Rozdział 7 - Dzień Sądu
— Louis! Louis, kto ci to zrobił?!
Król Francji wyrwał się z nocnego koszmaru. Ostatnie, co widział w swoim śnie to przerażona twarz brata, gdy ten dowiedział się, co się stało. Będąc już na jawie szybko przypomniał sobie jednak oblicze swojej oprawczyni.
— Dwórka matki — wydukał wtedy trzynastoletni władca. — Dwórka matki, Catherine Bellier.
Na samą myśl o kobiecie w średnim wieku, którą Anne d'Autriche przysłała dojrzewającemu dopiero synowi, by ta upewniła się, że jest normalny, nie woli mężczyzn i dzięki temu będzie mógł mieć dzieci, zemdliło go nagle. Wiedząc, że nie zdoła już powstrzymać odruchu, rzucił się na krawędź łóżka i zwymiotował na podłogę. Czuł, że za chwilę z przeszywającego go emocjonalnego bólu po doświadczonej traumie, wypluje z siebie wszystkie wnętrzności.
Nie dochodziły do niego odgłosy z zewnątrz. Nie słyszał zatem, jak zbudzona przez niego żona pytała go gorączkowo po hiszpańsku, czy jakaś potrawa mu nie zaszkodziła lub czy nie jest chory. Wstrząsały nim wówczas takie dreszcze, że z trudem udało mu się utrzymywać na łożu i nie spaść w leżące na podłodze wymiociny. Nie czuł nawet jej dłoni, która pomagała mu pozostać na miejscu i nie zrobić sobie krzywdy w momencie, gdy stracił całkowicie kontrolę nad własnym ciałem.
Nie widział swojego pokojowego i służących próbujących jak najszybciej doprowadzić komnatę do czystości, wycierając podłogę i otwierając okna, by brzydki zapach się ulotnił. Nie zdołał też dostrzec, jak Marie Thérèse zbliżała do jego twarzy i dłoni wilgotne płótno, by otrzeć go z potu i ewentualnych pozostałości z żołądkowego ekscesu. Odskoczył od niej gwałtownie i wykrzyknął słabym, pełnym strachu głosem:
— Nie dotykaj mnie! Nie chcę ciebie! Jestem królem! Jestem królem i nie chcę tego z tobą robić!
Władca zerwał się z łoża i podbiegł do otwartego okna, usiłując złapać powietrze w płuca. Jego piękne rudawe włosy przykleiły się do spoconego czoła, szyi i zupełnie mokrej białej koszuli. Po nadgarstkach, którymi kurczowo chwytał się framugi okna, nie potrafiąc ustać o własnych siłach, spływały również strumienie potu. Oddychał tak, jakby spędził ostatnie półtorej minuty pod wodą i każdy dopływ tlenu był w stanie wyrwać go teraz z ramion śmierci.
— Jestem królem Francji — powiedział drżącym, ale nieznoszącym sprzeciwu tonem. — Nie możesz mnie więc dotykać bez mojego pozwolenia... Powiedz matce... Powiedz matce, że nie jestem gotowy... Powiedz mojej mamie, że jestem normalny... — kontynuował błagalnie. — Ciebie posłucha... Tobie uwierzy, że ja mogę... Mogę, ale nie teraz... — mężczyzna zaczął zanosić się płaczem. — Mamo...
Pamiętał doskonale każdą sekundę tego przerażającego wieczoru, wigilii swoich trzynastych urodzin. Louis był wyjątkowo pięknym dzieckiem, przypominał anioła ze swoimi długimi, miękkimi, wtedy jeszcze ognistymi falami. Ze swoimi niewinnymi jasnymi oczami i delikatną, chłopięcą budową ciała. Od najmłodszych lat tańczył w balecie i raczył cały dwór swoimi wystąpieniami. Ubierał się wówczas w błyszczące stroje o złotej barwie i wśród akompaniamentu muzyki Jeana Baptisty wykonywał pełne gracji ruchy. Uwielbiał być podziwiany za swoją urodę i doceniany za taneczny talent. Nikt prawdopodobnie nie pomyślałby nawet, że może być w tym coś złego... Ale ten urodziwy chłopiec od prawie dziesięciu lat zasiadał na tronie... I był nieco zbyt piękny i delikatny jak na króla.
Król zsunął się nagle po szybie na podłogę i zawył tak, że o jego bólu mógł dowiedzieć się cały pałac w Luwrze i część Paryża. Leżał z rozpaloną twarzą przyciśniętą do zimnej posadzki i krzyczał wniebogłosy, nie zwracając uwagi na nic i na nikogo. Miał dwadzieścia pięć i pół roku, był władcą jednego z najpotężniejszych królestw w Europie i po raz pierwszy odważył się wykrzyczeć całemu światu swoją traumę.
— Louis, gdzie cię tak boli? Synku...
Anne d'Autriche ujęła w dłonie twarz swojego pierworodnego i obróciła ją tak, żeby nie wciskał jej już w podłogę. Pogłaskała go delikatnie po policzkach, po których spływały strumieniami łzy, pot i krew z nosa, która zaczęła ciec przez emocje i upadek. Mężczyzna obdarował ją spojrzeniem tak pełnym bólu, że niemal pękło jej serce.
— Ma już trzynaście lat, Madame — władca słyszał w głowie jedynie spokojny głos Julesa Mazarina, swojego pierwszego ministra przyglądającego się jego codziennym ćwiczeniom baletowym. — Król w wieku trzynastu lat osiąga dorosłość. Dojrzewa szybciej niż reszta... Trzeba by więc się upewnić... By taka sytuacja więcej się nie powtórzyła, sama rozumiesz najlepiej.
— A co jeśli to mu zaszkodzi? — upierała się królowa, starając się mówić cicho. — Co jeśli skrzywdzicie mojego synka? Mojego Louiska?
— Dosypiemy więcej... Nie będzie nic pamiętał... W każdym razie trzeba spróbować. Synowie Francji mogli odziedziczyć tę przypadłość po ojcu, wybacz mi moją szczerość — ciągnął kardynał drżącym głosem, patrząc z czułością na chłopca. — Korona jest ciężka, moja pani. Bardzo ciężka... Ale Bóg nie obciąża nią tych, którzy nie są w stanie jej unieść.
— Nawet jeśli on ją uniesie, to nie ja... — wyszeptała, wiedząc, że gdyby nie przyjaźń z Mazarinem, nie miałaby nawet pojęcia, co szykują dla jej dziecka. — Jeśli już musicie mu to zrobić... Dosypcie mu tyle, by nie cierpiał. Pozabijam was wszystkich, jeśli skrzywdzicie mi syna... — zaszlochała królowa. — I ciebie też. Bóg mi świadkiem, że zdechniesz w męczarniach, choćbyś został i samym papieżem, kardynale Mazarin.
Louis wyszarpał się natychmiast z objęć matki i zaczął wołać imię swojego brata. Na nic zdały się pełne strachu zapewnienia służby, że książę Philippe nie powrócił jeszcze z wojny i choć nie odważyliby się nigdy zignorować rozkazu swojego pana, nie mogą go wypełnić. Król zdawał się jednak nie słuchać nikogo. Przed oczami widział Catherine Bellier, która nie zamierzała reagować na jego jakikolwiek sprzeciw, groźby czy rozdzierające serce błagania. Im bardziej się jej opierał, tym bardziej była przekonana, że odziedziczył po ojcu pociąg seksualny do mężczyzn i należy jak najszybciej wyplenić z niego te sprzeczne z naturą skłonności.
— Możesz płakać i krzyczeć, mój panie — usłyszał kojący głos, ale nie była to dwórka jego matki. — Pozwól sobie odczuć emocje, które ci towarzyszą. Nie czuj się przez nie winny, masz do nich prawo.
Pamiętał ten głos. Był to ten sam głos, który wyrwał go z gorączki, gdy zachorował zeszłej zimy i wszyscy porzucili nadzieję na jego wyzdrowienie. Pamiętał historię, którą głos ten mu opowiadał. Promienie słoneczne, które głaskali razem z tym głosem. Śmiech, którym głos ten go obdarował. Bezpieczeństwo, którym ów głos go otoczył.
— Opowiedz mi... — wydusił z siebie władca. — Opowiedz mi, bym nie czuł jej dotyku...
Ledwo jednak uspokoił się na krótką chwilę, znów zaniósł się spazmatycznym płaczem. Ktoś zamknął drzwi komnaty, co przypomniało mu dźwięk przekręcającego się zamka, który usłyszał przed gwałtem. Trzynaście lat starszy Louis rozdzierał sobie gardło, trzęsąc się w mokrej białej koszuli i pozostawiając na niej ślady krwi z nosa, które ocierał między atakami paniki. Kiedy poczuł nowy napływ sił, krzyczał dalej i rzucał się po podłodze w przeszywającym bólu. W chwili, gdy próbował złapać oddech, kobieta rozpoczęła opowieść.
— Dawno, dawno temu w pięknym, całym ze złota pałacu, pośrodku wielkiego lasu... Żył sobie król potężny, odważny i...
—... i dobry? — zapłakał drżący Louis.
—... o najczystszym sercu — dodała od razu Françoise, a jej policzek przecięła samotna łza. — Nie każdy zawsze o tym pamiętał, ale król miał najczystsze serce, jakie tylko mógł mieć władca. Niełatwo jest bowiem rządzić światem.
Ujęła w dłonie śnieżnobiałą chusteczkę, zamoczyła ją w chłodnej wodzie i delikatnie dotknęła nią twarzy króla. Cofnął się jednak od razu, więc natychmiast przeprosiła go spojrzeniem swoich załzawionych oczu.
— Ten, kto nigdy nie poczuł ciężaru władzy na swoich barkach, nie może przecież tego wiedzieć. Król był świadomy, że otaczało go wiele osób, którym wydawało się, że mogą sprawować rządy lepiej niż on... Jednak wiedział też, że korona nieprzypadkowo wylądowała w jego rękach. Został wybrany przez Boga i pobłogosławiony przez słońce.
Louis ostatnimi siłami skinął głową, a Françoise z największą czułością przetarła jego twarz mokrym materiałem. Widząc, jak wielką przynosiło mu to ulgę, kazała wlać letniej wody do wanny i przenieść do niej mężczyznę, gdy tylko zostanie ona napełniona niemal po brzegi.
— Czuł w swoich żyłach krew należącą do samego stwórcy. Zapragnął więc, podobnie jak on, by na jego cześć powstały rajskie ogrody. Król jednak, będąc boskim wysłannikiem na ziemi, musiał zbudować je sobie sam.
Przebiegły go dreszcze, gdy sługa dotknął jego ramienia, by pomóc mu wstać i zaprowadzić go do kąpieli. Natychmiast poczuł dotyk Catherine, który sparaliżował go zupełnie na resztę nocy. Chciał wtedy krzyczeć, ale głos nie wydobywał się z jego gardła. Chciał ją odepchnąć, ale nie potrafił poruszyć żadną częścią swojego ciała. Chciał umrzeć, ale jedynie zdołał odciąć się od otaczającego go świata, podczas gdy kobieta pomagała mu stać się prawdziwym mężczyzną.
— Jesteś bezpieczny. Nikt nie zrobi już nic bez twojej zgody.
Kojący głos wyrwał go ponownie z ramion jego oprawczyni. Nie wiedział nawet, kiedy znalazł się w wannie. Znał ten głos, może nie jakoś bardzo dobrze, ale słyszał go od czasu do czasu. Czując jednak, że jego umysł nie zdoła tej nocy połączyć ze sobą już żadnych faktów, odpuścił sobie zupełnie dalsze rozmyślania.
— Jestem przy tobie, panie.
Kobieta ponownie zamoczyła chusteczkę i ochładzała nią rozpaloną od płaczu twarz Louisa. Następnie zanurzyła swoją wciąż poranioną dłoń w wodzie i ostrożnie wplotła ją w jego długie włosy. Uważnie obserwując każdą reakcję, gładziła go długo po jego rudawych falach i po skórze głowy.
— Los nie zna litości nad królami... To, co sprawia jednak, że najwięksi władcy tego świata stają się nieśmiertelni to ich wiara. Nie wiara w żadnych Bogów. Wiara w ich samych.
W świetle księżyca zabłysnął pierścień, który jeszcze niedawno Françoise nosiła zawsze na swoim palcu. Mężczyzna opierający się o framugę drzwi zacisnął go jednak jeszcze mocniej w pięści i zapłakał cicho, patrząc na cierpienie brata.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro