Rozdział 28 - Płacz feniksa
— Nigdzie z tobą nie pojadę. Nie wspomnę na papierze ani słowem, że chociażby wpadłeś na pomysł, byśmy płynęli razem do Anglii. Nie wyobrażam sobie nawet zostać z tobą sama w Saint-Cloud, a co dopiero tak daleko stąd! Boję się ciebie i nie chcę przebywać w twoim towarzystwie na szerokim morzu bez osób trzecich.
Philippe z przerażeniem słuchał słów żony. Nie miał najmniejszej ochoty odwiedzać będącego teraz u władzy brata Henriette, do którego właśnie pisali list. Zdawał sobie jednak sprawę, że wyjazd z Wersalu dobrze by jej zrobił i jeśli nie opuszczą tych przeklętych murów, nie staną się prawdziwym małżeństwem.
Matka i rodzeństwo księżnej nie zamierzali już dłużej ignorować jej milczenia. Co więcej, książę Orleanu nie cieszył się dobrą sławą w Europie, przysłano więc do Francji oficjalne poselstwo z zapytaniem, jak miewa się ich ukochana Minette. W takiej sytuacji monarcha polecił dawnej kochance, by bezzwłoczne odpisała do rodziny.
— Nie wiem, czym cię tak bardzo przestraszyłem, ale i tak wybierasz się ze mną za granicę, bo Louis mnie poparł. Jako poślubiona mi przed Bogiem kobieta masz być wszędzie tam, gdzie będę i ja. Podróż oczyści twój umysł i pomoże ci wrócić do siebie. Skoro nawet król zdecydował się wyrazić zgodę, wspaniałomyślnie dając mi skrawek wolności, ty nie masz nic do gadania.
— How is the weather in England? — wymruczała pod nosem Henriette, kreśląc zgrabne zawijasy na papierze i ignorując Philippe'a. Zapisała już ponad dwie strony, więc miała szczerze dość wymyślania kolejnych kłamstw o jej wspaniałym życiu przy mężu i dzieciach. — In Versailles it is very... sunny.
Przekreśliła natychmiast ostatnie zdanie, krzywiąc się w przedziwnym grymasie. Jej ręka zadrżała, gdy ponownie zamoczyła pióro w atramencie i przyłożyła je do kartki.
— In Versailles it was always sunny — wyszeptała, unikając z całych sił spojrzenia Philippe'a. — Widzę, że próbujesz mnie zmusić, bym wspomniała o naszym przyjeździe, ale zostaję w pałacu. Jeśli koniecznie chcesz, bym dodała coś jeszcze, mogę napisać, jak bardzo śmiałeś się ze śmierci naszego ojca. Mój brat na pewno doceni twoje poczucie humoru... Chętnie też napomknę o tym, jak traktowałeś mnie przez pierwsze miesiące naszego małżeństwa. Będzie zachwycony, gdy przeczyta, że byłam poniżana przez twoich kochanków. Kazałeś mi przychodzić do swojej sypialni, po czym otaczałeś mnie wraz z tą bandą idiotów i śmiałeś się, że się rozmyśliłeś, widząc moją... angielską urodę? Czy tak właśnie mówiłeś, zanim nie otwierałeś okna i nie krzyczałeś po pijaku wniebogłosy, że w łożu preferujesz swoją własną płeć? Czego się spodziewałeś? Chyba nie tego, że zgodzę się zostać twoją zabawką, na której można bezkarnie wyładowywać swoje frustracje?
Książę westchnął głośno. Przytrzymał mocniej wiercącą się na jego kolanach Kluskę i pogłaskał ją po jej gęstej sierści. Odkąd powrócił z tego nieszczęsnego polowania w lesie otaczającym Fontainebleau, Minette odmawiała przebywania z nim sam na sam. Zaś po tym, jak Louis dobitnie zakomunikował jej raz jeszcze, że ich romans dobiegł końca, poczuła się tak samotna i bezbronna, że bała się własnego cienia. Z pokoju obok obserwowała ich zatem Françoise, której Philippe polecił układać bukiety. Tylko pod takim warunkiem Henriette zgodziła się z nim porozmawiać.
— Dołożyłem wszelkich starań, byś mi wybaczyła. Gdy stanęliśmy razem przed ołtarzem, nie byłem gotowy na małżeństwo. Pragnę zapomnieć o twojej relacji z moim bratem, otoczyć cię opieką, spróbować cię pokochać... — wydukał mężczyzna, nie mogąc znieść przeszywającego spojrzenia Angielki.
Skinął na guwernantkę i wskazał na wchodzących do komnat lokajów, którzy nieśli herbatę. Faworyta króla westchnęła głośno, wiedząc, że znów będzie musiała mu usługiwać, gdyż zachciało mu się bawić w wielmożnego pana. Mimo to liczyła skrycie, że ten teatrzyk w końcu mu się znudzi, wszystko sobie wyjaśnią i ponownie staną się przyjaciółmi. Godziła się zatem brać udział w tym upokarzającym spektaklu.
— Zapominasz chyba, że ja byłam gotowa cię pokochać, gdy tylko przekroczyłam próg tego pałacu jako twoja narzeczona, Monsieur. Przyjechałam tutaj, aby rozpocząć nowe życie z dala od popleczników tego diabła Cromwella, który podniósł rękę na mojego ojca. Miałam tylko znaleźć we Francji chwilowe schronienie, a zostałam tu na zawsze. Poślubiłam cię. Oczekiwałam księcia z bajki, znałam cię przecież od dzieciństwa. Mimo że wcześniej byliśmy tylko przyjaciółmi, bo o niczym innym nie mogło być mowy, po ogłoszeniu decyzji zauroczyłam się od razu w twojej pięknej męskiej sylwetce. Żałowałam, że przez kilka tygodni mogłam jedynie oglądać cię z oddali... Gdy usłyszałam o naszych zaręczynach, nie potrafiłam posiąść się ze szczęścia. Moim rówieśniczkom trafiali się siedemdziesięciolatkowie z podagrą, a ja wychodziłam za mąż za młodego pana Orleanu, pana urodziwego niczym z obrazka, pana nie tylko przystojnego, ale najpiękniejszego, jakiego kiedykolwiek widziałam — ciągnęła Henriette, oddychając coraz szybciej i szybciej. — Nie przespałam ani jednej nocy, myślałam tylko o tym roześmianym, błękitnookim panu. O panu, który się tak wykwintnie ubierał. O panu, którego kruczoczarne włosy układały się w fale godne najlepszego aksamitu... Jakże ja byłam w tym panu zakochana, póki nie został moim mężem...
Françoise przypatrywała się zastygłemu w bezruchu Philippe'owi i kręcącej się niespokojnie na jego kolanach suczce. Odgadła od razu, że mężczyzna nie był świadomy, jak wyglądały początki ich małżeństwa z perspektywy Minette. Powoli stawiała przed książęcą parą porcelanowe filiżanki z herbatą, starając się przy tym niczego nie potłuc.
— Szybko okazało się, że tak naprawdę poślubiłam marmurowy posąg, którego jedyną zaletą było to, że był piękny. Przyjaciel z dzieciństwa gdzieś przepadł. Mój rzeźbiony Apollo nie odezwał się do mnie ani razu w trakcie uroczystości weselnych, a nawet podczas nocy poślubnej. Przekręcił się tylko na drugi bok i z powrotem stał się kamieniem. Pragnęłam go dotknąć, ucałować i odczarować... Ja... — zawiesiła głos, po czym wybuchła histerycznym śmiechem przez łzy, który zmroził księciu krew w żyłach. — Ja tak bardzo zakochałam się w tym urodziwym panu, a on nigdy na mnie nie spojrzał.
Nerwowym ruchem ręki starła z twarzy dwie wielkie mokre strugi. Zagryzła mocno swoje palce, łkając coraz intensywniej.
— Nie spałam przez całą noc. Tak bardzo żałowałam, ale nie potrafiłam nawet zamknąć oczu! Przecież... — przerwała, łapiąc z trudem świszczący oddech. — Przecież nie mogłam zobaczyć tego pięknego pana w moich snach, będąc na jawie. Jakże ja tęskniłam za tymi snami, mając tego pana tuż przy swoim boku... Tak mi go brakowało, gdy zacisnęłam swoje dłonie na jego odwróconych ode mnie barkach. Kiedy przywarłam swoją mokrą twarzą do jego karku, czując na swojej skórze aksamit jego prześlicznych włosów.
Philippe zadrżał mocniej. Położył głowę na stole i schował się w swoich ramionach. Jego łzy ściekały miarowo po policzkach i nosie prosto do ust. Nie miały jednak zwykłego słonego zapachu, lecz wyjątkowo gorzki.
— Najlepsze się jednak dopiero zaczynało — zaśmiała się równie gorzko Angielka. Poczuła, że głos ugrzązł jej w gardle. Przełknęła ślinę i mówiła dalej. — Urodził się Ludwik i pięknemu panu też zachciało się syna... Nie przejdzie mi przez usta, ile okrucieństwa spotkało mnie od tego pięknego pana z obrazka, bo... chciał poczuć, że ma władzę nad własną żoną i popisać się tym przed swoimi męskimi dziwkami! — wrzasnęła nagle, po czym również opadła głową na stół.
Jeśli książę wcześniej płakał, teraz zaryczał, jakby mógł w ten sposób uciszyć Henriette i sprawić, że nikt nie usłyszy tego, co miała do wykrzyczenia. Księżna zerwała się z miejsca.
— Jak może cię dziwić, że zakochałam się bez pamięci w królu?! Dlaczego jesteś zaskoczony, że obdarzyłam szaloną miłością jedynego człowieka, który się o mnie zatroszczył?! Chciałeś zrobić ze mnie Marie Thérèse! Kobietę, która wiecznie czeka na swojego męża z nadzieją, że pewnego dnia coś się zmieni!
Jej krzyki dochodziły jakby z oddali. Philippe nie mógł o tym wiedzieć, bo jego twarz skrywała się w rękawach jego śnieżnobiałej koszuli, ale Françoise widziała, jak Minette wpadła jak burza do sypialni, którą dzieliła ze znienawidzonym małżonkiem. Rozległ się dźwięk gorączkowo przesuwanych w szufladach, na jej ucho dość ciężkich, przedmiotów.
— Nie wiedziałem, że kiedykolwiek mnie kochałaś... — wyszeptał książę. — Jak mogłem wiedzieć... Nigdy mi nie powiedziałaś...
Wyciągnął bezwiednie dłoń w stronę guwernantki, zgadując, że wciąż tkwiła w tym samym miejscu. Chwile później wtulał już głowę w poły jej sukni, bojąc się patrzeć w kierunku Henriette. Księżna wróciła energicznym krokiem do pokoju dziennego, znalazłszy to, czego potrzebowała.
— Nigdy nie zdołacie zrobić ze mnie swojej zabawki. Ani ty ani twój brat.
Ścisnęła mocniej pistolet. Jej ręka zadrżała, gdy próbowała zmusić ją do posłuszeństwa i oderwania lufy od swoich pleców. Potrafiła strzelać, nie bała się więc, że kula nie trafi do celu lub co gorsza broń nie wypali w ogóle. Obawiała się jedynie, czy potrafiłaby zabić tego pięknego pana, w którym zakochała się niegdyś jako jego siedemnastoletnia narzeczona.
Przesunęła strzelbę po swoim ciele, czując coraz większe krople potu, spływające po jej skórze. Już prawie zdołała wyciągnąć ją przed siebie. Była już tak bliska wyprostowania swojej ręki i pociągnięcia za spust.
— Zasłużyłeś sobie na wszystko, co cię spotkało — wyjąkała, trzęsąc się intensywnie. — Gdy tego pamiętnego wieczoru wylałeś na moją głowę cały dzban wina, dowiedziawszy się prawdy, byłeś w końcu naprawdę sobą... Kogo grałeś wcześniej, Philippie? Kto kazał ci wcielić się w tego pięknego pana o sercu z kamienia?
Książę wtulił się mocniej w obfitą suknię Françoise na wysokości jej brzucha. Wstrząsnął nim spazm, podczas którego jego głos załamał się w pełnym bólu krzyku. Minette z całej siły próbowała wmówić sobie, że mężczyzna wcale nie żałuje swojego postępowania i musi sama wymierzyć sprawiedliwość.
— Gdyby nie Louis, nie stałabym tutaj... On jeden się mną zaopiekował. Byłam pewna, że to coś we mnie sprawiło, że poślubiony przeze mnie piękny pan, dawny towarzysz zabaw, mnie nie zechciał — kontynuowała Angielka, nie potrafiąc wciąż dokonać planowanej zbrodni. — Król przychodził do mnie codziennie i mówił... Najdroższa Minette, to nie twoja wina... Moja najmilsza Minette, nie przyczyniłaś się do swojej tragedii. Jesteś piękna, jesteś mądra, jesteś wartościowa. Czy ty kiedykolwiek powiedziałeś mi coś choć trochę podobnego?
Kobieta zacisnęła nerwowo palce na spuście. Zdawała sobie sprawę, że po zastrzeleniu księcia będzie musiała zabić i samą siebie. Znacznie bardziej bała się jednak wystrzelić do znienawidzonego męża niż odebrać sobie życie.
— Powiedziałeś mi na uczcie... przy wszystkich, że nawet żyrandol jest ode mnie ładniejszy — załkała, zanosząc się spazmatycznym śmiechem. — Twierdziłeś, że wolałbyś zostać rozszarpany przez dzikie zwierzęta niż się ze mną ożenić. Zanim nie spłodziłeś naszych córek, wykrzyczałeś radośnie, że gdybym była tylko dziwką króla nie dostałabym takich apartamentów! — zawołała, wodząc trzęsącą się dłonią po ich wytwornych komnatach. — Za kogo ty się uważasz, by mówić tak do jakiejkolwiek kobiety?! Bo chyba nie za mężczyznę!
— DOSYĆ! — ryknął Philippe, wciskając jeszcze mocniej twarz w suknię Françoise.
— Twój brat miał odwagę spojrzeć prosto w oczy konsekwencjom swoim czynów! I ty też musisz to zrobić! — wrzasnęła, wymachując obiema rękami i nie zwracając zupełnie uwagi na to, by schować za plecami pistolet swojego męża.
Guwernantka nie dostrzegła, że księżna trzymała broń. Ujęła mocno głowę księcia i tuliła go z całej siły do siebie, składając od czasu do czasu pocałunki na jego czole. Każde okazanie czułości wywoływało w nim kolejne spazmy, po czym znacznie uspokajało jego oddech i ściszało krzyk. Zacisnął swoje dłonie na jej talii i przedramieniu.
Minette zdołała wyprostować rękę i wycelować prosto w Philippe'a. Teraz wystarczył tylko jeden ruch palcem. Jeden maleńki ruch i piękny pan zaleje się krwią. Jeden maleńki ruch i kamienny Apollo roztrzaska się na miliony kawałeczków.
— Odsuń się od niego — wyłkała, drżąc z każdą sekundą coraz mocniej. — Odsuń się, bo ciebie też zabiję.
Françoise spojrzała z przerażeniem na Henriette. Przytrzymała głowę orleańskiego pana tak, by nie zdołał jej odwrócić. Wplotła palce w jego włosy i pogłaskała go czule. Nie spodziewała się takiego obrotu spraw, nie miała więc bladego pojęcia, co należało zrobić. Wiedziała na pewno tylko jedno. I powiedziała to słabym, choć stanowczym tonem:
— Nigdy nie odsunę się od Philippe'a.
Książę poruszył się niespokojnie, usłyszawszy tę wymianę zdań między kobietami. Guwernantka ścisnęła go mocniej. Czuła się kompletnie zagubiona, próbowała więc za wszelką cenę chociaż dodać mu otuchy. Miała przeczucie, że jego żona wypali dopiero wtedy, gdy ten popatrzy jej prosto w oczy. W przyjętej przez niego skulonej, bezbronnej pozycji budził w niej wyrzuty sumienia. Przynajmniej tak wnioskowała po wyrazie jej twarzy.
Ucałowała go ponownie i bardzo ostrożnymi ruchami, korzystając wciąż z szoku, w który zdołała wprowadzić Minette swoją odpowiedzią, wykonała dwa kroki w lewo. Zasłoniła sylwetkę mężczyzny swoim własnym ciałem, po czym spojrzała z ogromnym strachem na Angielkę. Nie mogła ryzykować. Dama w czerwieni postradała zmysły i była zdolna do wszystkiego.
Księżna poczuła wciskającą się jej w tył głowy lufę. Zaśmiała się histerycznie. Naprawdę myśleli, że ją to przestraszy? Naprawdę uważano ją jedynie za wariatkę, która nie ma dostatecznie dużo odwagi, by zastrzelić własnego męża?
— A więc chcecie zginąć oboje. Jak romantycznie.
Miała ogromna ochotę zobaczyć, kto zamierzał przeszkodzić jej w wymierzeniu sprawiedliwości. Tymczasem, nie mogła sobie pozwolić na ani jedną chwilę nieuwagi.
— Nie zasługujesz nawet na śmierć, Monsieur. Twój los powinien być podobny do mojego... Nie zbliżaj swoich łap do mojego pistoletu, bo wystrzelę! — krzyknęła do nieznajomego za sobą, nie spuszczając jednak wzroku z Philippe'a i Françoise. — Powinnam darować ci życie, byś i ty mógł zakochać się bez pamięci i zostać odrzuconym.
Widząc, że Minette nie obawiała się jego groźby, mierzący w jej głowę mężczyzna wyskoczył zza jej pleców i stanął przed nią. Cofnął się kilka kroków, bezceremonialnie odepchnął guwernantkę od bruneta i sam zasłonił drobnego księcia swoją nieco bardziej muskularną sylwetką. Zmierzył damę ognistym spojrzeniem, z którego ciskały najprawdziwsze pioruny. Rozpostarł szeroko swojego ramiona, próbując zająć jak najwięcej przestrzeni.
— Jak śmiesz celować do mojego Philippe'a?! — ryknął przerażająco. Wszyscy mieli wrażenie, że nadciąga właśnie trzęsienie ziemi. — Pragniesz sobie do niego postrzelać, tak?! Chcesz mi zabić mojego ukochanego brata?!
Henriette była przekonana, że kończyny Louisa zamieniły się w skrzydła, które chroniły trzęsącego się za nim ze strachu księcia. Oto stał przed nią mityczny ptak — feniks, ziemskie wcielenia egipskiego boga Ra. Rozgniewany, wiecznie odradzający się z popiołów, symbol całego stworzenia oraz codziennego przebiegu najjaśniejszej z gwiazd po niebie. Palił ją swoimi oczami, w których wzniecał się właśnie jeden z czterech żywiołów, gotowy w każdej chwili do ataku. Po jego ramieniu spływały gęste, ogniste fale, w których tańczyły iskry układane na jego włosach przez promienie będącego w zenicie słońca. Ubrany w złoty płaszcz feniks, wyzywał ją właśnie na pojedynek. Z jego wyciągniętej jak najdalej w bok dłoni, wysunął się pistolet i upadł z hukiem na podłogę.
— Dzisiaj masz szansę zabić króla! — zagrzmiał, nie okazując cienia strachu. — Oto nadszedł twój czas, żeby zaświecić jaśniej niż słońce!
Minette przesunęła lufę za uciekającym na prawo Philippe'em. Władca poruszył się jednak w tym samym kierunku, zasłaniając swojego młodszego braciszka wielkimi skrzydłami. Razem z monarchą, w jednym tempie podążała najbardziej złota z gwiazd, czekając tylko na jego rozkazy. Księżna straciła już pewność, w którym momencie kończyły się płomienne fale mężczyzny, a zaczynały słoneczne promienie.
— Rzucam ci wyzwanie! Zabij Króla Słońce! — zaryczał mityczny ptak, wzniecając wokół siebie pożar swoim spojrzeniem. — Teraz jest twój zenit, Henriette!
Zionący z jego piersi ogień otoczył ją ze wszystkich stron. Rozejrzała się z trwogą. Zaczęła płonąć, była tego absolutnie pewna! Z jej gardła wydobył się przeszywający krzyk. Czuła tak ogromny ból i wypełniający jej nozdrza zapach popiołów.
— Nie zdołasz skrzywdzić mi brata! Ja jestem słońcem, a on jest księżycem! Razem rządzimy całym sklepieniem niebieskim!
Runęła jak długa na ziemię. Uderzająca w nią wiązka światła została przysłonięta przez dwie męskie twarze. Poczuła krew wydobywającą się z tyłu jej głowy i ściekającą miarowo na podłogę. Bezwiednie wyciągnęła swoją wychudzoną, bladą dłoń. Jej wargi ułożyły się tak, by mogła wyszeptać ukochane przez nią imię, które nie schodziło z jej ust przez tyle lat od pamiętnego balu w Fontainebleau.
— Louis... Czy to na pewno ty byłeś mężczyzną w masce?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro