3.
Uniosłem pewnie jedną brew, bo ta rozmowa coraz bardziej nie dawała mi spokoju. Mówiła spokojnie choć, czaiła się w niej pewna nieznana mi tonacja. " Po co te nerwy. Nie wiem co mam odpowiedzieć. To bardzo skomplikowane." Zapisałem oddają kobiecie pergamin. Zawiesiłem głowę, by nie patrzeć w jej oczy.
- Kpisz sobie ze mnie? Doskonale wieszco miałam na myśli. Ja nie rzucam słów na wiatr. - Dokończyłam i zrobiłam to com obiecała. Kiedy mężczyzna już wyszedł z komnaty prowadzony przez dwóch strażników. Ja zawołałam jeszcze służkę, aby ta przekazała Elandielowi aby się u mnie stawił. Cóż... wracamy do pracy.
Nie kłamała, a mój los zdał się bardziej pogmatwany niźli bym tego oczekiwał. Na to nie byłem w prawdzie przygotowany, bo słowa jej puszczałem mimo uszu. Strażnicy zaprowadzili mnie do podziemi, gdzie jedyny blak stanowiły ogniste, płonące żywym ogniem pochodnie. Mężczyźni ściągneli ze mnie koszulę, ale na szczęście jej nie rozerwali. Związali mi ręce i można powiedzieć, że ustawili je stabilnie nad moją głową. Później było już tylko słychać świsty, bata niszczącego powietrze, smugi czerwonej, karmazynowej krwi i nieposkromiona ulga. Nie trwało to długo zaledwie dwadzieścia minut, ale zdawać by się mogło że o wiele dłużej. Narzucili na mnie odzienie i odprowadzili do służek, które dokładnie opatrzyły i umyły mi rany. Z początku nie pozwoliłem się dotknąć, ale strażnicy okazali się nazbyt pomocni. Bandaże ściskały moje plecy tamując krwawienie, które tak czy inaczej prędko zostanie powstrzymane wobec woli organizmu. Przy tym wszystkim żadna łza nie opuściła mojego oka, zaś krzyk ust które mimo wszystko już nigdy się nie odezwą. Kropelki potu zastąpiły ociekające łzy, a drżenie zbolałego ciała krzyk. Pozlepiane włosy, już nie wyglądały tak zdrowo, ale nie miało to teraz czy kiedykolwiek żadnego znaczenia. Czy mogli pozostawić samego? Najpewniej nie, to jednak sam postanowiłem odejść zostawiając za sobą wszystko co miałem. Szybko, gwałtownie poderwałem się z posłania na którym przyszło mi zasiąść przed kilkunastu minutami. Strażnicy nie zdążyli zareagować, a ja już byłem poza komnatą. Skrzywiłem się nieco czując palący ból w plecach, ale mimo to biegłem dalej omijając wszystko i wszystkich. Jeden korytarz, drugi, trzeci jak i czwarty minąłem, to jednak los chciał abym trafił na Namira, który poznał mnie bez większego problemu. Woj zaprowadził mnie na powrót do służek, ale pokój okazał się być pusty i jeszcze ciemniejszy niż lochy. Tak więc trafiłem do komnaty, gdzie przed kilkoma godzinami odnalazłem chwilę spokoju. Więzy na nadgarstkach pozostały jeszcze od mojej kary, tak więc mężczyzna bez obaw pozostawił mnie samego. Zamknął co prawda drzwi, ale nie miałem już sił czy ochoty na dalsze zwiedzanie zamku. Przymknąłem powieki, a morfeusz okazał się aż nazbyt dobroduszny. Przygarnął mnie pod swoje skrzydła niemal natychmiast.
Skończyliśmy sprawy dzisiejsze jeszcze przed zachodem słońca. Spotkanie z radą, obiad, kolejna kłótnia z Krasą, która wkrótce opuści zamek i uda się w podróż do Łady. Jeśli bóg prawa i sprawiedliwości, a zarazem wychodzące słońce na tych ziemiach i jego aż nazbyt dobra siostra nie zmienią jej stosunku do swej mocy i innych, to już nie wiem co mam począć z tą dziewczyną. Po południu nadszedł czas na audiencję. Następnie znów dekrety, wyroki i wysłanie podjazdów na drogi, co już zwyczajem się stało. Dzisiaj ja nie jechałam z nimi. Jutro do boru się udam, aby w blasku słońca wybadać gdzie kryjówki uwiły leśne straszydła. Wyszłam na blanki wypatrując wieści od brata. Zbyt długo nie wracał, aby wszystko mogło iść ustalonym rytmem. Nie bałam się jednakże, czy aby nie poległ, lecz zastanawiałam jak daleko się ze swą drużyną zapuścił. On był bogiem wojny i siły, ja lasu i natury. Cóż więc mogło mu się stać o czym bym nie wiedziała? Nic, jeno nie tak się z nim umawiałam. A i on zbytnio zapalczywy być nie powinien, jeszcze by na nas niebezpieczeństwo sprowadził. Wróciłam do komnaty, tuż przed zachodem. Jednak dopiero po wykonaniu wieczornego obrządku rozmawiając z dwórkami i śmiejąc się zerknęłam przez chwilę na uprzątnięty teraz stolik. Już wyjść miałam do przyległej komnaty, gdy przypomniał mi się mój poranny zamysł. Odprawiłam moje dziewczęta życząc dobrej nocy i zawołałam służkę, aby ta (jeśli trzeba będzie z pomocą) przyprowadziła mi tego niewolnika. Sama zaś zakładając uprzednio srebrny płaszcz futrem potrzywany usiadłam w dawnym swoim miejscu i popijając nektar czekałam na... Lokiego.
Sen z powiek spędziła mi jasnowłosa kobieta, którą już dziś rano przypadło mi widzieć. W ten czas miała nieco inne szaty, ale po oczach rozpoznać mi się udało. Chciała zaprowadzić mnie do kniahini, ale właśnie teraz? Rany na plecach były znacznie odczuwalne, zwłaszcza przy ruchu, dlatego też nie miałem zamiaru jeszcze bardziej ich nadwyrężyć. Prośbą nie był w stanie podsnieść mnie z posłania dlatego straże powiadomiła a z nimi, już nie było tak prosto. Zaprowadzili mnie do komnaty czarnookiej, która teraz siedziała przy stoliku spokojnie popijając jakiś napój. Mężczyźni wycofali się zamykając za sobą drzwi, z czego zresztą niemal się uśmiechnąłem. Byłem ciekaw, czego teraz zechce ode mnie moja Pani. Odpowiedzi? Cóż zobaczymy.
- Zmądrzałeś? - Spytałam podnosząc wzrok na stojącego przede mną mężczyznę. Był w gorszym stanie, niźli jeszcze rano, lecz sam był temu winien.
Kiwnąłem niemrawo głową niejako zgadzając się z jej słowami. Nie ruszyłem się z miejsca ani na krok, choć z przyjemnością bym wyszedł. Spuściłem głowę, zastanawiając się tylko nad jedną kwestią, mianowicie czy zada kolejne pytania.
Spojrzałam na kielich, który trzymałam w dłoni i zakręciłam nim lekko z delikatnym uśmiechem na ustach, zaraz jednak podniosłam wzrok z powrotem na czarnowłosego. Chyba najwyższy czas żeby zaznajomić go z zasadami jakie go obowiązują. - Jesteś moim niewolnikiem i obowiązują cię pewne zasady. Nie możesz się oddalać bez mojego pozwolenia, ani ruszać moich rzeczy. Koniec z ucieczkami, choć tamten raz jeszcze ci daruje. Śpisz na ziemi. Zwracasz się do mnie z szacunkiem i masz się mnie słuchać, choć takie gierki jak z odgadywaniem twojego imienia możesz stosować, JEŚLI wyrażę zgodę. Za nie posłuszeństwo spotka cię rzecz jasna kara, w zależności od jego wagi. O czym ja rzecz jasna decyduje. Jeśli się jednak przysłużysz nagroda cię nie minie. Rozumiesz?
Kolejny raz przytaknąłem, nie było sensu się z nią spierać, zresztą nawet gdybym chciał na nic by się to zdało. Westchnąłem przyglądając się włóknom sznura z niemałą uwagą zastanawiając się z czego mógł zostać upleciony. Nie był co prawda sztywny, ale w żadnym wypadku nie przypominał swoją konsystencją muliny, czy włóczki. Ten jednak po dłuższej chwili przestał być już tak interesujący dlatego przeniosłem wzrok na kobietę. Nadal nie wiedziałem jak miała na imię, ale tak czy inaczej nigdy się do niej nie odezwę więc czy muszę je znać? Zdawać by się mogło, że nie ale nigdy nie wiadomo co przyniesie los. Zasady niby proste, to jednak mogą okazać się sporą kulą u nogi. Chcąc nie chcąc musiałem się jednak z nimi zgodzić, ale wydaje mi się że kiedyś trzeba będzie wprowadzić kilka poprawek. Sen bowiem jest nagrodą dla ludzi dobrych. Przynosi ukojenie, lepszą wizję świata i siebie samego. Dla mnie jest to już niemożliwe, to już koniec, bo stałem się tylko niewolnikiem. Ciekaw jestem jak trudno będzie mi się do tego przyzwyczaić.
- Podejdź. - Powiedziałam i poczekałam chwilę nim spełnił moje polecenie. - Usiądź. - Kolejna chwila. - I napisz mi w końcu kim byłeś. - Zarządałam podając mu potrzebne do tego przedmioty.
Siedziałem na krześle nie opierając się obolałymi plecami o oparcie. Nie chciałem ryzykować, bo było ono zbyt wielkie. Przyjąłem od kobiety pióro, które niemałym wachaniem zbliżyło się do pergaminu. "Księciem." Zapisałem co nie było takie proste zwarzając na pęta. Uwierzy? Śmiałem w to wątpić, ale to nie było jedno z moich kłamstwo.
- Naprawdę, to za co cię wygnali? - Spytałam, choć... racja - więzy. - Zaczekaj chwilę. - Powiedziałam wyjmując sztylet, którym rozcięłam jego więzy i który natychmiast po tem schowałam. - Teraz pisz.
Spojrzałem na nią ukradkiem, ale nie było sensu kłamać. Prawda? "Nie moja to rzecz czy mi uwierzysz, ale jeśli muszę zdradzę Ci. Zdradziłem, niszcząc zbyt wiele niewinnych istnień. Niczego nie żałuję, choć muszę przyznać straciłem niemal wszystko." Przyznałem odkładając pióro.
- Więc czemu to zrobiłeś? - Spytałam wiedząc że nie kłamał.
Uśmiechnąłem się pod nosem, bo to już była moje sprawa. "Zazdrość nie rodzi nic dobrego, podobnie jak kłamstwo. Ja się z niego zrodziłem."- Chyba rozumiem. Ale tak, czy inaczej to nie moja sprawa.
Wiesz już co będziesz tu robił, prawda? - Spytałam, bo w końcu był inteligentny i... zagadki, tajemnica to więc jego drugie imię.
"Wiem" Napisałem oddając czarnookiej pergamin, nie do mnie należał więc dlaczego miał trwać przy mnie? Niepewnie, ale za to sprawnie zabrałem jeszcze raz pióro i na odwrocie papieru zapisałem jedno pytanie i oczekiwałem odpowiedzi. "Jak masz na imię?"
- Imion mam wiele, a krainach różnych różnie mnie zwą. Acz z urodzenia mam dwa imiona Marzanna i Dziewanna, choć tą drugą wolę.
Przytaknąłem wiedząc, że nie zwodziła mnie na nieznane wody i chyba nawet nie miała takiego zamiaru. Rozumiała już bardzo wiele, ja zresztą też choć obawiałem się tego życia niemniej kiedyś może przywyknę. Nie wiem kiedy to będzie ale ten dzień nadejdzie prędzej czy później. Wydawała się bardzo mądra, inteligentna, ale i odważna w swej istocie, choć czy miłosierna. Być może? Ale cierpliwości to ma dużo do pewnego momentu.
- Jeszcze jakieś pytania? - Zapytałam podnosząc do góry brew. Właściwie to go polubiłam, choć jeśli będzie dalej uciekał, czy szedł ze mną na udry to może być różnie. Przyda się i... jeśli jednak będzie się dobrze sprawował to dam mu własną komnatę, ale jutro.
Pokręciłem przecząco głową, jakoś nie mogłem się przyzwyczaić do tej ciszy. Słowa pomagają, a niemym trudno jest znaleźć swoje miejsce. Przynajmniej napisane zdania można zmazać, a te wypowiedziane pozostają w pamięci. Nie miałem pytań, były zbędne tak jak rozwarte nocą usta. Uśmiechnąłem się krzywo patrząc w Dziewanny, były inne, intensywne i nieprzewidziane.
-W takim razie ja mam jeszcze jedno pytanie. - Powiedziałam po chwili ciszy. - Masz swój honor? - Spytałam, choć chodziło mi o to czy nie jest skrytobójcą. W końcu... choć przecież nie jest stąd. Może powinnam go po prostu związać na noc zamiast zadawać te bezsensowne pytanie. - Z resztą nie ważne. Chodźmy już. - Powiedziałam kierując się w stronę sypialni.
Zmarszczyłem brwi słysząc to pytanie i już chciałem coś powiedzieć, ale... nie ważne. Wyszliśmy z komnaty i ku mojemu zdziwieniu weszliśmy do pokoju na przeciwko, który okazał się być sporych rozmiarów sypialnią. Jedno duże łóżko zaścielone skórami, które swoje miejsce znalazły również na ścianach. Ciepły rozpalony kominek, jak i ciemne, ale za to "ciepłe" kolorystycznie ściany. Dostałem rozkaz do położenia się, tak też zrobiłem bez większych zastrzeżeń. Leżałem na boku, a czarnooka bez słowa związała mi ręce. "Masz swój honor?" chyba stwierdziła, że nie skoro podjęła takie kroki. Miała rację jakby nie patrzeć sam, sobie bym nie zaufał. Przykryła mnie jeszcze kocem i na chwilę wyszła z sypialni najpewniej się umyć. Ja w tym czasie próbowałem poluzować, czy w najlepszym wypadku rozwiązać linę, ale nigdy jeszcze nie widziałem podobnego węzła. Zamiast poradzić sobie z tą sytuację jeszcze bardziej ją pogorszyłem zaciskając pęta. Wykrzywiłem usta niezadowolony, ale ostatecznie dałem za wygraną. Pokornie przycisnąłem policzek do drewnianej podłogi przymykając powieki. Długo nie musiałem czekać na brązowowłosą, która po powrocie położyła się na swoim łóżku i okryła kocem. Nie jestem pewien czy momentalnie zasnęła, czy raczej tylko leżała ale nie przejmowałem się jej obecnością. Morfeusz niemal natychmiast zabrał mnie do siebie, tak jak swojego niewolnika.
Obudziłam się wraz ze słońcem.
Cicho wstałam z łóżko i poszłam się obrządzić, zjeść śniadanie. On dzisiaj nie szedł ze mną, więc nie musiał jeszcze wstawać. Miałam zbadać puszczę i to co znalazło w niej swe siedlisko, a że mu ufać nie mogłam, a i siły wciąż odmawiały mu posłuszeństwa, więc dziś zostanie w zamku. Jutro może go w góry zabiorę, pokaże kilka ścieżek, a i stworzenia mu nie znane. Uprzątnięcie puszczy na wiosnę trwa już miesiąc, i niestety następny najpewniej trwać będzie. Gdybym przed wyruszeniem brata o tym wiedziała nie pozwoliłabym mu jechać, lecz teraz było już za późno. Porozmawiałam jeszcze ze słuszką i kilkoma dworkami dając im instrukcje co do dzisiejszego dnia, po czym wróciłam do swojej komnaty, aby obudzić czarnowłosego. No cóż, najwyższy czas wstawać. Poranek już rozkwitał.
Obudziło mnie lekkie potrząsanie za ramię, przez co ospale uchyliłem powieki. Przede mną kucała Dziewanna, która chyba chciała wybudzić mnie ze snu, co z resztą sprawnie jej się udało. Miała na sobie zielone proste spodnie i bluzkę, ciemno szary płaszcz jak i wysokie czarne buty. Włosy upięła, czy raczej zaplotła w luźny warkocz ułożony na jej prawym ramieniu. Wyglądała prosto, nie tak jak ostatnim razem. Podniosłem się z ziemi rozprostowując troszkę obolałe kości. Plecy również dawały o sobie znać, ale starałem się je ignorować. Spojrzałem na nią oczekująco, choć nadal nieco ospale.
Zapowiada się długi dzień, tylko czy będzie też ciężki? Zobaczymy. - Doprowadź się do ładu i przyjdź do tej komnaty w której wczoraj rozmawialiśmy. Rozumiesz? - Spytałam jeszcze, bo jakoś nie wydawało mi się aby ten już całkiem się wybudził.
Skinąłem głową, a ciemnowłosa wyszła z pokoju zamykając za sobą drzwi. Wszedłem do łazienki, wedle rozkazu szybko się umyłem jak i zmierzwiłem czarne włosy. Przy tym wszystkim uważałem na bandaże, które starannie omijałem aby jeszcze bardziej nie podrażnić ran. Narzuciłem na siebie świeże, czyste ubrania i swoje kroki skierowałem do wyznaczonej przez dziewczynę komnaty.
Przewiesiłam biały łuk przez ramię. Kołczan miałam na plecach, tak samo jak i dwa miecze. Sztylety zaś skrzętnie schowałam. Dalej manierka przy pasku i torba przewieszona przez ramię. Chyba wolałabym iść już na wyprawę niż biegać cały dzień po lesie zabijając te kreatury nasłane przez Noc. To zwykle była część Peruna, ale skoro on pojechał na wyprawę ja musiałam pełnić i jego obowiązki, a nie mogłam tego zdać jedynie na wojów. Ci bowiem potrzebowali przywódcy, a po za tym były też takie stwory, które jeno bóg byłby w stanie pokonać. Baby Jagi chociaż by, upadłe boginki zywiące się ludzkim mięsem, przeklęte i złe. Odwróciłam się do Lokiego, kiedy tylko ten wszedł do komnaty. - Do wieczora mnie nie będzie i do tej pory dokumenty, jakie na tym stole leżą mają zostać sprawdzone, a dekrety napisane. Byłeś księciem, więc powinieneś sobie z nimi poradzić. Możesz korzystać z ksiąg jakie tu znajdziesz. Na stosowanie prawa w obec szlachty uważaj. Są przewrażliwieni jeśli o swoją "złotą" wolność idzie i jeśli padło by podejrzenie, że bez ich wiedzy i zgody próbuje ją się ograniczać. Wówczas w księstwie zrobiłoby się niespokojnie, a ja nie mam zamiaru do tego dopuścić. Zwłaszcza teraz. Dokumenty sprawdzę, kiedy wrócę. Służka przyniesie ci posiłek. Ma się ciebie słuchać, choć nie jest do tego zobowiązana. Nie masz prawa wychodzić poza moje komnaty. Rozumiesz? - Dokończyłam czekając na jego reakcję. Nie ukrywam że dzisiejszy dzień miał być dlań niejako testem. Jeśli przejdzie go pomyślnie... cóż, jutro już go raczej ani plecy, ani kark boleć nie powinny. Jeśli zaś nie... w tedy zobaczymy.
Skinąłem głową bo wedle prawdy zrozumiałem to co powiedzieć do mnie uraczyła. Niepewnie zbliżyłem się do skolika na, którym leżał spory plik papierów. Pracy było conajmniej na kilka godzin, ale cóż taki był mój nieszczęsny obowiązek. Niemal natychmiast zabrałem się do pracy, aby zdążyć przed powrotem ciemnowłosej, która w międzyczasie wyszła już z pomieszczenia. Sprawdzanie dokumentów było jeszcze bardziej czasochłonne niźli mogłoby się zdawać. Pracowałem z książkami, które udostępniła mi kobieta i muszę przyznać aż nazbyt się przydały. Dekrety cóż, wszystkich nie wypisałem. Nie miałem już sił, oczy powoli odmawiały posłuszeństwa a i plecy zaczynały coraz bardziej dokuczać. Wedle słów Dziewanny służka przyniosła mi ciepły posiłek, a dokładnie warzywną zupę z kawałkiem pieczywa. Przerwałem sięc pracę, aby zaspokoić swoje potrzeby, a przyznać muszę głodny naprawdę byłem. Zjadłem wszystko, a służąca zabrała puste naczynia i tego dnia nie miałem już szansy jej ujrzeć. Zaciekawiony innymi, niezbadanymi przez oko komnatami Kniahini postanowiłem się troszkę rozejrzeć. Komnaty były bardzo duże, ale bogactwa w nich zgromadzone mogły zapierać dech w piersiach. Wszechobecny marmur, drewno, kryształ, srebro, czy nawet złoto choć przeważnie te białe. Niemal w każdej z komnat swoje miejsce znalazło łóżko, jak i meble dębowe, heban, a żeby tego być mało nie mogło jeszcze pięknie rzeźbione przez dłuta zostały. Na ścianach skóry, trofea łowieckie jak i zdobione szable w skórzanych, ale pozłacanych pochwach. Kolorystyka był różna jednak najczęściej przewijał się brąz, biel, czerwoeń, ale również czerń i złoto. Wiele tych komnat we wschodnim skrzydle swe miejsce miało, zachodnie zaś już odróżniało się nieco. Przeważała biel, jak i złoto a i fiolet był tam obecny. Niepewnie zszedłem schodami w dół a zastał mnie tam pusty korytarz, prowadzący... nie miałem pojęcia. Ciekawość mimo wszystko zwyciężyła, a ja niepewnie zapuściłem się w głąb starych komnat. Liczne gobeliny zawisały naścianach były bardzo stare, niemal całe kurzem pokryte. Zdawać by się mogło, że od dłuższego czasu nikt tutaj nie zaglądał. Zaciekawiony przemierzałem korytach choć domyślałem się, że przyjdzie mi za to zapłacić. Komnaty zostały zamknięte na klucz, ale jedne drzwi mimo wszystko ustąpiły. W środku meble zostały przykryte białymi prześcieradłami. Ciekaw byłem kto tutaj mieszkał, zapewne wiele księżyców temu. Zdałem sobie sprawę, że nie powinno mnie tutaj być. Dalej już dzisiaj nie miałem ochoty się zapuszczać, dlatego wróciłem do sypialni w której przyszło mi rano się obudzić. Pokusa była duża, a moja pani wróci dopiero wieczorem, więc nie dowie się że leżałem na jej łóżku. Prawda? Tak jak pomyślałem tak też zrobiłem, choć miałem niemałe wachania. Łoże okazało się aż nad wyraz wygodne, dlatego wbrew własnej woli zasnąłem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro