Rozdział 41 - Wielbłądy, wojny i inne podboje
Z półmroku wyłoniły się dwie postacie. Migotały od czasu do czasu, gdy światło świec akurat spoczywało na ich sylwetkach. Bijący od nich blask nie wydobywał się jednak z ich garderoby, lecz z ich oczu, które błyszczały w jakimś przedziwnym, miłosnym smutku. Nie trzeba było słyszeć rozmów, które kobieta i mężczyzna prowadzili szeptem w ojczystym języku, by domyśleć się, że pochodzili z Hiszpanii. Zdradzały to ich stroje, znacznie skromniejsze i poważniejsze od tych francuskich. Antonio de Silvela i tak sądził, że wyglądał jak nastoletnia damulka ze swoimi bogato zdobionymi weneckimi koronkami rękawami, a Marie Thérèse czuła się nieswojo z odsłoniętymi obojczykami. Gdyby nie towarzystwo przystojnego rodaka, wybrałaby zdecydowanie coś innego, ale dla niego postanowiła zrobić wyjątek.
— Coś czuję, że nie zostanę wielkim dyplomatą po moim... — ambasador zawiesił głos, wbijając wzrok w podłogę — ...pokazie umiejętności, który daję regularnie od niemal półtora roku na dworze twojego męża. Miał mnie dopuścić do rozmów wiele miesięcy temu, czekałem więc cierpliwie. Potem zmarł twój ojciec i myślałem, że to otworzy władcy większe pole do popisu i dlatego tyle zwlekał. Nie. Co więcej, okazało się, że nawet na ostatnim przyjęciu nie pozwolił mi wypowiedzieć ani słowa na temat wojny. Teraz wzywa mnie ponownie... Nawet się nie łudzę, że dojdę do głosu. On po prostu będzie się ze mną droczył, próbował mnie zastraszyć milczeniem, jednocześnie czyniąc przygotowania do ataku.
— Wyruszy na wiosnę. Louis się uparł i cokolwiek byś dzisiaj nie obiecał, uderzy na Flandrię. Tak to już z nim bywa, nie sposób odwieść go od jego pomysłów. Nie jest go łatwo do niczego przekonać, ale jak już się na coś zdecyduje, będzie przy tym trwał latami. Tak było z budową Wersalu, tak było z naszym związkiem i tak będzie też z wojną.
Para zmierzała do apartamentów króla, w których ten zdecydował się łaskawie podjąć ambasadora na prośbę swojej żony. Zwolnili kroku, chcąc cieszyć się tą chwilą w swoim towarzystwie, na osobności. Nieubłaganie zbliżali się jednak do celu swojej wyprawy korytarzami pałacu. De Silvela rzucił okiem na wazę, w której odbijało się wszystko to, co znajdowało się za nimi. Dwórki królowej zostały sporo z tyłu, zdecydował się więc musnąć dłoń Hiszpanki swoimi palcami. Kobieta ścisnęła je z całej siły, obdarzając go tak pełnym bólu spojrzeniem, że miał ochotę zawrócić, znaleźć jakiś ciemny zaułek i tam tulić ją do swojej piersi tak długo, aż nie nasyci się jej miłością do końca życia.
— Boję się nie wojny, lecz długotrwałego politycznego napięcia — wyszeptała hiszpańska infantka, cała się trzęsąc. — Nie możesz stąd wyjechać, señor. Tylko ty się o mnie tutaj troszczysz, a ostatnio konflikt trwał przecież oficjalnie trzydzieści lat, ale tak naprawdę... — jej głos zadrżał, a do jej oczu napłynęły łzy bezradności. — Tak naprawdę czterdzieści jeden lat... Za czterdzieści jeden lat to ja będę już stać nad grobem albo w tym grobie leżeć, Antonio... Człowiek nie może tyle czekać...
— Kochasz mnie, señora?
Marie Thérèse prawie potknęła się o swoją suknię, usłyszawszy tak oczywiste, a zarazem tak absurdalne pytanie. Czy naprawdę mężczyzna, który przez te wszystkie lata próbował powiadomić ją o swoich uczuciach jak najdyskretniej, jak najbardziej okrężną drogą, posługując się za każdym razem milionem niezrozumiałych dla niej metafor, tak po prostu wypalił te zupełnie niedyplomatyczne trzy słowa na samym środku złotej klatki francuskiego króla? Czy Antonio Fernando Carlos Luis Manuel de Silvela mógł w końcu przemówić językiem normalnych ludzi, a nie politycznym bełkotem?
Królowa przystanęła. Jej załzawioną twarz po raz pierwszy w życiu rozświetlił słoneczny blask, który nie pochodził jednak od najjaśniejszej z gwiazd, lecz od wątłych płomieni świec i płonącej w niej iskry, powoli przemieniającej się w pożar. Nieśmiało oparła swoje dłonie na jego talii i przysunęła do niego swoją twarz. Nie opierał się temu, mimo że w każdej chwili ktoś mógł ich zauważyć i skazać na śmierć. Dla tej kobiety gotów był stracić głowę na każdy możliwy sposób.
Ich wargi prawie się zetknęły, podczas gdy palce Marie Thérèse błądziły w kieszeniach jego kaftana. Zaśmiała się bezgłośnie przez łzy, wyciągając z jego odzienia to, co spodziewała się tam znaleźć. Trzęsąc się w tym ekstatycznym podekscytowaniu, rozwinęła doskonale sobie znany, cieniutki paseczek papieru, który upuściła po hiszpańskiej stronie pewnego czerwcowego dnia. Jej wielkie ciemne oczy wędrowały między fragmentem liściku, pierwotnie otrzymanym od króla, a obliczem ambasadora.
— Tak, bardzo mi się pan podoba — zacytowała go, wyznając mu tym samym miłość.
Ponadprzeciętny słuch królowej wyłapał stukot butów po marmurowej posadzce. Odskoczyli od siebie jak oparzeni. Brunetka była pewna, że kroki stawiała grupa mężczyzn, która właśnie znalazła się przed drzwiami apartamentów jej męża, od których dzielił ich już tylko jeden skręt w prawo. Musieli to być Hiszpanie, we Francji noszono bowiem wyższe, głośniejsze obcasy, niezależnie od płci. A zatem była to reszta delegacji, do której należał de Silvela. Podzieliła się z nim swoimi domysłami, po czym oboje ruszyli prędko ku komnatom Louisa.
Gdy już przebili się przez kilka długich pomieszczeń, nie wprowadzono ich bowiem od strony bocznej, co wcale nie zdziwiło Marie Thérèse, ich oczom ukazała się śmietanka wersalskiego towarzystwa. W progu pokoju dziennego powitał ich Alexandre Bontemps. Pod ścianami tłoczyli się dworzanie, zachowując spory dystans od tych, których król darzył trudną do zdobycia sympatią. Wśród nich wyróżniała się dama w różowej sukni, kołysząc się nieznacznie z dwoma kieliszkami wina. Sam monarcha flirtował z Madame de Montespan w ścisłym centrum swojego doborowego grona zaufanych osób. W jego skład wchodził też książę Philippe, który siedział dumnie w fotelu, gawędząc wesoło ze znajdującą się tuż obok panią d'Aubigné. Faworyta wskazywała nieświadomie końcówką wachlarza na piątkę bawiących się na podłodze dzieci, co wprawiło ambasadora w osłupienie. Król Francji pozwolił uczestniczyć w tak ważnym spotkaniu trójce swoich bękartów.
— Ah, la reine — przywitał się z uśmiechem Louis, wyciągając rękę do żony. — Zapraszam was, a ciebie szczególnie, Madame. Pozwól, że zaproponuję tobie i panu de Silveli coś do picia.
Ucałował jej dłoń, a następnie zaprowadził ją w głąb sali. Sam podał swoim gościom po kieliszku szampana i napił się z nimi, obserwując jednak czujnie hiszpańską delegację. Kąciki jego ust zastygły uniesione ku górze. Mimo to nikt nie pomyślał ani przez chwilę, że wyglądał przyjaźnie. W taki sposób mógł śmiać się najwyżej rzymski cesarz oglądający starcie między nieuzbrojonymi skazańcami a dzikimi zwierzętami.
— Odkąd tylko sięgam pamięcią Hiszpania pogrążona jest w kryzysie — zaczął król, przyglądając się uważnie swoimi zimnymi tęczówkami ambasadorowi. — Obaj przyszliśmy na świat w trakcie wojny trzydziestoletniej. Nikt z nas nie wspomina jej dobrze i chyba jej jedynym pozytywnym skutkiem było przybycie do Francji pewnej pięknej kobiety. — Louis obdarzył łagodnym spojrzeniem swoją małżonkę, która sama nie umiała już powiedzieć, czy faktycznie uznawał ją wciąż za urodziwą. — Bratu mojej żony dochodzi jeszcze problem z Portugalią, przecież ciągle się tam buntują wobec jego władzy. Tak jawne wystąpienie przeciwko koronie uznałbym na jego miejscu za niedopuszczalne i wolałbym skupić pełnię swoich sił na walce z niewiernymi poddanymi... Dlaczego więc moje żądania zostały odrzucone?
Antonio de Silvela spodziewał się, że francuski władca będzie próbował sprawiać wrażenie, że to Hiszpania zmusiła go do wyboru tak agresywnej drogi. Zaśmiał się w myślach, że z całą pewnością namawiają go do wojny, podczas gdy ogłosili po raz czwarty bankructwo, na ich tronie zasiadał upośledzony umysłowo czterolatek o wątłym zdrowiu, a Portugalia domagała się niepodległości. No niczego im teraz nie było tak potrzeba jak wojny z Francją!
— Odrzucając twoje roszczenia terytorialne, Sire, powołano się na podpisany siedem lat temu traktat pirenejski. Przekraczając granicę na Wyspie Bażantów, królowa zrzekła się wszelkich praw do hiszpańskich ziem.
— A więc jest pan miłośnikiem traktatu pirenejskiego! Nie wiedziałem! Skoro tak, to na pewno wie pan to, z czego zdają sobie sprawę nawet moje kilkuletnie dzieci... Może oprócz najmłodszej Anne Élisabeth, która ma dopiero roczek — odparł król, wskazując na wesołą gromadkę podlotków, które bawiły się razem żołnierzykami pod nadzorem Françoise. — Mój następca z chęcią wyjaśni panu szczegóły zawartego pokoju, o których chyba pan zapomniał. Ludwiczku!
— Tatusiu, musimy najpierw skończyć bitwę!
Ambasador stał jak wryty, przyglądając się tej kuriozalnej scenie. Louis XIV, przed którym drżeli i wschodni i zachodni sąsiedzi, rozpoczął rozmowy z hiszpańską delegacją po szesnastu miesiącach, prowadził je w towarzystwie swoich nałożnic i bękartów, po czym cierpliwie czekał, aż jego pięcioletni syn skończy zabawę z innymi dziećmi i łaskawie podejdzie do ojca, gdy ten go zawołał. Marie Thérèse spodziewała się, że mąż odciągnie ją na bok i udzieli jej surowej reprymendy za złe wychowanie małego Ludwika, ale ten jedynie uśmiechnął się do chłopca i pozwolił mu wpierw dokończyć rozpoczęte wcześniej zajęcie.
— Wojna nie może czekać, panie de Silvela. Chyba to chce przekazać za pomocą żołnierzyków przyszły Ludwik XV — zażartował książę Philippe, spoglądając na bratanka. — W odróżnieniu od rozmów dyplomatycznych. Z nimi nie trzeba się śpieszyć, ale chyba już odczuł to pan na własnej skórze.
Antonio de Silvela uśmiechnął się z grzeczności. Czekając, aż następca tronu zacznie przed nim recytować postanowienia traktatu z 1659 roku, utkwił swój wzrok w dwudziestopięcioletnim panu Orleanu, który z kurtuazją podawał właśnie kieliszek szampana swojej przyjaciółce. Brat króla śmiał się szczerze z panią d'Aubigné, popijając trunek i głaszcząc spoczywającą na jego kolanach Kluskę, którą rozpierała energia. Bez wątpienia był piękny jak z obrazka i gdyby tylko był niewiastą, zagraniczni władcy zabijaliby się nawzajem o jego rękę. Może nawet i on skusiłby się w końcu na ożenek, gdyby jeszcze ta dama nie pochodziła z dynastii Burbonów. Philippe chyba domyślił się, że Hiszpan lustrował go wzrokiem, bo sam spojrzał na niego ukradkiem w jakiś dziwny sposób.
— Piesek! Piesek chce do mnie! — zawołała czteroletnia dziewczynka, wyciągając ramiona do kudłatej kulki, która wierciła się niespokojnie. — Wuju, mogę pieska?
— No już daj jej tego futrzaka, nie bądź taką marudą — przekonywała księcia Françoise.
Philippe westchnął głośno, po czym niechętnie uwolnił suczkę ze swoich objęć. Kundelek zerwał się biegiem w stronę córki Montespan, potrącając damę w różowej sukni niosącą kolejne trzy kieliszki wina i prędko znalazł się w jej ramionach. Ruda kilkulatka zachichotała, czując na swojej twarzy jęzor zachwyconej Kluski. Markiza od razu ruszyła w jej stronę, żeby dyskretnie kazać jej być cicho, ale Louise Antoinette była zbyt wniebowzięta, by w ogóle zauważyć morderczy wzrok matki.
— Tatusiu, zobacz! Mam pieska! Tatuś też chce go przytulić? Boże, jaki on jest milutki!
Louis odwrócił się w stronę córeczki i zaśmiał się szczerze. Zupełnie nieoczekiwanie atmosfera zmieniła się o sto osiemdziesiąt stopni i ze spotkania dyplomatycznego zrobił się nagle zjazd rodzinny. De Silvela westchnął w duchu. Chyba nigdy nie zdoła się przyzwyczaić do tego przedziwnego francuskiego dworu.
— Niemożliwe, moja Antoinette ma pieska? Wuj Philippe dał ci go pogłaskać, kruszynko? Trzeba będzie wujkowi podziękować.
Ruda dziewczynka wystrzeliła jak z procy w stronę pana Orleanu. Stryj wypuścił głośno powietrze, przyglądając się swojej bratanicy. Lubił ją jako jedyną z dzieci Montespan, której zresztą nie znosił do tego stopnia, że osobiście mógłby wywieźć ją na Karaiby. Może to dlatego, że mała Louise Antoinette przypominała swojego ojca. Jej starsi bracia, Louis Auguste i Louis Alexandre, zdawali się być kopiami matki.
Swoją drogą, zawsze bawił go system nazywania dzieci, jaki przyjęli król i jego faworyta. Chociaż, jakby się tak nad tym dłużej zastanowić, to on nazwał obie córki Marie, żeby nigdy nie czuł się zobowiązany do tego, by nauczyć się je odróżniać. Ich obecność drażniła go na tyle, że wysłał je z guwernantkami do Saint-Germain. Henriette nie zajmowała się ostatnio niczym innym niż narzekaniem na ciążowe przypadłości i doszukiwaniem się w prawie półtorarocznych dziewczynkach cech po kochanku. Bezskutecznie. Mimo że bracia mieli podobne rysy twarzy, obie odziedziczyły wyraźnie urodę Philippe'a.
— Twój syn, Sire — powiedziała guwernantka, przyprowadziwszy Ludwiczka przed oblicze monarchy. — Louis de France, le Grand Dauphin — dodała, patrząc na ambasadora. Pięciolatek natychmiast wypiął dumnie pierś i się wyprostował, by wydawać się wyższym i starszym. Oficjalny tytuł Wielkiego Delfina Francji, następcy tronu, zobowiązywał, a on był już przecież prawie dorosły.
— Wygrałeś bitwę żołnierzykami, mój lwie? — zapytał Louis, biorąc na ręce swojego syna. Chłopiec przytaknął i ucieszył się, słysząc na dodatek, że jest już taki duży i taki ciężki. — Przypomnij panu de Silveli, pod jakim warunkiem twoja matka zrzekła się praw do korony Hiszpanii i należącej do niej ziem.
Ludwiczek pilnie uczył się o wydarzeniach z panowania ojca i jego poprzedników, słuchając wielokrotnie bajek opowiadanych mu przez Françoise. Ostatnio kazał je sobie powtarzać jeszcze częściej, bo pod jej nieobecność strasznie wynudził się na lekcjach z innymi paniami i zatęsknił za barwnymi historiami. Miał jednak słabą pamięć do liczb, co trochę go zestresowało, gdy usłyszał prośbę ojca. Nie chciał go zawieść, miał być w końcu synem godnym tak potężnego władcy, ale te detale były czasem tak trudne do zapamiętania... Tatuś nie wyglądał co prawda, jakby miał się zdenerwować, jeśli się pomyli, ale należało przecież zawsze mu imponować. Tak przynajmniej mówiła mama.
— Podpisując traktat pirenejski, królowa Francji i hiszpańska infantka Marie Thérèse zrzekła się swoich roszczeń, a wraz z nimi roszczeń swoich przyszłych dzieci, do hiszpańskiej korony. Uniemożliwiało to Francji przejęcie Hiszpanii w przyszłości, ale kardynał Jules Mazarin, będąc człowiekiem przebiegłym i...
— Nie musisz wspominać tej części o kardynale. — Zaśmiał się Louis, patrząc z dumą na swojego syna.
—... będąc człowiekiem przebiegłym i zaradnym — kontynuował książę, pomimo wyraźnego rozbawienia na twarzach zebranych — przechytrzył dyplomatów i zażądał od króla Philippe'a IV czterystu tysięcy... Tatusiu, to było czterysta tysięcy, prawda?
— Pięćset tysięcy. Brawo, byłeś blisko.
— Zażądał od króla Philippe'a IV pięciuset tysięcy écu d'or, pieniędzy, których, jak wiedział, Hiszpania nie była w stanie zapłacić. — Dokończył recytować Ludwiczek, po czym złapał w końcu powietrze, obserwując reakcję ojca.
Wszyscy śmiali się do rozpuku. Najgłośniej zarechotała bez wątpienia dama w różowej sukni, która zdołała wychylić do samego dna już piętnaście kieliszków wina. Ambasador też nie mógł powstrzymać się od bladego uśmiechu, wyglądał więc przekomicznie z zaciśniętymi wargami.
— Ach, z czego my żartujemy? Może Hiszpania jest w stanie zapłacić i problem będzie rozwiązany! O ile jednak nie myli mnie pamięć, ostatnio ogłosiliście bankructwo w 1662 roku. Po raz piąty.
— Czwarty, Sire — poprawił uprzejmie de Silvela.
— Brawo, byłeś blisko — szepnął Ludwiczek do ojca, na co ten parsknął nieokiełznanym śmiechem, prawie opluwając dyplomatę. Antonio obiecał wówczas sam sobie, że po powrocie do ojczyzny złoży przysięgę na relikwie, że nic go już więcej we Francji nie zdoła zdziwić. — Tatuś mówi, że jeśli nie wiadomo o co chodzi, chodzi o pieniądze.
Louis, chowając twarz w chusteczkę, wyglądał tak dumnie, jakby już wygrał wojnę, która jeszcze nie zdążyła się zacząć. Pociągnął głośno nosem, spojrzał poważnie na ambasadora, po czym znów zarechotał, obsmarkując się tym razem doszczętnie.
— Mogę być Królem Słońce, ale to ty jesteś gwiazdą, synku.
Król postawił swojego następcę na ziemię, przeniósł swoje roześmiane oczy na jego guwernantkę i skinął głową. Kobieta ukłoniła się i zabrała Ludwiczka do jego rodzeństwa, nie mogąc się wciąż nadziwić, jak bardzo przypominał swojego ojca.
De Silvela wziął głęboki oddech. Chcąc uspokoić skołatane nerwy, skupił swoją uwagę na sylwetce faworyty. Był pod wrażeniem tego, jak ta niepozorna, trzymająca się z boku dama, wszystko sobie starannie zaplanowała. Cieszyła się nie tylko uznaniem monarchy, ale też miłością Wielkiego Delfina Francji oraz sympatią ironicznego księcia Orleanu. Miała zatem po swojej stronie wszystkie trzy osoby, które znajdowały się u władzy lub stały do niej pierwsze w kolejce. Sam Louis patrzył na nią z takim zachwytem, jakby widział co najmniej anioła. Antonio już od kilku miesięcy próbował się do niej zbliżyć, wyczuwając, że miała spory wpływ na króla, ale bezskutecznie. Trzymała się od niego na dystans, prawdopodobnie domyślając się jego zamiarów.
— Wycofam moje roszczenia terytorialne, jeśli Hiszpania ureguluje swój dług wobec Francji. W przeciwnym wypadku, będę zmuszony odebrać ziemie należne mojej żonie, zaczynając od Flandrii, nawet jeśli jestem szwagrem waszego władcy. Muszę dbać o interesy mojej królowej.
— Europa nie zareaguje dobrze na twoją wyprawę na północ. Szczególnie Anglia, zważywszy na to, że twój brat poślubił siostrę króla Charlesa II. Może zdarzyć się tak, że twój szwagier przestanie uważać cię za wiarygodnego sojusznika, Sire — odparł zręcznie ambasador, korzystając z kolejnej okazji na obejrzenie się w kierunku pięknego księcia.
— Anglia nie jest mi nic dłużna... Z wyjątkiem wdzięczności za ukrywanie w Paryżu księżniczki Henriette Anne Stuart. Ma pan krótką pamięć jak na dyplomatę. Jeszcze tak niedawno buntownicy ścięli jej ojca i z trudem posadzono na tronie jej brata — powiedział Louis, uśmiechając się triumfalnie. — Zapomniał też pan, że mój angielski szwagier potrzebuje zgody Parlamentu na każde swoje działanie. Ja robię to, co chcę, bo moje królestwo należy do mnie. Państwo to ja.
Nawet sypiasz z jego siostrą. Jaka szkoda, że ja sypiam z twoją żoną, słońce — pomyślał Antonio de Silvela.
Marie Thérèse miała już lata doświadczenia w staniu z boku i udawaniu zainteresowania rozmową, z której nie rozumiała nic poza pojedynczymi słowami. Jej uważne ucho wyłapywało jedynie sarkastyczny ton męża i zręcznie ukrywany strach w głosie kochanka. Louis patrzył jednak na nią z wyjątkową łagodnością, wręcz z ciepłem. Teraz nawet przysunął się do niej, ułożył swoje dłonie na jej talii i obserwował czujnie reakcje ambasadora. Hiszpanowi wydało się, że król potrafi czytać w jego myślach.
— Sto koni andaluzyjskich, które pan ze sobą przywiózł, nie załatwiają oczywiście problemu nawet w najmniejszym stopniu. Sam za nie przecież zapłaciłem z własnej kieszeni. Poza tym dwa już zdechły. Jeden w zasadzce, którą świętej pamięci Philippe IV przygotował na mnie w lesie Fontainebleau. To bardzo nieuprzejme zachowanie wobec własnego zięcia — rzucił niedbale, odbierając od małżonki pusty kieliszek szampana i kładąc go na tacy, którą niósł lokaj. — Mam nadzieję, że nowy władca będzie miał więcej szacunku dla swojego szwagra. Może wówczas liczyć na moją ojcowską opiekę. Sam zasiadłem na tronie w jego wieku, z chęcią udzielę mu zatem paru dobrych rad.
Louis pogłaskał włosy małej Louise Antoinette, która zaczęła ciągnąć go za rękaw. Popatrzyła rozmarzonymi oczkami na Kluskę. Zapewne chciała go znów poprosić, by jej też kupił takiego pieska, jakiego miał Philippe. Nie potrafiąc znieść smutku na jej pięknej buźce, ostatnio już prawie się ugiął, ale Montespan stanowczo odmówiła. Nie lubiła zwierząt, więc nie miała ochoty na to, by jakaś włochata kulka toczyła się po jej apartamentach i wesoło podgryzała sobie meble, które otrzymała od kochanka.
— Zaraz porozmawiamy o tym z mamą, kruszynko — westchnął zrezygnowany, patrząc na swoją mniejszą, żeńską kopię. — Najwyżej też dostaniesz żuka jak twój brat. Albo tobie złapiemy muchę.
— To może pająka? Będę nim straszyć wuja Philippe'a! Albo... albo tatusiu może wielbłąda? Sułtanki na pewno mają swoje wielbłądy! Chciałabym na nim jeździć po ogrodzie!
— Teraz chcesz wielbłąda... — wymamrotał król, obejmując ukochaną córeczkę, która tuliła się do jego nogi. W rogu pokoju dostrzegł markizę de Montespan, która bezskutecznie usiłowała odgonić od siebie domagającą się miłości Kluskę. — To... to jaki miał być ten piesek?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro