Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1 - Przyjaciele i wrogowie

Wersal, styczeń 1664

— Tak, spędziłam noc z królem. Z szacunku do ciebie nie zamierzam cię, pani, okłamywać.

Słowa wypowiedziane przez Françoise zdawały się rozchodzić echem po całej komnacie Marie Thérèse. Damy dworu natychmiast zaczęły wachlować się nerwowo wielkimi wachlarzami w pastelowych odcieniach, mimo że na zewnątrz panowały ujemne temperatury. Królowa siedziała jak wryta z utkwionym w guwernantkę, niedowierzającym spojrzeniem. Wydawało się wręcz, że słowa młodej brunetki zamieniły ją w marmurowy posąg. Françoise już gotowa była uwierzyć w tę teorię, gdy wnet ręka Hiszpanki, w której trzymała bogato zdobioną filiżankę, zadrżała gwałtownie. Palce królowej osunęły się powoli z porcelany. Wszyscy obserwowali jak naczynie przechyliło się bezwiednie, po czym w zadziwiająco powolnym tempie spadło na marmurową podłogę i roztrzaskało się na niezliczoną ilość drobnych kawałeczków. Kobieta pozostała jednak niewzruszona i nie zmieniła nawet ułożenia dłoni.

— Pani, ja tylko... — wyszeptała zmieszana Françoise.

Szept ten jednak zabrzmiał wyjątkowo przeszywająco. Damy dworu wstrzymały oddech oczekując wybuchu złości królowej. Mimo że była ona z natury osobą bardzo spokojną, to nie mogła przecież ignorować tak jawnej zniewagi ze strony prostej guwernantki. Takie też myśli przebiegały właśnie przez głowę Marie Thérèse.

— Nie skłamałabym... — zaczęła drżącym głosem — gdybym powiedziała, że po dwóch i pół roku małżeństwa z Louisem nic mnie już nigdy nie zdziwi... Ale... ale ty?

Hiszpanka wstała gwałtownie z fotela i zaczęła nerwowo krążyć po komnacie. Udawała, że nie dostrzega Françoise, jednak obserwowała uważnie każdy jej ruch i uciszała gestem ręki za każdym razem, gdy ta próbowała dojść do głosu.

Prawdę mówiąc, zdrady jej męża już dawno przestały nią wstrząsać. Był jej wierny jedynie przez sześć miesięcy, potem jego sercem zawładnęła żona księcia Philippe'a — Henriette, a także jej dwórka — Louise de La Vallière. Powrócił też do markizy de Montespan, którą kochał od wczesnej młodości. Przywykła do tego, że Louis nie potrafił dochować jej wierności małżeńskiej i zdała sobie sprawę, że im szybciej się do tego zdystansuje, tym lepiej dla niej. Nie oznaczało to bynajmniej, że biernie przyglądała się jego wybrykom. Wręcz przeciwnie, starała się utrudniać życie konkurentkom jak tylko była w stanie, ale nie robiła tego za wszelką cenę. Nie czuła się zagrożona, była w końcu córką króla Hiszpanii i dała królowi Francji następcę już w pierwszym roku ich związku. Nic nie mogło zachwiać jej pozycji i wiedzieli o tym wszyscy łącznie z samym władcą i jego wieloletnią faworytą. Dlatego też prawdopodobnie machnęłaby ręką na kolejną zdradę i uświadomiła kochance, gdzie jest jej miejsce przy pierwszej odpowiedniej do tego okazji, a potem czekała cierpliwie aż król się nią znudzi, pozwalając losowi wymierzyć jej karę w jej imieniu.

Tym razem jednak było inaczej. Françoise d'Aubigné była nie tylko guwernantką jej jedynego syna, ale też jej oddaną dotychczas przyjaciółką. Obydwie przybyły na dwór w 1660 roku — ona, by poślubić króla, zaś młoda szlachcianka, by zostać jej dwórką i opiekować się jej jeszcze nienarodzonymi dziećmi. Razem poznawały uroki i niebezpieczeństwa dworskiego życia, zwierzały się sobie ze wszystkiego i spędzały razem całe dnie. Od pierwszej chwili wiedziała, że to ona stanie się najbliższą jej osobą, na której będzie mogła polegać być może do końca swojego życia. Była wyjątkowo przebiegła i dobrze poinformowana o wszystkim, co działo się w pałacu i poza nim. Françoise jako pierwsza donosiła jej o nowych miłosnych podbojach jej męża i zagrożeniach mogących czekać na jej ukochane dziecko. Mając ją przy boku, królowa czuła się bezpiecznie, tym bardziej że Louis nigdy nie okazał najmniejszego zainteresowania guwernantką. Marie Thérèse mogłaby wręcz przysiąc, że nie byłby jej w stanie rozpoznać, tak bardzo nie rzucała się w oczy.

— Jakże się myliłam... — wydukała w końcu przez łzy. — Mój Boże, jak mogłam nie zauważyć, że mój największy wróg jest tuż pod moim nosem.

— Pani, jeśli pozwolisz mi wyjaśnić...

— Jeszcze masz czelność się do mnie odzywać i patrzeć mi w oczy! — krzyknęła na nią po raz pierwszy w życiu, po czym odwróciła się gwałtownie i stanęła przy rozbitej filiżance. — Nikt tak jak ty mnie nigdy nie zranił! Złamałaś mi serce w tak okrutny sposób, w jaki nawet nie zrobił tego mój mąż!

Królowa wpadła w taką furię, jakiej nikt jeszcze u niej nie widział. Oddychała tak ciężko, jakby miała się za chwilę zachłysnąć powietrzem. W jednej chwili schyliła się i przewróciła stolik, na którym stał niedojedzony jeszcze podwieczorek. Dźwięk tłuczonych naczyń zmieszał się z krzykiem Marie Thérèse, który wyrażał tyle bólu, ile tylko jest w stanie znieść człowiek.

Françoise obserwowała czujnie królową i starała się ocenić, kiedy powinna przejść do drugiego aktu wyreżyserowanej przez siebie tragedii. Postanowiła nie przetrzymywać jej dłużej w takim stanie, gdyż bała się, że Marie Thérèse zrobi jej w końcu krzywdę. Uznawszy, że zebrała już wystarczająco dużo informacji o jej reakcjach, osunęła się powoli na kolana, starając się wymalować na swojej twarzy najbardziej szczery wyraz skruchy, na jaki było ją stać. Na próżno jednak oczekiwała końca krzyków, by mogła zabrać głos mimo wyraźnego zakazu królowej. Zdała więc sobie szybko sprawę, że to nie ton głosu, ale staranny dobór słów pozwoli jej się przebić przez szał Hiszpanki.

— Gdybym tylko wcześniej wiedziała, moja pani — zaczęła szeptem, wzdychając ciężko — że tak cię zasmuci to, że spędziłam noc z królem, ale też z księciem Philippe'em...

Marie Thérèse wzdrygnęła się i natychmiast zamilkła, patrząc z przerażeniem na guwernantkę. Wzdrygnął się również sam książę, który podsłuchiwał pod drzwiami całą rozmowę od samego początku, przywołany pod komnatę królowej przez jej krzyki, gdy jedna z dwórek opowiedziała jej o zachowaniu Françoise.

—... i z jego małżonką — Henriette Anne Stuart, z pokojowym jego królewskiej mości, z całym sztabem jego lekarzy, z niektórymi z twoich dam dworu i naszym ukochanym księciem... na opowiadaniu naszemu panu opowieści o mojej podróży na wyspę Marie-Galante z nadzieją, że wyzdrowieje... z nadzieją, że tak bardzo nie będzie mógł doczekać się końca historii, że... — zawiesiła głos, patrząc na stojącą przy niej królową. —... że doczeka jej końca, wybacz mi...

W tym momencie udało jej się zmusić do dramatycznego rozpłakania się. Tak bardzo ją to ucieszyło, że niemalże wybuchła śmiechem, powstrzymała się jednak w ostatnim momencie, wyciągnęła jedwabną chusteczkę i udała, że w nią szlocha, śmiejąc się jak nigdy dotąd. Spektakl, który naprędce wyreżyserowała, idąc do królowej długimi korytarzami Wersalu, szedł po jej myśli. Patrząc z niedowierzaniem na scenę, która rozgrywała się przed jego oczami, książę Philippe nie mógł wyjść z podziwu nad talentem aktorskim dwudziestolatki lub szczerością jej uczuć i miłością do królowej. Do samego końca nie wiedział, czy dziewczyna właśnie rozpacza nad utratą najlepszej przyjaciółki, czy realizuje swój przebiegły plan.

Marie Thérèse nie miała jednak najmniejszych wątpliwości, gdyż położyła jej dłoń na ramieniu i pomogła wstać. Podała jej nawet własną chusteczkę, co było oznaką najwyższej czułości. Delikatnie odgarnęła jej ciemne włosy z zapłakanej twarzy i spojrzała na nią zawstydzona.

— Doszło do wielkiej pomyłki. Nie powinnam była wątpić w twoją wierność, Françoise.

Guwernantka podniosła na nią swoje pełne łez lodowato niebieskie oczy i popatrzyła nieobecnym, jakby niedowierzającym wzrokiem, który miała wytrenowany do perfekcji. Delikatnie rozchyliła usta i przemówiła wyczerpanym od płaczu głosem:

— Moja pani, ja naprawdę nie chciałam cię niczym zasmucić ani zdenerwować. Jeśli tylko mi przebaczysz, obiecuję, że nigdy więcej nie zbliżę się do króla, by nie nadwyrężać twojego zaufania, które cenię sobie bardziej nawet od przychylności samego władcy. Wiem bowiem, że protekcja tak silnej i wpływowej kobiety jak ty czyni mnie bezpieczniejszą i szlachetniejszą od którejkolwiek z dam, której nasz pan niesłusznie okazał chwilowo swoje względy.

Piękna twarz królowej promieniała coraz bardziej z każdym słowem wypowiadanym przez Françoise. Nie była w stanie uwierzyć, że jeszcze przed chwilą uznała ją za swoją rywalkę.

— Jeśli wątpisz choć trochę, wystarczy jedno twoje słowo i nigdy nie ujrzysz mnie z królem.

— Wręcz przeciwnie — odparła z ogromnym spokojem Marie Thérèse. — Król potrzebuje przy sobie osób o tak czystym sercu jak twoje. Kiedy ich zabraknie, zbierają się dookoła niego hieny.

***

Masz może jakieś dwójki?

— Ciociu...

— To wszystko jest bardzo interesujące, Françoise, ale powiedz mi wpierw, czy masz jakieś dwójki.

Młoda guwernantka rzuciła talię kart na stół i popatrzyła z wyrzutem na ukochaną ciotkę, która tym razem jednak doprowadzała ją do białej gorączki. Gdyby wzrok mógł zabijać, starsza kobieta leżałaby już trupem na podłodze. Szlachcianka siedziała jednak niewzruszona i przekładała cierpliwie swoje karty. Kołysała się delikatnie na krześle, spoglądając od czasu do czasu na siostrzenicę i uśmiechając się pod nosem. Minęło kilka długich minut zanim zabrała głos:

— Tak właśnie musisz postępować z królem. On pyta się ciebie, czy pójdziesz z nim do łóżka, a ty udajesz głupią i prosisz go o dwójki.

Po tych słowach odłożyła nieśpiesznie dwie karty odwróconą stroną, tak aby brunetka nie wiedziała, co przedstawiają. Françoise obserwowała ją uważnie.

— Potem pytasz się, czy ma jakieś trójki. Czwórki. Piątki... Gracie przecież w karty, prawda?

— Gdybyśmy tylko grywali razem w karty, ciociu.

— Masz udawać głupią, a nie być głupią. To nie chodzi o karty, o szachy czy o czarowanie go twoimi bajeczkami — fuknęła.

Powoli skierowała wzrok na niewielką talię leżącą na stole. Przesuwała delikatnie zgrabnymi palcami po kartonikach, pozwalając, by jej liczne pierścienie i bransolety lśniły dzięki temu spokojnemu ruchowi. Guwernantka nie spuszczała z niej wzroku, zgadując, jakiego jeszcze asa w rękawie chowała przed nią ciotka.

— Jeśli odkryjesz swoje karty zbyt szybko... — zawiesiła głos, odwracając jedną z nich. Ich oczom ukazał się król trefl. —... gra się skończy.

Kobieta wzięła do rękę ostatnią kartę, pokazała ją Françoise i położyła obok króla. Była to królowa pik.

— A król wróci do swojej królowej — dokończyła za nią siostrzenica.

Ciocia uśmiechnęła się z dumą, spoglądając na młodziutką wdowę. Skłamałaby, gdyby powiedziała, że kocha którekolwiek ze swoich dzieci miłością równej do tej, którą obdarowała Françoise. Nie mogła uwierzyć, gdy doszły ją wieści z dworu mówiące o spektaklu, jaki odegrała ona przed Marie Thérèse. Była dostatecznie doświadczona, by wiedzieć, że jeśli zaprzepaści swoją pierwszą szansę, nigdy nie otrzyma drugiej.

— Chyba że to ty będziesz rozdawać karty, moja droga.

Starsza kobieta podniosła się ze zdumiewającą jak na jej wiek gracją. Zarzuciła na swoje ramiona futro i wyszła z komnaty krokiem tak dostojnym jakby unosiła się w powietrzu.

Twarz Françoise przecięły nagle dwa strumienie łez i jak tylko za ciotką zamknęły się drzwi wybuchła najbardziej szczerym od wielu lat płaczem. Powoli osunęła się z krzesła na podłogę, chwytając krawędzi stołu. Przed oczami stanął jej obraz tego, co wydarzyło się później tego samego dnia, a o czym nie wspomniała ciotce. Przyciągnęła kolana pod samą brodę i schowała twarz w purpurowej sukni. Miała przeczucie, że jedyna szansa, którą obdarował ją los po ponad trzech latach służby na dworze została przez nią bezpowrotnie zaprzepaszczona.

Gdy tylko bowiem pogodziła się z królową, do jej komnaty energicznym krokiem wszedł Louis. Françoise od razu zastygła w ukłonie i cofnęła się o trzy kroki, bo król natychmiast zbliżył się do Marie Thérèse, po czym rozejrzał się zaciekawiony po pokoju. Jego wzrok zatrzymał się na przewróconym stoliku z podwieczorkiem.

— Widzę, że czujesz się już znacznie lepiej, panie. Nie powinieneś jeszcze odpoczywać? — odezwała się od razu pewnym siebie głosem bez chwili zastanowienia, zupełnie jakby miała wyuczoną formułkę na każdą sytuację. Okazało się to całkiem przydatne, nie władała bowiem dobrze językiem francuskim. — To tylko kot — dodała pospiesznie.

— Koty bywają nieznośne, Madame — odparł równie błyskawicznie. — To piękne stworzenie, ale twoje damy powinny na niego bardziej uważać.

— Naturalnie.

— A zatem nikt nie jest w niebezpieczeństwie.

— Nie wydaje mi się, panie, choć twoja wizyta jest zawsze mile widziana.

Françoise przyglądała się dyskretnie tej szybkiej wymianie zdań, która na ogół zachodziła między królem i królową, zupełnie jakby władca chciał jak najszybciej skończyć dyskusję z żoną, udać, że nie ma o czym rozmawiać i wrócić do spraw państwowych lub ewentualnie w ramiona kochanki. Czujnie obserwowała cały dwór już od trzech wiosen i zwracała uwagę na najdrobniejsze niuanse w zachowaniach jego członków. Tego dnia była jednak bardziej zamyślona niż zwykle i nie zaważyła, jak Louis obdarował królową swoim zwykłym, mało szczerym pożegnalnym uśmiechem i odwrócił się, by dumnym krokiem wrócić do swoich komnat. Nie skłoniła się więc i stała wyprostowana, zupełnie pogrążona w myślach.

— To twoja nowa dwórka, Madame? — rzucił na odchodne uśmiechając się pod nosem i energicznie skierował do wyjścia.

— Nie poznajesz Françoise d'Aubigné, Sire? Jest tu ze mną od samego początku i opiekuje się naszym synem. Była u ciebie niedawno, gdy dręczyła cię jeszcze gorączka... Być może to dlatego jej nie pamiętasz.

Król zatrzymał się na chwilę i zamyślił. Zmierzył ją wzrokiem i pokiwał przecząco głową. Była to najprawdopodobniej jedyna szczera rzecz, jaką zrobił, odkąd odwiedził królową.

— Nie poznaję. Masz tyle dwórek, pani... A żadna nie potrafi upilnować kota.

Gdyby tylko ktoś mógł w tamtym momencie wbić Françoise nóż prosto w serce to byłaby z pewnością zachwycona. Wiedziała jednak, że było to niemożliwe, więc zagryzła wargi aż do krwi, żeby nie wydać z siebie najcichszego odgłosu.

Wyrwawszy się z rozmyślań, wstała z podłogi i podeszła do stołu, na którym leżały dwie karty przedstawiające króla i królową. Promień zachodzącego słońca padał jednak na kartę należącą do jej talii, kartę przedstawiającą damę dworu. Podniosła ją drżącą dłonią i położyła powoli na karcie królowej w taki sposób, że zupełnie ją przysłoniła.

— Gra się dopiero zaczyna.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro