Rozdział 27 - Matka część 1.
Najpierw zauważyła ogromne cienie pod jego oczami. Zwykle perłowa skóra przybrała niezdrowy szary odcień. Wszystko w jego ciele krzyczało, że już dawno przekroczył swoje granice. Jednak mimo tego widok Sandara sprawił, że przyjemne ciepło szczelnie otuliło serce Agrony. Zanim go nie zobaczyłam, sama nie była świadoma, jak bardzo za nim tęskniła i jak bardzo potrzebowała jego kojącego dotyku. Miała wrażenie, że od ich ostatniego spotkania minęły całe miesiące, gdy w rzeczywistości było to zaledwie kilka dni. W tamtej chwili najbardziej na świecie pragnęła zatopić się w jego ramionach i pozwolić opaść wszystkim emocjom, jakie się w niej nagromadziły. Chciała przez chwilę po prostu z nim pobyć i nic więcej. Dopiero później może skusi się na coś więcej...
Niestety plany królowej musiały poczekać. Najściślejszy krąg pary władców zebrał się w sali narad Czarnej Twierdzy. Sandar opanował sytuację w kraju i po setkach spotkań z generałami, ministrami i całą rzeszą innych urzędników stwierdził, że udało mu się przygotować na wystarczającą liczbę potencjalnych ataków, aby pozwolić sobie na chwilę wytchnienia i naradzenie się ze swoimi przyjaciółmi.
Omiótł zmęczonym wzrokiem salę. Po jego prawej Caden bezustannie przekładał kartki pokaźnego stosu dokumentów. Nie chciał ominąć spotkania, dlatego zabrał ze sobą niekończącą się listę nagłych, pilnych i niezwykle pilnych spraw ze sobą, choć cienie pod jego błękitnymi oczami były równie ciemne co Sandara. Obok niego Dragana roztaczała typową dla siebie aurę blichtru i ekstrawagancji, obcesowo eksponując znacznie za dużo swojego w pełni zaleczonego ciała. Naprzeciwko niej osunięty na krześle Xusu oddawał się niesamowicie fascynującej rozrywce, jaką było dmuchanie w kosmyk włosów stale opadających na jego nos. Dalej niczym wrośnięta w drewniany fotel Aiday wpatrywała się pustym wzrokiem w ścianę przed sobą, do złudzenia przypominając element wystroju wnętrza.
Na samym końcu Sandar przeniósł wzrok na przeciwległy kraniec stołu. Siedząca przy nim Agrona spoglądała na niego wzrokiem tak czułym i pełnym miłości, że przez ciało króla przeszła błoga fala ulgi. Żałował, że nie mógł przy niej trwać, gdy była nieprzytomna. Szczerze chciał się nią zajmować i jej doglądać. Jednak Evercore potrzebowało go bardziej. Jego państwo i ludzie, których obiecał chronić, spuścizna po jego rodzicach i jedyna rzecz, która określała, kim był. Jego obowiązek.
Romantyczne uczucia Silverblaze'a zostały szybko wciśnięte w zakamarki jego umysłu i przykryte welonem smolistej ciemności. To nie był czas na emocjonalne rozterki, pobożne życzenia, a przede wszystkim nie na odpoczynek. Każdy z obecnych w sali miał odpowiedzialność na swoich barkach, a Sandar obiecał sobie, że dopilnuje, by wszyscy się z niej wywiązali.
— Przyjaciele, niezwykłe się cieszę, że mogę dzisiaj was wszystkich tutaj zobaczyć — rozpoczął nieco pompatycznie król, przez co Dragana i Xusu skrzywili się synchronicznie. — Odparliśmy atak wroga i zabezpieczyliśmy granice. Evercore może na razie spać spokojnie. — Zamilkł na chwilę i rozejrzał się poważnym wzrokiem do sali, przyglądając się wyrazom ulgi na twarzach towarzyszy. — Jednak nie mogę tego samego powiedzieć o Argusie. Udało mi się nawiązać kontakt z Najwą. Przekazała mi, że Bolat Gauhar wypowiedział lojalność Cesarstwu. Chyba nie muszę wam tłumaczyć, co w związku z tym planuje Lukyan.
Atmosfera w pokoju zgęstniała. Wszyscy zgromadzeni byli w pełni świadomi, jakie konsekwencje czekają tych, którzy sprzeciwią się imperium. Każdy z nich odczuł je inaczej na własnej skórze.
— Obiecałem pomóc Bolatowi.
Caden zastygł nad swoimi papierami i wybałuszył oczy. Natomiast na twarzach pozostałych po pierwszej fali zaskoczenia pojawiły się ekscytacja i duma.
— Argus jest nam niezbędny w wojnie przeciwko Cesarstwu — kontynuował Sandar. — Nie możemy sobie pozwolić, aby wpadł w ręce Lukyana. Poza tym czas podchodów i intryg się skończył, a wraz z tym nie mam zamiaru godzić się na kolejne poświęcenia. Będziemy walczyć o każdego sojusznika, jakby był naszym ostatnim.
Król spojrzał prosto w oczy Agrony i znalazł w nich wszystko, o co mógł kiedykolwiek prosić bogów. Duma i miłość wylewające się z błękitnych tęczówek były niczym wrota do raju, a promienny uśmiech, który rozkwitł na twarzy dziewczyny, sprawił, że całe zmęczenie opuściło ciało Silverblaze'a.
— Wydałem już polecenie, by rozpocząć niezbędne przygotowania. Jeszcze dziś zostaną wysłane wiadomości na Ningul i Tanith.
— Prosisz krewców o pomoc? — Dragana poderwała się lekko z miejsca, ewidentnie zaskoczona decyzją Sandara.
— Giada od dawna deklarowała pomoc w rewolucji. Mam nadzieję, że dotrzyma danego słowa.
Teleporterka oparła się z powrotem o krzesło, ale na jej twarzy pozostał grymas niepewności.
— Mimo wsparcia od płomietów i krewców— mówił dalej król — nie będziemy w stanie realnie pomóc Bolatowi bez odpowiednich zasobów. Droga na Argusa jest daleka. Nasze statki pomieszczą może połowę przewidywanych żołnierzy, a nawet jeśli mielibyśmy ich wystarczająco, są zbyt powolne, by dotrzeć z odsieczą na czas. Dlatego... — Sandar odwrócił się w stronę elfickiego księcia — Xusu, muszę prosić cię, abyś wpłynął na zdanie Zanzou. Potrzebujemy każdej pomocy, jakiej możecie nam udzielić. Każdej.
Hangun przyjrzał się uważnie przyjacielowi. Jego kocie oczy były poważne jak jeszcze nigdy.
— Zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby ją przekonać — obiecał elf, skinąwszy głową.
Namacalna ulga spłynęła na twarz Silverblaze'a. Schylił lekko czoło w ramach podziękowania dla przyjaciela, po czym zwrócił swoją uwagę z powrotem na zebranych.
— Kolejna rzecz, jaką chciałem z wami omówić, to nasz najnowszy nabytek, o jakim doszły mnie słuchy. Aiday.
Sandar skierował wzrok na Argusyjkę. Choć dziewczyna nawet nie drgnęła w swojej kamiennej pozie, zaciśnięta mocno szczęka zdradzała jej wewnętrzne zdenerwowanie.
— Dlaczego nie zdradziłaś nam wcześniej, że jesteś Uleczą?
— U-uleczą?! — Ledwie słyszalne westchnienie szoku wyrwało się z gardła Agrony, gdy w zachwycie nachyliła się w stronę dziewczyny.
W pokoju zapadła napięta cisza. Serik powolnym ruchem przeniosła wbity w ścianę wzrok na Draganę. Jednak zaciśnięte usta nie rozluźniły się, a oczy pozostały pozbawione wyrazu.
— Aiday! — warknął ostrym tonem Sandar.
— Pani Zarina zabroniła.
Zirytowany król prychnął.
— Zarina nie ma już nad tobą władzy. Najwa również. Zaopiekowaliśmy się tobą, przyjęliśmy do naszego domu. Chyba możemy oczekiwać od ciebie szczerości?
Mijały długie niczym nieskończoność sekundy. Aiday uparcie tkwiła w jednej pozycji, odmawiając spojrzenia na Silverblaze'a. Ślepo wpatrywała się w fioletowe tęczówki swojej przyjaciółki. Drżące i spocone dłonie schowała głębiej pod stołem i mocno ścisnęła.
— Czy ty w ogóle masz pojęcie, jak cenne są twoje umiejętności?! — Król doprowadzony na skraj cierpliwości grzmotną ręką w blat, podrywając w powietrze część dokumentów Cadena.
— Sandar! — syknęła Dragana. — Kontroluj się!
Gdy zbesztany czarodziej nabierał wściekle powietrza, zdezorientowany Xusu wtrącił kompletnie niewzruszonym tonem:
— O co właściwie tyle krzyku? Myślałem, że czarodzieje mają uzdrowicieli na pęczki. Co jest takiego niesamowitego w tej... Luleczy? Ulaczy?
Elf ściągnął brwi i przeniósł skonfundowany wzrok na Agronę, prosząc ją bezgłośnie o pomoc przy nowym i nieznanym słowie.
— Uleczy — poprawiła go królowa. — Cóż, różnica polega na tym, że zwykli medycy używają swojej mocy, by aktywować uzdrawiającą energię naturalnie skumulowaną w kryształach, ziołach lub kadzidłach. Natomiast magia Uleczy sama w sobie jest uzdrawiająca. Tak jak ja panuję nad płomieniami, a Sandar nad cieniami, tak Ulecze władają czystą siłą życia. To niezwykle rzadki dar, którego możliwości zakrawają na cuda.
— Hmnn — Xusu pokiwał ze zrozumieniem głową. — Nic dziwnego, że Zarina chciała to ukryć.
— Tak — odwarknął Sandar — absolutnie mnie to nie dziwi. Dziwi mnie natomiast fakt, że po tym, co zrobiliśmy dla Aiday, nie znalazła w sobie wystarczająco dużo wdzięczności, by o tym powiedzieć.
Dragana poderwała się z miejsca, wściekle mierząc wzrokiem króla.
— Posuwasz się za daleko!
— Powiedz to rodzinom poległych Taraninów, których mogła uratować, gdyby tylko chciała. Zobaczymy co...
Silverblaze urwał nagle swoją wypowiedź. Jakiś harmider za drzwiami przykuł jego uwagę. Po chwili oczekiwania coraz wyraźniej można było usłyszeć ciężkie kroki, jak i wzburzone głosy.
— Nie pozwolę się tak traktować! Jestem najbliższym przyjacielem Agrony, a nie jakimś więźniem!
— Jeśli natychmiast się nie zatrzymasz, będę zmuszony użyć siły!
— Jestem tutaj, żeby wam pomóc, do cholery! I zrobię to, nie zważając na to, co ten nadęty bufon sobie myśli!
— Stój! Natychmiast stój!
Kroki przerodziły się w głośne tupanie, a po chwili drzwi sali stanęły otworem. Oczom zgromadzonych ukazała się pokaźna sylwetka Evandera. Na jego twarzy gościło wzburzenie, które próbował zamaskować wyniosłą obojętnością, jednak z marnym skutkiem. Choć prawe ramię Notusyjczyka szarpała osoba schowana za jego plecami, chłopak stał prosto i pewnie. Podniósł wolną dłoń i wycelował palcem w Sandara, prowokując cienie w pokoju do zgęstnienia.
— Wysłuchasz mnie, czy ci się to podoba, czy nie — oznajmił twardo.
Po jego słowach rozległ się cichy syk błyskawicy. Szybciej, niż ktokolwiek mógł zarejestrować, Raiden wysunął się przed Evandera i odgrodził go od króla. Zgiął się wpół, z rozpędu prawie uderzając czołem w kolana.
— Wasza Wysokość, proszę wybaczyć! Tłumaczyłem mu, że trwa ważna narada, której nie można przerywać, jednak nie chciał mnie słuchać.
— Narada, na której powinienem być od samego początku — prychnął Ruarinn.
Sandar zmrużył oczy. Notusyjczyk nie doczekał się od króla żadnej natychmiastowej reakcji, był przez niego jedyne wnikliwie skanowany wzrokiem. W międzyczasie Agrona podniosła się ze swojego miejsca. Dotknęła delikatnie ramienia Raidena, dając mu znak, żeby się wyprostował.
— Nie przejmuj się. Nic się nie stało — powiedziała z delikatnym uśmiechem, po czym zwróciła się ku swojemu przyjacielowi z dzieciństwa. — Evan, prosiłam cię o wyrozumiałość. Przecież doskonale wiesz, jaka jest sytuacja.
— Tak. Świetnie zdaje sobie z niej sprawę. Właśnie dlatego tu jestem. Potrzebujecie mnie w nadchodzącej wojnie.
Silverblaze zaśmiał się nisko i groźnie.
— Otóż jest dokładnie na odwrót — powiedział lodowatym tonem. — Jesteś nam kompletnie zbędny. To ty potrzebujesz nas. Twoją jedyną alternatywą jest zatęchły loch Lukyana.
Ognista czarodziejka odwróciła się do męża z wyrzutem na twarzy. Miała za złe ukochanemu, że dążył do eskalacji konfliktu, zamiast go załagodzić, jednak nie mogła zaprzeczyć jego słowom. Poza Evercore Evan nie miał, gdzie się podziać.
— Kogo próbujesz oszukać, Aleksandarze? — odparł z pozoru stoickim tonem Notusyjczyk. Błyszcząca w jego zielonych oczach determinacja niemal całkowicie zamaskowała urażone ego. — Nie jestem salonowym lalusiem. Byłem wychowany jako żołnierz. Doskonale wiem, kto wygrywa wojny. Nie tysiące szarych żołnierzy, idących na bezsensowną rzeź, tylko czarodzieje tacy jak ty, Agrona i ja. Zaledwie procent, który włada mocą nieosiągalną dla reszty. Każdy z nas jest na wagę złota.
— Absolutnie się z tobą zgadzam. — Silverblaze uśmiechnął się krzywo. — Jednak zapominasz o jednym. Mam po swojej stronie armię elfów, krewców i płomietów, do tego wśród moich ludzi nie brakuje potężnych czarodziejów. Naprawdę sądzę, że poradzę sobie bez pomocy cesarskiego królewiątka.
Ruarinn wydął policzek językiem. Wszyscy wyraźnie widzieli, jak słowa króla ugodziły jego dumę. Mimo tego chłopak nadzwyczajnie dobrze powstrzymywał swój temperament i nie ustawał w wysiłkach dotarcia do Sandara.
— To prawda — przyznał. — Masz potężną armię. Jednak ja posiadam coś niepowtarzalnego. Coś, czego nie jesteś w stanie niczym zastąpić.
— I cóż to takiego? — zapytał z powątpiewaniem w głosie mroczny czarodziej.
Evan włożył dłoń do kieszeni swojego płaszcza. Zacisnął na czymś mocno rękę. Przez ułamek sekundy zawahał się, lecz chwilę po tym szybko wyciągnął z fałd ubrania małe, czarne pudełeczko i uniósł je tak, by każdy ze zgromadzonych mógł je zobaczyć. Na widok nieznanego przedmiotu Sandar zmarszczył brwi, a jego ręka drgnęła w kierunku Agrony, jakby chciał ją zabrać z zasięgu Notusyjczyka.
— Artefakt tak potężny, że Lukyan w obawie przed jego mocą kazał go ukryć na drugim końcu galaktyki — oznajmił Evan i uchylił obsydianowe wieko.
W środku pudełeczka na aksamitnej poduszeczce spoczywała kryształowa kulka niewielkich rozmiarów. Unoszące się w jej wnętrzu fioletowe drobiny leniwie formowały się w miniaturowe wiry. Całość pulsowała rytmicznie słabym, delikatnym światłem, do złudzenia przypominającym oddech. Wbrew słowom chłopaka artefakt nie emanował potęgą, a wręcz niezrozumiale wydawał się przepełniony żałością i bólem.
Nagle podmuch wzburzonej energii wypełnił pokój. Evander nie zdążył nawet drgnąć, gdy Dragana w jednej chwili teleportowała się ze swojego miejsca prosto przed jego twarz, rozpylając wokół siebie chmurę fioletowych, migotliwych drobin. Chwyciła Notusyjczyka za nadgarstek z siłą zdolną łamać kości. Chłopak syknął głośno z zaskoczenia i bólu. Próbował cofnąć się o krok, lecz stalowy uścisk czarodziejki nie pozwolił mu się ruszyć.
Hashem wpatrywała się w niego z furią balansującą na krawędzi szaleństwa. Jej zwykle wyluzowana i pogodna aura, zmieniła się nie do poznania. Silna, pewna siebie kobieta ustąpiła miejsca wizerunkowi małej, zagubionej dziewczynki, pozostawionej samej sobie w nieznanym, wrogim świecie. Jedynie wściekle żarzący się fiolet w jej oczach przypominał wszystkim, że wciąż była Pierwszą Czarodziejką Dworu.
— Jak ją znalazłeś?! Gdzie była?! — wykrzyczała łamiącym się głosem.
Zaskoczony Evander przez chwilę kompletnie zaniemówił. Nie rozumiał nagłego ataku czarodziejki, a jego cierpliwość i samoopanowanie powoli się wyczerpywały. Jednak drżenie dłoni ściskającej jego nadgarstek uświadomiło go, że cała ta frustracja i złość nie była wycelowana w niego. Po prostu to jemu trafiła się rola przypadkowego głupca, który otworzył butlę pełną buzujących od lat emocji.
— Dobre dwadzieścia lat temu Lukyan kazał ukryć artefakt na jednej z najdalszych znanych nam dzikich planet — tłumaczył najspokojniej, jak potrafił, Ruarinn. — Ja zostałem przydzielony do misji, której zadaniem było jego odnalezienie. Zamiast oddać go Cesarstwu, postawiłem zachować go dla siebie. Ty... Ty wiesz, co to jest?
Dragana przeniosła wzrok na migoczącą kulkę. Rozdygotaną dłonią powoli, powolutku dotknęła gładkiej powierzchni, a następnie, tak jakby miała przed sobą najświętszy skarb zesłany przez samą Tennagorze, podniosła błyskotkę z poduszeczki. Evan jedynie przyglądał się mozaice emocji na twarzy Hashem, nie próbując w żaden sposób jej powstrzymać.
— Dragana... — Choć Sandar prawie szeptał, jego głos przypominał huk gromu pośrodku martwej ciszy, jaka zapanowała w sali. — Czy... Czy to...
Król nie skończył swojego pytania. Nie mógł wykrztusić ze ściśniętego gardła kolejnego słowa, gdy patrzył, jak jego przyjaciółka, coraz mocniej drżąc i przygarbiając się, umieszcza kulkę w koszyczku ze swoich dłoni, po czym przytula ją do piersi. Kryształek w odpowiedzi na dotyk kobiety wydawał się rozbłysnąć mocniejszym i intensywniejszym światełkiem.
W następnej chwili Dragana pękła. Brzydki, zawodzący szloch wyrwał się z jej piersi, gdy z hukiem opadła na kolana. Widok kompletnie rozbitej mistrzyni zszokował Raidena do tego stopnia, że nawet nie próbował jej łapać. Ogromnie łzy spływały po policzkach teleporterki. Pochyliła nisko głowę, by gęste włosy zasłoniły jej czerwoną i zasmarkaną twarz przed wzrokiem zgromadzonych.
— To nie jest żaden kurewski artefakt! — wyjęczała. — To jest moja mama! Moja mamusia!
Obezwładniająca fala smutku, żalu i złości całkowicie zalała głowę Dragany, odcinając ją od rzeczywistości. Ledwie rejestrowała obejmujące ją ramiona i ciche, miękkie słowa szeptane jej do ucha. Nie wiedziała nawet, do kogo należały. Mogła jedynie myśleć, o matczynej miłości, z której okradziono ją przed laty, i okrutnym losie, na jaki skazano jej rodzicielkę. Obdarta z ciała i zamknięta w obsydianowym pudełku, gdzie nie mogła się zregenerować, egzystowała przez lata w pustce. Pozostawiona sama sobie. Draganie wydawało się to tak straszne i nieludzkie, że przez chwilę nie mogła nawet złapać oddechu. Jak miała o cokolwiek walczyć, skoro jej bliskich spotykały takie rzeczy?
Teleporterka tkwiła w burzy emocji, jaka nią zawładnęła. Łzy wydawały się nie mieć końca, a drżące ręce bolały od ściskania kryształowej kulki. Kiedy Dragana sądziła, że jej serce za chwilę pęknie z żalu, jedna myśl przestrzeliła jej umysł, doprowadzając ją do porządku. Odzyskała mamę. Po tylu latach poszukiwań w końcu były razem, bezpieczne. Nie była już zagubioną nastolatką. Miała siłę i determinację, by obronić swoich bliskich i to właśnie zamierzała zrobić.
Szybkim ruchem otarła twarz, by pozbyć się większości łez i smarków. Poderwała głowę i dźwignęła się na nogi. Jej oczy błyszczały najintensywniejszym fioletem w galaktyce. Chwyciła Evandera za rękę i spojrzała na niego wzrokiem niedopuszczającym sprzeciwu.
— Opowiesz mi wszystko, co wiesz! — zarządziła, po czym zaczęła wyciągać chłopaka z pokoju. — Caden, Aiday! Idziecie ze mną! Musimy jak najszybciej pojechać do Daviny!
Wywołani szybko poderwali się ze swoich miejsc i popędzili za czarodziejką, której kroki niosły się już po kamiennym korytarzu. Chwilę później, ocknąwszy się z szoku, popędził za nami Raiden.
— Pani Dragano! Niech pani zaczeka!
Po całej kakofonii jęków i szlochów cisza, jaka zawładnęła salą, wydawała się przedziwną anomalią kosmosu. Xusu oderwał powoli wzrok od drzwi, za którymi zniknęła teleporterka i przeniósł je kolejno na oniemiałą Agronę i ponurego Sandara. Odchrząknął niezręcznie i zaczął ślamazarnie wstawać z krzesła.
— Eeee... — Jego głos odbił się głuchym echem od ścian. — Lepiej pójdę za nimi i będę miał na nich oko. W razie czegoś. No... Wiecie...
Para królewska jedynie pokiwała potwierdzająco i odprowadziła elfa wzrokiem, gdy nietypowo jak na siebie sztywno i niezręcznie opuszczał pomieszczenie.
W sali pozostali jedynie Sandar i Agrona. Ognista czarodziejka odwróciła się w stronę męża i posłała mu ciepły, aczkolwiek słaby, uśmiech. Silverblaze odwzajemnił jej spojrzenie, jednak w jego oczach nie zajaśniała iskierka uczucia. Po krótkiej chwili podszedł do pozostawionych przez Cadena dokumentów i zaczął je przeglądać. Agrona westchnęła w duchu, jednak utrzymując uśmiech, podeszła do bruneta.
— Sandar... — zaczęła miękkim głosem i dotknęła ramienia męża.
— Lecę na Taranisa — przerwał jej mężczyzna. — Dragana porwała Cadena, a ktoś musi się zająć tymi sprawami. Kontroluj, proszę, sytuację na Lugos, gdy mnie nie będzie. Zwłaszcza ten chaos, który się właśnie pojawił...
— Sandar, proszę! Posłuchaj mnie przez chwilę!
Król podniósł brwi, jednak posłusznie odłożył papiery i skupił uwagę na żonie.
— Wiem, że nie przepadasz za Evanderem, ale nikomu tak nie ufam w Cesarstwie, jak jemu, i ty też możesz. Jego pomoc będzie dla nas nieoceniona. Teraz i po wojnie. Nie wygramy jedynie czystą siłą. Musimy przekonać lud imperium, żeby stanął po naszej stronie, a do tego potrzebujemy ludzi, którzy mogą przewodzić planetami Cesarstwa.
— Cóż, tym bardziej nie będziemy mieć z niego pożytku, patrząc na obecną sytuację na Notus.
— Co masz na myśli?
— Agrona, przecież wiesz, jacy są Notusyjczycy. Chłopak ich zdradził. Jedyne czego chcą na Notus to posłać go na stryczek!
— Dlatego, że nie znają jego motywacji! Są zaślepieni propagandą mojego ojca! Poza tym, nawet gdyby ktoś go popierał, teraz nie przyznałby się do tego. Trzeba stworzyć warunki do tego, aby ludzie odważyli się sprzeciwić Cesarstwu.
Silverblaze westchnął i potarł zmęczone czoło. Chwycił z powrotem stos dokumentów i zaczął je układać.
— Rozumiem cię i twoje uczucia, dlatego pozwalam Evanderowi zostać na Lugos. Jednak nie mam zamiaru dopuścić go do spraw wojennych. Naprawdę tego nie widzisz? Jego matka, szlachetna i lojalna Juturna, pomaga nam uciec z Cesarstwa. On sam okazuje się w posiadaniu rdzenia matki Dragany, której ta szukała przez kilkanaście lat! To wszystko jest zbyt dziwne. Evander pozostanie pod pilnym okiem Raidena. Jedna podejrzana sytuacja i wyląduje w izolatce.
— Nic nie rozumiesz! — Agrona podniosła głos. W jej oczach błysnęła złość — Nic tutaj nie jest dziwne. Znam Evana i jego matkę całe swoje życie. I właśnie tego bym się po nich spodziewała. Poświęcenia i pragnienia sprawiedliwości. Czemu tak bardzo nie chcesz tego zaakceptować? Co się stało z walką o każdego sojusznika, jakby był ostatnim?!
Oczy Sandara zrobiły się zimne. Przypominały blask księżyca w mroźny, zimowy poranek. Spojrzenie, które zwykle wywoływało ciarki na ciele Agrony, tym razem nie zrobiło na niej żadnego wrażenia. Zdążyła się do niego przyzwyczaić tak bardzo, że aż ją to przerażało.
— Owszem, tak wam obiecałem i tak się stanie. Pozostaje pytanie, kto jest naprawdę naszym sojusznikiem?
Król chwycił ze stołu ostatnią kartkę i ruszył w kierunku wyjścia. Odgłosy jego ciężkich kroków, były jak uderzenia młota celujące prosto w serce ognistej czarodziejki.
— Pozostawiam Lugos pod twoją opieką — powiedział Silverblaze, nie odwracając się.
Agrona stała całkiem sama pośrodku wielkiej, zimnej sali. Choć wraz z Sandarem zniknęły także gęste cienie, to wydawało jej się, jakby w całym pomieszczeniu zapanował przytłaczający ją mrok.
Wzięła głęboki oddech. Z całych sił walczyła z uczuciem, mówiącym jej, że została całkiem sama na tym świecie. Przecież miała tylu przyjaciół i bliskich. Sandar dalej był jej oparciem, dalej był jej mężem. Żadna kłótnia tego nie zmieni. Jednak mimo tego, z jakiegoś powodu czuła, jak gdyby jej dusza znowu została zamknięta w nieprzeniknionym więzieniu Lukyana.
...
Nie mam absolutnie nic na usprawiedliwienie mojej kilkumiesięcznej nieobecność 😅
Oby się nie powtórzyła
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro