzymać, by tego nie dodać.
Księżna wstała z łoża i podniosła czytany przez nią tego wieczoru tomik poezji. Trzymając książkę w dłoniach, rozejrzała się po pokoju. Wyglądał jak pobojowisko. Wszędzie znajdowały się rozmaite części jej garderoby, drogocenna biżuteria podarowana jej przez męża i kochanka, książki, przeróżne papiery i bibeloty, dawno przysłane i nigdy przez nią nieprzeczytane listy. W rogu pokoju błyszczały kawałki stłuczonego przez nią przez przypadek zwierciadła, a pod biurkiem leżał rozbity słoiczek z atramentem.
— Spójrz tylko na tę komnatę. Aż trudno w to uwierzyć, ale wygląda, jakbyśmy naprawdę próbowali — zaśmiała się niespodziewanie.
— Czy tak właśnie prezentują się apartamenty małżonków po powrocie męża z wojny, kiedy się kochają i za sobą tęsknią?
— Najprawdopodobniej tak.
Philippe nie spuszczał oczu z Henriette, gdy wracała wraz z przerwaną wcześniej lekturą z powrotem do ich łoża. Położyła się obok niego, odłożywszy tomik na etażerkę. Ujął w dłonie długi warkocz, który służąca zaplotła jej do snu i zaczął się nim bawić. Wiedział, że jej nie kochał i nic nie było w stanie tego zmienić. Nie potrafił jednak odpowiedzieć, czy to przez zdradę, którą przecież złamała mu serce, czy przez to, że jej nie żałowała, czy po prostu przez to, że nie była odpowiednią dla niego kobietą.
— Jeśli chcesz i czujesz się dziś gotowa, możesz zrzucić koszulę — powiedział, gdy leżeli w zupełnej ciemności. — Albo pozwolić mi to zrobić za ciebie.
Philippe sam zdziwił się, że takie słowa wyszły z jego ust całkiem na poważnie. Z drugiej strony, skoro już i tak byli na siebie skazani i oboje męczyli się w tej bezcelowej relacji, należało przynajmniej wywiązać się ze swoich obowiązków. Zdawał sobie też sprawę, że porzucona przez kochanka młoda księżna również miała swoje potrzeby, które mógł teraz zaspokoić albo ryzykować, że ponownie zapomni o złożonych mu przysięgach małżeńskich w towarzystwie innego młodzieńca. Poza tym, co najistotniejsze, skrycie pragnął zawsze, by dała mu syna. Chciał mieć swojego chłopca, bo miał go i Louis. Dlaczego miał być od niego gorszy i w tej sferze życia?
Angielka nic nie odpowiedziała. Odwróciła się do niego, przysunęła się bliżej i pozwoliła, by działo się to, co dziać się między nimi powinno. Nie, książę Orleanu zdecydowanie nie pragnął jej nawet w niewielkim stopniu tak bardzo jak niegdyś król.
— Próbujesz nieudolnie ratować nasze małżeństwo, Monsieur? — zapytała po pewnym czasie, gdy ich nocne koszule zgubiły się już wśród porozrzucanej po komnacie odzieży. — Nie ma co prawda, czego ratować, ale pozwól mi, że pokażę ci, jak należy to robić.
Henriette zrzuciła z siebie Philippe'a, po czym sama przejęła inicjatywę nad niespodziewającym się tego mężem. Miał rację, była królewską nałożnicą. Oznaczało to więc również, że potrafiła zaspokoić nienasycone pragnienie Louisa w taki sposób, że nie był w stanie jej zapomnieć przez wiele miesięcy. Dlaczego więc miałaby nie potrafić uczynić tego samego ze swoim znienawidzonym mężem uważającym ją za własną zabawkę, do której wracał wtedy, gdy było mu wygodnie?
Dlaczego miałaby pozwolić temu impertynentowi, łaskawie pozwalającemu jej dostąpić u niego tej intymnej audiencji, triumfować nad nią? Czuć smak zwycięstwa, że w końcu znudziła się Louisowi na tyle, że zgodziła się nawet zostać kochanką własnego małżonka?
Żadne z nich nie było w stanie odgadnąć myśli partnera. Płonąc z nienawistnego wręcz pożądania, każde mając swoje własne motywacje, kochali się z długimi przerwami intensywnie, lecz bez cienia miłości, do wczesnych godzin porannych, aż w końcu zapadli w spokojny i głęboki sen.
Tak głęboki, że nie mieli szans usłyszeć króla, który postanowił odwiedzić brata z samego rana. Widząc jednak Philippe'a, który zasnął z głową na piersiach Henriette i dłonią na jej udach, wycofał się prędko z komnat księcia Orleanu i jego małżonki.
***
14.05.1664
Mój Panie,
nie znasz mnie, ale to nie ma najmniejszego znaczenia, gdyż ja znam Ciebie.
Nie może tu być jednak mowy o byle jakiej znajomości. Wiem o Tobie wszystko. Ośmielę się wręcz stwierdzić, że jestem w stanie wypowiedzieć na Twój temat to, co nigdy nie przeszło by Ci przez usta, a co dręczy Twoje sumienie, gdy wokół Ciebie zgasną wszystkie świece i próbujesz zaznać spokojnego snu.
Możesz pomyśleć teraz, że jestem jedynie niedorastającą Tobie intelektem kobietą. Czarownicą, która chce Cię uwieść słodkimi słówkami, miłosnymi eliksirami i swoją rażącą wręcz bezczelnością. Jeśli więc tak pomyślałeś, nie czytaj dalej, gdyż wówczas oznaczać to będzie, że moje wieloletnie obserwacje okazały się błędne i wcale Cię nie znam.
Każdej niedzieli przed mszą świętą będziesz mógł udać się po list, który do Ciebie napiszę. Aby go odnaleźć, wystarczy, że poślesz kogoś do stajni. W siodlarni między czerwonym a niebieskim czaprakiem na najniższej półce z lewej strony odnajdziesz ode mnie wiadomość. Jeżeli taka będzie twoja wola, możesz pozostawić tam swoją odpowiedź, którą odbiorę po skończonej mszy. Nie obawiaj się — wiem, kiedy nie przebywasz w pałacu i nie możesz nawiązać ze mną kontaktu. Musisz jednak wiedzieć, że każda próba ujawnienia mojej tożsamości, zakończy naszą relację. Pokornie proszę o przebaczenie, ale nie stać mnie, by co tydzień przekupywać Twoją służbę i doręczać Ci listy prosto do Twoich komnat.
Jestem bliżej Ciebie niż się spodziewasz. Obserwuję Cię, ale niechaj nie budzi to w Tobie lęku. Obserwuję Cię, by się upewnić, czy zasługujesz na moją miłość. Nasz romans będzie jednak inny od wszystkiego, czego dotychczas doświadczyłeś. Wiedz zatem, mój Panie, że zostałeś ostrzeżony.
Madame du Soleil Levant
Tak brzmiała treść listu, który król ściskał do swojej piersi, ukryty pod wykwintnym płaszczem. Nadeszła wiosna 1664 roku, dwudziesty pierwszy rok jego rządów, które rozpoczął jako prawie pięcioletni chłopiec pod nadzorem swojej matki Anne d'Autriche, kardynała Julesa Mazarina i wielu ministrów. Madame Wschodzącego Słońca napisała po raz pierwszy do Louisa czternastego maja — w rocznicę jego koronacji. Kazała mu zatem czekać przeszło trzy miesiące, nim dała jakikolwiek znak życia. Nie mogła jednak wiedzieć, że król nie opuścił jej myślami ani na jeden dzień od pamiętnego balu.
Był przekonany, że autorką listu musiała być tajemnicza nieznajoma, którą wówczas spotkał. O to też planował zapytać się kobiety, gdy tylko wypełni wszystkie przewidziane na ten dzień obowiązki. Zupełnie dla niego nowa, tajemnicza gra pociągała go bowiem równie mocno jak sama postać Madame du Soleil Levant.
— Gdzie są moje galery, panie le Vau? — zapytał nagle, wyrywając się z rozmyślań.
Architekt wyglądał na nieco zmieszanego, ale uśmiechnął się szeroko. Nie miał pojęcia, czy król zamierzał sobie pożartować, czy pytał się go na poważnie, kiedy przed dawnym pałacykiem myśliwskim jego ojca zaczną pływać wielkie statki. Władca szybko jednak zaczął się śmiać, czym uspokoił pana le Vau, którego od wylewu spowodowanego nagłym stresem dzieliło już jakieś pół minuty.
— Sire, w Wersalu znajdzie się wszystko, czego tylko zapragniesz. Wymaga to jedynie cierpliwości i niewyobrażalnych nakładów finansowych. Tak długo, jak nie zabraknie nam tych dwóch rzeczy, możemy zbudować więcej niż wiszące ogrody w Babilonie i...
— Doskonale — przerwał mu natychmiast władca. — Naprzeciwko miejsca, gdzie teraz stoję powstanie kanał szeroki jak morze, po którym pływać będą moje galery. Tam chcę zobaczyć teatr, w którym bawić nas będzie pan Molière, a tam labirynt, w którym będę mógł się skryć. A wszystko to powinno być otoczone pachnącymi kwiatami, skrupulatnie posadzonymi drzewami i krzewami, niczym w rajskim ogrodzie, którego jednak architektem jest człowiek.
— Oczywiście, Wasza Wysokość, jest tylko jeden problem...
— Nie zezwalam na żadne problemy, panie le Vau! Zdaję sobie doskonale sprawę, że budujecie na terenie podmokłym i proszę nie próbować nawet mi o tym wspominać. Bagno to nie przeszkoda, nie ma bowiem takiego kłopotu, którego nie rozwiąże podwojenie lub potrojenie liczby robotników. Niech cała Europa dowie się, że król Louis zdołał wybudować najpiękniejszy pałac świata na najtrudniejszym do tego terenie. To element propagandy... Panie Molierze, raczy pan się zbliżyć, byle prędzej, chcę poznać pańskie zdanie, przecież to nie ja będę wystawiał sztuki w tym teatrze. Pan doskonale wie, co mi się podoba.
Françoise uważnie obserwowała króla w dzień, w którym doręczyła mu do komnaty pierwszy list. Cel został osiągnięty. Louis promieniał, wyglądał, jakby właśnie zbudził się z długiego zimowego snu. Widziała, że czuł się zainspirowany i energiczny. Wydawało mu się, że już żadna przeszkoda nie jest w stanie pokrzyżować jego planów. Mówił prędko, nie potrafił ustać w jednym miejscu. Być może próbował nawet sam przekonać bagna, by wyschły, a pagórki, by się wyprostowały. Nie słyszała dalszej części rozmowy, gdyż król odszedł kawałek dalej w otoczeniu swoich architektów i służby. Ona musiała zostać z jego małżonką i dzieckiem, które puszczało papierowe statki na kałużach uformowanych przez całonocną ulewę. Gdy zdołała zatem dosłyszeć z ust króla słowo galery, zaśmiała się dyskretnie, dostrzegając podobieństwo między ojcem a synem.
— Nie smuć się więc, Madame! — krzyknął nagle król do Marie Thérèse. Kobieta urodziła niedawno martwą dziewczynkę i wciąż nie doszła do siebie po stracie. — Wkrótce w Wersalu brzmieć będą nie tylko śmiechy naszych dzieci, ale i zachwyconego jego potęgą dworu!
Guwernantka nie mogła być pewna, czy kobieta aby na pewno zrozumiała swojego męża. Hiszpanka nigdy do końca nie nauczyła się francuskiego. Przytaknęła jedynie, siląc się na nieprzekonujący nikogo uśmiech. Taki nastrój króla oznaczał tylko jedno — miał nową kochankę. Tę myśl królowej zdołała odgadnąć od razu.
Rozłożyła swoją jasną parasolkę, by chronić się od świecącego coraz mocniej słońca i patrzyła na radosnego Louisa tak długo, jak tylko mogła pozostać na zewnątrz wraz z świtą Marie Thérèse. Władca nie mógł wiedzieć, że Madame du Soleil Levant była, tak jak z resztą obiecała, bliżej niż się tego spodziewał.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro