Rozdział 37 - Obiecuję, jestem królem!
Île des Faisans, 4 czerwca 1660
Wyspa Bażantów nie pierwszy raz została świadkiem przekazania panny młodej z królestwa jej ojca do królestwa jej męża. Anne d'Autriche patrzyła niemal ze łzami w oczach na drugi brzeg rzeki. W 1615 roku, gdy miała zaledwie czternaście lat, sama przekroczyła tę granicę. Wydarzenie to było jednak o tyle bardziej podniosłe, że dokonano pewnej wymiany księżniczek.
Ona, hiszpańska infantka z dynastii Habsburgów, została wydana za króla Louisa XIII i stała się dumną, nastoletnią królową Francji. Z kolei Élisabeth de Bourbon, siostra jej męża i francuska księżniczka, przeszła na przeciwną stronę, by poślubić obecnie panującego w Hiszpanii Philippe'a IV. Jej szwagierka była jeszcze młodsza, miała tylko trzynaście lat. To właśnie Élisabeth była matką Marie Thérèse, a Philippe IV jej ojcem.
Panna młoda, będąc bratanicą swojej teściowej i podwójną kuzynką swojego oblubieńca, czuła się nieco bezpieczniej niż jej poprzedniczki. Louis próbował dostrzec swoją zaślubioną per procura żonę przez lornetkę, gdy z samego rana wysiadła z powozu, by zmierzyć się ze swoim przeznaczeniem.
— Nic nie widać. Za daleko i za dużo drzew — westchnął zrezygnowany. — Na szczęście mam plan B, bracie.
— Już się boję — powiedział Philippe, rozkładając się wygodniej pod wielkim drzewem. — Pamiętaj, że potrzebujesz też planu C. Wymyśliłem go nawet dla ciebie! A gdyby tak po prostu... poczekać te kilka dni? Wiem, szalone! — zawołał teatralnie, wyrywając kilka ździebeł trawy.
— Będę potrzebował twojej pomocy. Chcę, żebyś trzymał język za zębami i nie wyjawił mojej obecności. Mógłbyś też przetłumaczyć dla mnie dwa zdania na hiszpański. Pragnę przekazać wiadomość mojej narzeczonej, a doszły do mnie różne plotki o jej beznadziejnym francuskim.
Młody książę, w przeciwieństwie do Króla Słońce, mógł pochwalić się biegłą znajomością hiszpańskiego. Zwykł bowiem przebywać więcej w towarzystwie dwórek matki, gdy nie miał nic ciekawszego do roboty i przyswoił ten język w sposób naturalny, jeszcze jako małe dziecko. Louis nie dysponował jednak taką ilością czasu. Kilkulatek na tronie nie narzekał na brak zajęć, dlatego też, mimo że sam był przecież w połowie Hiszpanem, ledwo składał niezgrabne zdania w języku swoich zachodnich sąsiadów. Zdecydowanie lepiej znał włoski, do nauki którego zachęcał go kardynał Mazarin, oraz łacinę.
— Masz to, co chciałeś. — Philippe przekazał bratu wykonane w pośpiechu tłumaczenie. Zadowolony z siebie, ponownie schował się w gęstej trawie, by popatrzeć w chmury, podpierając głowę swoimi ramionami.
— Jak kura pazurem. Kaligrafem to ty nie zostaniesz.
— Taki ze mnie kaligraf, jak z ciebie szpieg. Pani matka i kardynał od razu cię rozpoznają.
— Nie łudzę się, że będzie inaczej, ale przecież mnie nie wyrzucą. Będą udawać, że nie zauważyli niczego niepokojącego — zaśmiał się Louis, przepisując to, co nabazgrał książę. — Poza tym jestem królem. Chodzę zawsze tam, gdzie mi się żywnie podoba. Poruszam się własnymi ścieżkami... niczym kot. Taki duży i groźny kot. Nie jakiś kiciuś.
Spotkanie przedstawicieli dwóch królestw miało odbyć się w niewielkim, ale wystawnym domku, którego jedna połowa znajdowała się we Francji, zaś druga w Hiszpanii. Przejście graniczne zostało wyraźnie wydzielone, a każda z dynastii była odpowiedzialna za umeblowanie swojej części budynku. W teorii, nikomu oprócz Marie Thérèse miano nie udzielić pozwolenia na swobodne zagraniczne podróże, skacząc przez linię. Oczywiście, w praktyce, skakali wszyscy, szczególnie znacznie bardziej zabawowi i dowcipni Francuzi.
Jules Mazarin spokojnie lustrował wzrokiem zgromadzone na Wyspie Bażantów towarzystwo. Tylko jego obecność była w stanie powstrzymać obecnych przed robieniem z siebie skończonych idiotów i przynoszeniem wstydu na arenie międzynarodowej. Tuż obok niego stała dumnie Anne d'Autriche i uśmiechała się przyjaźnie do swojej nowej synowej. Pierwszy Minister również posłał jej jeden ze swoich rzadkich, szczerych uśmiechów, nie tracąc przy tym ani grama czujności. O ile był sceptycznie nastawiony do samej osoby Marie Thérèse, popierał pomysł wydania Louisa za hiszpańską infantkę.
— Spójrz tylko, mój panie. Hiszpanie grają wyniosłą obojętność, Francuzi są zaś ciekawscy i pewni siebie. Jesteśmy sąsiadami, a tak bardzo się różnimy — powiedziała starsza kobieta, nie kryjąc wzruszenia. Nie wspominała dobrze tego miejsca, gdyż bezpowrotnie połączyło ją z jej mężem tyranem, ale widok bratanicy zachwycił ją tak bardzo, że jej głos drżał.
Kardynał chrząknął, chcąc przyznać jej rację. Nie sposób było błędnie wskazać, kto był kim. Francuskie stroje zdobione były licznymi koronkami, wstęgami i klejnotami, z kolei hiszpańskie pozostawały proste i skromne. Powaga i majestat zachodniej delegacji wywarła jednak na wszystkich ogromne wrażenie.
Tuż za regentką i jej Pierwszym Ministrem stanął pewien dwudziestojednoletni pan, który z całych sił starał się udawać zwykłego szlachcica. Rozejrzał się na boki, poprawił nerwowo kapelusz, a nawet wzbił się nieco wyżej na swoich palcach, by dostrzec księżniczkę. Mazarin nie musiał się nawet odwracać, by wiedzieć, że Louis nie posłuchał jego polecenia i udał się osobiście na ceremonię przekazania panny młodej.
— To tak jakbyśmy mieli właśnie przed oczami zetknięcie się dwóch światów, dwóch władców, dwóch koncepcji — ciągnęła królowa matka.
— Żeby tylko to zetknięcie nie stało się zderzeniem — zadrwił kardynał, nieznacznie przekręcając głowę ku swojemu podopiecznemu.
Mężczyzna z tyłu prychnął. Ani przez chwilę nie łudził się, że nabierze takiego człowieka jak Jules Mazarin. Nie spodziewał się jednak, że zostanie rozpoznany, nim jeszcze ten zmierzy go wzrokiem.
— Bonjour Monsieur le cardinal — przywitał się cicho z zawadiackim uśmiechem, pochylając się nad duchownym.
— Spodziewałem się ciebie tutaj, Sire. Ignorujesz moje rady, ale nie będę rozpaczał z tego powodu. Silni ludzie nie wymagają bezwzględnego posłuszeństwa, a ciekawskość to dobra wada jak na króla. Jakąś i tak musisz przecież mieć, tak jak każdy inny władca... Philippie, widzę, co robisz i nie sprawia to na mnie dobrego wrażenia.
Książę natychmiast cofnął nogę, którą próbował wcześniej postawić po hiszpańskiej stronie. Pochylił z pokorą głowę. Te kilka spokojnie wypowiedzianych słów wystarczało, by przywołać go do porządku. Kardynał był chyba jedyną osobą potrafiącą bez najmniejszego problemu poskromić jego buntowniczą naturę.
Niebawem regentka zasiadła na fotelu tuż obok swojego brata. Uścisnęła dłoń króla Hiszpanii, nie przekraczając przy tym swoimi stopami granicy dwóch królestw. Nie widzieli się od czterdziestu pięciu lat i prawdopodobnie nigdy już nie zobaczą się ponownie. Było to dla niej wciąż takie dziwne widzieć teraz przed sobą ponad pięćdziesięcioletniego mężczyznę, którego pożegnała niegdyś jako dziesięcioletniego chłopca.
— Zamień się miejscami z córką, mój panie. Chcę jej dodać otuchy, bardzo się stresuje, biedaczka — wyszeptała Anne d'Autriche, po czym objęła natychmiast swoją synową, którą miała przed sobą teraz po raz pierwszy, ale o którą zawsze pytała w listach i którą kochała, jeszcze nie znając rysów jej twarzy. — Nie będziesz tu sama. Zawsze będę przy tobie niczym twoja matka. Ja nie miałam oparcia w mojej teściowej, Marie de Médicis, ale z tobą będzie inaczej.
Marie Thérèse wtuliła się w swoją ciotkę. Ułożyła głowę na jej ramieniu i przebiegła zestresowana wzrokiem po zgromadzonych dookoła regentki Francuzach. Tylko jeden szlachcic patrzył na nią nie ze współczuciem, lecz ze szczerym zainteresowaniem. Zwrócił jej uwagę, gdyż nonszalancko opierał się o drzwi. Poza tym był bardzo przystojny i wyglądał na całkiem sympatycznego. Zza ronda kapelusza spoglądały na nią oczy o odcieniu oceanu, który oddzielał jej ojczyznę od kolonii Nowego Świata, zaś jego rudawe włosy lśniły w słońcu niczym prawdziwe promienie najwspanialszej z gwiazd.
Tożsamość króla pozostała jednak formalnie ukryta. Nawet Philippe nie odważył się dopuścić żadnego wybryku, prawdopodobnie przez obecność Mazarina. Atmosfera stawała się coraz luźniejsza, szczególnie po francuskiej stronie. Panna młoda wdała się w dyskusję z jedyną ze swoich nowych dwórek, która znała jej język. Françoise od razu przypadła jej do gustu, opowiadała bowiem o bardzo ciekawych rzeczach. Marie Thérèse słuchała jej z zapartym tchem.
— Słyszałaś może historię o tym, w jaki sposób wybrano chrzestnego dla twojego męża? To taka zabawna anegdotka — zaświergotała wesoło, na co rozmówczyni jedynie pokręciła przecząco głową. — Ten zaszczyt Louis XIII przekazał pewnemu młodemu włoskiemu dyplomacie. Miała się właśnie odbyć bitwa pod Casale, lecz zdołano już podpisać rozejm, o czym nie wiedzieli dowódcy wojsk. Wyobraź sobie, moja pani, że ów Włoch błyskawicznie rzucił się między dwie ruszające na siebie armie, krzycząc „Pokój! Pokój!".
— I dzięki temu został chrzestnym króla — zaśmiała się Hiszpanka.
Kardynał podszedł do Marie Thérèse w najobojętniejszy sposób, na jaki tylko mógł się zdobyć. Pani d'Aubigné wycofała się posłusznie w stronę księcia. Philippe poprosił ją o powtórzenie tej historii, która z jej ust brzmiała jakoś wyjątkowo wesoło, mimo że sam znał ją na pamięć.
— Uważaj na nią. Odnoszę wrażenie, że w jej żyłach płynie nie krew, lecz ambicja — syknął Mazarin do infantki, po czym od razu zawrócił.
Jego miejsce prędko zajął ów przystojny szlachcic. Przeszedł niby od niechcenia tuż obok swojej narzeczonej, a jego obecność wywołała natychmiast ożywione szepty wśród zgromadzonych dworzan. Uchylił kapelusza przed swoim bratem, jak gdyby ten był jego panem i kontynuował swój spacer po francuskiej stronie, nieopodal Marie Thérèse. Kobieta spoglądała na niego nieśmiało, oczarowana jego majestatyczną, a jakże zarazem przyjazną i nonszalancką sylwetką. Wtem jej doskonały słuch wyłapał odgłos spadającego tuż u jej stóp zwitka papieru.
Mężczyzna o rudawych włosach zatrzymał się ponownie za drzwiami, zza których popatrzył po raz pierwszy na swoją oblubienicę. Widząc wahanie Hiszpanki, wyciągnął dyskretnie chustkę. Udał, że przykłada ją do swojej twarzy, tak naprawdę chcąc przekazać damie, co powinna teraz zrobić. Zagryzła wargi, ledwo powstrzymując uśmiech. W końcu zebrała się w sobie i upuściła kawałek białego jedwabiu na leżący na podłodze liścik, po czym podniosła go razem z chusteczką. Zadrżała, przyglądając się wiadomości od tajemniczego nieznajomego, którą schowała w połach swojej obfitej sukni.
Podobam się pani? Proszę wybrać jedną z odpowiedzi.
Panna młoda spojrzała zgorszona na tego impertynenta, który ośmielił się skierować tak odważne pytanie w stronę kobiety, która nie zdążyła jeszcze nawet do końca wyjść za mąż. Cała ta sytuacja nie uszła oczywiście uwadze czujnego dworu, ale nikt nie powiedział jej głośno, kim był ten odważny szlachcic. Teściowa jedynie westchnęła. Na jej twarzy nie pojawił się jednak ani cień gniewu, gdy ujrzała w oczach swojej synowej iskierki podekscytowania. Z kolei jej ojciec, dumny władca Hiszpanii, musnął końcówką palca rondo swojego kapelusza, patrząc prosto na tego, który podrzucił list jego córce. Było to pierwsze przywitanie królów dwóch europejskich potęg.
Marie Thérèse przesunęła papier między palcami. Zauważyła, że odpowiedź, którą miała wybrać, znajdowała się tuż na samym dole kartki w formie dwóch, ledwo trzymających się całości, paseczków. Każdy z nich zawierał jedną opcję. Zrozumiała, że jej zadaniem było zerwać tę, którą uzna za słuszną.
Tak, bardzo mi się pan podoba.
Louis oczekiwał w napięciu reakcji narzeczonej. Schował się nieco za drzwiami, jak gdyby planował już ucieczkę, jeśli ona zdecyduje się pociągnąć za drugi papierowy paseczek. Kobieta przekręciła wiadomość w taki sposób, by móc przeczytać to, co ów piękny pan skreślił starannym pismem jako alternatywną odpowiedź. Zachichotała, przykrywając swoje pełne usta chusteczką, niby wycierając nos.
Tak, bardzo mi się pan podoba.
Mężczyzna o roześmianych oczach pokazał jej gestem dłoni, że powinna odwrócić liścik i sprawdzić, czy nie czeka tam na nią przypadkiem jakaś niespodzianka. Dwudziestojednolatka, wbrew zdrowemu rozsądkowi, jednym ruchem przekręciła karteczkę, wciskając ją mocniej w poły swojej sukni.
Obiecuję, jestem królem!
Philippe w mgnieniu oka poderwał się z fotela i dał susa na stronę dawnego wroga, byleby tylko odciągnąć uwagę od skandalu, który właśnie wywołał jego brat. Wszyscy dyskretnie spoglądali w stronę Marie Thérèse, zafascynowanej tym pierwszym spotkaniem z Louisem. Ich głowy zwróciły się jednak jak na komendę na młodego księcia, który wesoło skakał przez linię, robiąc ze swojej osoby istne przedstawienie.
— Jestem w Hiszpanii, jestem we Francji, jestem w Hiszpanii, jestem w Hiszp... we Francji, jestem w Hiszpanii — powtarzał w kółko, wykonując skok to w prawo, to w lewo. Ostatecznie pomyliły już mu się strony i dopiero morderczy wzrok matki upewnił go, w której części domu powinien się znaleźć. — Teraz jesteśmy przecież przyjaciółmi, wojna się skończyła!
— Philippe... — syknęła regentka, ale prędko poczuła uścisk Mazarina.
Pierwszy Minister zaniósł się głośnym śmiechem, próbując tym samym wywołać uśmiech na twarzy dumnego władcy Hiszpanii. Widząc drgające kąciki jego ust, odetchnął z ulgą.
— Bądź cicho, Madame. Książę wie, co robi. Spójrz, ratuje brata z opresji. To mądry chłopak, mądrzejszy niż myślisz — odparł przyciszonym głosem do królowej matki. — Odnieśliśmy zwycięstwo, pani. Bracia kochają się i dzięki temu nie będą dla siebie zagrożeniem, lecz wsparciem.
Philippe nie miał szans słyszeć pierwszych tak zdecydowanych słów pochwały ze strony Mazarina. Louis wciąż nie oderwał wzroku od swojej oblubienicy. Ona również patrzyła tylko na niego. Dookoła aż wrzało od plotek, skandal unosił się powietrzu, a francuscy szlachcice przyłączyli się do tej zabawy w błyskawiczną podróż do Hiszpanii, którą delektował się właśnie dziewiętnastoletni Burbon. Wśród tej przedziwnej atmosfery młodzi trochę małżonkowie, trochę narzeczeni witali się ze sobą pełnymi nadziei spojrzeniami. Jedno rozświetlało słońce, drugie pozostawało w cieniu, lecz wydawało się, że dopełniają się znakomicie. Czyż nie tak należało teraz tworzyć obrazy? Światłocień był przecież taki modny. Zastygli niczym postacie na dwóch wiszących na ścianie tuż obok siebie portretach w wielkiej sali balowej, gdzie trwało właśnie przyjęcie, mające raz na zawsze pojednać dawnych wrogów.
— Widzę, że uparcie patrzysz się na tamte drzwi, moja droga — zagadnęła Anne d'Autriche do synowej. — Co o nich myślisz?
Louis zagryzł wargi, czekając na odpowiedź. Marie Thérèse odpowiadała jego gustom i nie mógł powstrzymać się od lustrowania jej wzrokiem, mimo że wywoływało to w niej zawstydzenie. Od samego jej widoku robiło mu się gorąco. Miał wręcz ochotę podbiec do niej i siłą zaciągnąć ją na francuską stronę.
— Myślę, ż-że... to bardzo przystojne drzwi — wyjąkała, spuszczając skromnie swoje wielkie ciemne oczy. — I bardzo szarmanckie.
Drzwi rozjaśnił promień wewnętrznego słońca, które wywołała w nich odpowiedź księżniczki. Wyciągnęły subtelnie swoją dłoń, na której połyskiwały drogocenne pierścienie i poruszyły zachęcająco swoimi palcami, wołając ją do swojego królestwa.
Odwróciła niepewnie głowę. Tuż za nią znajdował się ambasador de Silvela. Czy zauważył, jak bardzo zafascynował ją Louis? Zamrugała szybciej powiekami, chcąc wyczytać z jego twarzy odpowiedź. Nigdy nie wyznał wobec niej uczucia, nie miał pewnie wystarczająco śmiałości. Musiał ją jednak kochać, miał przecież łzy w oczach! Ach nie, oni wszyscy, wszyscy po hiszpańskiej stronie mieli łzy w oczach! Wiedziała, że nie zobaczy już więcej swojego ojca, nie będzie oglądać madryckiego słońca, nie przepłynie łódką ze swoimi dwórkami w ojczyźnie i nie poczuje zapachu drzew pomarańczowych. Antonio stał nienaturalnie wyprostowany, usiłując powstrzymać szloch. Na pewno usłyszał jej odpowiedź, złamała więc mu nią serce. Ale czy tak właśnie nie należało postąpić? Zerwać kontakt z Hiszpanią, stać się w pełni francuską królową. Tego przecież od niej oczekiwano, wyzbycia się wszelkich uczuć do ziemi, na której dorastała i wspierania polityki męża, jakakolwiek by ona nie była.
— Kiedy będę mogła przekroczyć granicę, Madame? — zapytała śmielej.
Poczuła na sobie dotyk ojca. Wyniosły król Hiszpanii mierzył ją pełnym miłości i bólu spojrzeniem. Po policzkach pociekły mu łzy, jakby dopiero teraz uświadomił sobie, że nadszedł czas wiecznej rozłąki.
— Twoja córka jest już gotowa, Philippie. Nie martw się, będę nad nią czuwać.
Z jednej strony Marie Thérèse ujęła dłoń monarchy, z drugiej zaś strony przytrzymywał ją pan de Silvela, który stanął pomiędzy dwoma królestwami. Ambasador już do końca miał pozostać jedną nogą w ojczyźnie, a drugą we Francji. Wlepiła swoje ciemne oczy w przystojne drzwi, wzięła głęboki oddech i wykonała najważniejszy krok swojego życia.
Rozległy się natychmiast brawa. Przez to nawet jej doskonały słuch nie zdołał wyłapać dźwięku sfruwającego na podłogę papieru. A dokładniej jednego cienkiego paseczka, na którym napisane było Tak, bardzo mi się pan podoba. Antonio de Silvela zachował go dla siebie, podczas gdy jego ukochana miała zawsze przy sobie drugą część. Kogo jednak tak naprawdę dotyczyły te słowa? Męża czy kochanka?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro