Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Warkocz

Wielka sala jak zawsze była pełna w godzinach wieczornych. Uczniowie nie tylko przyszli się najeść, ale również porozmawiać, poplotkować oraz pomarudzić jakie to ciężkie mieli zajęcia ego dnia.

W tym całym tłumie siedziało tylko kilka milczących osób. Jedną z nich była Lily Evans, która starała się zrozumieć samą siebie. Naprzeciwko niej siedział James, ale poza posłaniem mu krótkiego uśmiechu, nie dała żadnego znaku, bo nie wiedziała, co niby ma zrobić. Jakaś jej część buntowała się przeciwko temu, co ich połączyło w tym roku, ale zdecydowana większość nie widziała w tym nic złego. Chłopak się zmienił i w końcu udało mu się zwrócić na siebie jej uwagę, czymś innym niż dowcipami, które ją denerwowały.

Niestety i tym razem wydarzyło się coś co otrzeźwiło Lily, chociaż nie tak mocno jak ostatnio, a winnym na szczęście nie był James. Ku zdziwieniu wielu uczniów do Sali wleciała sowa i wylądowała tuż przed rudowłosą. Dziewczyna wprawnie odwiązała list i szybko go przeczytała. Jej twarz pobladła, a warga zadrżała niebezpiecznie. Spojrzała na Dumbledora, który wpatrywał się w nią uważnie. Skinął jedynie głową na potwierdzenie treści wiadomości. Dziewczyna szybko wstała, nie chcąc by inni oglądali jej łzy. Pragnęła pobyć sama zwłaszcza, że dopadło ją poczucie winny. Tak dobrze się bawiła, że zapomniała o rodzicach i grożącym im niebezpieczeństwie.

Gdy Lily wybiegła z jadalni James podniósł list, który zostawiła koło swojego talerza i go odczytał, nie myśląc, że narusza jej prywatność. Chciał się dowiedzieć dlaczego znów cierpi.

Droga Córeczko

Nie martw się, ale zeszłego dnia zostaliśmy zaatakowani przez tych Śmierciożerców, ale udało się nam ujść z życiem. Ja i twoja siostra jesteśmy całe, mamy zaledwie kilka zadrapań i siniaków. Twój tata został ranny, ale nie martw się, wasi lekarze już się nim zajęli i nic nie zagraża jego życiu. Lada dzień wróci do zdrowia.

Teraz jesteśmy już bezpieczni, twój dyrektor zabrał nas w bezpieczne miejsc, w którym poczekamy aż to wszystko się skończy lub ministerstwo przyzna nam ochronę. Oczywiście Petunia marudzi, że to nie sprawiedliwe, ale do niej chyba jeszcze nie dotarła powaga sytuacji.

Powiedziano nam, że nie możemy się z tobą kontaktować, bo sowy zwrócą uwagę na naszą kryjówkę, a ta krótka notatka miała ci tylko powiedzieć dlaczego nie odpisujemy na twoje listy. Jak tylko zostanie zażegnany problem z tymi mordercami i będziemy bezpieczni to z powrotem wrócimy do domu i wszystko będzie dobrze. Nie martw się, kochanie i pamiętaj, że to nie jest twoja wina. Twoja moc to cudowny dar.

Kochający cię zawsze Mama i Tata

PS: jak tylko coś ulegnie zmianie to damy ci znać. Teraz najważniejsze byś uważała na siebie i zdała się na dyrektora, on zadba o twoje bezpieczeństwo.

- Co się stało?- chłopak spojrzał na Dorcas.

- Jej rodzice zostali zaatakowani przez Śmierciożerców. Udało się im uciec i teraz zostali ukryci w bezpiecznym miejscu.

- No to chyba dobrze, teraz już na pewno nic im nie grozi- zauważył Frank.

James widział to trochę inaczej niż jego przyjaciel. Wiedział, że Lily uważa iż to przez nią zostali zaatakowani, bo jest mugolakiem, a zdaniem Voldemorta całe rodziny, podobne do tej, w której się wychowała, można było bezkarnie wymordowywać.

Większość uczniów siedziała w salonie wspólnym i rozkoszowali się myślą, że następny dzień jest wolny i nie musza nigdzie rano wstawać. Z pośród Huncwotów tylko Remus był na tyle ambitny by uczyć się przez cały weekend, ale nawet on postanowił, że zrobi sobie dzień wolny i już teraz zaczął odpoczywać.

- Widzieliście Lily?- zapytała Dor, schodząc do nich z góry.- Od kolacji się nie pojawiła, a zaraz zaczyna się cisza nocna.

- Poszukam jej- zapewnił ją James po czym na chwilę wrócił do swojego dormitorium i dopiero wtedy poszedł na poszukiwanie dziewczyny.

Oczywiście za sprawą sztuczek Huncwotów szybko ją znalazł. Lily w najlepsze spała na podłodze w łazience Jęczącej Marty, bardzo markotnego ducha, który postanowiła schować się w rurach i jej nie przeszkadzać. Było widać, że rudowłosa płakała i prawdopodobnie to odstraszyło zjawę. James nie chciał jej budzić i uznał, że nic się nie stanie jeśli jeszcze trochę pozwoli jej pozostać w sennych marzeniach. Z tego co zdążył zauważyć dziewczyna w ten sposób radziła sobie ze stresem, a nie chciał by znowu się załamała. Ułożył sobie jej głowę na kolanach i okrył swoją bluzą by nie zmarzła. Dziewczyna przekręciła się na bok, plecami do niego i cicho westchnęła, ale się nie obudziła.

Otworzyła oczy dopiero po jakimś czasie i szybko poznała kto z nią jest za sprawą trampki, na których dostrzegła drobne plamki, które powstały po tym jak wylała na nie eliksir rok temu. Słyszała jego spokojny oddech oraz czuła jak jego palce bawiły się jej włosami, ale nie widziała jego skupionej twarzy. Chłopak siedział ze zmarszczonym czołem i starał się zapleść warkocz. To już drugi raz tego dnia kiedy James był z nią kiedy go potrzebowała. Poczuła przyjemne ciepło, a uśmiech sam wypłynął jej na twarz. On naprawdę był inny niż do tej pory sądziła.

Gdy chłopak dostrzegł, że dziewczyna się obudziła przestał zaplatać jej włosy.

- Nie przerywaj- poprosiła, a James ponownie ujął jej loki.- Lubię gdy ktoś bawi się moimi włosami, chyba jak każda dziewczyna- chłopak się uśmiechnął.- Moja mama czesała mnie codziennie przed snem gdy byłam mała, trochę się to zmieniło gdy poszłam do szkoły.

- Moja gania mnie z grzebieniem, ale to już wiesz- Lily rozpromieniła się na wspomnienie tej cudownej kobiety.- Nie nauczyła mnie jednak zaplatać warkoczy.

- Praktyka czyni mistrzem- chłopak o tym wiedział i dlatego już po raz dziesiąty starał się zrobić to co dziewczynom wychodziło tak łatwo, wywołując przy tym przyjemne dreszcze na plecach rudowłosej.- Myślisz, że oni będą dalej próbować? Że Śmierciożercy będą ich szukać nawet teraz gdy Dumbledore wziął ich pod opiekę?

- Mam najszczerszą nadzieję, że nie, ale obawiam się, że nadal mogą być na ich liście- przyznał, nie chcąc jej okłamywać.- Moi rodzice znają wielu Aurorów, jeśli chcesz to mogę się ich zapytać o to czy na pewno zajęto się dobrze twoimi bliskimi.

- Nie trzeba, ufam Dumbledorowi i nie zamierzam się dać zastraszyć. Za dużo ma tu szpiegów, jeśli chcąc ze mną walczyć to jestem gotowa.

- Zuch dziewczyna! Skoro nie zamierzasz się załamywać to może pokazałabyś mi jak się zaplata tego całego warkocza- poprosił, a ona zaśmiała się krótko i usiadła. Spojrzała z politowaniem na to coś co powstało w jego rękach. Nim zaczęła go uczyć, ubrała bluzę z jego nazwiskiem i numerem z boiska, bo w łazience panował większy chłód niż gdy tam przyszła, ale coś jej mówiło, że to z powodu emocji, które wtedy czuła.

Chłopak dwa razy przyglądał się jak Lily zaplata warkocz z całości swoich włosów po czym sam spróbował jeszcze raz. Za trzecim razem wyszło coś bardzo podobnego do tego co ona ułożyła z włosów i w końcu mógł poczuć się dumny ze swego dzieła.

- Po co ci ta umiejętność, będziesz plótł warkocze Łapie?

- Chyba by mnie zabił jakby tknął to jego siano- oznajmił.- Może kiedyś będę miał córkę i wtedy mi się to przyda.

- Chcesz mieć dzieci?

- Co najmniej trójkę- oznajmił bez wahania.- Szukający, obrońca i ścigający.

- Już planujesz ich przyszłość? Co za ojciec, a jeśli będą łamagami po matce i spadną z miotły już na pierwszej lekcji to przestaniesz je kochać?

- Będę kochał je jeszcze bardziej, bo będą przypominać miłość mojego życia, a jak jeszcze będą rudowłose to oszaleje ze szczęścia- Lily się zarumieniła, obejmując jednocześnie ramionami jakby to miało ochronić ją przed nim. Niewiele to pomogło, ponieważ bluza pachniała nim intensywnie przez co wyraźniej czuła jego obecność.- Dlaczego się mnie boisz i nie chcesz dać mi szansy?

- Bo wiem, że to się źle skończy, towarzystwo mi podobnych staje się powoli wyrokiem śmierci, a ja nie pozwolę skrzywdzić moich bliskich.

- Czyli zamierzasz się z nikim wiązać dopóki Voldemort żyje i rozsiewa swoją nienawiść?- Lily potaknęła.- Właśnie postawiłaś przede mną cel, obalę tego szaleńca i wtedy się stawie u ciebie, i nie będziesz już miała wymówki.

- Dlaczego ci tak na tym zależy?- spojrzała mu w oczy.

- Bo chce z tobą być! Czy to nie jest oczywiste?

- A skąd pewność, że coś z tego wyjdzie? Może ja chrapie, przypalam nawet wodę na herbatę i zostawiam mokry ręcznik na podłodze- wzruszył ramionami.

- Podobno kocha się pomimo, a nie za coś- stwierdził, a ona musiała się zgodzić.- Wiem, że ty musiałabyś zignorować wiele moich wad, ale może zjadłabyś ze mną kolację- zaproponował.- Mogę ci przysiąc, że to nie będzie nic znaczyło i jeśli zechcesz to o tym zapomnimy, ale warto chociaż spróbować by zobaczyć czy rzeczywiście jestem tak straszny jak ci się wydaje- Lily bawiła się zdecydowanie za długim rękawem jego bluzy.

- Kolacja?- potaknął pełen nadziei, ponieważ nie odrzuciła jeszcze jego propozycji, a to było coś nowego.- Chyba jeden posiłek mnie nie zabije- jeszcze nie widziała kogoś tak radosnego jak on w tamtej chwili. Na jego twarzy zagościł najszerszy i najszczerszy uśmiech, a ona mimo woli się zaśmiała.- Ale jak sobie ubzdurasz to naślę na ciebie Łapę i to bezlitosnego.

- Zaryzykuje, to co jutro o siódmej byśmy się spotkali i poszli...

- Dokąd, do kuchni?

- Zobaczysz, ale teraz wracajmy, już dawno po ciszy nocnej- Lily otworzyła szerzej oczy, a on tylko uśmiechnął się zawadiacko.- Spokojnie, nie wpadniemy na żadnego nauczyciela czy woźnego.

- Niby jakim sposobem?- James wyjął z kieszeni pergamin i stuknąwszy w niego różdżką powiedział: uroczyście przysięgam, że knuje coś niedobrego.- Co to jest?

- Mapa Huncwotów, widać na niej każdego i to w obecnej sytuacji- rozłożył materiał.- To my- wskazał dwa opisane imieniem i nazwiskiem punkty- a tu widzimy śpiącego Syriusza. Pewnie znów się ślini.

- Jakim cudem?

- Normalnie, robi to co noc- dziewczyna wywróciła oczami, nie o to jej chodziło. James się zaśmiał.- To moja droga piękno magii, nadal nas zaskakuje.- Lily chwyciła jego dłoń i razem wstali z podłogi. Woda w jednej z toalet wystrzeliła, co utwierdziło ich w przekonaniu, że czas się zbierać. Marta miała dość ich obecności.

Bez problemu dotarli do pokoju wspólnego gdzie się pożegnali i poszli do swoich dormitoriów. Lily szybko się przebrała, nie budząc przy tym przyjaciółek i z małym problem zasnęła. Ten dzień zdawał się jej trwać w nieskończoność. Tyle się wydarzyło i zmieniło w jej sposobie patrzenia na świat. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro