Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział trzeci


Długie, czarne włosy owijały całą postać, błyszcząc w ciemnej, zimnej morskiej wodzie, niczym perły na dnie. Oczy miała zamknięte, skórę białą. Chciała do niej podpłynąć, przyjrzeć się jej, ale woda była gęsta niczym galaretka, nie mogła się poruszyć. Istota wyglądała jak posąg, przykuty wielkimi łańcuchami do podmorskiej skały. Otwarła usta żeby do niej krzyknąć i lodowata, słona, ciężka i ciemna jak smoła woda wypełniła jej płuca. Potem była już tylko ciemność.

Kolejny dzień marszu był znacznie trudniejszy. Las wokół nich wcale się nie zmieniał. Dobrusia miała wrażenie, że cały czas krążą w miejscu. Te same drzewa bez mchu, te same gałęzie, te same głazy i obalone pniaki. Po drodze przeszukiwali ściółkę i zarośla w nadziei na znalezienie dzikich owoców, czy chociaż grzybów, żeby napełnić burczące głośno brzuchy. Jedyne, co udało im się znaleźć, to kwaśny, polny szczaw, ale mimo chwilowej ulgi to nie był dobry pomysł. Liście tej rośliny pobudzają trawienie i czuli się przez to jeszcze bardziej głodni. Częściej też musieli iść na stronę za potrzebą, co tylko wzmogło objawy odwodnienia. Oprócz oczywistego pragnienia, Dobrawa czuła narastający z każdą chwilą ból głowy i zawroty. Tempo marszu znacznie zwolniło, oboje zaczynali słaniać się na nogach. Zmęczenie otaczało ją z każdej strony. Zuza szła jak automat, ciągnięta za rękę po prostu przestawiała nogi, lewa, prawa, lewa, prawa. Nie rozmawiali - suchość w ustach skutecznie powstrzymywała nastolatków przed podjęciem jakiejkolwiek rozmowy. Chociaż, o czym mieliby rozmawiać? O wydarzeniach? Nie bardzo było już o czym, bo po pierwsze, to opinie Janka i jej znacznie się różniły, a po drugie, nie znali się praktycznie wcale.

Puszcza była boleśnie cicha, a jedynym odgłosem, jaki można było zarejestrować, były ich ciężkie oddechy i równie ciężkie kroki. Wbrew pozorom jednak, pewien element otoczenia ulegał ciągłej zmianie. Było to światło słoneczne, które teraz coraz już słabiej przebijało się przez liście w koronach drzew. Dziewczyna zastanawiała się, czy to wieczór, czy może już świt? Zupełnie straciła poczucie czasu podczas tego bezsensownego, acz nieustającego marszu. W pewnym momencie potknęła się i upadła. Zdążyła puścić rękę otępiałej koleżanki, więc na całe szczęście nie pociągnęła jej za sobą. Nawet się nie zająknęła uderzając o ziemię, nie wydała z siebie żadnego dźwięku poza wyrwanym z przyciśniętej do podłoża piersi oddechu. Postanowiła, że chwilę poleży i odpocznie, ale tylko chwilę.

- Dobrusia - wyszeptał Janek, ale jego głos w tej ciszy brzmiał donośnie - wstań, musimy iść!

- Daj mi chwilę odpocząć, proszę - odpowiedziała mu słabym głosem.

Nie widziała tego, ale chłopak pokręcił przecząco głową i podszedł do niej. Ujął ją rękami pod pachy i z niemałym wysiłkiem próbował dźwignąć ją choć na kolana. Ona jednak nie miała zamiaru się podnosić. Chciała jeszcze chwilę poleżeć na chłodnej i pachnącej ziemi, zanim ostatkiem sił zmusi się do ponownego marszu. W głowie jej łomotało i czuła się, jakby właśnie zeszła z karuzeli, na której siedziała zbyt długo. Janek usiadł obok niej, nie miał siły jej unieść. On również był zmęczony, zbyt zmęczony by zrobić coś więcej niż przeżyć. Ułożył chłodną dłoń na jej plecach, które od razu przeszył przyjemny dreszcz. Nie zdawała sobie sprawy z tego, że wystarczy jeden dzień bez wody, a zupełnie osłabnie. Ziemia zdawała się drżeć pod jej policzkiem, ale czy naprawdę drżała, czy tylko jej się zdawało - tego już określić nie potrafiła. Zuza stała jak słup, a oni, oboje na ziemi, pozwolili sobie na chwilę odpoczynku. Kilka minut przecież wcale nie opóźni ich marszu do bliżej nieokreślonego celu, prawda? Ale to jej towarzysz pierwszy zorientował się, że w otoczeniu nastąpiła jakaś zmiana.

- Ziemia drży - powiedział. - W regularnych odstępach czasu. Co 2-3 sekundy.

Obróciła twarz w jego stronę, przekręciwszy się na bok, i spojrzała na chłopaka. Jego ciemne loki były potargane i skołtunione, co chwila przeczesywał je nerwowo. Pobladł na twarzy, widocznie odwodnienie jemu także zdawało się we znaki. Popatrzyła na niego zdziwiona. Czy on liczył odstępy między drganiami? Ona też zaczęła skupiać się na drżeniu. I liczyć.

- Masz rację, to dziwne.

- Tu i tak dzieje się za dużo dziwnych rzeczy. A może ten stwór, wodnik, czy cholera wie co nas utopił i utknęliśmy w jakimś czyśćcu?

- Janek, bredzisz.

Chłopak prychnął, a ją zaskoczyło to, co powiedział. Z całej tej pokracznej ekipy to akurat jej gadanie on mógł uważać za brednie. Przecież nie wierzył w to, co mówiła. Z wysiłkiem uniosła się i usiadła obok chłopaka, a jego dłoń zsunęła się z jej pleców. Ziemia drżała coraz mocniej. Wreszcie do ich uszu zaczął docierać pierwszy dźwięk, jaki poza ich własnymi krokami i oddechami słyszeli od wielu, wielu godzin. Początkowo było to odległe, złowieszcze grzmienie zbliżającej się burzy. Wsłuchiwali się chcąc określić, czy w ziemię uderzają pioruny. Wtedy mogliby choć w niewielkim przybliżeniu policzyć, jak daleko od nich znajduje się nawałnica. Dobrawa zadrżała z ekscytacji. Deszcz oznaczałby wodę, której tak bardzo pragnęli. Siedzieli obok siebie, ona obgryzając skórki paznokci, on przeczesując co chwila włosy, oboje czekając na zbawienny deszcz. Zuza wciąż stała, ale ku zdziwieniu Janka i Dobrusi, uniosła głowę i spojrzała w korony drzew.

- Chyba idzie burza - powiedziała cicho, ochrypniętym głosem.

Cóż za odkrycie, Sherlocku. Jednak spojrzeli na siebie zdziwieni, bo to oznaczało, że dziwaczny letarg, w jaki wpadła Zuza, chyba już odpuszczał, a ona wracała do żywych. Odczuli ulgę, że z nią wszystko będzie w porządku, najprawdopodobniej, choć nie przejawiła jeszcze śladów intelektu. Jak w sumie na co dzień.

Atmosfera dookoła nich zmieniła się. W lesie zrobiło się parno, powietrze zgęstniało. Drżenie było już bardzo mocne, przypominało trzęsienie ziemi. Do niepokojącego i znacznie głośniejszego dudnienia burzy dołączył teraz inny dźwięk, jakby naciągniętego, skrzypiącego powrozu. Zdawało im się też, że słyszą ociężałe kroki, które łamały gałęzie z suchym trzaskiem. Zaniepokojona Dobrusia podparła się o ramię Janka i dźwignęła na nogi. Rozglądała się, próbując zlokalizować, skąd dobiegają do nich te odgłosy. Poczuła ucisk w żołądku, który tym razem nie był objawem głodu, a strachu. Burza była za blisko.

Jan również podniósł się i choć Dobrawa wcale nie była niska, on był od niej przynajmniej o głowę wyższy. I to on pierwszy zauważył, co się dzieje. Wskazał na coś palcem.

- Spójrz. Tamte drzewa... one się jakby rozchylają i...

Nie dokończył, ale ona już widziała to samo co on. Pomiędzy drzewami, niecałe sto metrów od nich, zbliżała się do nich linia... no właśnie, czego? Gigantów?

Wielkie, ciemne i potężnie umięśnione postacie, a każda z nich miała przez ramię przerzucony sznur, którego średnica była pewnie bliska dwóm metrom. Wyglądali jak mężczyźni, ale ich skóra była prawie czarna, głowy łyse, a oczy zdawały się błyszczeć samym białkiem. To ich ciężkie kroki wprawiały podłoże w drgania, a bose stopy były tak wielkie, że każde stąpnięcie miażdżyło całe knieje. Z wysiłkiem ciągnęli sznury, które naprężone do granic możliwości, przymocowane były do grubych i ciemnych chmur burzowych. Błyskały niebezpiecznie kumulującymi się wewnątrz piorunami. Dobrusia złapała Janka i Zuzkę za ręce i schowali się za drzewem. Miała nadzieję, że te gigantyczne kreatury nie zauważą ich obecności. Obserwowali więc ten dziwny pochód zza wiązu, którego szeroki pień w miarę skutecznie ukrywał nastolatków.

- Co to jest?! - chłopak rzucił to pytanie chyba bardziej do siebie, aniżeli do niej.

- Nie wiem... - odpowiedziała, choć nie odwracała wzroku od gigantów - Nie pamiętam, żebym kiedyś czytała o jakichś tak wielkich stworzeniach, poza stolemami, ale to chyba nie to.

- Dobrusia, to było pytanie bardziej retoryczne, wiesz? - prychnął, przybliżając się do niej, aby jeszcze dokładniej się schować. Czuła ciepło jego ciała - Ale dzięki! Oni wyglądają, jakby ciągnęli chmury na sznurkach!

- Jak przejdą obok nas, to pójdziemy za nimi - zadecydowała szybko, odwracając głowę do chłopaka - może oni nas gdzieś wyprowadzą.

- Gdzie deszcz? - spytała Zuza. Może i była przytomna, ale pod czaszką chyba jeszcze nie wszystko grało tak, jak przedtem.

Wielkie, ciemne postacie były już prawie przy nich, a huk burzy w połączeniu z głośnymi krokami i skrzypieniem powrozów zagłuszał nawet myśli. Po wielu godzinach prawie absolutnej ciszy ta częstotliwość była nie do wytrzymania. Ziemia drżała, w głowie pulsował tępy ból spowodowany odwodnieniem i hałasem, a pragnienie dalej dawało o sobie znać.

 Dobrusia odwróciła się lekko i złapała chłopaka za rękę, ścisnęła ją mocno. Stali blisko siebie, właściwie przylegali do siebie. Czuła ciepło jego ciała, jego oddech na swojej szyi, zapach jego potu, który w normalnych okolicznościach byłby dla niej odrzucający, ale teraz stanowił namacalny dowód tego, że on jest prawdziwy, a więc to wszystko dzieje się naprawdę. Jan był chyba najprzystojniejszym chłopakiem w szkole, takim, który nigdy nie zainteresowałby się Dobrusią. Licealna gwiazda koszykówki, chodzące metr dziewięćdziesiąt ideału. Ciemne, kręcone włosy, ciemne oczy, dobrze zbudowany i wytatuowany. Nie mógł się opędzić od dziewcząt. A teraz stał z Dobrusią pośrodku dziwnego boru, obserwując marsz gigantycznych istot, przylegając do niej swoim umięśnionym ciałem. Musiała przyznać, że zdanie sobie sprawy z tego faktu spowodowało nagły przypływ gorąca. Ona i Janek... przecież to było niemożliwe. Zerknęła na Zuzę. Tak, to jest typ dziewczyny, za którym uganiają się chłopacy tacy jak on. Przypominała tę postać z jej snu, to była ona? Chyba nie, ale kto wie, mózg lubi płatać różne figle. Zuza nie stała blisko nich, zrobiła dwa kroki w tył i podziwiała z otwartą buzią maszerujących olbrzymów.

Giganty właśnie ich minęły i ku rozczarowaniu Dobrusi, Janek odsunął się od niej. Cała trójka ujęła się za ręce, a Dobrusia, żeby odciągnąć myśli od dotyku jego dłoni, po raz pierwszy chyba zupełnie świadomego, i próbowała odkopać w czeluściach swojego umysłu, czy kiedykolwiek czytała coś na temat tych ciągnących burzę postaci. Tytuł po tytule sprawdzała w głowie przeczytane pozycje dotyczące wierzeń słowiańskich, bestiariuszy, prac naukowych i popularnonaukowych. Bez większego problemu rozpoznała przecież wiły czy wodnika. Dlaczego więc nie mogła przypomnieć sobie nic o tych istotach?

Szli teraz prawie że pod burzowymi chmurami. Trudno było im nadążyć za gigantami, tym bardziej, że byli zmęczeni i z każdą chwilą coraz słabsi. Skupiła się na przekopywaniu swojej pamięci, aby nogi niosły ją same. Miała nadzieję, że podążając za burzą uda im się wyjść z tego przeklętego leśnego Trójkąta Bermudzkiego. Brunet trochę ją za sobą ciągnął, co dobitnie świadczyło o tym, że tempo jej marszu znowu zwolniło. Ale wtedy ją olśniło.

- Janek, ja już wiem, co to jest. - powiedziała unosząc głowę i wbijając wzrok w istotę przed sobą, która właśnie się zatrzymała - Kiedyś na chmury mówiono płanety. To płanetnicy. Ciągną burzę, a czasami bronią ludzi przed nawałnicą, jeśli udzielono im pomocy. A kiedy sznur się zerwie...

Nie dokończyła. W uszy uderzył ich huk zrywanego powrozu, który brzmiał trochę jak wystrzał z gigantycznej armaty, a po chwili ziemia zatrzęsła się pod ciężarem płanetnika, który stracił równowagę i upadł, łamiąc przy tym parę drzew. Nastolatkowie spojrzeli w górę, na czarną chmurę burzową, z której zsunęła się reszta pękniętego sznura i spadała prosto na nich. W ułamku sekundy puścili się biegiem w prawo, żeby uniknąć uderzenia gigantycznego powrozu. Zuza instynktownie wypaliła za nimi i pędziła tak, jakby wcale nie była w letargu przez ostatnią dobę. Kiedy sznur dosięgnął ziemi, siła jego uderzenia wypchnęła powietrze, które przewróciło nastolatków na ziemię. 

Z oślepiającym błyskiem piorun rozdarł podbrzusze ciężkiego culonimbusa, rozsypując grad iskier na korony drzew. Dosięgnął grubego dębu, który znajdował się niedaleko miejsca, w którym Dobrawa, Zuza i Janek leżeli na ziemi. Dąb stanął w ogniu, a gdy tylko z trzewi chmury wyrwał się kolejny piorun, z pędem wodospadu wręcz spłynęła z góry rzeka wody. Wielkie krople boleśnie uderzały w skórę. Podnieśli się z ziemi i przerażeni, a jednocześnie szczęśliwi z przybycia wyczekiwanego deszczu, zadzierali głowy w górę i otwierali usta, próbując złapać w nie jak najwięcej wody. Ich odzież znów przemokła, ale nie zawracali sobie tym głowy. Ulewa ugasiła płonący dąb, a oni z radością obmywali twarze i ręce, nabierali w złożone dłonie deszczówki i pili łapczywie.

 Wyglądali niczym dzieci bawiące się w fontannie na rynku małego miasteczka, a nie jak troje nastolatków podczas gwałtownej burzy w środku lasu. Zabawa i radość nie trwały długo, bowiem drzewami zaczął targać niespokojny wicher, krople nie padały już w dół, a zacinały nieprzyjemnie. Wietrzysko wzmagało się się z każdą chwilą, burza szalała nad ich głowami i chwilową ekstazę po raz kolejny w ciągu ostatnich kilkunastu godzin zastąpił strach.

- Musimy uciekać! - krzyczał do nich Janek, próbując zagłuszyć hałas nawałnicy - Szybko!

Ruszyli pędem dalej w prawo, tak, aby znaleźć się pod chmurą innego płanetnika, która nie pękła. Deszcz jednak przybierał na sile, każdy krok przychodził im z coraz większym trudem, wiatr wpychał ich na drzewa i przewracał. Brodzili w rozmiękczonej ulewą ściółce, smagani gałęziami. W końcu poddali się i upadli pod gęsty krzew, gdzie wtuleni w siebie skulili się, by maksymalnie ochronić się przed deszczem. Nawałnica huczała nad ich głowami bezlitośnie łamiąc gałęzie i młode drzewka, zacinając ostrymi jak brzytwa kroplami lodowatej wody, wyrywając słabo ukorzenione krzewy z ziemi. Leżeli trzęsąc się z zimna lub przerażenia, zaciskając oczy. Dobrawa nie była już taka pewna, czy to, co się dzieje, jest rzeczywiste. Może Janek był prawdziwy, Zuza pewnie też, ale do licha, sama wątpiła teraz w swoją teorię. Słowiańskie demony się przebudziły? Jak? Po co i dlaczego? Czemu nie mogą wydostać się z tego przeklętego lasu?

Kiedy te myśli kołatały się w jej głowie, nawałnica powoli ustępowała. Wiatr przycichł, zacinający deszcz zamienił się w orzeźwiającą mżawkę, pomruki burzy ucichły. Odważyła się otworzyć oczy. Napotkała spojrzenie brązowych tęczówek, które wpatrywały się w nią niemalże bez mrugania.

- To już? - wyszeptała prosto w jego twarz.

Chłopak przytaknął. Zmusiła się do odwrócenia głowy i spojrzenia w niebo, bo jednak wolała ciepło tych czekoladowych oczu. To, co wydawało jej się mżawką, było tylko kroplami spływającymi z liści drzew ponad ich głowami. Chmura nad nimi, jeszcze niedawno czarna jak smoła i nabrzmiała od deszczu, piorunów i wiatru, była teraz niczym porcja słodkiej waty cukrowej, biała i puszysta, rozpływała się powoli na tle wieczornego nieba. Nawałnica poszarpała gałęzie w koronach drzew, widziała zatem większy kawałek nieba, którego lekko szara poświata wskazywała na zapadający powoli zmrok. Uczucie ulgi spłynęło na nią na jedną małą chwilę, bo w tym momencie zdała sobie sprawę z tego, że czeka ich kolejna noc w lesie.

- Tym razem ja potrzymam wartę - powiedziała Dobrawa i usiadła, podkulając nogi.

Odsunęła się przy tym nieco od miejsca, w którym leżeli chłopak i dziewczyna, jakby chciała się odciąć. Ugaszone deszczem pragnienie spowodowało, że ból głowy zelżał, a żołądek napełniony wodą poczuł się oszukany. Nie zważając na Janka i Zuzę leżących pod krzewem, zdjęła mokrą koszulkę, po czym przykładała ją do ust w różnych miejscach i wysysała wodę. Nie miała jak zmagazynować wody, więc tylko to przyszło jej do głowy. A w tej sytuacji nic nie mogło się zmarnować. Zuza mrucząc jakąś melodię położyła się obok chłopaka w pozycji embrionalnej. Musiała być bardzo mocno zmęczona, bo jej mruczando nie trwało długo.

Nikt nie protestował przeciwko objęciu przez nią warty. Zmęczenie im wszystkim dawało się we znaki, ale poprzedniej nocy to ona zaznała więcej snu. Jej towarzysz zwinął się w ciasną kulkę i po kilku chwilach jego oddech się wyrównał i spowolnił. Ciemne, mokre loki opadły mu na czoło. Kierowana nagłym odruchem, wyciągnęła ku niemu rękę i odsunęła niesforny kosmyk. Zaskoczona swoim zachowaniem szybko wycofała dłoń czując, jak się rumieni. Obawiała się reakcji chłopaka, że się przebudzi, jednak on zasnął błyskawicznie. Przyłożyła wilgotną koszulkę do płonących policzków, chcąc pozbyć się tego dziwnego uczucia szczęśliwa, że nikt nie widzi tego, jak się zaczerwieniła. Nigdy, ale to nigdy nie rumieniła się, nie zwracała uwagi na chłopców, gdyż wychodziła z założenia, że oni nie będą nią zainteresowani. Wolała skupić się na nauce i książkach. A teraz, w tej niezwykle dziwnej sytuacji, w jakiej się znaleźli, nagle pozwalała sobie na takie myśli. 

Poczuła się jednak nieswojo, kiedy ramię Jana przygarnęło bezwładne ciało Zuzy, która zaczęła lekko drżeć z zimna. Dobrawa parsknęła w ciszę lasu i w obserwowała, jak noc rozwija swój całun nad nimi. Nie potrafiła określić, czy udało im się wyrwać z tej dziwnej pętli czasu, w której utknęli, uciekając przed wiłami. Teraz była już jednak pewna, że to wszystko co się dzieje, musi mieć jakąś przyczynę. Anomalia pogodowa trwająca od kilku dobrych miesięcy, tysiące osób, które straciły życie w wodzie, zaginięcia. To musiało mieć związek z obecnością w puszczy słowiańskich stworzeń. Jakkolwiek irracjonalnie to brzmiało - istoty znane z legend i bajań, stąpające po ziemi w dwudziestym pierwszym wieku - właśnie tego doświadczali. Janek nie przyznawał się przed sobą, że widzi to co ona i myśli o tym dokładnie to samo. Wydawał się być zbyt pragmatyczny, żeby wierzyć w takie rzeczy.

Ciemność już zapadła nad lasem, a ciszę w nim mąciło jedynie wywołane zmęczeniem pochrapywanie. Zastanawiała się, która właśnie jest godzina. Wyszła z domu wieczorem piętnastego grudnia, a więc teraz musiał być siedemnasty albo osiemnasty grudnia. Czy dożyje tegorocznych świąt? Zaczynała mieć co do tego poważne wątpliwości.

Włożyła z powrotem wilgotną jeszcze koszulkę. Przesunęła się odrobinę na ściółce, starając się nie obudzić śpiących towarzyszy. W tej ciszy nawet najmniejszy szmer był bardzo głośny. Uniosła głowę i spojrzała w górę, próbując zdecydować, czy widzi niebo, czy nie. Noc była jednak ciężka i czarna. Nie chciała usnąć, bo to znaczyłoby kolejne spotkanie z nawiedzającymi ją ostatnio snami. Budziła się z nich zimna, niespokojna, jakby wynurzała się z głębi. Jednak siedząc z kolanami pod brodą, prowadziła nierówną walkę siły woli z ciążącymi jej powiekami, by jeszcze trochę poczuwać, zanim zmieni ją Janek. Nie zauważyła momentu, w którym usnęła, bo gdy znów otworzyła oczy, już świtało.

Wbrew oczekiwaniom, ranek wcale nie był chłodny, a gdy Dobrawa rozejrzała się wkoło, zdała sobie sprawę z tego, że pójście za płanetnikami wcale nie pomogło im opuścić tego przeklętego miejsca. Wciąż tkwili uwięzieni w cichym lesie, albo jego mirażu. Poczuła, jak strach i smutek zamieniły się w jej piersi w wielką, ciężką kulę, która prawie odebrała jej oddech. Łzy napłynęły jej do oczu. Chociaż starała się powstrzymać szloch, żeby nie obudzić Janka i Zuzki i nie pokazać po sobie, że się boi, wybuchnęła niepohamowanym płaczem. Usłyszała szelest za plecami i poczuła dużą, ciepłą dłoń opadającą na jej ramię. Uniosła głowę, by napotkać współczujące spojrzenie ciemnych oczu. 

Przygarnął ją do siebie ramieniem i nic nie powiedział. Pozwolił jej płakać tyle, ile chciała. Wtuliła się w niego, a on koił jej płacz, kołysząc się. Ciepło i zapach jego skóry skóry pomagały się jej uspokoić, wyrównać oddech. Nie powiedziała tego głośno, ale poczuła się bezpiecznie na tyle, że chciała już tak zostać. Mogłaby odpocząć, zrzucić z barków ten ciężar bycia zawsze samodzielną. Zuza wbiła w nią swoje niebieskie oczy z wyrazem dziwnego zrozumienia na twarzy. Nigdy, przenigdy nie spodziewała się, że tak bardzo będzie chciała wrócić do swojego smutnego, rodzinnego mieszkania w popegeerowskim bloku z wielkiej płyty. 

I jak? Zaczynamy wchodzić coraz głębiej w las! Jak myślicie, kogo spotkają w następnym rozdziale? 

Kogo lubicie najbardziej? 

Dziękuję! <3 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro