12.
Podniosłem się z ziemi i wyszedłem z komnaty nawet spojrzeniem jej nie obdarzając. Wszędzie mi będzie lepiej niż w towarzystwie wiejkiej Nawi Kniahini. Czy sprawiedliwe to było, że mnie wyrzuciła? Zdawać się mogło, że tak to ja jednak nie dam jasnowłosej tej satysfakcji. Drzwi za sobą z trzaskiem zamknąłem, byle tylko nie pokazać jej jak wiele mnie to kosztuje. Do pokoju swojego zamiaru najmniejszego nie miałem powrócić, a ogrody? Cóż lepsze do snu się zdawały niż drzazgi... wszak noc już w pełni. Zabrałem koc z komnaty jednej i niepostrzeżenie przez jedno z okien z zamku się wydostałem. Moim celem były ogrody, choć i las przyciągał mnie do siebie jak słodycz osy. "Niepotrzeba krat, aby żyć w niewoli." Może teraz należało jej pokazać jak bardzo przejęły mnie jej słowa? Że za nic mam ją i wszystko co mnie tutaj otacza. Spojrzałem jeszcze raz z utęsknieniem na wolność, która na wyciągnięcie dłoni tak naprawdę była... Odwróciłem się i do ogrodów wszedłem, które o tej porze już pustkami świeciły. Żywej duszy nie nie było, ale może to i lepiej? Wszak medalionu ze sobą nie wziąłem a jedynie brązowy koc. To wszystko co mi zostało i o ironio większość sobie sam odebrałem... tak bardzo chciałbym stacić wspomnienia, pamięć, ostatnie życie które ciągnie się za mną niczym najcięższa kula u nogi. Walczyć z samym sobą, to żadna walka... cóż ja nawet tej nie byłem w stanie wygrać. Czy to było uczucie wolności? Przeszywające, przenikliwe zimno chcące dostać się pod wciąż mokre szaty? Nie pamiętam już jak to jest wsiąść odpowiedzialność za swoje życie, bo przez długi czas ono nie należało do mnie. Podszedłem do jednego z drzew i pod nim ułożyłem się wygodnie kocem się okrywając. Zimno było, choć tak naprawdę lepiej niż na zgliszczach.
Problemy z nim ciągłe, lecz cóż na nie poradzić było? Dobrego rozwiązania trudno szukać, a jeszcze trudniej znaleźć na to. Jednak już północ dochodziła i księżyc wysoko jasny, duży świecił, więc to i nie pora, i sił już na takie rozważania mi brakło.
Zamiast więc sytuacji tej trudnej myśli do łaźni, wykąpać się poszłam, a i włosy przy tym umyć. Potem zaś w koszulę nocną się ubrawszy w łożu się położyłam, gdzie po niedługim czasie sen mnie zmożył przykrywając niby pieżyną grubą swymi skrzydłami.
Sen mnie zmorzył, nieprzyjemny, wrogi, niespokojny. Zawsze jak i na jawie czujny byłem, ale teraz zupełnie inaczej się czułem. Tak samotnie, pusto jakby świat mnie opuścić z goła tylko ja pozostałem w świetle księżyca wysokiego na niebie górującego. Strach nie był już zwykłym strachem a czymś zupełnie innym, nieopisanym. Ciężar ogromny na piersi poczułem, jakby ktoś ciałem mnie do ziemi szorstkiej przyciskał. Powieki nieprawo uchyliłem, aby sprawdzić kto mój sen w tak nietypowy sposób przerwać postanowił. Na mojej klatce piersiowej siedziała kobieta o jasnym licu, w białe płachty i czarne suknie ubrana. Miała nadwyraz nogi długie, a promienie światła przenikały przez nią niczym przez biały bursztyn. Chciałem się podbieść, obronić, uciec ale... na nic się zdały moje starania. Zmora chwyciła mnie za gardło, dusiła pozbawiając tchu, powoduje uderzenie krwi do głowy. Następnie spija krew wyciekającą z nosa i ust. Jej szorstki język wywołuje nieprzyjemne dreszcze, które cały czas nawiedzając moje bezbronne ciało. Walczę o oddech, który tak naprawdę nigdy nie stanie się niczym więcej niż nikłym, nic nie wartym pragnieniem. Kobieta z wściekłością w żółtych oczach wgryza się w żyłę pulsującą na albo szyi... Znika. Jestem zmęczony, pozbawiony sił, chcęci do życia które tak naprawdę jest nic nie warte...
Bez sił, nadziei, bez uśmiechu, bez łez... pusty niczym muszla na brzeg wyrzucona. Powieki przymknąłem wymęczony światem tym całym, który nie wiedzieć czemu tak bardzo niesprawiedliwy stać się musiał. Jaskółkę zobaczyłem siadającą na moim ramieniu, która skrzydełkami nerwowo zatrzepotała. Została tak ze mną przez czas nieokreślony, aby odlecieć z powiewem wiatru.
Na łodzi do nikąd, przez sen dryfowałam, aż w szybę okienną pukanie cichutkie nie obudziło. W tedy to ospale, wolno z łoża wstałam do okna podchodząc i je otwierając zaraz jaskółkę widząc, co do mnie się dostać chciała. Ptaszyna też zaraz na dłoni mej usiadła szczebiocąc wdzięcznie i o tym co się z czarnowłosym stało mi opowiadając. W chwili pierwszej zostawić go tam chciałam ostatnie jego czyny wspominając, lecz... na sumieniu go mieć nie chciałam. A do rana łacno wykrwawić się tam mógł. Płaszcz więc gruby na się narzuciwszy i drugi do ręki wziąwszy, a też manierkę małą z wodą żywą również, z pokoju wyszłam. Potem zaś z zamku niezauważona. Jaskółka mnie do niego przez ogród przywiodła. A gdy o kroków kilka byłam i twarz jego bladą trupio wręcz bladą zobaczyłam, krew z rany na szuji powoli wypływającą i powieki na wpół przymknięte... Mnie także bladość zmogła i pukim obok niego nie stanęła, pókim nie dojrzała oddechu nikłego. Blada tak byłam, pewna że trupa przed sobą widzę.
Przykucnęłam zaraz jednak obok niego ulgę wielką odczuwając i płaszczem go nakryłam.
- Ten ogród pechowy dla ciebie jest bardzo. - Powiedziałam cicho, także mój głos w świerszczów cykanie się wmieszał. To ugryzienie co na szyi miał z lekka, a uważnie wodą przemyłam, aby się zagoiło. On do autodeskrukcji dąży, inaczej godzin minionych wyjaśnić nie umiała bym chyba.
Otworzyłem oczy nieco szerzej chcąc na Dziewannę spojrzeć z nikłym na ustach uśmiechem. Słaby byłem, niepewny, ale i nieco spokojniejszy. Mroczki przed nimi miałem, ale mimo to wiedziałem że to ona przyszła mi z pomocą. Wdzięczny jej byłem za pomoc, którą teraz mi okazała, bo wiem że na nią bynajmniej nie zasłużyłem. Zostawić tu i mogła...
- To prawda. Przepraszam. - Wychrypiałem drżąc lekko z zimna i przejmującego strachu, który obrazu mary nie chciał oddalić, odgonić jak najdalej. Mimo to wiedziałem, że jest przy mnie moja Pani, bo tylko ona darowałaby winy komuś takiemu jak ja. Jaskółka... to ona jasnowłosą przywołała wedle jej słowa. Kto wie, może i życie uratowała?
- Dusiła mnie, kąsała, piła krew, która spływała. - Szepnąłem walcząc z zbyt ciężkim oddechem, który jedynie słowa niszczył i rozmazywał jako mgła. Bałem się bólu, a strach też boli jak niejedna rana.
- Wiem, już cicho, chochutko. - Szepnęłam uspokoić go się starając i strach jego przepędzić. - Dlatego też chciałam abyś medalion tamten nosił, gdybyś go miał to by się nie stało. - Wyjaśniłam spokojnie gniewem, ni złością bynajmniej się nie unosząc.
- Wstać rady nie dasz? - Spytałam uważnie się mu przypatrując. Drżał cały, a i poraniony był trochę, a zwłaszcza zadry kłopotliwe były. Uzdrowicielkę wezwać do mych komnat będzie trzeba.
- Nie, nie wiem. - Mruknąłem cicho tak jak dziewczyna mi poleciła, choć na więcej i tak mnie stać nie było. Przeprosiłem ją, szczerze z nadzieją że kiedyś mi wybaczy. Liczyłem, że mnie tutaj nie zostawi, bo chyba nie dałbym sobie rady. Miała rację... Nawet dnia, czy marnej nocy bez towarzysza nie przeżyję.
- Nie wiedziałem. - Jęknąłem łzę z oka wypuszczając, aby chociaż ona prawdę o mnie ukazała. Tak bardzo się myliłem, jak jeszcze nigdy dostąd. Nie miałem nawet chwili, aby zastanowić się nad tym co robię, jak głupiec, ślepiec pozwoliłem aby gniew przemawiał w moim imieniu. Straciłem niamal wszystko i dopiero teraz zrozumiałem, że dostałem tak wiele i sam to zniszczyłem.
Nie wiedział? Przecież mu powiedziałam. Nie zrozumiał w tedy, dopiero teraz to na niego przyszło.
Po północy już było, choć świtać jeszcze nie zaczęło. Podnieść go rady nie dam, a straży... cicho dotychczas w dworze o nim dojść było. Po tym zaś nie tylko tu, a po całej krainie plotki by mogły krążyć. Milczenie kazać im przyżec wprawdzie mogłam, lecz to że któryś popijąc przysięgi nie złamie z cudem graniczyło. Mogliśmy więc albo tu zostać, albo...
- Loki... jeśli tu zostać nie chcesz w jaszczurke na chwilę zmienić cię muszę i do pokoju zanieść. Delikatna będę, to przysiąc ci mogę, jak i to że cię potem zaraz odmienie.
Zostać tutaj nie chciałem, bo ta zmora jaka mogła być jeszcze w pobliżu i na moje zdrowie, czy życie czyhać. Dziewanna nie bała się, ale w końcu Kaniahinią nawet dla nich była. Prawda? Znała te ziemię, potwory żyjące jak i inne istoty jeszcze dychające nawet w najciemniejszych odmętach, czy jaskiniach mrocznych.
- Dobrze. - Szepnąłem powieki przymykając, aby odetchnąć nieco głębiej, mocniej, intensywniej. Wedle tego co powiedziała, wierzyłem jej bo nie jedno kłamstwo już rozpoznałem, a tutaj nawet cienia jego nie wyczułem. Szczera ze mną była, a ja? No cóż nie do końca i nie w każdym momencie, bo... jego Panem przeto byłem. Czym więc teraz byłem? To pytanie męczy mnie niemal czas cały, bo przeto niewolnikiem się stałem.
Może jestem lepszą jaszczurką niż człowiekiem...
W jaszczurke znów więc go zamieniłam i z nią/nim w dłoni do komnat wróciłam. Uważając tylko, aby mu krzywdy nie zrobić. Wszakże zwierzątka te delikatne są bardzo.
Na nikogo po drodze na szczęście się nie natknęłam, a gdy do pokoju jednego z gościnnych, blisko mojej sypialni umiłowanego weszłam, zaraz służke zawołałam, aby po uzdrowicielkę się udała.
Kiedy zaś tylko odprawiłam ją zaraz drzwi komnaty zamknęłam i jaszczurkę delikatnie na łóżku położyłam w Lokiego postać ludzką ją przemieniając.
Jęknąłem cicho czując miękki materiał pod swoimi plecami. Troszkę mi cieplej było, a i Dziewanna z danego słowa się wywiązała, delikatnie się ze mną obchodząc. Co nią kierowało? Dobro? Współczucie? Litość? Obowiązek? Wyrozumiałość? Czy może coś więcej? Czego zwykłe słowa nie zdołają ubrać, nie mówiąc o gestach. Rozejrzałem się po pomieszczeniu, w którym teraz przyszło mi leżeć bez sił. Błękitne ściany, ciemne meble, jak i pościem którą byłem okryty. Muszę przyznać, że komnata bardzo przytulna była i zapewne dla gości przeznaczona.
- Dziękuję. - Szepnąłem uśmiechając się delikatnie, bo nie wiedziałem jak inaczej odpłacić za to wszystko się mogę...
Skinęłam jedynie głową na to słowa uśmiechając się lekko. Zaraz też do pokoju w asyście służki i uczennicy swojej uzdrowicielka weszła, której w kilku słowach sytuację streściła i wyszłam też zaraz na jej prośbę z pokoju. Uprzednio jeszcze spojrzenie jedno czarnowłosemu posyłając otuchy chcąc mu dodać. Ja już zmęczona bardzo byłam, to też zaraz do swej sypialni się udałam i w łóżku położyłam. Sen nie od razu przyszedł i bardziej niż uprzednio był on niespokojny, a jutro rano zebranie rady miałam, jak i znów sytuację ziem rozwrysować na mapach było trzeba.
Trudny mnie dzień czeka, jak i noc nie łatwa była...
Starsza kobieta, która równie dobrze mogłaby być moją matką do łoża podeszła na którym spokojnie w dalszym ciągu leżałem. W kilku zdaniach uprzedziła mnie co będzie robić, abym nieco spokojniejszy się stał... co prawda na nic się to zdało, ale liczą się chęci. Prawda? Kobiety suknie ślicznie zdobione miały, jedna jak morze, druga zaś jak wiosenne korony drzew wyniosłych ku górze. Ciemnowłosa uczennica zapewne, trzymała się z boku słuchając i obserwując z uwagą pracę swojej nauczycielki. Kobieta wstrzyknęła do mojej żyły jakąś bezbarwną substancję, która już po kilku minutach ujawniła swoje działanie. Znieczulenie... odetchnąłem z ulgą niemal pewien, że niczego nie poczuję kiedy z moich dłoni drzazgi wyciągać będą. Tak też się stało. Większe odłamki sprawnie pęsetką wyjęła, mniejsze zaś co głęboko się wdarły igłą ostrą usunęła. Odkaziła rany i zabandażowała obie dłnie, aby jakie zakażenie się przypadkiem nie wdarło. Uzdrowicielka poleciła swojej uczennicy naparu z kwiatów jakiś mi podać, a ta bez słowa to uczyniła. Do ust mi kubek mi przysunęła, a ja posłusznie wypiłem jego zawartość. Smak nie był przyjemny, ale tym gorsze lekarstwo, tym skuteczniejsze jego działanie. Prawda? Obie panie zabrały wszystkie swoje rzeczy i życząc mi zdrowia z komnaty wyszły drzwi za sobą zamykając. Zasnąłem szybko, pewien że tym razem nic mnie już nie nawiedzi.
Zasnęłam jednak niedługo znów całkiem przytomna byłam. Zmęczenie trawiło moje ciało, jak i umysł. Jednakże żadne z tej dwójki sen nie mógł nawiedzić. Owszem, przychodził on ale odchodził zaraz. Ja zaś z jednej strony na drugą się przekręcałam złapać go próbując bezskutecznie. I tylko raz po raz w drzemkę krótką zapadałam. To co przez wieczór i nocy cząstkę w sobie miałam szczelnie skryte teraz się na wierzch wydobywało, lecz tak skłębione, splątane było, jakby uczucia te i emocje gęstą sieć, czy węzeł gruby tworzyły. Nie daleko jednakże od świtu było kiedy się położyłam, więc szybko również wstać mi przyszło. Nie długo na rady spotkanie iść było trzeba, a oznaki znaczenia wcześniej starannie zakryć i maskę dumnej, a nieustępliwej kniazini założyć. Zwłaszcza że o podwyższenie niewielkie podatków chodziło, aby na wojsko więcej było, gdyż i żniwa nieuniknienie się zbliżały i widmo wojny jakieś wielkiej w powietrzu wisiało.
***
Sen był długi, spokojny, ale mimo wszystko przeminął szybciej niż bym sobie tego życzył. Wszystko było takie jak powinno, choć nie przywitał mnie świt, a słońce już górowało. Podniosłem się z posłania ścieląc je za sobą, bo tak czy inaczej nie było moje. Prawda? Wepchnąłem głośno znikając w łazience, umyłem się, przebrałem, przeczesałem włosy palcami, bo tak naprawdę nawet nie miałem czym ich pielęgnować. Muszę poprosić Dziewannę o jakąś szczotkę czy choćby grzebień, który naprawiłby zniszczone nieco włosy. Niemal natychmist zacząłem swoją pracę przy biurku, kolejne ważne dekrety, dokumenty i wyroki do wykonania. Co prawda byłem tylko pośrednikiem, ale mimo to ich los był w moich rękach.
***
Narada rozpoczęła się szybko, lecz choć mało było ustaw, to trwała ona długo. Nie darmo się mówi, że gdzie nas dwoje, tam trzy zdania są. Tym bardziej że na wojsko pieniądze sprawą trudną zawżdy były. Kiedy bowiem środki się nie zwiększa, jeśli nie na wojnę szukając? A o tej bynajmniej nie wspomniałam, toteż szlachta zaraz o wyprawie jakieś mówić zaczęła, jak i o tym, że zamysły jakieś przed nimi się ukrywa. Jak też i było, jeno po to tylko aby wieści zbyt wczesne nie rozeszły się po kraju, co by i do uszu niepowołanych dojść mogły. Jednak to szlachta butna była, więc jeno ze strony dobrej ich zaś wystarczyło, aby zaraz na to com chciała się zgodzili. Druga była też sprawa, która kłótnię i niezgodę większą zasiała. Oto wydało się radzie pewne, iż nie ja dekrety pomniejsze, czy wyroki piszę, bo i pismo i styl całkiem był inny. Cóż... to że ktoś jest, a kto nie znają, co decydować również zaczyna. To dla nich niebezpieczne zgoła się stało. A choć wybuch pochamowany został, to coś z tym zaiste zrobić było trzeba. Co? Zdawało mi się jasne, lecz czy uda się to przeprowadzić to już inna kwestia była. Dalej obiad z siostrą zjadłam i wyjazd z nią dokładniej omówiołam. Potem zaraz do map komnaty przeszłam, gdzie na mapy poprawki nanieść należało, co do wieczora niemal samego trwało. Lecz ostatnim co dzisiaj uczynić musiałam było. Do komnat swych wróciłam, gdy słońce nad górami jeszcze było, choć ku zachodowi zniżać się już poczeło. Zmęczona srodze byłam, a i senność mnie ogarnęła. Przeto do swojej sypialni weszłam i tam na łoże jak nieżywa padłam zaraz snem ogarnięta głębokim. Kniaź... zawsze silny być musi, nikt ni jego strachu, ni bezsilności, ni zmęczenia zobaczyć nie może.
***
Przez dzień cały nie spotkałem mojej Pani, ale czy dziwne zdawać mi się to mogło? Przeto ma swoje obowiązki, a ja jedynie niewolnikiem jestem. Rany na rękach już się zagoiły, tak więc szybciutko jeszcze podłogi umyłem, aby zabić czas który zdecydowanie zbyt wolno biegł... południe już było, tak więc do swojej nieco zniszczonej komnaty wszedłem. Zdezorientowany rozejrzałem się po pokoju, który bardzo się zmienił... Zielone ściany, meble z hebanu, pościel w odcieni szmaragdu, jak i półki zapełnione książkami aż po same brzegi. Uśmiechnąłem się delikatnie, bo wiedziałem już kto stoi za tą nagłą, ale naprawdę przyjemną zmianę. Czułem się jak w domu, bo te kolory, barwy zawsze były obecne w moim ubiorze jak i komnatach. Z zaciekawieniem zacząłem przeglądać tytuły książek, chcąc upewnić się że to co widzę jest jawą nie jedynie snem. Byłem bardzo wdzięczny Dziewannie, dlatego chciałem jej podziękować raz jeszcze za wszystko co dla mnie zrobiła. Tak więc do jej komnat nogi same poniosły, to jednak przeczucie do sypialni udać się kazało... była tam. Spała spokojnie, choć dziwić się jej zamiaru nie miałem... Cichutko okryłem ją kocem i wyszedłem zamykając za sobą drzwi.
***
Promienie słońca przez szybę do pokoju wpadające ze snu dopiero obudzić mnie zdołały. Pracy już dosyć miałam, a zwłaszcza tej szlachty butnej i chałaśliwej. W góry jechać chciałam, zaś okazja jak zawżdy do tego przednia była. A mianowicie oczyszczanie lasów z tego co Czarnobóg raczył nań zesłać. Cóż... zajęcia są różne jego zaś głównym było uprzykrzanie życia Nawii całej. Co za zmyślone krzywdy od wieków czynił. Przerywając korowód myśli tak różnych jak dzień i noc od siebie, z łóżka wstałam i do łazienki poszłam włosy rozczesać, oraz siebie do ładu doprowadzić, jak i szaty na myśliwskie zgoła zmienić. Opaskę także założyłam srebrno białą, co jedyną rzeczą mój ubiór wyróżniającą się stało. Ciekawa byłam czy Loki już wstał. Zabrać go ze sobą bym chciała lecz pewna co zrobię nie jestem jeszcze...
***
Cóż... Przynać muszę, że nie podejrzewałbym siebie o zasypianie w losowym miejscu, ale tym razem z prawdą nieco się ominąłem. Powieki rozchyliłem leniwie po pomieszczeniu się rozglądając. Byłem w biurze... oparty o szafkę z dokumentami, które nieco rozsypały się po podłodze. Ups... Miałem nadzieję, że jasnowłosa mnie nie widziała, bo po raz kolejny nie wykonałem do końca swojej pracy. Szybko podniosłem się z ziemi, aby zacząć sprzątać ten bałagan, chaos który po sobie zostawiłem. Nie wiele potrzeba, aby sięgnąć dna, ale jeszcze mnie aby się z niego odbić. Wierzyłem w takie przesłanie, ale czy było one prawdą? Nie wiem, choć tak naprawdę powinienem... Szybko postrzątałem bardzo sprawnie i dokładnie, aby do komnat jasnowłosej się udać. Chciałem wiedzieć, czy dziewczyna już wstała i czy będę mógł z nią jechać w góry. Zapukałem do jej komnaty czekając na odpowiedz, odzew który mimo wszystko w końcu nadszedł. Wziąłem głęboki oddech i wszedłem do pokoju z delikatnym uśmiechem. - Pani. - Szepnąłem cichutko głowę nieco przekrzywiając.
- Mogę dzisiaj z Panią jechać? - Zapytałem z uśmiechem.
No proszę, przecież ja o tym właśnie myślałam, tylko... śniadanie najpierw przystało by zjeść, a i on przebrać się powinien. Plany pewne miałam, lecz na razie mgliste były one bardzo i odległe. Dwie drogi wyjścia z tego były, każda zgoła inna całkiem. Albo bowiem mogłam go z tym światem zapoznać i rękę niemal swoją z niego uczynić, albo do roli sługi przy komnatach zdegradować, bo to że tak zostać już długo nie może pewne było. Loki dobrze bardzo się ze swej pracy wywiązywał, lecz ważna ona była, zbyt ważna dla niewolnika jeno.
Co zrobić? Chciałabym pierwszą zrobić z tych rzecz, lecz czy możliwe to będzie to już nie tyle ode mnie, co od niego zależy. Miał medalion, chciałam żeby jechał, więc... jechać mógł, tylko...
- Tak, jeno śniadanie zjeść w przód musisz, a i służka szaty inne ci przyniesie. - Rzekłam, bo przeto nie jadł zapewne, bo w szarych tych ubraniach obok mnie jechać nie mógł, wreszcie dlatego że łuk w lesie ważny. Nie zależnie czemu w leśne zastępy, a góry wysokie się zapuścić wypadło.
Uśmiechnąłem się jeszcze szerzej, bo wreszcie będę mógł prawdziwe oblicze tej krainy poznać. O tym jak jest niebezpieczna już się przekonać zdążyłem, ale mimo to ciekawość nie miała swych wyznaczonych granic w tej kwestii. Cóż może działałem pochopnie, ale przynajmniej to czyniło moje życie tak cenne, czy wyjątkowe. Nigdy nie cofnąłem się przed niczym, choć przyznać muszę w miejscu długi czas stałem. Z komnaty wyszedłem, aby na śniadanie do siebie się udać, choć tak naprawdę głodny wcale nie byłem. Mimo to zależało mi na tej wyprawie, dlatego zamierzałem słuchać jasnowłosej. Na stoliku znalazłem strawę jak i szaty nowe, które niczym nie przypominały tych dotychczasowych. Wysokie czarne skórzane buty, płaszcz bez rękawów o tym samym kolorze podobnie jak i spodnie, wyprzymałe. Zielona bawełniana bluza we wzory różnorakie zdobiona i czarnym skórzanym paskiem przepasana. Zanim posiłem zacząłem, przebrałem się w ubrania, które naprawdę dobrze na mnie leżały, a i przynać muszę że wygodne były... ciekaw jestem czy po powrocie, będę mógł zatrzymać je dla siebie na czas dłuższy. Pytać bynajmniej nie chciałem, bo już zbyt wiele od Dziewanny dostałem. Kniahinią dobrą była, a i od poddanych jedynie lojalności jak i pracowitości chciała. Przynajmniej takie moje wrażenie było, bo troszkę już tutaj na dworze byłem, a i nie jedno już w życiu widziałem. Prawda? Na śniadanie biały serek, czy raczej twarożek, który smakiem dom, a raczej dzieciństwo przypominał. Zjadłem więc wszystko ze smakiem, miseczki z powrotem na swoje stałem miejsce układając... Dziewanna szybko zjawiła się w biurze, tak więc nie musiałem długo czekać na jej przybycie. Zaprowadziła mnie do stajni, konia pozwalając sobie wybrać... A ja cóż wierzchem jeździłem od dziecka, a konie bybajmniej nie obce mi były, dlatego zacząłem przechadzać się po stajni w poszukiwaniu tego odpowiedniego. Boksy były zapełnione przez konie kawaleryjskie, lekkie gotowe do walk ale również polowań, czy wypraw długich. Gorąca krew płynęła w ich żyłach, ale z doświadczenia wiem, że każde zwierzę da się przygotować do wyznaczonych zadań, pod warunkiem że nie będzie się mu przeszkadzać. Moją uwagę przyciągnął nietypowo umaszczony wałaszek, który zdecydowanie wyróżniał się od reszty koni. Kasztanek z białą plamą przez niemal całą jego głowę ufarbowaną. Chrapy zaś niemal czarne jak węgiel były. To na nim właśnie chciałem jechać, choć nie byłem pewien co moja Pani na ten wybór powie... bo zwierzak widać jeszcze młody był. Mimo to osiodłałem wierzchowca, bez zbędnej wiedzy Dziewanny, która zajęła się swoim kompanem. Sanczo był bardzo grzeczny, to jednak czasami próbował podgryzać że tak powiem, ale nie było to nic groźnego. Jasnowłosa wdzięcznego konia miała, wysoki, smukły, ale i ciemno-szaro umaszczony. Zwierzę ostrzyżone było, stąd ta barwa nico nietypowa powstała. Konie goli się, aby w pracy pod siodłem pot im nie doskwierał zbytnio. Sanczo, różnież poddany był temu zabiegowi, na czym i jego grzywa wiele wdzięku zyskała, bo irokez gołym okiem przypominała. Wyszedłem z wałachem ze stajni na dziedzińcu się ustawiając, który o tej porze o dziwo życiem tętnił.
Koń innych od wszystkich, lecz i on inny był. A przecież zarówno jemu, jak i jezdzcowi jego inność ta wrogiem nie była. Zaraz też Urlikowi znać dałam, aby zagwizdał, jak to on jeno umie głosem zaiste sokolim. U nas tutaj do boju, czy do wyprawy w innych częściach Nawii zwykł róg zwoływać i o wyruszeniu objaśniać, lecz tu inaczej zgoła było, bo tego księstwa sokół jest symbolem, który też grzecznie nam zawżdy zwykł towarzyszyć. To też i teraz nad dziedzińcem krążył i na dźwięk głosu, zdałoby się że pobratyńca swojego lot zniżył i także głosu użyczył. A na ten dźwięk drugi już oddział cały na konie zasiadł i za bramę w szyku luźnym wyjechał. Ja na przedzie, jak to zwyczajem było jechałam na Lokiego się oglądając, choć po ulicach szybko, galopem niemal jechaliśmy. To było znane i to ruchu nijak nie chamowało, co by powolny pochud tak znaczenego oddziału mógł czynić. Ja z wachmistrzem na czele będąc na Lokiego aż za mury nie wyjechaliśmy się oglądałam, aby ten z tyłu bynajmniej nie został, co by źle skończyć się przy rozdzelaniu na mniejsze odziały skończyć mogło. To też gdy kłusem na pierwsze rozstaje dojechaliśmy zaraz odzidział na dwoje jakby pękł i my na prawo, inni na lewo pojechaliśmy. Tak też dalej się działo, a my tępa po mału zwalnialiśmy. Loki zaś, choć na uboczu się nieco trzymał, to nie za nami na szczęście, a obok mnie niemal jechał.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro