Rozdział 17 - Ptaszki w klatce
— Spójrz tylko na nie. Szczerze mnie nienawidzą. Gdy tylko mnie dostrzegają, uśmiech znika z ich twarzy i zaczynają się drzeć wniebogłosy. Nie wierzysz mi, prawda? — oburzył się Philippe, kołysząc miarowo bliźniaczki we współdzielonej przez nie kołysce.
— Myślę, że źle się nastawiłeś od samego początku. Gdy usłyszałam, jakie przedstawienie odegrałeś tuż po ich narodzinach, nie chciałam wierzyć własnym uszom. Rozumiem, że bycie ojcem może być przerażające podczas pierwszych tygodni, ale nie ma żadnego powodu, żebyś miał nie odnaleźć się w tej nowej roli, Monsieur.
Książę Orleanu popatrzył z niedowierzaniem na Françoise, po czym wziął głęboki oddech i pochylił się nieco mocniej nad głowami swoich córek. Nieśmiało zmierzył wzrokiem dwie maleńkie istoty, które gaworzyły wesoło do czasu, gdy nie ujrzały oblicza ojca. Spojrzały na niego z przerażeniem i wybuchły tak głośnym płaczem, jakby ktoś właśnie obdzierał je ze skóry. Widząc zagryzającą wargi guwernantkę, która nie była w stanie powstrzymać się od śmiechu, westchnął głośno i opadł z powrotem na miękki fotel.
— Masz rację, wprost za mną przepadają.
Françoise ujęła czule jego dłoń i pogłaskała jej zewnętrzną stronę opuszkami palców. Wyszeptała coś o potrzebie nauki cierpliwości wobec dzieci, po czym sama zaczęła kołysać bratanice króla. Dziewczynki były jednak na tyle przestraszone widokiem Philippe'a, że nie chciały się uspokoić. Kobieta zabrała się zatem do śpiewania im kołysanki, którą niegdyś śpiewano i jej, kiedy mieszkała na rajskiej wyspie tysiące kilometrów od Francji.
Pamiętała strach, który towarzyszył jej po wyjeździe ojca do Europy. Została wówczas sama z matką i braćmi na długie miesiące, okres bardzo burzliwy i niepewny. Szczególnie bała się korsarzy – rościli sobie bowiem prawo do rozporządzania francuskimi terenami według własnego uznania. Obawiała się, że pewnego dnia ich cierpliwość się skończy, porwą ją na swój wielki statek i wypłyną w nieznane. Jedynym, co chroniło ich w jakikolwiek sposób od tych rzezimieszków, były odpowiednie rozkazy podpisane przez Mazarina i regentkę, a także niewielki oddział żołnierzy, który przydzielono im przed wyjazdem. Podczas niespokojnych nocy, przepełnionych zapachem kwiatów i strachem o własne bezpieczeństwo, do Françoise i Charles'a przychodził ich starszy brat. Brał w ramiona młodsze rodzeństwo i śpiewał im kołysankę, póki oboje nie zasnęli. W taki sam sposób próbowała teraz sprawić, by delikatna pieśń odgoniła wszelki strach, pomagając małym księżniczkom zaznać głębokiego snu. Guwernantka nie potrafiła pięknie śpiewać, ale kojący ton jej głosu okazał się zupełnie wystarczający i wkrótce dzieci przestały płakać. Delikatna, niewinna melodia niosła się harmonijnie po komnacie i po korytarzach uśpionego Wersalu.
Pałac, który wielokrotnie miał spłynąć krwią i łzami, którego ściany miały stać się świadkami niewysłowionego ludzkiego cierpienia, drzemał teraz beztrosko w błogiej nieświadomości.
Oczy zmrużył i sam Philippe, nie przestawała bowiem gładzić jego dłoni. Oparł głowę, wyginając się w dość niewygodnej pozycji i pozwolił kołysance zadziałać również na jego zmysły. Gdy zaczął już chrapać, ostrożnie ułożyła jego dłoń na kolanach, a następnie przykryła go kocem.
Nie wszyscy jednak zdołali oddać się w ramiona Morfeusza. W drzwiach komnaty stanęła dziecięca sylwetka, na którą Françoise od razu natknęła się, wychodząc z apartamentów pana Orleanu.
— Ludwiczku, nie śpisz jeszcze? — wyszeptała, pochylając się nad swoim ukochanym chłopcem. — Dlaczego płaczesz, kochanie? Nie mów mi tylko, że znowu zabrałeś na spacer żuczka Piotrusia.
Mały książę pokiwał głową. Guwernantka przykucnęła obok niego, wyciągnęła chusteczkę i zaczęła powoli ścierać skapujące na jego policzki łzy. Jej długa suknia szeleściła, gdy obejmowała czterolatka, głaskała jego włosy i ocierała słone strumienie z jego twarzy.
— Nie przestawaj śpiewać. Strasznie fałszujesz, Jean Baptiste Lully powiedział, że nie da się tego słuchać i zaraz zwiędną mu uszy, ale ja nie chcę, żebyś milczała. Nie obchodzą mnie uszy Jeana Baptisty.
Françoise zaśmiała się zduszonym głosem, nie chcąc obudzić Philippe'a i jego córek. Wiedziała, że nigdy nie zostanie śpiewaczką, lecz najwyraźniej była jeszcze większym muzycznym beztalenciem niż myślała. Podniosła się i podała chłopcu swoją dłoń. Ten jednak zaprotestował. Nie podobał mu się pomysł wrócenia do swojego pokoju.
— Zmoczyłem łóżko, a mama zaczęła tylko na mnie krzyczeć.
Brunetka zmarszczyła brwi. Zatrzymała się i popatrzyła z niepokojem na Ludwiczka. Zmartwiła ją to, co usłyszała z ust dziecka. Skończył już cztery lata i takie sytuacje zdarzały mu się tylko w wyjątkowym stresie. Czy zadziało się więc coś, o czym nie miała najmniejszego pojęcia, a co tak bardzo wpłynęło na jej podopiecznego? I dlaczego Marie Thérèse zareagowała w ten sposób? Czy było to spowodowane wahaniem nastrojów w ciąży, czy czymś jeszcze innym?
— Zabiorę cię do mojej komnaty, żeby już więcej na ciebie nie krzyczała. Rano dostaniesz nową pościel, o ile już ci jej nie wymieniono. To nic takiego, kochanie. Może się przytrafić nawet dorosłym... Jeśli obiecasz, że się ze mną położysz i spróbujesz zasnąć, pokażę ci coś, czego jeszcze nie widziałeś. Na pewno ci się spodoba.
Czterolatek przypatrzył się jej czujnie, jakby nie wierząc, że faktycznie miała dla niego jakąś niespodziankę. Zaufał jej jednak i podał swoją niewielką dłoń, pozwalając się zaprowadzić do należącego do niej niewielkiego pomieszczenia. Przemierzali szybko uśpione korytarze Wersalu, oświetlane o tej porze jedynie wątłymi płomieniami świec. Jego drobne, dziecięce kroki i jej znacznie dłuższe, dostojniejsze, uzupełniane przez stukot obcasów i szelest sukni, były prawdopodobnie jedynymi dźwiękami w całym pałacu oprócz chrapania Philippe'a.
Guwernantka wprowadziła chłopca do środka i rozświetliła pokój ogniem niewielkiego ogarka, który wkrótce przemienił się w większy płomień wydobywający się ze świecy. To, co jednak chciała mu pokazać, ujawniło się już w ciemności przez wydawane przez siebie odgłosy. Mały książę ostrożnie podszedł do stojącej w rogu złotej klatki, w której znajdowały się dwa kanarki. Jeden ptaszek był zielonkawy, zaś pióra jego towarzysza wydawały się być chłodno żółte. Przysłał je sam król w ramach przeprosin za nieprzyjemną sytuację, którą spowodował podczas ostatniej wspólnie spędzonej z ukochaną nocy.
— Jeśli wydarzyło się coś strasznego, opowiedz mi o tym. Jestem twoją przyjaciółką i nie chciałabym, byś był smutny — zaczęła Françoise, gdy Ludwiczek starał się już dotknąć kanarki przez szpary w klatce. — Możesz mi powiedzieć o wszystkim, nieważne jak wielki lub jak mały jest problem. Wspólnymi siłami będzie nam łatwiej znaleźć jego rozwiązanie.
— Mamie działa się krzywda, ale już wszystkim się zająłem. Nie mogę o tym nikomu mówić. Zakazała mi, bo jeśli ktoś się dowie, tata każe ją zabić i zostanę sam.
Guwernantka zastygła w bezruchu. Przygotowywała dla chłopca posłanie i czystą koszulę do spania, ale po tych słowach przestało ją interesować, czy w ogóle położy go dzisiaj do łóżka. Szybko zdała sobie sprawę, że dziecko wiedziało o czymś bardzo istotnym, co dotyczyło królowej. W jakich okolicznościach Louis mógłby chcieć pozbyć się swojej małżonki, na związku z którą mógł tak dużo ugrać na arenie międzynarodowej? Odpowiedź nasuwała się sama.
— Krzywda? — zapytała zdezorientowana. — Kto chciał skrzywdzić twoją mamę i w jaki sposób?
— Zabroniła mi... — wydukał chłopiec, próbując otworzyć klatkę, by móc pogłaskać kanarki. — Nie mogę ci tego powiedzieć... Nawet tobie. Nie chcę zostać bez mamy, całkiem sam na świecie.
Françoise odłożyła koszulę na łoże i przykucnęła przy chłopcu. Pomogła mu dostać się do ptaszków, po czym spojrzała na niego zmartwiona, gdy nieśmiało wodził palcami po metalowej rurce, na której siedziały. W komnacie roznosiło się poćwierkiwanie.
— Są przyjaciółmi i nigdy się nie rozstają. Kochają się z całego serca, więc zawsze chcą być razem. Nikt nie jest w stanie zabronić im miłości, którą darzą się wzajemnie... I ty nigdy nie zostaniesz sam, Ludwiczku. Ja zawsze będę przy tobie w tej naszej wielkiej złotej klatce w Wersalu. Będziemy jak te dwa kanarki. Ja i ty. Już zawsze razem, póki śmierć nie zamknie naszych oczu. Nikt mi ciebie nie odbierze, choćby był samą królową lub władcą całego świata.
Mały książę wtulił się w jej matczyne ramiona, które natychmiast otuliły go niewyobrażalnym ciepłem. Kanarki zaćwierkały głośniej, kiedy jego łzy spływały po szyi guwernantki. Próbował przemówić, lecz dziecięcy głosik utknął w jego gardle. Dopiero gdy leżał już w łóżku i czuł się bezpiecznie przy jej boku, a ona śpiewała dalej kołysankę, zdołał wydusić:
— Ambasador Hiszpanii bawił się z mamą w chowanego. Tak jak my, schowałem się więc wcześniej za zasłoną... Nie, to chyba była jakaś inna zabawa, w którą się bawili, a ten pan ją do nas przywiózł.
Françoise nie przestała nucić melodii. Pogłaskała jego włosy, patrząc na niego w sposób zachęcający do dalszych zwierzeń.
— Potem rozmawiali pod kołdrą o jakichś sprawach dorosłych albo robili coś innego, co robią dorośli. Nie wiem, co to było. Nie podobało mi się, jak mama zaczęła krzyczeć. Tak nie wolno się bawić, żeby ktoś krzyczał, żeby go bolało... Nie wolno też mówić, jak mama zabroniła. Ale nie mogła mieć na myśli ciebie...
— Mama była pod kołdrą z panem de Silvelą? I krzyczała, więc ty pomyślałeś, że działa jej się krzywda? A potem przestraszyła się, że ojciec ją zabije i zakazała ci o tym komukolwiek wspominać?
— Tak było.
Dobry Boże.
Guwernantka wzięła głęboki oddech, po czym kontynuowała pieśń. Tuliła przy tym chłopca, który natychmiast skorzystał z okazji ukrycia się w ramionach ukochanej przez siebie osoby. Jej uścisk i składane na jego czole i włosach pocałunki wyrażały więcej niż jakiekolwiek słowa. Mówiły do niego, że jest bezpieczny. Zapewniały go, że nikomu nie stanie się krzywda, a on nie popełnił żadnego błędu i nie był niczemu winny. Rozmowa między księciem a jego nauczycielką odbywała się więc bezgłośnie.
Wkrótce mały książę zasnął. Jego głowa zsunęła się po jej ramieniu na poduszkę. Françoise jednak nie była w stanie zmrużyć oka, więc kontynuowała śpiewanie kołysanki, pogrążona w natłoku myśli przez sekret, który właśnie odkrył przed nią Ludwiczek. A zatem Marie Thérèse sypiała z hiszpańskim ambasadorem. I tylko do niej należało teraz podjęcie decyzji, w jaki sposób postanowi wykorzystać tę informację dla swoich własnych celów.
Nie miała pojęcia, od jak dawna, ale jej nieudolnemu podśpiewywaniu towarzyszył podkład muzyczny w postaci skrzypiec. Przerwała, lecz instrument nie umilkł. Jak najciszej wstała z łoża i podeszła do drzwi. W myślach dziękowała Bogu, że nie zdążyła jeszcze przebrać się do snu. Jej oczom ukazał się Jean Baptiste, który grał jak zawsze z zamkniętymi oczami. Skrzypek nawet nie drgnął, gdy obrzuciła go pełnym zdziwienia wzrokiem.
— Dobrze się pan czuje, panie Lully? Nie powinien pan spać?
Ciche pobrzękiwanie nie ustało. Włoch spojrzał na nią, uśmiechając się pod nosem. W wielkim skupieniu wygrywał melodię kołysanki, którą jeszcze przed chwilą śpiewała najpierw bratanicom króla, a potem Ludwiczkowi. Granie pod drzwiami guwernantki w środku nocy należało bez wątpienia do zachowań ekscentrycznych, ale całkiem normalnych jak na Jeana Baptistę.
— Podoba się pani? Trudno było mi odgadnąć, jak dokładnie należałoby to zinterpretować, ponieważ śpiewa pani gorzej od zarzynanego kurczaka. Efekt wydaje mi się jednak zadowalający.
Kobieta prychnęła, opluwając muzyka, co również nie zdołało przekonać go do odłożenia skrzypiec. To jakże oryginalne porównanie przypadło jej do gustu, lecz nie tak bardzo jak sama pieśń, którą grał gorliwie od dłuższego czasu. Nigdy wcześniej nie miała okazji usłyszeć jej w innej wersji niż z ust Constantina, który o muzyce miał tyle pojęcia co żołnierze w okopach o dworskim życiu.
— Na pana miejscu wstrzymałabym się z krytyką mojego głosu. Skoro jestem w stanie przywrócić na dwór pana Molière'a po ogromnym skandalu z jego najnowszym dziełem, to zapewne mogłabym też odesłać tego, kto by mi się zbytnio naprzykrzał. Na przykład pana — zażartowała.
— To niemożliwe, że Molière wróci do łask po wystawieniu Don Juana.
— A jednak jest już w drodze. Wkrótce będziecie mogli wznowić współpracę... Jestem pewna, że gdybym podszepnęła królowi kilka słów o pana miłości do Madelaine, za kilka miesięcy stanęlibyście razem przed ołtarzem. Ale skoro woli pan naśmiewać się z mojego śpiewu, chyba nie powinnam wypowiadać się pochlebnie na pana temat.
Lully obrzucił guwernantkę podejrzliwym spojrzeniem. Przestał grać, po czym z największą ostrożnością zsunął instrument ze swojego ramienia i mocno chwycił go między palcami. Zmrużył oczy, nie wiedząc, co odpowiedzieć.
— Przyszedłem jedynie prosić panią o zaprzestanie torturowania mnie swoimi kołysankami. Nie da się pani słuchać, a ja próbuję pracować. Król czeka na kolejny utwór, więc komponuję dniami i nocami. Oczywiście tej nocy, kiedy w końcu odwiedzają mnie naraz wszystkie muzy, kiedy spływa na mnie strumieniami utęskniona inspiracja, pani postanawia raczyć cały Wersal swoim głosem. Proszę przestać. Ot, co chciałem przekazać!
Françoise oparła się o framugę drzwi. Uśmiechnęła się cynicznie, usłyszawszy wypowiedź skrzypka.
— Krążysz blisko słońca, panie... Dlatego chciałabym mieć w tobie sojusznika. Król ceni sobie artystów i liczy się z ich zdaniem, czego niektórzy nie dostrzegają lub dostrzegać nie chcą. Pan przydałby się mnie, a ja przydałabym się panu. Oczywiście nie zamierzam się narzucać, nie mam zwyczaju oferować swojej przyjaźni dwukrotnie. Nie lubię jednak ludzi neutralnych, panie Lully.
Artysta uniósł brwi. Chciał tylko chwili spokoju, by móc oddać się swojemu rzemiosłu, a ta szalona kobieta zamierzała wplątywać go w jakieś intrygi, w których nie miał najmniejszej ochoty uczestniczyć. Ale może miała trochę racji? Louis go przecież uwielbiał, posiadał więc ogromne wpływy, które należało jedynie odpowiednio wykorzystać. Przy odrobinie szczęścia uznałby go w końcu za Francuza i raz na zawsze przestałby być prześladowany za swoje włoskie pochodzenie. Dlaczego miałby zatem nie zdobyć ukochanej Madelaine? Czy przy wsparciu samego monarchy i kilku innych pomniejszych znajomościach mogły istnieć jakiekolwiek nieprzekraczalne granice?
— O ile nie każe mi pani nikogo mordować, mogę przystać na pani propozycję — odparł Lully, uniemożliwiając Françoise zamknięcie drzwi, zatrzymując je stopą. — Ze względu na pani serdeczne relacje z Molière'em. I moje nadzieje co do Madelaine.
Guwernantka zatrzymała się i spojrzała na skrzypka przez ramię. Uśmiechnęła się triumfalnie. Udało się jej zdobyć kolejnego cennego sojusznika, którego potencjału nie dostrzegła jeszcze żadna z wcześniejszych kochanek Louisa.
— Król lubi tańczyć, panie Lully. Pana zadaniem jest, by tańczył tak, jak pan mu zagra. A zagra mu pan tak, żebyśmy oboje mieli wszystko to, na co zasłużyliśmy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro