Rozdział 27 - Matka część 2.
W Ligei szalała burza piaskowa. Tumany kurzu zasnuły niebo, przemieniając dzień w noc. Tętniące życiem miasto zamarło. Stragany, kolorowe dywany i baldachimy zniknęły z ulicy tak samo, jak tłumy ludzi, którzy teraz oczekiwali przejścia burzy w zaciszu kamiennych domów.
Mimo że zewnętrzne okiennice zostały zamknięte, szalejący dziko piasek potrafił prześlizgnąć się przez najmniejsze szpary i szczeliny, aby dostać się do budynków. W tym również do Dworu Szeptów. Z każdym podmuchem wiatru drobne ziarna przeciskały się przez drewniane skrzydła okiennicy, bezlitośnie przypominając Najwie, że jej najlepiej strzeżona forteca nie była nieprzenikniona. Została spenetrowana przez wroga.
Ktoś włamał się do Dworu, dotarł do jej komnat i wykorzystał jedną ze Żmij niczym kukłę, a mimo to jej zdrada nie została wyjawiona Lukyanowi. Świadomość tego trzymała ją każdej nocy za gardło, nie pozwalając zmrużyć oka. W kółko wertowała w głowie wszystkie nazwiska wpływowych mieszkańców Cesarstwa, jak i tych niepozornych, lecz umiejących pociągnąć za właściwe sznurki. Bezustannie analizowała każdy najmniejszy detal oraz patrzyła z daleka na całość układanki, próbując połączyć kropki i ustalić tożsamość szpiega imperatora. Na próżno.
Za każdym razem, gdy wydawało jej się, że w końcu rozgryzła zagadkę, jakiś element okazywał się nie pasować. Nie znała osoby, której opłacałoby się sabotować wysiłki Agrony i równocześnie ryzykować życiem, nie wydając zdrady Dworu Szeptów. Do tego sama nie wiedziała, czy charakterystyczne buty, jakie widziała we wspomnieniach Żmii, były cenną wskazówką, czy fałszywym tropem, który miał sprowadzić ją na manowce.
Kobieta rozciągnęła nogi na sofie i potarła mocno czoło. Dobiegający zza okna skowyt wiatru potęgował jej migrenę. Drzwi za plecami czarodziejki otworzyły się cichutko, wpuszczając do komnaty ledwie słyszalny brzdęk porcelany.
— Najwa, przyniosłem herbatę, tak jak chciałaś.
Nagendra nie odpowiedziała nic. Wystawiła jedynie rękę, na której chwilę później znalazła się filiżanka z ziołowym naparem. Jej mąż stanął nad nią niczym strach na wróble pośrodku pola i niepewnie wyczekiwał jej reakcji. Skinęła w kierunku sąsiedniego fotela, na którym mężczyzna sztywno zasiadł.
— Powiedz, Raz — zaczęła kobieta, popijając herbatę — gdybyś miał wybrać największego intryganta na dworze Ruarinna, kto by to był?
— Dlaczego? — Namiestnik spiął się jeszcze bardziej i bojaźliwie łypał na żonę. — Są jakieś problemy z Notusyjczykami?
— Po prostu odpowiedz.
Lodowaty ton żony zmusił Raza to ciężkiego przełknięcia śliny i pokornego skinięcia głową.
— Gdybym miał wybrać... Postawiłbym na Juturnę. Kiedy była młoda, mocno mieszała na dworach.
Najwa ledwie powstrzymała się od wywrócenia oczami. Nie liczyła, że Raz pomoże jej doznać nagłego olśnienia, więc jego odpowiedź przyniosła spodziewane rozczarowanie. Sama brała wcześniej Juturnę pod uwagę, jednak ta po narodzinach dwójki synów, schowała swoje pazurki i znalazła spełnienie w roli usłużnej żony Aivara. Nawet jeśli chciałaby powrócić do młodzieńczych intryg, nigdy nie zrobiłaby niczego, co mogłoby sprowadzić nawet najmniejsze niebezpieczeństwo na jej dzieci, a ukrywanie zdrady Najwy byłoby najpewniej wyrokiem śmierci dla całej rodziny.
— Zawsze robiła wszystko, żeby jak najlepiej ustawić swoich synów. Podobno jest mistrzynią usuwania z Podniebnych Tarasów niechcianych kandydatek na synowe. Słyszałem, że jej metody są bardzo wyszukane. — Raz tak skupił się na uargumentowaniu swojej odpowiedzi, że zapomniał o całym stresie ogarniającym go w obecności żony. — Jednak to, co ostatnio się wydarzyło, przerosło nawet ją. Nie była w stanie ochronić i Evandera, i siebie.
Najwa zatrzymała filiżankę w połowie drogi do ust. Wszystkie kropki ponownie ukazały się przed oczami jej umysłu, a w uszach w kółko rozbrzmiewało "ochronić Evandera". Do tej pory analizowała jedynie przypadek, w którym Juturna nigdy nie sprowadziłaby zagrożenia na swoje dzieci, kompletnie zapominając, że śmiertelne niebezpieczeństwo już nad nimi zawisło.
Evan został pojmany za wspólne spiskowanie z Agroną. Jak lepiej odkupić winy syna, niż przynosząc pod nogi Lukyana samą zdradziecką księżniczkę? Dlaczego więc nie wydała przed cesarzem Najwy? Bo wiedziała, że nawet jeśli uchroni syna przed wyrokiem, ten zawsze już będzie widziany jako wróg. Do rewolucji dojdzie prędzej czy później, a Evander już stanął po jej stronie. Żeby zwyciężyć z Cesarstwem, będą potrzebować Dworu Szeptów. Juturna nigdy nie planowała odzyskać syna, chciała jedynie pozwolić mu uciec.
Nagendra przystawiła filiżankę do ust i upiła łyczek naparu, równocześnie nie mogąc się powstrzymać od lisiego uśmiechu. Kawałeczek po kawałeczku układanka w końcu złożyła się w całość. W końcu wydedukowała tożsamość szpiega Lukyana, a do tego nie musiała już dłużej się o niego martwić. Zadziwiająco nawet Raz okazywał się przydatny od czasu do czasu.
Jedyne pytanie, jakie pozostało bez odpowiedzi to, jakich sztuczek Juturna użyła, aby dostać się do Dworu Szeptów. Najwa spojrzała na zegar. Zbliżało się południe. "Cóż, najwidoczniej zabierzesz tę wiedzę ze sobą do grobu", pomyślała z satysfakcją czarodziejka.
...
Inanna spojrzała na wielki zegar, zawieszony na środku auli. Trzy pierścienie poruszające się wokół kryształu swoim ułożeniem zwiastowały zbliżające się południe. "Pierwsza Notus, miej naszą panią w swojej opiece", pomyślała po raz kolejny dziewczyna. Sala tronowa Podniebnych Tarasów, w której się znajdowała, była wypełniona przedstawicielami notusyjskich rodów. Wszyscy przywdziani w jasne, zwiewne szaty oczekiwali w milczeniu na swego rodzaju rytuał oczyszczenia ich ludu ze zdrady i hańby, publiczną egzekucję Juturny Ruarinn.
Ina oddychała z trudem, przez co wydawała się nienaturalnie spięta i sztywna. Jednak dzięki temu idealnie wpasowywała się w otaczający ją tłum przesadnie poważnych dam dworu. Ta cała sytuacja wydawała jej się przerażającym koszmarem, z którego zaraz się obudzi. Jeszcze kilka miesięcy temu wszystko było idealnie. Szczęśliwie spędzała dni z Juturną niczym matka i córka. Evan skończył akademię i wrócił do domu. Wyobrażała sobie, że zaraz zaczną razem planować przyszłość. To prawda, kochał Agronę, ale nie był też głupcem. Wiedział o prawie czystości planet. Ina wierzyła, że godnie zastąpi Pierwszą Księżniczkę w sercu przyjaciela, nawet jeśli nie w stu procentach. Wierzyła, że mogą być razem szczęśliwi. Jednak los postanowił obrócić jej perfekcyjny świat w pył. Nie była pewna, czy jeszcze istniała przyszłość, której mogłaby wyczekiwać.
Dziewczyna spojrzała na zegar. Pozostała jedynie minuta do południa.
Huk drzewców o kamienną podłogę zaanonsował przybycie namiestnika. Zebrany tłum obrócił się w stronę wejścia. Całe zastępy głów otulonych złotymi lokami skłoniły się z szacunkiem. Aivar wmaszerował dynamicznym krokiem do komnaty. Nie rozglądał się po swoim ludzie, jak często lubił robić podczas zgromadzeń. Wpatrywał się pusto w podwyższenie na końcu sali, gdzie tkwiły dwa kamienne trony. Zimne jak wicher na szczytach gór.
Kilka kroków za Ruarinnem szła Juturna, za jej plecami para strażników. Żona namiestnika miała na sobie jedynie luźną, białą suknię, pozbawioną wszelkich zdobień i haftów, a jej rozpuszczone blond włosy ciągnęły się aż do samych bioder. Ręce trzymała złożone na wysokości talii z typową dla siebie gracją. Na przekór okolicznościom jej twarz emanowała spokojem i życzliwością. Ktoś kompletnie nieobyty w tradycjach Podniebnych Tarasów mógłby przypuszczać, że kobieta zamiast na pewną śmierć zmierzała właśnie na swoją koronację.
Na sali panowała atmosfera przerażającej wręcz powagi. Dziesiątki par szmaragdowych i błękitnych oczu niczym jeden organizm wnikliwie obserwowały, jak ich zhańbiona pani zmierza na kamienne podwyższenie. Oblicza dworzan okazywały jedynie pogardę i odrazę, lecz mimo tego wśród tłumu dało się wyczuć coś kontrowersyjnego, do czego nikt ze zgromadzonych by się nie przyznał. Smutek i wahanie. Inanna mogłaby przysiąc na samą Tennagorze, że tuż za swoimi plecami usłyszała głośne, nerwowe przełknięcie śliny. Nie odważyła się odwrócić, by zobaczyć, kto pozwolił sobie na takie okazanie słabości.
Para małżonków dotarła do kamiennych tronów, a podkreśliło to kolejne głośne uderzenie drzewców o podłogę. Aivar obrócił się w stronę tłumu. Bez cienia emocji zmierzył lodowatym wzrokiem żonę. Ina widziała jedynie część twarzy swojej patronki, gdy ta zadarła głowę, by spojrzeć w oczy swojego ukochanego. Dostrzegła jak usta kobiety się poruszają, jednak pomimo niczym niezmąconej ciszy żadne słowa do niej nie dotarły. Twarz namiestnika zdradziła, że te musiały nim mocno wstrząsnąć. Ostre rysy mężczyzny stężały jeszcze bardziej, szczęka zacisnęła się, a źrenice rozszerzyły. Bez żadnej odpowiedzi sztywnym ruchem głowy nakazał kobiecie odwrócić się. Juturna zajęła miejsce przy samej krawędzi podwyższenia i z delikatnym uśmiechem obiegła wzrokiem całą komnatę, tuż za jej plecami stanął Aivar.
— Synowie i córki Notus — głos namiestnika przeciął ciszę niczym miecz — w życiu każdego z nas przychodzi czas na oczyszczenie i odnowienie. Każde zło niesie ze sobą cenę. Choć porywisty wicher rani naszą twarz i rzuca nas na kolana, równocześnie obmywa nas z pyłu plugastwa. Lecz są rzeczy, których nie oczyści nawet huragan! Naszą hańbę zmyje jedynie krew!
— NASZĄ HAŃBĘ ZMYJE JEDYNIE KREW!
Niczym echo wszyscy zebrani powtórzyli ostatnie zdanie Aivara. Głos Inanny znalazł się w tym chórze, przez co jej serce ścisnęła prawdziwa trwoga. Ten wyrok, który bez zawahania wygłosiła wraz z innymi, sprawił, że poczuła się, jakby to ona osobiście stała się katem swojej przybranej matki. Przyznała im rację. Zabiła Juturnę.
— Juturno Ruarinn — kontynuował Aivar — usłyszmy twoje ostatnie słowa.
Kobieta jeszcze raz obiegła wzrokiem całą salę, tak jakby chciała wyryć w pamięci twarze wszystkich swoich braci i sióstr. Gdy jej oczy spoczęły na Inie, wypłynęła z nim miłość tak wielka i gorąca jak słońce, wiszące właśnie w zenicie. Ostatecznie utkwiła spojrzenie w zatrzaśniętych drzwiach komnaty. Powietrze wokół niej poruszyło się. Nieśmiało i niepewnie. Srebrne nitki mocy zatańczyły wokół ramion czarodziejki, wplotły się w długie, rozpuszczone włosy. Twarz Juturny napięła się w skupieniu, jej oddech stał się płytszy, a po chwili z jej pleców wystrzeliła para cudownych, eterycznych skrzydeł.
Inanna nie była w stanie powstrzymać cichego westchnienia zachwytu. Ciepłe, migoczące barwy emanujące z poszczególnych piór otoczyły postać kobiety, nadając jej boskiego wyglądu. Rozciągnięte na pełną szerokość skrzydła całkowicie zasłoniły widok na kamienne trony. Hipnotyzowały swoim nieskazitelnym pięknem. Większość zgromadzonych po raz pierwszy widziała panią Podniebnych Tarasów prezentującą swoją moc.
Juturna uniosła wysoko głowę, pokazując, że z jej duszy nie ubył nawet kawałeczek dumy, jaką mogła się poszczycić. Nie bała się tego, co miało nadejść.
— Niech żyje wolne Cesarstwo! — wykrzyknęła niezachwianym głosem pełnym determinacji.
Za jej plecami Aivar przypominał rozszalały sztorm, gotowy wysłać nieszczęsnych marynarzy prosto w objęcia śmierci. Złość wymalowana na jego twarzy wydawała się nie mieć granic. Kompletnie ignorując porządek rytuału, mężczyzna postanowił przejść do meritum. Uniósł rękę na wysokości szyi żony i wziął zamach. Oczy Inanny wystrzeliły do góry prosto na gwieździste sklepienie komnaty. Dziewczyna ścisnęła drżące dłonie, z całych sił próbując skupić się na sufitowych malowidłach. Ogromne obłoki, uskrzydlone postacie i Jasnobłyski. Przeraźliwy świst wdarł się do jej uszu. Poczuła na policzku pęd powietrza. Kilka kropel krwi uniosło się wysoko, wdarły się w jej pole widzenia. Zaszczypały ją oczy. Zamrugała, a potem usłyszała głuche uderzenie o podłogę. Dźwięk, którego nie zapomni do końca swoich dni.
...
Kamyki zgrzytały nieprzyjemnie pod butami Agrony, gdy szła żwirową drogą w stronę lądowiska Czarnej Twierdzy. Sandar zostawił jej na głowie całą masę spraw, samemu udając się na Taranisa. Choć postanowiła na razie zająć się jedynie problemami o najwyższym priorytecie, zabrało jej to zdecydowanie więcej czasu, niż przypuszczała.
W końcu dotarła do hanguskiego promu. Na zewnątrz krzątało się jedynie kilku elfów, wnosząc na pokład ostatnie bagaże oraz kończąc rutynowy obchód pojazdu. Na jej widok załoga skinęła z szacunkiem głowami, po czym powróciła do wykonywanych obowiązków. Poza nimi w zasięgu wzroku nie było nikogo.
"Czyżbym się spóźniła?", pomyślała z żalem Agrona. Przez dłuższą chwilę stała i wpatrywała się w idealnie gładką, metalową powierzchnię statku. Nie mogła się zdecydować, czy powinna wejść na pokład i należycie się pożegnać, czy uznać swoją przegraną i pozwolić Hangunom w spokoju odlecieć. Po krótkiej walce przeciwko samej sobie uciszyła protestującą w jej głowie dumę i zrobiła krok w stronę trapu. W tym samym czasie o framugę wejścia na statek oparła się dobrze jej znana postać smukłego elfa.
— Czymże zasłużyłem sobie, iż Wasza Wysokość osobiście przyszła mnie pożegnać?
Agrona zadarła głowę, aby spojrzeć prosto w oczy księcia. W nagłym przypływie irytacji założyła ramiona piersi i rozciągnęła usta w złośliwym uśmiechu, bliźniaczo podobnym do tego goszczącego na twarzy elfa. Coraz lepiej potrafiła go naśladować.
— Przyszłam upewnić się, że na pewno będziesz na pokładzie podczas startu, żebym w końcu mogła skorzystać chociaż z chwili spokoju.
Xusu roześmiał się głośno, po czym w kilku długich krokach zszedł z trapu i znalazł się tuż przy królowej. Nachylił się do jej ucha, rozglądając się w teatralny sposób.
— Rozgryzłaś mnie — wyszeptał. — Miałem nadzieję podstawić na moje miejsce małą zirzi. Na statku chyba nikt by się nie zorientował, co nie?
Elf odsunął się i mrugnął do Agrony. Ta mimowolnie uśmiechnęła się ciepło do przyjaciela.
— Sądzę, że twój plan nie miał wad. Przykro mi, że musiałam go zniweczyć.
Obydwoje zaśmiali się krótko.
— Tak naprawdę to przepraszam, że przychodzę dopiero teraz — podjęła królowa. — I do tego tylko ja. Z Draganą nie da się aktualnie podjąć żadnej rozmowy, Sandar wyjechał na...
— Zirzi! — przerwał jej Hangun. — Naprawdę nie masz się czym przejmować. Wiesz, ile razy wylatywałem do domu, a Sandar przez kolejne parę dni myślał, że jestem dalej na Lugos? Albo w drugą stronę! Kompletnie o mnie zapominał i był niesamowicie zdziwiony, gdy spotykał mnie w Twierdzy? Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się, że ktokolwiek przyjdzie mnie pożegnać. Jednak — oczy mężczyzna złagodniały, a uśmiech przestał być złośliwy — muszę przyznać, cieszę się z tej niespodzianki.
Nie będąc przyzwyczajoną do życzliwości Xusu, Agrona uciekła wzrokiem na żwirowe podłoże.
— Tak naprawdę jest jeszcze jeden powód, dla którego tu przyszłam — powiedziała. — Chciałam ci po raz kolejny podziękować za uratowanie mi życia.
Uniosła wzrok na włosy elfa. Choć ich kolor stopniowo tracił na intensywności, wciąż był wyraźnie czerwony.
— Dziękuję. — Spojrzała głęboko w oczy księcia. — Nigdy, przenigdy ci tego nie zapomnę.
Uśmiech Xusu zmienił się po raz kolejny. Hangun widocznie cieszył się z tego, że mógł pomóc przyjaciółce. Jednak za czernią jego oczu czaił się nieodgadniony smutek.
— Nie masz mi za co dziękować, zirzi. Pomoc drugiej istocie to powinność każdego z nas.
Zanim królowa zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, jeden z elfów podszedł do rozmawiającej pary, skłonił się delikatnie i powiedział:
— Elre, allast orto kyrtli.
— Ksova efe — odpowiedział książe, potakując głową. — Musimy ruszać, zirzi — zwrócił się do Agrony. — Wyczekuj naszego powrotu. Będę miał ci do przedstawienia kogoś wyjątkowego.
Elf obdarzył czarodziejkę jednym ze swoich typowych uśmiechów. W pewnym momencie drgnął, jakby chciał ją uściskać, jednak zamiast tego niezręcznie przeczesał palcami włosy.
— Do zobaczenia — powiedział i ruszył do wejścia na statek.
— Do zobaczenia — odparła już do jego pleców Agrona.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro