Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 28. - Coś się kończy i coś się zaczyna

Kamienne pomieszczenie było ciemne, ciche i zimne. Każda powierzchnia została starannie wysterylizowana zaklęciami. W powietrzu unosił się charakterystyczny, ostry zapach nieskazitelnej czystości. Na samym środku granitowego stołu umieszczonego w centrum pokoju leżała mała, kryształowa kulka. Wokół niej w idealnym okręgu ułożono świece, kawałki onyksów i ametystów, a także całą masę leczniczych ziół, znanych z nazwy tylko tak doświadczonym uzdrowicielom jak Davina Otieno. Pomiędzy składnikami rozpościerała się ledwie widoczna dla oka kopuła, po której powierzchni co jakiś czas prześlizgiwała się srebrna strużka mocy.

Dragana wpatrywała się smętnymi oczami w drobny kryształek. Jego miarowe i stabilne pulsowanie napełniało ją nadzieją i spokojem, choć jedynie godzinę wcześniej rozpętała prawdziwe piekło w rezydencji Otienów.

Wpadła do posiadłości niczym huragan. Każdego, kogo spotkała, wzywała do pomocy w imię samego króla, wymachując przy tym kryształową kulką tuż przed jego oczami. Wyrwała Davinę z samego środka lekcji zielarstwa, a w każdej chwili wolnej od rekrutowania nowych pomocników wyciskała z Evandera najdrobniejsze szczegóły jego ekspedycji po "artefakt". W tamtym momencie nawet potencjalna zagłada całego państwa wydawała jej się błahostką w porównaniu z wagą jej problemu.

Na szczęście serce Daviny było odlane z prawdziwego złota, dzięki czemu bez wahania wybiegła z sali lekcyjnej. Zaprowadziła Draganę wraz z jej całym orszakiem na podziemne piętro, do jednego z licznych pokoi przygotowanych dla pacjentów w ciężkim stanie. Tam zrobiła pożytek z tłumu uzbieranego przez teleporterkę. Szybko zaczęła wydawać polecenia. Już po chwili na granitowym stole znalazły się wszystkie potrzebne jej medykamenty, a ci, którzy mogli pomóc swoją mocą, czekali gotowi do rzucenia zaklęcia. Davina wykorzystała całą swoją wiedzę i doświadczenie zebrane przez lata uzdrawiania, aby stworzyć jak najlepsze warunki do leczenia dla kryształka, w którego wnętrzu kryło się życie.

Swoją cegiełkę dołożyła również Aiday. Gdy mieszkańcy rezydencji opuścili pomieszczenie, po wykonaniu swoich zadań, przez co w pokoju pozostała jedynie garstka ludzi znanych Uleczy, zaczęła przelewać do małej kulki życiodajną energię. Z każdą sekundą blask kryształu stawał się coraz wyraźniejszy i silniejszy. Widząc, że jej wysiłki przynoszą skutek, Aiday emanowała mocą, dopóki po prostu nie zasnęła z wyczerpania tam, gdzie stała. Po tym nie pozostało już nic innego, jak tylko czekać.

Davina wróciła do spraw, od których została oderwana, obiecując, że będzie regularnie zaglądać do swojego nowego pacjenta. Nieprzytomna Aiday została ułożona na kocach w rogu pokoju, gdzie zwinęła się niczym kot przy piecu. Natomiast stale kręcący się za Draganą Raiden niechętnie przypomniał sobie, że w końcu jest rycerzem Pierwszej Gwardii i niestety ma również inne obowiązki niż ciągłe strzeżenie swojej mistrzyni. W ten sposób Dragana została w ciszy i spokoju, przyglądając się w zadumaniu swojej matce w jej najbardziej pierwotnej postaci.

Stojący dotąd pod ścianą Evander podszedł powoli do teleporterki i usiadł przy niej na kamiennej ławce. Chciał w jakiś sposób wesprzeć kobietę, jednak sam do końca nie wiedział, co się właściwie dzieje i w jaki sposób kryształowa kulka miała przerodzić się w żywą kobietę. Siedział więc w ciszy, wpatrując się niewidzącym wzrokiem w granitowy stół. Miał nadzieję, że sama jego obecność będzie wystarczającą formą wsparcia. Minęła dłuższa chwila, zanim Dragana odezwała się jako pierwsza.

— Dziękuję. Gdyby nie ty najpewniej teraz leżałaby w łapskach Lukyana. Boję się nawet pomyśleć, co planował z nią zrobić, skoro postanowił sprowadzić ją z powrotem do Cesarstwa.

— Cóż nie wiem, czy zasługuję na te podziękowania — Evan zaśmiał się pusto. — Nie miałem pojęcia, że to żywa osoba. Liczyłem jedynie, że okaże się sposobem na zdjęcie zaklęcia z Agrony. Właściwie, czy mogłabyś wytłumaczyć mi, o co w tym wszystkim chodzi?

Chłopak spojrzał w konsternacji na czarodziejkę, a ta w odpowiedzi postukała się palcem w środek swojej klatki piersiowej.

— Prawie identyczna kulka znajduje się również wewnątrz mnie. To rdzeń naszego jestestwa. Dopóki kryształ jest nienaruszony lub, jak przypadku mojej mamy, niestłumiony obsydianem, nie da się nas zabić. Możemy regenerować się w nieskończoność.

Ruarinn przybrał niedowierzający wyraz twarzy. Przerzucił parę razy wzrok z fioletowej błyskotki na swoją towarzyszkę i podrapał się niezręcznie po głowie.

— Jesteście jakimiś androidami? Mutantami? To jakiś eksperyment medyczny?

— Jeszcze jedno słowo a cofnę swoje podziękowania! — Zagroziła Dragana, mierząc chłopaka ostrzegającym spojrzeniem.

— Przepraszam! — Evan uniósł obydwie ręce w akcie kapitulacji. — Po prostu nigdy nie spotkałem się z czymś takim.

— Nic dziwnego. Jestem na 99% pewna, że my dwie jesteśmy obecnie jedynymi przedstawicielkami naszej rasy w tej galaktyce. Chociaż wasi "Wybrani" — Hashem utworzyła cudzysłów z palców — niczym się od nas nie różnili.

Chłopak skamieniał na krótką chwilę.

— Zaraz, zaraz... Nasi Wybrani... I wy...

— Aha. Och, proszę cię, nie rób tej miny! Agrona zrobiła identyczną, gdy jej o tym powiedziałam! Jeśli do tego zaczniesz wznosić do mnie modły, wezwę Raidena!

— A możesz mi się dziwić?! Powiedz jeszcze, że znasz się z samą Tennagorze!

Dragana zaśmiała się. Evander pierwszy raz usłyszał, jak się śmiała i musiał przyznać, że brzmiała pięknie, niczym orzeźwiająca bryza. Sam mimowolnie rozciągnął usta w uśmiechu.

— Niestety, nie doświadczyłam tego zaszczytu — odparła Dragana. — Masz rację, ciężko was winić. Sama pewnie zareagowałabym podobnie.

Krótka cisza przelała się po pokoju. Choć czarodzieje prawie się nie znali, nie wydawała się niezręczna, a wręcz właściwa. Mimo krótkiego stażu znajomości czuli się obok siebie swobodnie.

— Słuchaj — odezwał się w pewnym momencie Evan. — Skoro chwilowo przejęłaś od Raidena rolę mojego strażnika, a do tego odmawiasz opuszczenia tego pokoju, czyż nie?

— Zgadza się.

— Tak sądziłem. Może byłabyś chętna opowiedzieć mi więcej o tej twojej rasie, co? I tak nie mamy za wiele tutaj do roboty.

Czarodziejka zastanowiła się chwilę. Fakt, że odnalazła mamę, sprawiał, że nie mogła przestać myśleć o Ji-Su i swojej przeszłości. Nawet wspomnienia jej ojca wypłynęły na wierzch z odmętów pamięci po długich latach spoczywania na ich dnie. Na myśl o rozmowie, wkroczyła w nią jakaś niespodziewana ulga. Wierzyła, że wygadanie się, pomoże jej w uporaniu się z kotłującymi się emocjami.

— Czemu nie? — odparła z delikatnym uśmiechem. — Wszystko zaczyna się w Galaktyce Troyi...

...

Pierścionki, bransolety i naszyjniki z najprzeróżniejszymi kamieniami szlachetnymi odbijały rażące promienie słońca. Cały stragan błyszczał i mienił się wszystkimi kolorami tęczy. Inanna przyglądała się świecidełkom, przymierzając co jakiś czas ekstrawagancką biżuterię. Choć z boku wydawała się w pełni zaaferowana zakupami, w środku jej cała uwaga skupiała się na pobliskim najwyższym szczycie, na którym znajdowały się Podniebne Tarasy.

Strażnicy na jednym z licznych balkonów wykonywali dość nietypową czynność. Otóż wyrzucali za barierkę wszelkiej maści biżuterię, księgi, bibeloty oraz odzież. Wyrzucali rzeczy Juturny. Bezcenne pamiątki po ukochanej patronce Inanny.

Zawartość kolejnego kosza w rękach strażników poleciała wprost w czeluść, wypełnioną nieprzeniknioną mgłą. Młoda Aghavni westchnęła cicho, niby to zastanawiając się, która para kolczyków najlepiej podkreśli jej oczy, lecz w rzeczywistości powstrzymywała w ten sposób narastającą wewnątrz chęć rozszlochania się.

Kiedy po dłuższej chwili żaden z gwardzistów nie powrócił na balkon, Ina uznała, że nadszedł jej czas. Odłożyła ametystowy naszyjnik z powrotem na aksamitną poduszeczkę, z której go wzięła, i z obojętną miną odeszła od straganu w akompaniamencie rozczarowanych pożegnań sprzedawcy. Ruszyła do pobliskiego parku na skarpie. Niewielu spacerowiczów udawało się w to miejsce, co było czarodziejce bardzo na rękę. Gdy podeszła na skraj przepaści schowany za gęstymi, kwiecistymi krzewami, rozejrzała się uważnie. "Czysto", pomyślała z ulgą. Wzięła mały rozbieg i rzuciła się prosto w przepaść.

Spadała swobodnie aż do momentu, gdy wleciała prosto w mleczne morze mgły. Wtedy zmaterializowała skrzydła i wyhamowała zabójczą prędkość. Przez złą widoczność szybowała powoli, lecz i tak nie raz była bliska zderzenia się z powykręcanym pniem drzewa lub skałami pobliskiego wzniesienia. Na szczęście jej lot nie trwał długo. Szybko udało jej się dolecieć do celu: podnóża Podniebnych Tarasów.

Mgła przy samej ziemi była zdecydowanie rzadsza i pozwalała zobaczyć o wiele dalej. Ina wylądowała z gracją na miękkim piasku. Spojrzała w górę w szaroburą biel rozciągającą się nad jej głową. Pierwszy raz w życiu była tak nisko na Notus.

Zamknęła oczy i wypuściła głośno powietrze, aby skupić rozbiegane myśli na zadaniu. Poprawiła dużą torbę zwisającą na jej ramieniu i ruszyła w stronę południowej ściany zbocza, gdzie powinny wylądować wszystkie wyrzucone rzeczy Juturny. Nie wiedziała, ile miała czasu, lecz z pewnością nie miała go dużo. Prędzej czy później, któryś ze strażników zleci na dół, aby spalić pozostałości po hańbie rodu Ruarinn.

Niedługo później zaczęła dostrzegać pierwsze ślady porzuconych pamiątek, statuetkę z wyobrażeniem Tennagorze, parę skórzanych, haftowanych trzewików i podręczne lusterko, w którym Ina przeglądała się często przed powrotem Evana do domu. W końcu dostrzegła w pełni grób ku pamięci Juturny. Wielki stos złożony z najbardziej osobistych rzeczy, po którym za niedługo miały pozostać jedynie proch i niesmak w umysłach mieszkańców Notus.

Nagle kątem oka Inanna dostrzegła jakiś ruch. Z przestrachem schowała się za najbliższym głazem, sądząc, że się spóźniła, że oto nadchodzą strażnicy Aivara, aby dokończyć swoje dzieło. Zebrała w sobie trochę odwagi i wyjrzała ukradkiem zza kryjówki. Wypuściła cicho powietrze, gdy ulga zalała jej ciało. Zamiast uzbrojonego szeregowego jej oczom ukazała się przygarbiona postać damy, sądząc po ubiorze należącej do którejś z wpływowych rodzin Notus.

Kobieta przemierzała wysypisko stworzone przez strażników, chwiejąc się na wyboistym podłożu. Ina w szoku uświadomiła sobie, że słyszy głośne pociąganie nosem i cichy płacz. Po uważniejszym przyjrzeniu się intruzce dostrzegła, że dama ściska w swoich rękach śnieżnobiały szal. Nie byle jaki szal, lecz jeden z ulubionych nakryć Juturny. Nosiła go każdej jesieni i zimy, gdy powietrze w Akash robiło się naprawdę mroźne. Aghavni westchnęła cicho, gdy uświadomiła sobie znaczenie widzianego obrazu. Oto stała przed nią jedna z przyjaciółek Juturny. Tak jak Ina nie odważyła się stanąć w jej obronie ani publicznie okazać swojego sprzeciwu, lecz tak jak Ina była teraz w żałobie, w odizolowanych objęciach wiecznej mgły, opłakując swoją stratę.

Kobieta z szalem podniosła z ziemi jeszcze parę drobiazgów, które ciężko było dostrzec Inannie, po czym zawinęła wszystko w biały materiał i zaczęła się oddalać, aby niedługo później zniknąć w mlecznej chmurze. Aghavni odczekała jeszcze chwilę, by mieć pewność, że kobieta nie rozmyśli się i nie wróci, po czym kilkoma susami podbiegła do stosu. Przycupnęła przy nim i zaczęła przedzierać się przez masę pamiątek po Juturnie, a każde z nich było dla Iny na wagę złota.

Gdy po niezliczonych wewnętrznych bitwach dziewczynie w końcu udało się wybrać parę przedmiotów, które chciała ze sobą zabrać, wzrok czarodziejki przykuł piękny, zdobiony tom. Podniosła go i wytrzepała z kurzu, który musiał się na nim uzbierać jeszcze w Podniebnych Tarasach. "Magia Powietrza: zaklęcia szeptane", przeczytała w głowie Ina. Zaintrygowana szybko przekartkowała księgę, a z każdą kolejną stroną jej zafascynowanie rosło. Cały tekst był zbiorem szczegółowych opisów i instrukcji pomocnych przy rzucaniu czarów. Dziewczyna pogładziła pożółkłe kartki. Miała w swoich rękach w zasadzie zakazaną wiedzę. Nie wolno jej było uczyć się zaklęć, już samo używanie przez Inę skrzydeł wzbudzało na dworze kontrowersję. Jednak kiedy trzymała w rękach opasłe tomiszcze, w dodatku należące do Juturny, w jej duszy cichy, lecz zdeterminowany, głos podburzał ją, aby złamać zasady i podążyć za nawołującą ją magią.

Młoda Aghavni nie potrzebowała dużo czasu na namysł. Zamknęła z głośnym klaśnięciem księgę i rzuciła się w ponowne, gorączkowe przeglądanie stosu w poszukiwaniu kolejnych zaklęć. Jeśli po Juturnie miało coś z nią pozostać, uznała, że powinny to być zakazane czary jej drugiej matki.

...

Hanguski prom sunął przez kosmiczną pustkę. Xusu siedział samotnie we wspólnym salonie przy grubej szybie, wpatrując się w tysiące gwiazd migoczących z odległości niewyobrażalnych dla zwykłych umysłów. Jego ręce drżały. Wbrew woli stale przypominał sobie, jak używał na Agronie swojej mocy. Swojego "daru" od Onasily. Zaklął pod nosem i zacisnął pięści.

Minęło dobre kilkanaście lat, od kiedy ostatni raz użył mocy absorbera. Sam nie do końca wierzył, że to się naprawdę wydarzyło. W końcu zarzekał się, że już nigdy jej nie użyje. Ta klątwa już raz kogoś zabiła i mogła zrobić to ponownie, a jednak, gdy Agrona leżała tam, a życie powoli wyciekało z niej strużkami lawy, nie mógł stać bezczynnie.

Lecz jedna rzecz przerażała go jeszcze bardziej niż ponowne użycie tej przeklętej umiejętności. Nie był pewien, czy postąpiłby tak samo, gdyby na tamtym pobojowisku umierałby ktoś inny. Wmawiał sobie, że bez znaczenia na okoliczności, ktokolwiek nie potrzebowałby pomocy, użyłby mocy. Prawie w to wierzył, ale gdzieś w środku cichy głos, śmiejący się z własnej naiwności, pokładał to wszystko w niepewność.

Przeczesał agresywnie włosy i zaczął przechadzać się po pomieszczeniu. Do tego musiał cały ten bałagan przekazać w jakiś dyplomatyczny sposób Zanzou. Sandar jasno dał mu do zrozumienia, że potrzebował smoków, ale jego starsza siostra nie pozwoli tak łatwo wciągnąć się w otwarty konflikt. Nie pomagał fakt, że on sam prawie posłał Lukyana na drugi świat. Na barkach ciążył mu balast politycznych potyczek, które rozgrywały się przed jego nosem od czasu, gdy był dzieckiem. Czuł się taki młody i niedoświadczony. W końcu miał dopiero 28 lat. W porównaniu z wiekami, jakie przeżywały elfy, był jedynie smarkaczem, a jednak od maleńkości Onasila zrzucała na niego wyzwania, którym mógłby nie podołać niejeden dorosły.

Z powrotem rzucił się na kanapę i oparł głowę o zagłówek. Zamknął oczy i westchnął ciężko. Jak łatwo mógł sobie wyobrazić, że był jedynie prostym elfem bez wygórowanych oczekiwań i przeznaczenia zesłanego od samej bogini do wypełnienia. Jednak ta wizja nie przyniosła upragnionej ulgi i ucieczki od kotłujących się myśli. Poszedł o krok dalej. Wyobraził sobie bezkresną pustkę, która obejmuje go swoimi przytulnymi, ciemnymi ramionami. Oczyma duszy widział, jak wszystko znika w niebycie, a on sam dryfuje w przepastnym, nieskończonym morzu niczego. Ciało Xusu rozluźniło się, a on sam westchnął z rozkoszą. Jakże łatwo byłoby się poddać. W końcu kiedyś już to zrobił...

...

Arete sztywna niczym struna klawesynu kroczyła przy Lukyanie korytarzami Marmurowego Pałacu. Za każdym razem, gdy widziała swojego ojca, czuła palące języki jego ognia na policzku. Od czasu wydarzeń w Wiecznym Źródle nie była w stanie spojrzeć mu w oczy. Bała się go. Nie widziała się dłużej jako jego córka, lecz marionetka, która w jego rękach nie miała żadnej sprawczości i autonomii.

Szli na spotkanie z Mertem Kaganem i Serkanem Savasem. Druga Księżniczka została wystrojona przez służki, jakby wybierała się właśnie na swój debiutancki bal. Kasztanowe włosy zostały upięte w fantazyjnego koka, twarz upudrowana, a rzęsy lekko przyciemnione. Całość dopełniała brzoskwiniowa suknia z bufiastymi rękawami i obficie wyeksponowanym dekoltem. Pokojówki Arete nie szczędziły jej komplementów, gdy przyglądały się z dumą swojemu dziełu. Zapewniały dziewczynę, że narzeczony, zostanie nią kompletnie oczarowany. Ku swojemu zdumieniu młoda czarodziejka bardzo na to liczyła. To była jedyna droga, która pozwoliłaby jej odzyskać chociaż namiastkę wolności.

Kiedy w końcu znaleźli się przy odpowiednim pokoju. Służący idący za imperatorem i jego córką wysunął się naprzód i z ukłonem otworzył drzwi. Lukyan wmaszerował bez wahania do środka, natomiast Arete zmówiła najpierw krótką modlitwę do Tennagorze, po czym z głośnym przełknięciem śliny weszła do pomieszczenia. W środku skupiła wzrok na swoich pantofelkach, zbyt zestresowana i onieśmielona, aby podnieść głowę. Zasiadła na fotelu obok ojca i wbiła oczy w ciemne, drewniane biurko.

— Mercie, Serkanie, dobrze was widzieć — odezwał się cesarz. — Arete, proszę, przywitaj się z panami.

Młoda księżniczka nabrała rozdygotanymi płucami powietrza. Miała wrażenie, że w każdej chwili może wybuchnąć płaczem niczym małe dziecko. Była boleśnie świadoma każdej mijającej sekundy. Przez chwilę wątpiła, że uda jej się w ogóle wykonać swój plan. Jej ręce zaczęły dygotać pod blatem biurka, a na plecach poczuła stróżkę potu. "Co ja sobie myślałam? Przecież to nie miało szans się udać", drwiła z samej siebie w myślach. Już zamierzała dać za wygraną swojej żałości i rozpłakać się nad swoim niesprawiedliwym losem, gdy w jej głowie rozbrzmiało donośnie jedno zdanie: "Dopóki nie nauczysz się samodzielności, nie pomożesz Agronie". Najwa Nagendra miała rację. Nie mogła się tak łatwo poddać i zostać kukiełką, z którą ojciec mógłby robić, co tylko zapragną. Nie mogła już zmienić faktu, że znalazła się w tej tragicznej sytuacji, ale mogła wpłynąć na to jak dalej się potoczy. W końcu miała siostrę, która potrzebowała jej pomocy.

Po długich sekundach przedłużającej się ciszy podniosła wzrok z blatu. Naprzeciwko niej z posępną miną siedział Serkan. Jego karmazynowe oczy przenikały księżniczkę niczym włócznia wbita prosto w serce. Arete od razu zapragnęła schować się do swojej skorupy i spuścić wzrok z powrotem na mebel, jednak użyła całej swojej siły woli, aby utrzymać kontakt wzrokowy z Enyonem. Następnie zebrała każdą nawet najmniejszą cząsteczkę determinacji, jaką posiadała, i przywołała na twarz najpiękniejszy uśmiech, na jaki było ją stać.

— Panie Kaganie, panie Savasie, jakże miło mi panów widzieć.

Serkan drgnął jakby ugodzony w pierś ostrzem. Wbił zdumiony wzrok w Drugą Księżniczkę, jednak po chwili jego karmazynowe tęczówki zalały się nowymi emocjami. Arete rozpoznała je jako wdzięczność i ekscytację, co posłało zimny dreszcz lęku i zwątpienia przez jej plecy.

— Księżniczko Arete, to spotkanie jest dla mnie zaszczytem.

Głos Enyona był nienaturalnie niski i obdarty z uczuć w kontraście do jego oczu. Młoda czarodziejka zadrżała nieznacznie, lecz nie opuściła wymuszonego uśmiechu. Bezceremonialne użycie jej imienia przez Savasa sprawiło, że zaczęło brakować jej odwagi. Widziała, że jej wysiłki przynosiły zamierzony efekt, jednak nie wiedziała, czy była gotowa na przyjęcie ich konsekwencji. Mimowolnie pomyślała o dalekim Enyo, odmiennych zwyczajach i samotności, jakie na nią czekały, jeśli podąży dalej tą drogą. Lecz jaki miała wybór? Nic na tym świecie nie mogłoby zmienić raz podjętej przez jej ojca decyzji.

Niepostrzeżenie odetchnęła głęboko. Choć bała się tego, co przyjdzie, na razie mogła cieszyć się ze swojego pierwszego sukcesu. Serkan wyglądał na zachwyconego jej urokiem. Pierwszy krok został wykonany. Arete upewniła się, że ma szansę owinąć sobie młodego wojownika wokół palca. Pozostawało pytanie, czy znajdzie w sobie tyle bezwzględności?

Rozmowa, jaka wywiązała się pomiędzy trzema mężczyznami, kompletnie omijała uszy księżniczki. Dziewczyna miała wrażenie, że otacza ją szczelna, szklana kula, odcinająca wszelkie bodźce, przez co zakręciło jej się w głowie. W jej umyśle nie mogła już uformować się ani jedna spójna myśl. Wszystkie swoje siły przeznaczała na sztuczne szczerzenie się niczym bezmyślna lalka.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro