Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~7~

   Gdy otworzyłam oczy, pierwszym co ujrzałam była biel. Umarłam? Nie... Rana na brzuchu wciąż napierdala co znaczy, że jeszcze dycham. Pozwoliłam oczom przyzwyczaić się do światła, następnie rozglądnęłam się po pokoju. Jedno wiem na pewno. Jestem w szpitalu. Drugą pewną rzeczą jest to, że mi nie ufają. Mój nadgarstek był przypięty kajdankami do szpitalnego łóżka.

   Bezproblemowo wyrwałam się z metalowej obrączki i usiadłam na materacu. Podniosłam koszulkę i przyjrzałam się zabandażowanej ranie. Biały materiał był czysty, czyli rana zasklepia się  
prawidłowo. Z nogą było podobnie. jednak chodzenie nie wchodziło w grę. Jak wstałam to niemal od razu wywróciłam się na twarz.

  Powoli wróciłam na łóżko i z powrotem się położyłam. Ledwo co się obudziłam, a już mnie wszystko boli. Wyjrzałam przez okno. I chuja zobaczyłam. Chyba, że kogoś ekscytują korony drzew oraz błękitne niebo.  Może jeszcze parę ptaków, przelatujących nieopodal. Drzwi powoli się otworzyły, a ja szybko zamknęłam oczy i spróbowałam udawać, że wciąż śpię.

- Wyrwałaś się z kajdanków oraz huk twojego upadku było słuchać na całym korytarzu,  oczywistym jest, że nie śpisz, nikogo tu nie oszukasz. Otwieraj oczy. - usłyszałam znajomy mi głos, należący do mojego nauczyciela. Posłuchałam go więc i powoli się podniosłam.

- Wywołałaś niezłe zamieszanie, mam nadzieję, że jesteś tego świadoma. - powiedział siadając na taborecie obok mojego łóżka. Przytaknęłam - Podczas ataku na USJ nieźle się popisałaś. Chciałabyś może wyjaśnić? - Milczałam.

- Słuchaj... - zaczął - Dowody nie działają ci na rękę. Zacznijmy od początku. Po pierwsze - W systemie nie istnieje ktoś taki jak Shira Clarity. Ty nie istniejesz. Po drugie. Nie masz żadnej rodziny oraz znajomych. Przynajmniej nikogo, kogo moglibyśmy znaleźć. - czyli nie odkryli, że pracuję w barze. Bakugou się nie wygadał.

- Po trzecie. Złoczyńcy, którzy zaatakowali, wydali się cię znać, do tego twierdzili, iż jesteś szpiegiem i dla nich pracujesz. Co, mówiąc szczerze, pokrywałoby się z twoją przeszłością, o której nic nie wiemy. Dzięki temu mogliśmy utajnić sprawę na tyle, że nikt nie wie o twoim zniknięciu poza radą pedagogiczną, no i oczywiście klasą. Ale nie wiedzą jeszcze, że zdecydowałaś się pojawić ponownie.  I wreszcie po czwarte. W trakcie walki, nie dość, że twoja samowolka uratowała mi życie, to pokonałaś większość z atakujących, wliczając w to tego potwora. Równa się to z bardzo małymi stratami. Uratowałaś większość z nas. To jedyny powód dla którego leżysz tutaj, a nie w szpitalu więziennym. - dokończył. Dużo tego.

Jednak ja wciąż milczałam. Nie zamierzałam z nim rozmawiać, przynajmniej jeszcze nie teraz. Najpierw muszę wyjechać. Muszę się dowiedzieć co mi wszczepili i chociaż w jakimś stopniu nad tym zapanować. Inaczej może się to źle skończyć. Bardzo źle.

- Zamkniecie mnie? - zapytałam po dłuższej chwili ciszy.

- To zależy.. -

- Od? -

- Od tego co mi powiesz, o ile mi powiesz cokolwiek. - odpowiedział zakładając ręce na krzyż.

- Ehhh... - westchnęłam ciężko - Co konkretnie chciałbyś wiedzieć?

- Może jakie jest twoje prawdziwe imię? - zapytał retorycznie.

- Shira to moje faktyczne imię, ale nazwiska nie znam. - powiedziałam bawiąc się skrawkiem koca. -

- Dlaczego? -

- Nikt nie zdążył mi powiedzieć jak mam na nazwisko, byłam jeszcze za młoda aby cokolwiek skumać. -

- Co z twoimi rodzicami? Kto cię wychował? - zadał kolejne pytania.

- Moi rodzice zostali brutalnie zamordowani, a nasz dom spalono gdy miałam 3 latka. Wychował mnie... - zawahałam się - Obcy. - dokończyłam odwracając głowę.

- Rozumiem... - nie drążył - Co z twoimi zdolnościami? Wiem już, że masz więcej niż jedną. Jakie i dlaczego?

- Cóż... - niewygodny temat - władam ogniem, mogę go dowolnie manipulować, tworzyć kształty oraz kontrolować jego temperaturę... -

- To już wiem, chodzi mi o resztę. Może inaczej... Ile ich masz? -złapał się za skronie.

- Nie wiem... - odpowiedziałam spuszczając głowę.

- Co?! - no trochę chłopa zaskoczyłam. Można powiedzieć bardzo trochę. Patrzył się na mnie jakbym mu kota porwała.

- Jestem pewna tylko kilku, wiem także, że mam 2 nowe oraz są też takie, których nie zdążyłam jeszcze odkryć... - wyjaśniłam.

- Których jesteś pewna? - starał się zachować spokój.

- No ogień, latanie - mogę w dowolny sposób poruszać się w powietrzu, coś jak super-man, poza tym jest jeszcze telekineza, super siła, a i jeszcze kontrola ziemi - bardzo podobna do tkania ziemi z Avatara, tyle że nie muszę takich tańców wykonywać jak tam. Do tego doszły 2 nowe, ale nie znam ich żadnych właściwości. Możliwe, że jest ich więcej, ale to jest mało prawdopodobne. - odpowiedziałam bardziej szczegółowo niż zamierzałam.

- Rozumiem... - ponownie złapał się za skronie, tylko że tym razem aby wszystko przemyśleć - muszę na chwilę wyjść. Ufam, że nie będziesz próbowała uciekać? - zapytał wstając.

- I tak nie mogę chodzić -odpowiedziałam, a nauczyciel opuścił salę.

***

   Przez chwilę było cicho. Ja także mogłam przetrawić ilość informacji, jaką właśnie zdradziłam.  Ale chwila nie trwała długo. Niedługo po wyjściu bohatera na korytarzu dało się usłyszeć zamęt. Były krzyki, odgłosy szarpania się, a w końcu głośne kroki. W jednej chwili drzwi do pokoju stanęły otworem, a w przejściu nie dostrzegłam nikogo innego jak naszą blondynkę z okresem trzymającą białą torbę z nieznaną mi zawartością.

   Miło, że przyszedł mnie odwiedzić. Tylko jak on się dowiedział, że tu jestem. Myślałam, że wszystkie informacje w mojej sprawie zostały utajnione. Tak powiedział Aizawa. Wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi na klucz. O-o. Powoli do mnie podszedł, cały czas utrzymując kontakt wzrokowy. Podstawił sobie taboret przy łóżku i na nim usiadł.

- Mamy do pogadania. - oznajmił ostro.

- Nie będę się tłumaczyła po raz drugi. Jeśli chcesz ze mnie coś wyciągnąć, to będziesz musiał zrobić to siłą. - powiedziałam wyzywająco i skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej, dumnie się prostując, czego pożałowałam sekundę później gdy rana na brzuchu dała o sobie znać, a ja skuliłam się i zaczęłam wyklinać niebiosa.

  - Heh, uważaj bo się nadwyrężysz księżniczko - odpowiedział sam dumnie się się prostując, za co dostał ode mnie kosę pod żebra. Teraz to on się kulił wyklinając.

  Oboje popatrzyliśmy sobie w oczy, po czym razem wybuchliśmy śmiechem. Miło, że dla niektórych wiele się nie zmieniło.

- Dobra, teraz na poważnie - jego mina nabrała powagi - O co chodzi? Między tobą a złoczyńcami?

- Łał, nareszcie ktoś kto umie zadać porządne pytanie. Trudno będzie je wyminąć -spróbowałam rozluźnić atmosferę, ale wyraz twarzy blondyna pozostał bez zmian - Cóż, trudno to opisać.

- Ja mam czas - powiedział, po czym z taboretu przesiadł się na łóżko, rozsiadł się wygodnie, a z torby wyjął jabłko i zaczął obierać. Dopiero kiedy dostrzegłam owoc, zorientowałam się jak bardzo głodna tak naprawdę byłam. Jeśli spojrzeć na to logicznie to nie jadłam od... chwila...

- Jak długo mnie nie było? - zapytałam szybko.

- Miesiąc i 5 dni. Nie wiem jak długo jesteś już w szpitalu, więc nie mogę ci określić kiedy dokładnie ocalili twoją szlachetną dupę - powiedział nawet nie odrywając wzroku od owocu.

- No nieźle. Sama się wydostałam -

- Brawo. - spojrzał na mnie podając mi część obranego owocu - Jak?

- Szczerze, to nie wiem. Był jakiś wybuch i już nie byłam skrępowana, więc znalazłam wyjście starając się na nikogo nie wpaść. - odpowiedziałam zajadając się soczystym kawałkiem.

- Mówią, że głupi ma szczęście - zagadał kpiąco, na co tylko się lekko zaśmiałam - Skąd wziął się wybuch?

- Nie wiem, niewiele pamiętam z tamtej chwili. - odpowiedziałam szczerze - Może to ja go wywołałam? - zdałam retoryczne pytanie przypatrując się swojej dłoni.

- Rozumiem. A wracając do poprzedniego pytania? - Podał mi kolejny kawałek, który z wdzięcznością przyjęłam.

- Złoczyńcy, technicznie rzecz biorąc, mnie wychowali... -

- Chmm... A więc tak się sprawy mają -zaczął obierać, tym razem mandarynkę - Jesteś z nimi spokrewniona? -

- Nie, zabrali mnie do swojej bazy jak miałam 3 latka. I wychowali. Ale nie było to za ciekawe dzieciństwo. -

- Domyślam się. Trzymaj. - podał mi owoc .

- Coś ty taki opiekuńczy, zaraz pomyślę, że zmiękłeś. - zagadałam prowokująco.

- W twoich snach!! Musisz jeść dużo witamin, aby odzyskać siły. Walka z tobą, kiedy nie jesteś w ich pełni nie byłaby sprawiedliwa. Zamierzam ci skopać dupę!! - oho, szykuje się niezły pojedynek.

- Ale jesteś świadom, że nie masz ze mną szans? Mogłabym cię zniszczyć nawet nie wstając z tego łóżka! - dojadłam mandarynkę śmiejąc się, przez co o mało się nie zadławiłam.

- Ciamajda - zaśmiał się, a ja się zaczerwieniłam. Coś w jego postawie jest nie tak. To z jaką dokładnością obiera owoce, pozycja w której siedzi, tak rzadki spokój na jego twarzy... Wygląda niemal idealnie. Ale mam ładne widoki, no kurwa pozazdrościć. A niektórzy twierdzą, że to Todoroki jest w klasie najprzystojniejszy. Well, I disagree.

Razem zjedliśmy resztę owoców gadając o pierdołach. Bakugou nie wypytywał mnie o więcej szczegółów związanych z przeszłością. Wyczuł, że to drażliwy temat i odpuścił. Jak to powiedział "Jak będziesz gotowa to mi powiesz". To chyba jego największa zaleta - wyrozumiałość. Oczywiście jedna z niewielu. O wadach mogłabym gadać w nieskończoność. Na przykład jego zapędy w czyszczeniu. Obierki od razu wrzucał do osobnego worka i nawet przyniósł sobie wilgotne chusteczki aby obmyć ręce z soku. Jebany pedant.

***

Niedługo później do pokoju zaczął się ktoś dobijać. Już bardzo podirytowany samą obecnością obcego, Katsuki poszedł otworzyć drzwi. Za nimi dostrzegł Aizawe. Chyba ktoś wpadł w tym momencie po uszy.

- Co ty tu robisz? - zapytał śpiąco.

- Odwiedzam. Chyba odwiedziny nie są zabronione? - uśmiechnął się kpiąco.

- Nie, technicznie rzecz biorąc - zaczął - Nie mam dziś na to siły... Spadaj do domu, ale to zaraz to nikt się nie dowie o twojej nielegalnej wizycie - powiedział tylko i wyminął ucznia w drzwiach, a chłopak szybko się zebrał do wyjścia.

- Jeszcze skopie ci dupsko, to ci gwarantuję! - rzucił na odchodne.

- Nie mogę się doczekać! - odkrzyknęłam za nim, następnie spoważniałam, czekając na wyrok.

- Wykonałem parę telefonów. Opinia każdego była podobna. Wspólnie zdecydowaliśmy, że wciąż będziesz mogła uczęszczać na zajęcia ALE! -zaczął zanim zdążyłam zacząć się ekscytować - Będziesz pod stałym nadzorem. No i oczywiście nie licz na samotne mieszkanie. Od dziś niestety będziesz się ze mną użerać. - No chyba nie.

- Protestuję. Chcę wrócić do mojego mieszkania. - wyraziłam dezaprobatę.

- Ty tu dzieciaku nie masz nic do gadania. Chyba, że wolisz mieszkać w przytułku dla sierot gdzie słabo karmią - skrzywiłam się na te słowa - No właśnie. Niestety ja też nie miałem w tej sprawie nic do gadania, jeśli cię to pocieszy. Wymogi z góry.

- Co z pracą? - wypaliłam automatycznie, zanim zdążyłam ugryźć się w język.

- Ehhh... Skoro nawet nie udało nam się dowiedzieć gdzie pracujesz, to nie zakładam, że jest to legalna praca... A więc? Gdzie pracujesz? -zapytał.

- W barze nocnym, jako barmanka. - odpowiedziałam niepewnie.

- Jako niepełnoletnia - dodał - Przykro mi, ale będziesz musiała złożyć wypowiedzenie. Praca na nielegalnych papierach nie będzie szła w parze ze stałym nadzorem ze strony bohaterów, w końcu zauważą i to lokal może ponieść konsekwencje. Zakładam, że tego nie chcesz. - pokręciłam głową na znak zgody z jego słowami - Tak więc sprawa zamknięta. Jak dostaniesz wypis to pomogę ci z rzeczami, na razie odpoczywaj.

Kończąc tymi słowami, wstał i wyszedł. A ja ułożyłam się wygodnie z zamiarem ponownego zapadnięcia w sen. Szkoda, lubiłam tą pracę oraz pomoc jaką podarowała mi Natsumiko była nieoceniona. Musze jej porządnie podziękować. Nie minęła nawet chwila, a ja już spałam jak kmień. Chyba potrzebny mi był normalny sen. W końcu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro

Tags: #coś