Rozdział 33 - Tyche się myli
Philippe d'Orléans leżał na środku podłogi swojej sypialni, z której po kolei wynoszono wszystkie meble, by móc lepiej przeszukać pomieszczenie. Lokator jednak wcale nie zamierzał ułatwiać tego zadania bezczelnym gwardzistom, którzy chcieli dobrać się do absolutnie każdego skrawka jego prywatności. Ponieważ nie słuchano wcale jego rozkazów, książę rozłożył się na ziemi, nogi zaś oplótł o drewnianą belkę podtrzymującą baldachim jego łoża i postanowił nie ruszać się z miejsca. Podtrzymywana przez grono dwórek Henriette, którą wciąż bolała rozcięta głowa, ledwo stała na własnych nogach, patrząc z politowaniem na odgrywaną przez męża scenę.
— Zapisałeś? — zapytał Philippe swojego kamerdynera, zaciskając mocniej dłonie na bolącym go brzuchu. Był święcie przekonany, że on również spożył truciznę i czeka go rychła śmierć. Na nic zdały się zapewnienia doktorów. Nikt nie był w stanie wmówić mu, że nie wypił zatrutej wody. — Dobrze. Przepisałbym mój pałac w Saint-Cloud takiej jednej Angielce, ale na to nie zasłużyła... Może go dostać Louis, dzisiaj mam gest!
Książę syknął głośno, poczuwszy skurcz w żołądku. Omiótł przerażonym wzrokiem zgromadzonych, splatając nogi jeszcze ciaśniej dookoła belki. Westchnął po raz kolejny, łapiąc z trudem oddech. Przez rozgrywanie tej dramatycznej sceny nie zauważył poruszenia, które wywołało znalezienie zgrabnego flakonika z zieloną cieczą wśród nocnych koszul księżnej.
— Ach, Auguste! To już mój koniec! — zawołał teatralnym głosem do służącego. — Umierać tak młodo! Jakże to niesprawiedliwe! Pisz dalej, pisz dalej... Nim człowiek zwinie się z tego świata, trzeba mu najpierw zamknąć wszystkie ziemskie sprawy. Gdzie jest mój ulubiony różaniec? Ach tak! Przecież go rozerwałem wtedy u mojego brata. Podaj mi jakiś, tylko żeby mi pasował do dzisiejszego stroju! Jak już umierać, to z wdziękiem i wedle najnowszej mody!
Kamerdyner rozejrzał się po apartamencie, który wyglądał tak, jakby przeszedł przez niego huragan. Bezradnie wzruszył ramionami. Po raz pierwszy w życiu nie miał pojęcia, gdzie znajdowało się to, co miał przynieść swojemu panu. Monsieur nie wyglądał jednak na poirytowanego. Przyciągnął mężczyznę mocniej do siebie i wyszeptał:
— Znajdziesz potem. Teraz musisz mi coś obiecać... Nie zdążę już wybrać godniej siebie trumny, więc to odpowiedzialne zadanie powierzam tobie. Przysięgnij, że będzie znacznie bogatsza i wystawniejsza od tej, w której kiedyś pochowają mojego brata. Dwadzieścia pięć lat mojej marnej egzystencji upłynęło mi w jego cieniu, zatem niech moja trumna sprawi, że będę świecił jaśniej niż słońce w naszym grobowcu w Saint-Denis. Obiecujesz mi to, Auguste?
Młody służący skinął cierpliwie głową, przyzwyczajony do dziwactw orleańskiego pana. Henriette przewróciła oczami, opierając się mocniej na dwórkach. Jeśli zamierzał naprawdę zabierać się już z tego świata, powinien się przynajmniej pośpieszyć. Książę obrzucił jej chudą sylwetkę pełnym pogardy spojrzeniem.
— Nie powiesz mi nawet dobrego słowa na łożu śmierci? Taka z ciebie zawsze była żona, Minette! Nic a nic się nie zmieniłaś. Rano mierzysz do mnie bronią, a wieczorem nawet nie ucałujesz z miłością dłoni męża, który wybiera się na spotkanie z Bogiem.
— To wybieraj się na nie szybciej. Wleczesz się jak ślimak z podagrą — zadrwiła.
Philippe prychnął ostentacyjnie, po czym jęknął, poczuwszy buzujący w jego żyłach bezlitosny jad trucizny. Zgiął się wpół i zastygł na dwie minuty w tej przedziwnej pozie, by za chwilę znów chwycić odzianymi w pończochy łydkami krawędź swojego łoża. Jego klatka piersiowa latała jak oszalała góra-dół, góra-dół. Rozpiął czym prędzej guziki z masy perłowej, które zdobiły jego kamizelkę, chcąc złapać dostatecznie dużo powietrza. Z jego rozchylonych warg wydobyło się tylko ciche Umierać od trucizny. Cóż za los.
— Wlec to ty się wlekłaś z urodzeniem księcia Orleanu! Zobacz tylko na mnie, biednego mężczyznę bez następcy, któremu mógłbym przekazać... Orlean, którego nie dane mi było odwiedzić, mimo że dojechałbym tam w ciągu jednej doby! I cóż ja teraz mam począć, nieszczęsny? Nie chciałaś dać mi syna, więc Louis odbierze mojemu rodowi wszystko, co ten mógłby mieć! Nawet moją ukochaną orleańską ziemię, na której nie postawiłem swojej stopy!
Minette tak bardzo rozbolała głowa od wrzasków męża, że zrezygnowana usiadła na podłodze. Powinna była leżeć, ale akurat tej nocy ktoś postanowił targnąć się na życie jakiejś faworyty i teraz cały Wersal musiał się podporządkować rozkazom króla. Brat monarchy przekręcił się nagle na brzuch i wydał z siebie przedziwny pisk, usłyszawszy dochodzący z pokoju dziennego charakterystyczny odgłos tuptającej po drewnie suczki.
— Kluska! Chodź do mamy! — łkał, wyciągając ramiona w stronę ukochanego pieska. Zwierzę zatrzymało się tuż przed progiem sypialni i popatrzyło zdezorientowane na panujące tam zamieszanie. Wahało się przez dłuższą chwilę, co powinno ze sobą zrobić. — Chodź, Kluseczko! Pożegnaj się ze mną, najdroższa!
Mały, długowłosy kundelek przydreptał grzecznie do Philippe'a, który natychmiast wziął go w ramiona i ucałował, skrzywiwszy się przez wydobywający się z futrzaka odór. Szczeniaczek dał mu nawet buziaka, oblizał bowiem jego bladą twarz swoim jęzorem, a na koniec usadowił się na jego piersi. Książę głaskał obfitą sierść swojego pupila, żaląc się przy tym na swój los i nieszczęście, które spotkało go tego wieczora w pokoiku guwernantki.
— Uwaga, to nie są tanie rzeczy! — krzyknął do pałaszujących jego salon gwardzistów, drapiąc Kluskę za uchem. — Jak coś stłuczecie, to nie będzie was stać, żeby to odkupić! Pójdź do nich, Auguste. Są ostrożni jak słonie w składzie porcelany... A ty co znowu żresz? Mam nadzieję, że to Henriette, a nie moje. Oddaj to, Kluska!
— Mój panie, jeszcze twój... twój testament. Eee nie jest skończony. Skoro naprawdę umierasz... t-to jest dość... eee... istotne, żeby go dokończyć — wyjąkał kamerdyner, próbując odebrać suczce pożerany właśnie przez nią kawałek papieru.
— Masz rację! Zawsze byłeś taki bystry i użyteczny w porównaniu chociażby z moją żoną! Tylko zastanawia mnie... Czy mój pies żuje właśnie mój testament, Auguste?
Sługa puścił to, co zjadało zwierzę, żeby sięgnąć za siebie po nienaruszony kawałek papieru. Książę odetchnął z ulgą.
— Jesteś taki zapobiegawczy. Bardzo mnie to zawsze podniecało — wymruczał, przyciągając do siebie kamerdynera za jego żabot. Wpił się w jego wargi, spoglądając roześmianymi oczami na Henriette, która jedynie wypuściła głośno powietrze i odwróciła wzrok. Takie sceny nie należały do rzadkości w ich związku.
Monsieur kazał spisywać dalej swoją ostatnią wolę. Zadecydował, że to właśnie Auguste'owi przypadnie w udziale większość jego garderoby i klejnotów, za które można by spokojnie kupić kilkanaście miast i otaczające je wsie. Chciał przekazać swoją kolekcję różańców Françoise, ale, przypomniawszy sobie, co przed chwilą wydarzyło się w jej pokoiku, pociągnął tylko głośno nosem i postanowił oddać je na cele dobroczynne. Henriette wspaniałomyślnie podarował zestaw sztućców, życząc jej przy tym, by zadławiła się posiłkiem w trakcie ich użytkowania. Nie mając pomysłu, co zrobić z pozostałymi dobrami, przepisał je bratu, komentując ten akt zrezygnowanym A niech już ma.
— Tobie też, Auguste, powierzam opiekę nad moim ukochanym dzieckiem. Jeśli mnie zawiedziesz i cokolwiek się jej stanie, trzasnę w ciebie piorunem ze sklepienia niebieskiego tak mocno, że szybko spotkamy się ponownie.
— Panie, to zrozumiałe, że zawsze będę czuwał nad bezpieczeństwem twoich córek...
Philippe wybuchł śmiechem. Szybko jednak przestraszył się, że opór w jego płucach spowodowany został trucizną, a nie tym, że jego kamerdyner zdołał rozbawić go do łez, pozbawiając go przy tym dopływu tlenu. Władca Orleanu ponownie chwycił kochanka za żabot i złączył ich wargi, nie przejmując się wcale liczną widownią. Ujął jego twarz w swoje dłonie i pogładził jego policzki.
— Nie obchodzi mnie Marie. Ani jedna ani druga. Są bezużyteczne, podobnie jak ich matka. Niech się z nimi dzieje, co chce. Najlepiej wyślij je wraz z guwernantkami do Saint-Germain albo do Palais-Royal — wyszeptał. Złożył na jego ustach kolejny pocałunek. — Chodziło mi o mojego psa, głuptasie. Kocham tylko moją Kluseczkę i to jej masz strzec jak oka w głowie.
Minette zerwała się z miejsca. Jeśli choć przez chwilę łudziła się, że zdarzenia z tego poranka nauczą czegokolwiek jej męża, bardzo się myliła. Wciąż popisywał się przed nią swoimi romansami. Natychmiast cały świat zawirował i, gdyby nie czujne dwórki, które nie odstępowały jej na krok, znalazłaby się z powrotem na podłodze. Czuła niczym niepohamowane pragnienie opuszczenia tych przeklętych komnat. Nie mogła już dłużej patrzeć na to, co wyprawiał książę. Odważnie rozpychała się przez potężne sylwetki gwardzistów, lecz natychmiast zagrodzono jej drogę.
— Król pragnie cię widzieć, Madame — zakomunikował chłodno jeden z nich, utkwiwszy swoje spojrzenie w jakimś odległym punkcie.
— Cóż za niespodzianka! Już spisał panią d'Aubigné na straty i teraz znowu będzie zabawiał się z moją cnotliwą małżonką, podczas gdy ja będę konał w męczarniach od trucizny. Dla mnie to nawet lepiej! Nikt nie będzie przeszkadzał mi i Auguste'owi... w spisywaniu testamentu, ma się rozumieć! — zawołał Philippe z sypialni. Henriette zdołała jedynie dostrzec kilka elementów męskiej garderoby, które niespodziewanie wzbiły się w powietrze i wylądowały na progu pokoju. Chwilę później półnagi służący zamknął w pośpiechu drzwi. Zrobił to zdecydowanie zbyt dynamicznie jak na kamerdynera.
Tak oficjalne wezwanie przez monarchę nie mogło zwiastować niczego dobrego. Tym bardziej, że prowadziła ją do niego grupa uzbrojonych mężczyzn. Minette odetchnęła jednak z ulgą, że przynajmniej nie będzie musiała słuchać krzyków swojego męża, które wydobywał z siebie za każdym razem, gdy zostawał sam na sam ze swoim ulubionym służącym.
— Wypuść Kluskę. Niech na to nie patrzy, to jeszcze dziecko — polecił książę, kładąc się wygodnie na swoim łożu i podkładając sobie poduszkę pod biodra. Kochanek od razu rzucił się, by wykonać jego polecenie. — Wyjmij jej w końcu to, co ma w buzi i chodź do mnie wreszcie.
Trzydziestokilkulatek wyciągnął z pyszczka suczki obśliniony skrawek listu, który futrzak postanowił zjeść na kolację, i odłożył go na etażerkę. Philippe spojrzał z obrzydzeniem na zmięty i obgryziony papier. Podczas gdy kamerdyner niósł Kluskę w stronę wyjścia, orleański pan przeczytał jedyną ocalałą linijkę korespondencji, którą ktoś napisał do niego wyjątkowo niestarannie, jakby w pośpiechu.
Nawet pełne pożądania pocałunki Auguste'a i przyprawiający go o dreszcze dotyk nie były w stanie oderwać jego myśli od tych kilku słów, które jakiś tajemniczy nieznajomy lub tajemnicza nieznajoma postanowił lub postanowiła do niego zaadresować.
W Wersalu nie da się już nawet porozmawiać na osobności. Czekam na Ciebie jutro po zmroku w Saint-Cloud.
Podpis zjadł mu niestety pies.
***
Henriette niepewnie przekroczyła progi królewskich apartamentów. Po raz pierwszy towarzyszyła jej przy tym nie ekscytacja, lecz strach. Nigdy wcześniej nie zdarzyło się też, by wytłumaczono jej przed wejściem, w jaki sposób powinna się zachowywać. Jego Wysokość prosił, byś nie zwracała się do niego bez wyraźnego pozwolenia. To zdanie dudniło jej w uszach, gdy przemierzała kolejne pokoje tworzące kompleks prywatnych komnat monarchy. Zaprowadzono ją do bogato zdobionego pomieszczenia, które służyło Louisowi za bawialnię. Tuż za ścianą znajdowała się jego sypialnia, przechodząc zaś przez kolejne drzwi w linii prostej, wchodziło się do sali obrad. Po lewej stronie tego znacznie dłuższego niż szerszego apartamentu miano wybudować reprezentacyjną Salę Lustrzaną, z kolei z prawej strony rozciągał się widok na marmurowy dziedziniec i wersalskie ogrody.
Jej były kochanek stał przy kominku, zwrócony tyłem do wejścia. Odwrócił się jednak powoli, usłyszawszy stukot obcasów na drewnianej podłodze. Nieopodal trwał przy nim wiernie jego pokojowiec. Od razu poczuła, że sytuacja była bardzo formalna, gdyż roiło się od gwardzistów i lokajów.
— Najjaśniejszy Pan oskarża cię, Madame, o dolanie trucizny do wody pani d'Aubigné — powiedział bezceremonialnie Bontemps, unosząc flakonik z zieloną cieczą. — Oto co znaleziono w twojej garderobie. Na szczęście stan poszkodowanej się poprawia. Jednakże, na skutek spożycia tej substancji doszło do poronienia. Jego Wysokość uznał cię za odpowiedzialną za śmierć jego nienarodzonego dziecka i za próbę zamordowania faworyty.
— Pardon? — wydukała, mrugając szybko powiekami. Nie miała o niczym pojęcia, zanim w środku nocy nie przedstawiono jej rozkazu przeszukania jej komnat. Kiedy doszło do tragedii, Minette leżała we własnym łóżku z pulsującym bólem głowy. — To nie należy do mnie, nigdy wcześniej tego nie...
Król uniósł gwałtownie dłoń, nawet nie patrząc jej przy tym w oczy. Ruch ten był jednak tak dynamiczny i stanowczy, że natychmiast zamilkła. Po dłuższej chwili jego ręka powędrowała nieśpiesznie z powrotem za plecy. Mężczyzna, którego przecież tak bardzo kochała, budził w niej teraz przerażenie. Nie okazywał ani cienia emocji. Panował nad każdym swoim oddechem, nad każdym drgnięciem mięśni i nad każdym spojrzeniem, którym nie zamierzał najwidoczniej wcale jej obdarować.
— Na pewno zdajesz sobie, pani, sprawę, że karą za taką zbrodnię jest śmierć — kontynuował spokojnie pokojowiec. W jego głosie nie dosłyszała ani cienia zawahania. — Ze względu na to, że należysz do dynastii Stuartów, jesteś siostrą króla Anglii i ucieleśnieniem sojuszu francusko-angielskiego, Najjaśniejszy Pan nie ośmieli się zażądać twojej głowy. Wedle zwyczaju powinnaś za to zostać wygnana z królestwa.
Monarcha stał wyprostowany, tyłem do kominka, utkwiwszy pusty wzrok w wiszącym za Minette obrazie. Nie pozwalał sobie na najmniejszy ruch. Dłoń, którą jeszcze przed chwilą uciszył szwagierkę, spoczywała z gracją na plecach, zaś w prawej ręce trzymał cieniutką, bogato zdobioną laskę w taki sposób, by nie dotykała ziemi. Po drugiej stronie jego majestatycznej sylwetki, zamiast tego modnego od niedawna rekwizytu, pobłyskiwała szpada. Henriette po raz pierwszy zauważyła podobieństwo między braćmi. Philippe i Louis obaj potrafili zamienić się w piękne posągi.
— Tej nocy to Jego Wysokość pragnie pokazać ci konsekwencje twoich czynów — powiedział Bontemps, używając słów, które niegdyś skierowała przed tym samym kominkiem do swojego ukochanego.
Po królewskich apartamentach błyskawicznie rozbrzmiały kroki kilkunastu osób. Grupa lokajów wkroczyła do pogrążonego w mroku, oświetlonego jedynie wątłymi świecami i nieśmiałym blaskiem budzącego się poranka, pokoju dziennego. Władca nie oderwał wzroku od obrazu. Wiedział, że jeśli to zrobi, jego kamienne maska runie z hukiem na podłogę. Służba poruszała się nieśpiesznie po drewnianym parkiecie, równo niczym żołnierze w koszarach. Odgłos ich obcasów stawał się coraz donośniejszy i coraz bardziej złowrogi.
Wkrótce księżna dostrzegła to, co niósł każdy z lokajów. Przed jej oczami spadła nagle na ziemię sterta śnieżnobiałych prześcieradeł i koszul. Przez niewinną biel przebijała czerwona łuna, która ujawniała się tam, gdzie padały mocniej płomienie świec. Jak na komendę, kilkanaście sylwetek pochyliło się nad górą lnianych materiałów i przewróciło każdy skrawek na drugą stronę. Rubinowa poświata zamieniła się w morze krwi. Minette zacisnęła powieki, zagryzając z całej siły wargi. Trudno jest bowiem patrzeć na dzieło stworzenia świata. Zachwiała się. Nie zrobił tego jednak monarcha. Jego niewyrażające żadnej emocji oczy wlepione były w dal.
— Oto jest grób, który wykopałaś dla mojego dziecka.
Henriette zadrżała mocniej. Mimo to zbliżyła się do zakrwawionych prześcieradeł i omiotła je pełnym strachu i bólu spojrzeniem. Chciała przemówić, lecz czuła na sobie karcący wzrok pokojowca, który miał zamiar udaremnić jej każdą próbę zabrania głosu. Musiała więc bezgłośnie przekonać Louisa, że to nie ona przyczyniła się do tej tragedii. Ale jak miała tego dokonać, gdy ukochany mężczyzna zamienił się w marmurowy posąg? Zakaszlała głośno, poczuwszy w swoich nozdrzach i gardle duszący ją od wielu miesięcy szary dym, który wydobywał się jakby z wnętrza jej duszy.
Wykonała kilka kroków w stronę króla. Ponownie na drodze stanęła jej jego dłoń, która wyrosła przed nią niczym mur oddzielający ją od tak niegdyś bliskiej jej osoby. Jego palce były ze sobą złączone, zupełnie kamienne i nieruchome. Wnet schemat został przełamany. Zgięły się wpół i wykonały subtelny, pozbawiony resztek litości gest każący jej się odsunąć. Płynnie wyprostowywały się i zginały, aż nie cofnęła się na tyle, by monarcha ponownie stał się posągiem.
— To fałszywe oskarżenie! — krzyknęła zapłakana, nie mogąc już wytrzymać tej jawnej niesprawiedliwości. Do jej oczu napłynęły łzy bezradności. Dokładnie te same, które towarzyszyły jej przez pierwsze miesiące na francuskim dworze, nim zakochała się bez pamięci w bracie swojego męża. — Ale nie to jest w tym wszystkim najbardziej przerażającym kłamstwem, Sire...
Pomimo pulsującego bólu głowy, zerwała się do biegu. Reakcja była natychmiastowa. Błyskawicznie pochwycono wątłą księżną. Aby utrudnić strażnikom odciągnięcie jej od króla, Minette padła na ziemię i napierała całym ciężarem swojego ciała w stronę Louisa, który nie zwrócił najmniejszej uwagi na to, co usiłowała zrobić. Próbowała zbliżyć się do niego choć o kilka centymetrów. Złapać za skrawek sięgającego mu tuż przed kolano kaftana. Targana szaleństwem Henriette zdołała osiągnąć swój cel i wbić paznokcie w aksamitny materiał. Uczepiła się go niczym ostatniej deski ratunki i popatrzyła prosto w jego zimne, spoglądające uparcie w dal oczy.
— Pomyślałeś kiedyś, że wszystko, co powiedziano nam o nas samych, może być jednym wielkim kłamstwem?
Pytanie Henriette pozostało jeszcze na długi czas w głowie władcy, ale nie pozwolił, by cokolwiek na zewnątrz zdradziło jego zaintrygowanie. Jego palce ponownie poruszyły się w bezlitosnym geście, każąc gwardzistom odsunąć leżącą u jego stóp szwagierkę. Nie widział już dramatycznej sceny, którą rozgrywała przed nim księżna. W jego źrenicach zdawało się odbijać wydarzenie sprzed pięciu lat, podobny spektakl wyreżyserowany przez niego, by skonfrontować Marie Thérèse z konsekwencjami jej zbrodni. Tamtej nocy jednak lokaje nie wnieśli do bawialni sterty zakrwawionych prześcieradeł, lecz trumnę.
Bontemps popatrzył z bólem na Minette, po czym ponownie zabrał głos:
— Jesteś też pani księżną Orleanu. Żoną księcia Philippe'a. Matką jego dwóch córek. Jego Wysokość dostrzega twój pogarszający się od roku stan i, wymierzając tobie karę, nie pragnie twojej krzywdy. Pozwala ci zatem zostać we Francji. Najjaśniejszy Pan polecił odprowadzić cię do twoich apartamentów, spakować twoje rzeczy i zawieźć cię do Palais-Royal w Paryżu, który od dzisiaj będzie twoim domem. Twój mąż pozostanie tutaj, będzie cię odwiedzał dwa razy w tygodniu. Jeśli dostosujesz się do podjętej decyzji i nie będziesz się jej sprzeciwiać, przed zimą zamieszkasz w znajdującej się znacznie bliżej posiadłości Saint-Cloud wraz ze swoim małżonkiem. Do tego czasu jesteś proszona o nieopuszczanie Palais-Royal. Twoja noga nie postanie więcej w Wersalu.
— Sire...
— Jeśli pragniesz zapytać o swoje dzieci, możesz je zabrać ze sobą, Madame — przerwał jej Louis zachrypniętym, lecz pewnym siebie głosem. — Nie doznały co prawda łaski widzenia twarzy swojej matki od czterech miesięcy. Sam bywam u nich znacznie częściej niż ty, a mój brat lepiej traktuje swojego psa od własnych córek, ale nie jestem na tyle okrutny, by ci je odbierać. Zależy mi na szczęściu moich ukochanych bratanic. Gdybyś zechciała znów je zaniedbywać, sam się nimi zaopiekuję jako ich wuj.
Po tych słowach obrócił się na pięcie, lecz jego spojrzenie wciąż pozostało na tak samo oddalonym punkcie jak ten, w który uparcie wpatrywał się przez całą rozmowę. Szedł więc jakby na oślep w stronę swojej sypialni, starając się, by odgłos jego kroków stawał się coraz cichszy z każdym mijanym centymetrem podłogi. Wśród roznoszących się dźwięków można było wyróżnić jeszcze pobrzękiwanie szpady i szelest koronek u jego rękawa, gdy delikatnie kołysał w powietrzu dzierżoną w dłoni laską.
— Nic z tego wszystkiego nie rozumiem, Sire — wydukała Henriette, podnosząc się z pomocą dwórek.
— Powtórzę więc po angielsku. You shall retire to Palais-Royal.
Przed sylwetką monarchy ostrożnie otworzono wielkie drzwi z malowanego na biało drewna. Stając jak najbardziej na palcach, by uniknąć głośnego stukotu obcasów, wkroczył do komnaty, w której spała Françoise. Z trudem powstrzymywał napływające do jego oczu łzy, gdy przebierano go w koszulę nocną. Ujrzawszy zaś swojego pokojowca, wziął głęboki oddech i przełknął z trudem ślinę.
— Ośmielę się zapytać... Co z ceremonią porannego budzenia, panie? W łożu znajduje się przecież twoja faworyta.
Louis zagryzł wargi. Poczekał z odpowiedzią, aż zostaną sami. Jego wzrok biegał zagubiony, zatrzymując się na swoim najbardziej zaufanym słudze, a potem znów na śpiącej ukochanej. Podszedł do Françoise, zajął miejsce tuż obok niej i pozwolił, by Bontemps przykrył go pod samą szyję kołdrą.
— Tak długo, jak Madame d'Aubigné potrzebuje mojej opieki, teatr pozostaje zamknięty.
Alexandre skinął głową i wedle zwyczaju zasunął ciężkie kotary. W końcu przysłoniły one wersalską scenę niczym opadająca kurtyna.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro