Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 23 - Siła obowiązku

Czarny prom sunął przez pustkę kosmosu. Udało mu się bezproblemowo opuścić układ planetarny Ouranosa. Nikt nie podążał za uciekinierami. Jedynie kilkanaście minut dzieliło ich od wejścia w atmosferę Notus.

Klęcząc na metalowej podłodze, Agrona starała się opatrzyć nie do końca uleczone rany Evana. Opatrunki były jedynie doraźne. Dziewczyna miała do dyspozycji tylko niewielką pokładową apteczkę, a większość bandaży zużyła na obwiązanie rany Dragany. Kończyła owijać ostatnie strzępki materiału wokół przedramienia swojego przyjaciela, ignorując równocześnie pełne niezadowolenia i zaborczości spojrzenia Sandra i, ku jej zdumieniu, Xusu.

— Źle wyglądasz — stwierdził nagle Ruarinn. — Na pewno wszystko w porządku?

Podniosła na niego wzrok. Choć jeszcze niedawno sam był w opłakanym stanie, teraz przyglądał się jej z oczami wypełnionymi po brzegi niepokojem. Jednak miał rację. Czuła się paskudnie. Zimny pot oblepiał jej całe ciało, a piekący żar zalewał płuca. Musiała zbyt gwałtownie pobierać energię z Wiecznego Źródła.

— Nic mi nie jest — odparła, siląc się na lekki ton. — Lepiej martw się o siebie.

Klepnęła go w zabandażową rękę, na co chłopak skrzywił się lekko. Wstała z podłogi i odwróciła się w stronę ciasno owiniętej kocami Dragany. Wciąż nieprzytomnej. Raiden klęczał przy swojej mistrzyni i wpatrywał się w jej twarz, jakby od dostrzeżenia najmniejszego przebłysku świadomości kobiety zależało jego życie. Serce Agrony pękało z każdym spojrzeniem na przerażająco nieruchome i pozbawione życia ciało przyjaciółki. Nie potrafiła sobie wyobrazić, co musiał czuć Mori.

— Zaraz wlecimy w przestrzeń Notus — zauważył Evan. — Teren jest górzysty, niebezpieczny, a patrole z pewnością będą chciały nas zatrzymać. Mam nadzieję, że twój pilot zna się na rzeczy — zwrócił się do Namiestnika Ismene.

Shiva uśmiechnął się łagodnie i przyjacielsko.

— Nie przejmuj się. To cudo jest wyposażone w tarcze maskujące. Nawet nie zauważą, że tu jesteśmy.

Zgodnie z obietnicą Chrysostomosa statek wszedł bez problemu w atmosferę i bez zwracania na siebie czyjejkolwiek uwagi poleciał w stronę Podniebnych Tarasów. Podróż przy powierzchni planety zajęła zaledwie kilka minut. Dzięki wskazówkom Evandera pilot statku poprowadził maszynę przez najmniej uczęszczane przesmyki i doliny, po czym wylądował u stóp góry.

Wszyscy opuścili statek. Wokół nich rozpościerała się jedynie gęsta, mleczna mgła. Tylko dzięki odgłosom szeleszczących liści i szemrzących strumyków można było się domyślić, że znajdowali się pośrodku dzikiej kniei. Evan odchylił głowę. Zbocze góry pięło się praktycznie pionowo ku niebu, skrywając swój czubek głęboko w nieprzeniknionej mgle. Wysoko nad nimi rozpościerał się niewidoczny pałac Ruarinnów.

Dziedzic Notus podszedł do skały. Widniała w niej niewielka, okrągła dziura, sięgająca daleko w kamień. Chłopak przyłożył do niej dłoń i cisnął do środka strużkę powietrznej mocy. Jakiś mechanizm zazgrzytał i wprawił się w ruch. Po krótkiej chwili płaski głaz, wydający się nieodłączną częścią góry, drgnął, po czym odsunął się na bok, ukazując tajne schody.

— Mu-musimy wspiąć się na samą górę? — jęknął Shiva, próbując przebić się wzrokiem przez mleczną zasłonę nad ich głowami.

— Sądzę, że powinieneś wrócić na Ismene. Bardziej nam już nie pomożesz — odparł zimno i bez krzty wdzięczności Sandar.

— Tak, chyba masz rację. — Namiestnik uśmiechnął się lekko. — Lepiej, żeby nikt nie zauważył mojej nieobecności. Ale zanim odlecę, Wasza Wysokość — zwrócił się do Agrony i wyciągnął w jej kierunku drobny kryształ. — To bliźniaczy kamień. Dzięki niemu będziesz mogła skontaktować się ze mną, gdybyś kiedykolwiek musiała.

Dziewczyna wzięła z pewnym ociąganiem klejnot. Błyszczał ciepłym, brązowym światłem, do złudzenia przypominającym oczy Shivy.

— Dziękuję. Dziękuję za wszystko, co dla nas zrobiłeś.

— To ja dziękuję. Dajesz nam nadzieję, że to, co niemożliwe, może stać się prawdą.

Wymienili się spojrzeniami i uśmiechami pełnymi pasji i zrozumienia. Tkwili tak przez parę długich sekund, przyglądając się sobie nawzajem. Niewypowiedziane przymierze uformowało się między nimi. Chrysostomos ukłonił się księżniczce w geście pełnym szacunku, po czym odwrócił się i odszedł w stronę promu.

Sandar objął Agronę ramieniem, jakby chciał odgrodzić ją od namiestnika. Zagarnął ją lekko do siebie i pchnął w stronę schodów, uniemożliwiając jej podążanie wzrokiem za Shivą. Czarodziejka ścisnęła mocno kamień w dłoni i ruszyła za przyjaciółmi w długą drogę na szczyt.

Na samym szczycie schodów na drużynę czekała lita ściana. Evander odnalazł otwór bliźniaczy do tego u podnóża góry. Cisnął w niego małą strużkę powietrza, a kamień blokujący im dalszą drogę zaczął się przesuwać w idealnej, nienaturalnej ciszy. Zanim ktokolwiek zdążył zauważyć obecność strażników, młody Ruarinn już unieszkodliwił dwóch żołnierzy. Doskonale wiedział gdzie i kiedy stała warta. Znał ten pałac jak własną kieszeń.

Chłopak prowadził towarzyszy przez najmniej uczęszczane korytarze, z powodzeniem unikając wszelkiej straży. W końcu stanął przed przepięknie rzeźbionymi drzwiami z jasnego drewna. Odetchnął nerwowo, po czym pchnął je mocno, by nie dać sobie szansy na żadne zwątpienie.

Wewnątrz zbrojni po obu stronach wejścia błyskawicznie chwycili za miecze, ale zastygli w bezruchu, gdy rozpoznali w intruzie dziedzica Notus. Na środku saloniku zwrócona tyłem do drzwi siedziała kobieta z długimi blond lokami. Zesztywniała cała, jakby wyczuła samą swoją intuicją, kto zakłócił spokój w jej komnatach. Odwróciła się powoli. Piekące łzy zatańczyły w jej oczach, gdy zobaczyła twarz swojego syna. Brudną i posiniaczoną, ale żywą i to liczyło się najbardziej.

— Evan...

Juturna zerwała się z sofy i podbiegła do chłopaka, by pochwycić go w ramiona. Nie zważała na to, by poruszać się z gracją i dostojnością, jaką zwykle się szczyciła. Była zbyt zmęczona. Zbyt złamana.

Chwyciła twarz syna w dłonie i zbadała wzrokiem jej każdy zakamarek, aby upewnić się, że na pewno nic mu nie groziło. Gdy przekonała się, że żadna z jego ran nie była poważna, spojrzała na stojących za nim przybyszy. Kolor odpłynął z jej i tak już bladej twarzy, gdy omiotła wzrokiem króla Evercore i łypiącego złowrogo na strażników elfickiego księcia, jednak w żaden sposób nie skomentowała ich obecności. Zamiast tego ścisnęła dłoń Evandera, a w jej oczach zajaśniała wola działania.

— Twój ojciec za niedługo wróci z Ouranosa. Musicie jak najszybciej opuścić Cesarstwo! Przepuszczę was przez bramę!

— Moja pani! — Jeden ze strażników zacisnął mocniej dłoń na rękojeści miecza i obrzucił intruzów wzrokiem pełnym pogardy. — Panicz Evander został oskarżony o zdradę korony. Nie powinniśmy...

— Cisza!

Juturna wyprostowała się. Uniosła wysoko głowę i złożyła przed sobą ręce w dostojnym geście. Gęste loki przypominały boską aureolę, a w zielonych oczach zajaśniała dawno zapomniana iskra. Właśnie taką zawsze pamiętała ją Agrona. Dumna i silna pani Podniebnych Tarasów.

— Kto przejmuje obowiązki namiestnika pod jego nieobecność? — zapytała głosem tak zimnym, jak wiatr smagający wierzchołki notusyjkich gór.

— T-ty, pani...

— Dokładnie. Cieszę się, że wciąż to pamiętasz. Dopóki Aivar nie wróci, moje słowo jest prawem. Niezależnie, co o tym sądzisz.

Choć kobieta nie przywołała nawet odrobiny mocy na podkreślenie wagi swojej wypowiedzi, a możliwe, że nawet nie potrafiła się nią dobrze posługiwać, rycerz przyklęknął na jedno kolano i spuścił głowę. Jego zbroja wydawała ledwie słyszalny stukot, gdy delikatnie dygotał na całym ciele. To właśnie Lukyan uwielbiał w Notusyjczykach. Ich niepodważalną lojalność i ślepe posłuszeństwo, które w tamtej chwili okazało się zbawieniem dla Evandera i jego towarzyszy. Juturna mogła kazać strażnikom wyciągnąć broń i odciąć sobie ręce, a oni najpewniej by to uczynili, ponieważ w ich chorej wizji świata tak powinno być.

Ona również dzieliła tę wizję. Nigdy nie podejrzewała samej siebie, że mogłaby w tak otwarty sposób sprzeciwić się mężowi. Jednak gdy na szali znalazło się życie jej ukochanego dziecka, obowiązek i tradycja wydawały się jedynie pustymi skorupami nic nieznaczących idei.

— Pozostańcie na swoich stanowiskach — rozkazała strażnikom żona namiestnika. — A wy chodźcie szybko ze mną. Nie mamy dużo czasu.

Evan przytrzymał delikatnie ramię matki, zanim zdążyła wyjść na korytarz.

— Muszę coś zabrać ze swojej komnaty. Dołączę do was przy bramie.

Juturna pokiwała delikatnie głową i pogłaskała jego rękę, jednak na jej twarzy prześwitywały cienie niepokoju.

— Śpiesz się!

Młody Ruarinn odwrócił się w stronę Agrony. Wyglądała jeszcze gorzej niż na pokładzie promu, a jej oczy wypełnione były zdenerwowaniem. Musiała być wykończona po walce, a wspinaczka na sam szczyt góry na pewno dołożyła cegiełkę do jej zmęczenia. Chłopak ścisnął krótko jej dłoń i wyszeptał:

— Nie martw się. Za niedługo będziemy bezpieczni.

Królowa pokiwała głową. Evan prześlizgnął się obok spiętych Sandara, Xusu i Raidena, po czym puścił się biegiem po kamiennym korytarzu.

Na prostych odcinkach starał się zyskać jak najwięcej czasu, podlatując na eterycznych skrzydłach, jednak pomieszczenia Podniebnych Tarasów były zbyt wąskie na swobodny lot. Mimo tego szybko dotarł do swojego pokoju.

Wpadł bez zatrzymywania się do środka. W pierwszej chwili uderzyło go, jak przerażająco normalnie wszystko wyglądało. Jakby wcale nie spędził w lochach długich dni. Każda najbardziej błaha rzecz leżała tam, gdzie ją zostawił, czekając na niego.

Czarodziej potrząsnął głową i wziął się w garść. Doskoczył do drewnianej komody i w pośpiechu przebrnął przez zawartość jednej z szuflad. Gdy poczuł pod palcami chropowatą powierzchnię obsydianu, zacisnął mocno pięść na czarnym pudełeczku, w którego wnętrzu kryła się migocząca, fioletowa kulka. Następnie chwycił leżącą na łóżku torbę i wcisnął do niej parę osobistych rzeczy.

W następnej sekundzie ponownie biegł korytarzem. Miał przed sobą jeszcze jeden przystanek, zanim spotka się z resztą przy bramie.

W tym samym czasie Juturna prowadziła pozostałą część drużyny przez pałac. Spojrzenia mijanych strażników wydawały się wbijać w nią niczym ostre jak brzytwa sztylety, lecz jej władczy i pewny chód nie pozwalał na żadną formę sprzeciwu. Agrona wpatrywała się w jej plecy okryte złocistymi włosami z wdzięcznością i podziwem. Wiedziała, że kobiecie przyjdzie słono zapłacić za pomoc, jakiej im udzieliła. W końcu Aivar pokazał jej już, jak mało znaczyła dla niego rodzina, gdy nie spełniała jego oczekiwań.

Wyszli na rozległy plac na szczycie góry. Tuż przy samej krawędzi urwiska pięła się metalowa konstrukcja portalu, świecąc delikatną, różową aurą. Na ten widok fala ulgi przelała się po ciele ognistej czarodziejki, jednak wciąż czuła się paskudnie. Miała wrażenie, jakby jej kończyny zamieniły się w ołów, a po płucach pozostał jedynie popiół. Mimo tego starała się po sobie nie okazać, jak osłabiona była. Widziała drżenie okolicznych cieni i lodową maskę na twarzy Sandara. Widziała rozpacz w oczach Raidena, gdy niósł swoją nieprzytomną mistrzynię, a przede wszystkim widziała niepokój w spojrzeniach rzucanych jej ukradkiem przez Xusu. Jeśli to, co mówił Shiva, było prawdą i Evercore znajdowało się w niebezpieczeństwie, potrzebowali każdego wojownika, by je obronić. Potrzebowali jej i potrzebowali się o nią nie martwić. Dlatego zacisnęła pięści i zmusiła ciężkie nogi, by iść dalej.

— Wprowadź współrzędne na Lugos!

Ostry rozkaz opuścił usta Juturny, gdy znaleźli się przy bramie. Operator portalu jedynie skulił się pokornie i zaczął stukać w klawisze. Sandar podszedł do żony namiestnika i najłagodniej, jak tylko potrafił, powiedział:

— Pani, jeśli pozwolisz.

Kobieta łatwo zrozumiała jego niewypowiedzianą prośbę i pokiwała głową. Odwróciła się do operatora.

— Wynoś się! Sam sobie z tym poradzi!

Złajany pracownik wodził przez chwilę wzrokiem między swoją panią a mrocznym królem. Widząc ich surowe twarze, podjął mądrą decyzję i oddalił się czym prędzej. Aleksandar zajął jego miejsce i sam zaczął wprowadzać kurs na Lugos. Musiał przyspieszyć proces weryfikacji ze strony Evercore. Operator bramy mógł nie chcieć ich wpuścić, jeśli zobaczyłby nadchodzącą prośbę z Notus bez żadnych dodatkowych informacji.

Niedługo później Sandar wydał z siebie ciche westchnięcie ulgi, a magia między łukami portalu zaczęła wirować. Uzyskali połączenie. Mniej więcej w tym samym momencie na plac wypadł Evan. Jednym ślizgiem na skrzydłach znalazł się przy swoich towarzyszach.

— Mamo! Mamo, gdzie Celio?! Nie mogłem nigdzie go znaleźć!

Juturna wykrzywiła się w grymasie żalu. Spojrzała udręczonym wzrokiem na swojego syna. Jej władczość i duma gdzieś znikały, a na ich miejsce powracała zrezygnowana postura.

— Aivar uznał, że lepiej będzie, gdy wcześniej wyśle twojego brata do akademii — powiedziała cicho. — Stwierdził, że rygor i dyscyplina wyjdą mu na dobre.

Młody Ruarinn zaklął paskudnie. Chciał zabrać go ze sobą. Wiedział, że na Notus obrócą Celio przeciwko niemu. Sprawią, że staną się wrogami, a może nawet pewnego dnia spotkają się na polu bitwy.

— Mamo... Chodź ze mną. Znajdziemy sposób, żeby zabrać Celio z akademii. Ale... Ale ty tu nie możesz zostać. Ojciec cię skrzywdzi.

Kobieta uśmiechnęła się łagodnie, jednak w tym uśmiechu nie kryła się nawet krzta radości. Ujęła twarz syna w dłonie.

— Muszę tu być. Moje miejsce jest przy Aivarze.

— To absurd!

— Muszę tu być dla Celio! — powiedziała stanowczo i spojrzała głęboko, głęboko w zielone oczy Evana. — I dla Inanny. Niech Tennagorze nad tobą czuwa, kochanie.

Juturna ucałowała chłopaka w czoło, po czym puściła jego twarz. Evander stał jeszcze przez chwilę bez ruchu, bijąc się z własnymi myślami. Potem postawił jeden sztywny krok. Następny. I kolejny. Szedł tyłem, nie spuszczając wzroku z matki, tak jakby miał już nigdy jej nie ujrzeć, więc próbował wyryć w pamięci każdy najdrobniejszy szczegół jej twarzy. Usłyszał za plecami cichy syk mocy. Reszta zaczęła przechodzić przez bramę. Krok za krokiem zbliżał się do portalu. Oczy szczypały go niemiłosiernie. Miał ochotę się rozpłakać, ale nie potrafił. Całe życie uczono go, jak stawiać obowiązek ponad własnymi uczuciami i choć zawsze buntował się przeciw wpajanym mu naukom, w momencie, w którym nie pragnął niczego bardziej niż zaszlochać jak małe dziecko, nie był w stanie. Zostawiał swoją matkę na pastwę ojca i jedyne, co mógł jej zaoferować na pożegnanie, to udręczone spojrzenie.

Kolejny krok w tył i nagle cały świat wokół niego rozpadł się na atomy.

...

Lukyan syknął głośno, gdy po raz kolejny nieuważnie poruszył prawym ramieniem. Ledwo co odbudowana tkanka była jaskrawo czerwona i bardzo, bardzo delikatna. Cała ręka bolała go tępo, tak jak może boleć tylko świeżo odrośnięta kończyna.

Ścisnął delikatnie pięść, a zdrową dłonią wychylił cały kielich mocnego, orfeaskiego wina. Wiedział, że Agrona już dawno opuściła Ouranosa. Spodziewał się tego, jednak nie potrafił pozbyć się napięcia, które ściskało jego mięśnie niczym bezlitosne imadło. Jego największy koszmar był wolny i planował jego śmierć.

Imperator odchylił głowę na oparciu fotela i spróbował się rozluźnić. Głęboki wdech, a następnie wydech. I tak w kółko, dopóki spokój nie zaczął wypełniać jego myśli. Gdy pozwolił barkom opaść, a niewidzialny chwyt na gardle zniknął, jego ciało na powrót całe zesztywniało. Smukły, zimny palec przejechał po jego karku, a czarne, aksamitne loki załaskotały czoło. Lukyan zadrżał.

— A więc postanowiłaś torturować mnie również na jawie? — wykrztusił.

Berenice w odpowiedzi jedynie zachichotała. Podeszła do szerokiego okna i ogarnęła wzrokiem całe Iside. Trupio blada skóra kontrastowała ze smoliście czarną suknią, która oplatała ciasno jej chudziutkie ramiona i żebra. W identycznej ją pochował.

Gdy cesarzowa odwróciła się i rozciągnęła usta w pozbawionym duszy uśmiechu, Lunarstorm przełknął z trudem ślinę. Jej błękitne oczy wydawały się płonąć lodowatym ogniem.

— Nie cieszysz się, że mnie widzisz? — Choć wydawało się to absurdalne, jej głos brzmiał jak cisza. — Och, tylko spójrz na siebie. W jakże opłakanym stanie jesteś.

Podeszła powolnym krokiem do męża i usiadła mu na kolanach. Lukyan wzdrygnął się i, ignorując rozdzierający ból w prawej ręce, zacisnął mocno pięści, aby nie zrzucić z siebie zjawy.

— Tyle czasu minęło. Nasze pociechy wyrosły i są już dorosłe. — Przypatrzyła mu się uważnie wielkimi oczami, a w nich ziajała tylko pustka bez dna. — A ty... Wciąż gonisz za potęgą. Za Lugos. Za ratunkiem...

Kobieta zachichotała, czym przyprawiła imperatora o ciarki na plecach. Wstała i zaczęła przechadzać się po gabinecie.

— Wciąż je widzisz? Te wizje zesłane przez kryształ? — Twarz cesarzowej wykrzywiła się w sadystycznym grymasie. — Poczekaj, czy dobrze pamiętam? Czerwony skoczek. Złoty goniec. Biały król i... Czarna królowa.

Lukyan zadrżał tak mocno, że aż musiał przytrzymać się fotela. Było ich znacznie więcej. Postaci w wizjach zesłanych przez samą Tennagorze. Jednak te cztery sprawiły, że w ogóle rozpoczął tę kampanię po większą, dotąd niespotykaną siłę. Widział, do czego byli zdolni, jak żałośnie słaby wydawał się przy nich.

Dygoczącą ręką nalał pełen kielich wina, po czym opróżnił jednym haustem. Poczuł jej oddech na karku. Zimny niczym oresteski wicher i bezlitosny jak enyowska stal.

— Sądzisz, że Lilith dałaby radę? — wyszeptała tuż przy jego uchu. — Stanąć do walki z prawdziwymi czarodziejami?

W następnej sekundzie ciało cesarza samo się rozluźniło. Zjawa zniknęła. Życie i ciepło słońca ponownie wypełniły pokój. Jednak Lukyan siedział dalej z opuszczoną głową, nie potrafiąc wyrzucić z umysłu słów Berenice. Prawdziwi czarodzieje. Troyańscy czarodzieje. Bogowie śmierci, którzy prędzej czy później przybędą po jego Cesarstwo.

...

Ta podróż przez portal wydawała się Agronie o wiele dłuższa niż pozostałe. Była boleśnie świadoma, jak magia bramy rozkłada jej ciało na mikroskopijne kawałeczki, mknie z nimi przez pustkę kosmosu szybciej niż światło, po czym na powrót je składa. Z każdym przeniesionym atomem czuła coraz większy żar wewnątrz siebie, jakby za chwilę miała sama stać się płomieniem.

Kiedy postawiła stopę na zielonej trawie, wiatr Lugos obmył jej twarz szorstkim, lodowatym powietrzem. Odetchnęła z ulgą, choć ukojenie było niewielkie.

Sandar wszedł do bramy niedługo przed nią, jednak już zdążył wyjść naprzeciw Cadenowi Otieno i zacząć analizować jego raport. Sądząc po przeraźliwie bladej twarzy generała, nie przynosił dobrych wieści.

Agrona postąpiła krok do przodu, aby dołączyć do męża i rozpocząć obmyślanie planu działania, lecz w chwili, gdy ledwie uniosła nogę, świat zawirował jej przed oczami. Prawo zamieniło się z lewem, a góra z dołem. Ciało całe zesztywniało i odmówiło posłuszeństwa. Najpewniej huknęłaby głucho o ziemię, gdyby nie silne ramię, które w ostatnim momencie przytrzymało ją za łokieć.

Zirzi...— W głosie elfa wyraźnie było słychać troskę. — Tamta walka za dużo z ciebie wycisnęła. Musisz odpocząć.

Czarodziejka odzyskała wizję. Zamrugała szybko, aby pozbyć się ostatnich mroczków sprzed oczu. Wyprostowała się i zdecydowanym gestem zabrała swoją rękę z uchwytu Hanguna.

— Dziękuję... — wykrztusiła — ale nic mi nie jest. Po prostu zrobiło mi się słabo po podróży przez bramę. Odbuduję swoje zasoby energią z Lugos i będę jak nowo narodzona.

— Nie powinnaś więcej czerpać. To za dużo jak na jeden dzień. Zrobisz sobie krzywdę.

Spojrzała na mężczyznę z podniesionymi wysoko brwiami.

— Z całym szacunkiem, Xusu, ale wydaje mi się, że jednak lepiej się znam na czerpaniu mocy, a przede wszystkim na własnych limitach.

Elf prychnął i już chciał coś powiedzieć, jednak Agrona podniosła ostentacyjnie wysoko głowę i ruszyła w kierunku męża.

— Sandar! — krzyknął szermierz, na co królowa stanęła w miejscu. — Przemów jej do rozumu! Nie nadaje się w tym stanie do walki!

Silverblaze przerzucił parę razy spojrzenie między swoją żoną a Hangunem. Przez chwilę wykrzywił twarz w grymasie irytacji i podszedł do nich, pozostawiając Cadena z niedokończonym raportem. Gdy stanął tuż przed Agroną, dziewczyna mogła dostrzec cienie prześlizgujące się po jego jasnych tęczówkach. Był inny niż zazwyczaj. Jeszcze mroczniejszy i zimniejszy.

— Wszystko w porządku? — zapytał bardziej oschle, niż zamierzał.

— Nic się nie dzieje — odparła niezbyt przekonująco ognista czarodziejka i uśmiechnęła się wątle. — Muszę po prostu odnowić zapasy magii, a Xusu niepotrzebnie wywołuje awanturę.

— Ta kobieta chce wpędzić się do grobu swoją nadgorliwością — westchnął elf.

Królowa posłała mu palące spojrzenie. Sandar przez chwilę przypatrywał się intensywnie żonie. Drganie jednego kącika ust sugerowało, że prowadził wewnątrz siebie zaciętą debatę.

— Przez bramy na Taranisie i Benelusie przeszła Druga Dywizja — powiedział śmiertelnie poważnym tonem król. — Nasze wojska nie były przygotowane na atak. Tak naprawdę dopiero niedawno zaczęła się prawdziwa defensywa. Teraz najważniejsza jest obrona królestwa. Wszystko inne musi zaczekać. Możesz walczyć? — zwrócił się do Agrony i zignorował niedowierzające spojrzenie Xusu.

— Tak — odparła głosem pełnym determinacji.

Sandar skinął głową.

— Dobrze. Najpierw ruszamy na Taranisa. Tam sytuacja wygląda poważniej.

Silverblaze oddalił się szybko w stronę Cadena, aby przekazać mu swoje rozkazy. Ognista czarodziejka ruszyła powoli za nim. Wzięła głęboki oddech, przyzywając przez ziemię energię planety. Poczuła pierwsze fale nowych sił, gdy ktoś złapał ją mocno za ramię.

— Nie czerp więcej! — warknął elf.

Agrona wyszarpnęła rękę i ostentacyjnie zachłysnęła się mocą.

— Pilnuj własnego nosa! — odparła jadowicie słodkim tonem i odeszła już o wiele lżejszym i pewniejszym krokiem w stronę Sandara.

Szermierz wyszeptał pod nosem imponującą wiązankę hanguskich przekleństw, po czym warknął gardłowo, gdy przechodzący obok niego Evander szturchnął go ramieniem.

— Nie wtrącaj się w nie swoje sprawy! — syknął Notusyjczyk.

Xusu zmierzył chłopaka od stóp do głów. Badał jego siły i umiejętności. Oceniał, jakim przeciwnikiem okazałby się w starciu. Wynik tych oględzin musiał wyjść na niekorzyść Ruarinna, ponieważ Hangun wyszczerzył się paskudnie.

— Nie udawaj rycerza na białym koniu, gołąbeczku.

Niedługo później Sandar, Xusu i Agrona stali gotowi do walki przed połyskującą delikatnym światłem bramą międzyplanetarną. Caden dołączył do nich, jednak miał pozostać na Lugos, aby przewodzić głównemu centrum dowodzenia w miejsce Silverblaze'a. Raiden również miał nie opuszczać stolicy. Choć bardzo chciał walczyć, jeszcze bardziej nie chciał pozostawiać Dragany samej. Do tego dochodziło mu dodatkowe zadanie, w postaci pilnowania Evandera. Sandar stwierdził, że w żadnym wypadku nie dopuści go do bitwy, ponieważ, jak to określił, był tykającą bombą na jego ziemiach.

— Wszystko gotowe do przejścia, Wasza Wysokość — powiedział Otieno. — Powodzenia na polu walki.

Król skinął mu krótko głową.

— Zniszcz bramę, jak tylko przeskoczymy.

— Tak jest.

Silverblaze zdecydował się zburzyć wszystkie portale na terenach Evercore. Nie śmiał ryzykować, że Cesarstwu uda się przedrzeć przez ich zabezpieczenia i zaatakować z zaskoczenia. Choć utrudni to komunikację i transport, była to mała cena za bezpieczeństwo królestwa.

Agrona odetchnęła głęboko. Zimna magia Lugos płynęła w jej żyłach niczym życiodajna woda. Mimo że strach przed nadchodzącą bitwą wygrywał w jej uszach złowrogiego walca, czuła się gotowa.

Zerknęła z ukosa na Xusu. Jego kocie oczy znowu nabrały tego ostrego wyglądu tak samo, jak w Wiecznym Źródle. Patrzył się prosto w magię portalu w pełnym skupieniu, co chwila zaciskając i rozluźniając dłoń na rękojeści jednego z mieczy. Nie musiał walczyć ani narażać się dla obcego państwa. Jednak stanął przy boku królewskiej pary bez zająknięcia. Przez jego głowę nawet nie przemknęła myśl, że mógłby zostawić ich bez wsparcia, a tego Agrona nigdy nie zapomni.

— Ruszamy — zakomenderował Sandar.

Mrugnięcie później byli już na Taranisie. Gdy tylko Agrona wyłoniła się z pustki między bramami, przywitał ją krwawy widok pola bitwy. Półpustynny teren stał się miejscem brutalnej jatki. Biały piasek pod stopami żołnierzy zmieniał się w rdzawobrunatną breję za każdym razem, gdy kolejny czarodziej padał na niego bezwładnie. Zwarte szeregi Drugiej Dywizji bezlitośnie nacierały na siły Evercore, które rozpaczliwie próbowały utrzymać szyk. Niestety z marnym skutkiem.

Cesarskie Niedźwiedzie, jak nazywano tę jednostkę, ubrane w ciemne zbroje cięły bezlitośnie przeciwników. Niebieskie sztandary gdzieniegdzie wyrastały z morza rycerzy, a peleryny w tym samym kolorze powiewały na ramionach dowódców, którzy dosiadali najpiękniejsze wierzchowce z Alcippe. Pierwsza linia frontu po cesarskiej stronie składała się głównie z wojowników z Menelausa, wznosząc po ich ponadprzeciętnym wzroście i potężnej sylwetce. Jeśli ich przerażające ciosy nie wystarczały, notusyjscy żołnierze pikowali prosto z chmur, aby zadać jedno precyzyjne, kończące cięcie ogłuszonym Evercorianom.

Portal, którym przeszła para królewska, otoczony został złocistą barierą, utworzoną przez oddział Taraninów, aby zapewnić im bezpieczne dotarcie. Kopuła tłumiła w większości odgłosy walki. Agrona ledwie słyszała chrzest stali i przerażające wrzaski rannych.

Gdy tylko Xusu wyłonił się jako ostatni z migoczącej mocy, rycerze w srebrzystych zbrojach chwycili swoją magią ramiona portalu i powalili je na ziemię. Rozkazy Sandara musiały już do nich dotrzeć.

Królowa zerknęła przez ramię na zniszczoną konstrukcję. Już nikt nią nie przejdzie, nikt więcej nie przybędzie na odsiecz. Spojrzała szybko na swoich towarzyszy. Troje. Było ich jedynie troje, a mieli odwrócić losy tej bitwy. Dziewczyna przymknęła oczy i zmówiła krótką modlitwę, w której błagała Tennagorze, aby tak się właśnie stało.

Sandar wysłuchiwał w skupieniu skróconego raportu jednego z kapitanów. Jego cienie gęstniały z każdą chwilą. Mrok w nawet najmniejszych zakamarkach drżał, jakby nie mógł się doczekać, aby rzucić się wściekle na wrogów. Tymczasem Agrona, patrząc na obfite żniwo śmierci, rozciągające się przed jej oczami, miała wrażenie, jakby jej dusza sama zamknęła się w jakiejś barierze. Wszystko wydawało się niezwykle powolne, choć działo się w przeciągu jednego uderzenia serca. Oddech dziewczyny wydawał się jej okropnie chrapliwy. Ciało obce i sztywne. W uszach odbijały się echem zdeformowane dźwięki. Usłyszała komendę.

— Przygotować się!

Zmusiła moc Lugos, aby popłynęła w jej żyłach i tchnęła w nią z powrotem życie, by dała siłę do działania. Wciągnęła głęboko powietrze. Ogień buchnął w płucach. Usłyszała przenikliwy chrzęst stali, gdy Xusu wydobył swoje miecze. I czuła. Czuła obezwładniającą i pozbawioną jakichkolwiek emocji ciemność, która lgnęła do Sandara, niczym wierny ogar do swojego pana.

Złocista bariera opadła. W Agronę uderzyła kakofonia dźwięków, zdolna doprowadzić niejednego śmiałka do postradania zmysłów. W następnej chwili królowa biegła przed siebie. Mknęła wprost na wrogów, jakby od dziecka była szkolona tylko do tego. Ogień buzował pod jej skórą, domagając się uwolnienia, więc spełniła jego prośbę. Płomienie wystrzeliły z jej rąk niczym szponiaste dłonie śmierci. Żywioł kontrolował jej ciało, jak gdyby została stworzona, by walczyć. Narodzona jako nieodłączna część wojny.

Zaskoczeni cesarscy żołnierze próbowali ustawić barierę, aby uchronić się przed zaklęciem, jednak zareagowali za wolno. Palące palce pochwyciły ich, wydzierając z ich gardeł desperackie wrzaski. Królowa wyciągnęła przed siebie dłoń. Wataha ognistych wilków zmaterializowała się przy jej boku, a następnie rzuciła na zwarty szyk wroga. Płomienie wykręcały się i zwężały, aby przecisnąć się przez uniesione tarcze, oraz wybuchały tuż przed twarzami czarodziei, niszcząc ich ochronne bariery. Jej atak przyniósł pożądany efekt. W zaskoczony oddział Niedźwiedzi wkradł się chaos.

Wykorzystując okazję, szeregi Taraninów wycofały się, aby po chwili naprzeć na przeciwnika, jednak tym razem w zwartej grupie.

— TARCZE!

Jeden z dowódców z Evercore wydał rozkaz. Na całym froncie rozjaśniała srebrzysta kopuła wyłapująca wszystkie zaklęcia nadciągające z ostatnich linii wroga. Kobiety i mężczyźni po stronie Lugos stali ramię w ramię, wspierając się nawzajem.

— NAPRZÓD!

Taranini naparli. Włócznie, miecze i topory zalśniły w mocnym słońcu planety. Świetliste strzały, kule i pioruny przecięły powietrze, a biały piach mógł cieszyć się olbrzymią ucztą z menelauskiej krwi.

Wtedy pojawił się on. Nad głową Agrony niebo spowiła nieprzenikniona ciemność, mknąc ku najdalszym oddziałom wroga. Wśród Cesarskich Niedźwiedzi przemknął pomruk zwątpienia, jednak ich dowódcy nie pozwolili im stracić woli walki. Kilka ostrych rozkazów wystarczyło, by Dywizja przegrupowała się i załatała dziury w obronie. Ponownie stali się kamiennym murem.

Królowa Evercore wzięła zamach ręką i wzbiła się na swych płomieniach w powietrze. Płynęła tuż pod mrokiem, kryjąc się w nim. Cień zstępował pomiędzy szeregi wroga, pozostawiając po sobie jedynie bezwładne ciała, a wszędzie tam, gdzie wprowadzał popłoch, Agrona zsyłała swój ogień.

Nie widziała Sandara, ale czułą go każdą komórką ciała. Jego obecność na polu bitwy, była niczym oko czarnej dziury, patrzące z nieboskłonu, przed którego wzrokiem nie dało się skryć. Był bezkresnym, nocnym niebem, a ona wschodzącym na nim, gorejącym słońcem.

Ognista czarodziejka płynęła wraz z ciemnością. Kasztanowe włosy falowały w powietrzu, jakby imitując płomienie swojej właścicielki. Zimny błękit zniknął kompletnie z tęczówek dziewczyny, a skóra zaczęła żarzyć się delikatną poświatą. Magia wypełniała jej każdą komórkę, pozwalając, by myślała jedynie o walce. Wszystko inne straciło nagle znaczenie. Jakby jej ciało nie należało już do niej, a do jakiejś istoty, będącej ucieleśnieniem ognia. Bez cienia żalu posyłała dziesiątki istnień na spotkanie z Tennagorze, jej rodaków i poddanych. Ostatnim przebłyskiem świadomości, zauważyła ze zgrozą, że na jej twarzy gościł szeroki uśmiech.

Xusu dołączył do walki na samym przodzie armii Taranisa. Był wysunięty przed ciasny szereg żołnierzy. Nie potrzebował tarczy i zbroi, one jedynie by wadziły. Na pełnej prędkości wbił się w mur, jakim była pierwsza linia Cesarskich Niedźwiedzi. Ich zasłona nie miała szans z przerażającą siłą elfa. Stal ugięła się pod jego ostrzem niczym gałązki młodej jabłonki. Odbił się od upadającego Menelausina i wskoczył w sam środek oddziału wroga. Zakrzywione ostrza zatoczyły okręg i wzbiły w powietrze wir krwi.

Rycerze odwrócili się w stronę Hanguna. Już mieli na niego naprzeć, gdy przez pole bitwy przetoczył się potężny impuls magii. Drugi. Trzeci. A za nimi łańcuch kolejnych. Sandarowi udało się zniszczyć wszystkie portale międzygwiezdne na Taranisie. Kolejne oddziały nie mogły przenieść się z cesarskich planet. Na Drugą Dywizję został wydany wyrok.

Xusu zamknął oczy i skupił się przez chwilę. Gdy rozwarł powieki, jego wzrok był ostry jak krawędź miecza, którego dzierżył. Pierwszy cios nadszedł z lewej. Notusyjki żołnierz pikował w jego stronę. Żałośnie wolno. Elf odciął jego rękę, a następnie pozbawił życia, zanim biedak zdążył zorientować się, co w ogóle się stało.

Hangun rzucił się naprzód, zataczając szerokie łuki długimi mieczami, przez co uniemożliwił Niedźwiedziom jakiekolwiek próby na ponowne ułożenie szyku. Niczym wygłodniały smok rozszarpywał ich szeregi.

Niecałe trzy godziny później bitwa dobiegła końca. Równiny Taranisa stały się straszliwym cmentarzyskiem. Setki, jeśli nie tysiące, ciał zasłoniły śnieżnobiały piach. Agrona stała pośrodku tego pobojowiska. Rycerze Evercore zajęli się rannymi oraz powoli zbierali ciała poległych.

Młoda królowa tkwiła na jedynym odsłoniętym kawałku ziemi, jaki udało jej się odnaleźć. Patrzyła na swoje przerażające dzieło. Czarne, spopielone ciała, zastygnięte w pozach pełnych strachu i cierpienia. Była jedną z nich, ich księżniczką, a jednak mimo tego bez cienia wahania skazała ich na śmierć. Ciarki przeszły po jej ciele, gdy obrazy z bitwy odtworzyły się w głowie. Nie poznawała samej siebie. Tej żądnej śmierci posłanki piekieł.

Po mocy, podsuwającej jej te mroczne pragnienia i zachęcającej do porzucenia wszelkich ograniczeń, nie pozostało nic. Kompletnie ją wykorzystała.

Teraz wokół Agrony krążyły jedynie wyrzuty sumienia i odraza do samej siebie. Czy naprawdę mogła powiedzieć, że walczyła o lepsze Cesarstwo po tym, co się stało? Czy mogła zagłuszyć swoje poczucie winy, wmawiając sobie i reszcie świata, że to ofiara w walce o lepsze jutro, gdy dla wszystkich poległych tego jutra już nie było? Gorzkie łzy spłynęły po jej policzkach. Oddychała ciężko przez usta, zastanawiając się, co zrobi, kiedy znowu przyjdzie jej walczyć. Miała wrażenie, jakby jej część też umarła na tym polu bitwy.

Zirzi!

Wołanie Hanguna poniosło się po równinie. Królowa chciała odwrócić się w jego stronę, błagać o jakiś absurdalny żart, który odwróci jej uwagę od tego, co zrobiła. Potrzebowała jego śmiechu i beztroski. Nawet jeśli był cały pokryty krwią, musiała zobaczyć te iskry w jego oczach, aby nie runąć prosto w rozpacz.

Jednak w jednej chwili jej ciałem wstrząsnął dreszcz. Otworzyła szeroko oczy, gdy dotarło do niej, co się działo. Energia z Lugos, jak i Wiecznego Źródła, nie zniknęła całkiem. Wręcz przeciwnie. Szczelnie oblepiła żyły dziewczyny, wniknęła głęboko w mięśnie, osaczyła umysł.

Cesarska księżniczka poczuła prawdziwy ogień w swoim wnętrzu. Chwyciła paznokciami skórę na dekolcie, zostawiając czerwone pręgi. Jej płuca zdawały się topić, a z ust i nosa pociekła gęsta strużka substancji. Pochwyciła kilka spadających kropel na dłoń. Maź żarzyła się niczym rozpalone węgle i okropnie parzyła skórę. Lawa. To była prawdziwa lawa.

Czarodziejka odwróciła się z przerażeniem w stronę elfa, po czym nogi odmówiły jej posłuszeństwa.

— AGRONA!

Kiedy runęła wśród poległych żołnierzy, mogła myśleć tylko o tym, jak dziwnie brzmiało jej w imię w ustach Hanguna. Niczym zakazane zaklęcie.

...

Hej! Dzięki za poświęcenie czasu na rozdział! Wyszedł długi, ale postanowiłam go tym razem nie dzielić. Dajcie znać, jak wolicie. Rozdziały podzielone na mniejsze części, czy raczej w całości?

Buziaki i do następnego razu :>

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro