Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~16~

   W przeciągu najbliższych dni głównie planowałam lub się opierdalałam. Dosłownie, nie ma nic pomiędzy. Spałam do późna i obżerałam się fast food'ami, aby następnie przysiąść do planu i zatracić się w nim całkowicie. Raz prawie zapomniałam zameldować się Katsuki'emu. Myślałam, że przyjedzie do mnie aby osobiście spuścić mi lanie. Tak bardzo był wkurzony. Ale nic na to nie poradzę. Usprawiedliwiłam się i tyle. Prawie jak w szkole, haha.

   Gdy nadszedł poranek, tego konkretnego dnia, to już o wczesnej godzinie byłam na nogach. Co było mi potrzebne to spakowałam, co nie to zostawiłam. Wzięłam ze sobą komórkę, uprzednio upewniając się, że lokalizacja jest włączona. Tak na wszelki wypadek.
    Pewna siebie opuściłam hotel i ruszyłam w drogę. Czeka mnie ciężki dzień. Tym razem pieszo się wybrałam do zachodniej części stolicy, aby mieć jeszcze czas pomyśleć, ewentualnie dodać jakieś szczegóły do planu. Jest on w sumie prosty. Załatwić każdego kto stanie mi na drodze, pogadać z szefem, po czym zmiażdżyć go na kwaśne jabłko, aby na koniec opuścić budynek bez zbędnego ogona. W sumie nie wiem czy da się to nazwać planem. Bardziej nalot. Tak, zdecydowanie nalot.
    Spojrzałam przez główną bramę na posiadłość. Nie dostrzegłam nic nadzwyczajnego, ale niczego takiego się też nie spodziewałam. Ostrożnie, tak samo jak ostatnio, przeleciałam ponad murem i ogrodem. Powoli, upewniając się, że nikt mnie nie widzi, weszłam do środka. Niezauważalnie rozglądnęłam się po całym budynku. Tak, jak się spodziewałam, nigdzie nie dostrzegłam Chisakiego. Czyli za chronionymi drzwiami faktycznie znajduje się swego rodzaju ukryte przejście. Chociaż chyba nie do końca takie ukryte.

   Zakradłam się do ochroniarza i objęłam go ramieniem w szyi, podduszając go. Po paru chwilach stracił przytomność, a ja przemknęłam do środka pomieszczenia. W pokoju, o dziwo, nie dostrzegłam niczego nadzwyczajnego. Zwykły ołtarzyk, dla jakiegoś bóstwa. Podchodząc do niego, deski pode mną zaskrzypiały. Spojrzałam na mały dywanik znajdujący się na ziemi, po czym go odkryłam. Mam cię. Klapa, pod którą znajdowały się schody na niższe poziomy. Ale serio, co ci wszyscy ludzie mają z podziemnymi pracowniami? To chyba serio jakiś fetysz.
    Zeszłam na dół, zamykając za sobą klapę. Moim oczom ukazał się, zdecydowanie nowocześniejszy niż reszta posiadłości, korytarz. Ciągnął się daleko, a po każdej stronie można było dojrzeć jakieś drzwi. Wszystkie, do których podeszłam były zamknięte na klucz. Nie chciałam wyłamywać zamków, bo to by wywołało niepotrzebny hałas. Tak więc odpuściłam i zaczęłam iść dalej w głąb korytarza.

    Jak dotąd nikogo nie spotkałam. Szczerze to bardzo mnie to cieszy, ale odrobinę martwi równocześnie. Co rusz podchodziłam do jakiś drzwi, ale za każdym razem to samo, zamknięte na klucz. Na korytarzu udało mi się dostrzec kilka pojedynczych kamer. Co znaczy, że już na pewno wiedzą o mojej obecności. No chyba, że gość przy kamerach śpi z pączkiem w dłoni. Co jest chyba prawdopodobne, zważając na fakt, że jeszcze nie włączył się alarm. Szłam więc dalej, tylko trochę przyspieszając tępa.
   Gdy dotarłam do końca korytarza zobaczyłam czarne, mosiężne drzwi, delikatnie uchylone. Niepewnie i zachowując wszelką ostrożność podeszłam do nich i zajrzałam do środka. W centrum pomieszczenia stało dębowe biurko, w kolorze ciemnego brązu. Przy nim siedział nie kto inny, jak Kai Chisaki. Wyglądał na zajętego jakąś papierkową robotą. Idealny moment aby zaatakować.

- Wejdź do środka, nie stój tam bezczynnie. - powiedział, nie podnosząc nawet wzroku ze swoich dokumentów. Zaskoczył mnie jego spokój oraz niewzruszenie sytuacją. Tak jakby od początku wiedział, ze tu jestem. I tak będąc już wykrytą, wyprostowałam się i dumnie weszłam do pokoju. Teraz dopiero udało mi się dojrzeć, że na prawo od mężczyzny stał prawdopodobnie jego asystent. Ubrany był w zwykła białą szatę z kapturem oraz maskę, podobną do tej od Chisakiego, ale zakrywała całą twarz.
- Skąd wiedziałeś, że tu jestem? - zapytałam bezemocjonalnie.
- Mam kamery w całym budynku, jedną tuż pod drzwiami. Na prawdę muszę wyjaśniać? - spojrzał na mnie tym swoim lodowatym spojrzeniem - Ale czemu zawdzięczam tą wizytę? Musiałaś przyjść w dość ważnej sprawie, skoro gotowa jesteś się wkraść do samego serca Yakuzy. - ułożył dłonie w charakterystyczną postawę namiotu, wyrażając pewność siebie.
- Ashley Killar. Mówi ci coś to nazwisko? - patrzałam mu prosto w oczy przez cały czas.
- Tak... Obiekt 37 - zamyślił się na chwilę - Bardzo obiecujące rezultaty, jednak nie o takie mi chodziło. W tych czasach już nikomu nie można czegoś powierzać. Jeśli chcesz coś osiągnąć, musisz zrobić to sam. - nawiązał do zlecenia o produkcji narkotyku, jak się domyślam.
- Jaki cudowny zbieg okoliczności, że się znacie. - nie odezwałam się, czekałam na jego ruch - Wiesz, że to co ci podaliśmy, było wersją próbną dokładnego przeciwieństwa tego co dostała twoja znajoma? - zamurowało mnie.
- To była twoja sprawka?! - cofnęłam się o krok.
- Oczywiście, taki mały prezent urodzinowy. - nawet ja nie wiem, kiedy mam urodziny, więc ci dopiero on? - A jednak... - kontynuował zanim zdążyłam się wypowiedzieć - Twoja wysoka odporność jest intrygująca. Widzisz lek, który został ci podany miał tymczasowo cię wyciszyć. Nie tylko twoje zdolności, ale i funkcje życiowe. Wyglądałabyś na martwą. Co znacznie ułatwiłoby mi sprawę. -
- Nie rozumiem. - wstał od biurka i je okrążył, po czym oparł się o nie.
- Nie przerywaj mi. - jego ton głosu był znacznie chłodniejszy, a po moim karku przeszły ciarki.
- Jego  nieodpowiednia dawka powoduje, że funkcje życiowe organizmu są zaburzone, na tyle poważnie aby doprowadzić do śmierci. Jednak, nie dość, że jedna dawka to było na ciebie za mało, to udało ci się to przeżyć, bez większego uszczerbku na zdrowiu. niesamowite. - przyjrzał mi się dokładnie.
- Do czego zmierzasz? - założyłam ręce na krzyż.
- Zmierzam do tego, panno Roseville, że posiadasz dosyć niezwykłą odporność na wszystko co związane z największą plagą naszej ery - zdolnościami. Twój organizm jest na tyle silny, że jest w stanie poradzić sobie z utrzymaniem kilku naraz. A produkty tworzone, dzięki tej chorobie mają na ciebie bardzo znikomy wpływ. A ja chciałbym to wykorzystać. - podszedł do mnie, wciąż utrzymując kontakt wzrokowy.
- W takim razie masz pecha, stary. - jego oczy rozszerzyły się w zdziwieniu na przezwisko - Nie wiem skąd masz o mnie tyle informacji, ba nie wiem nawet czy niektóre są prawdziwe. Tym bardziej nie dam się wykorzystać. Moim celem jest coś zupełnie innego. - podniósł brew w geście oczekującym - Przyszłam ci pokazać, że z moją rodziną się nie zadziera, a twoje akcje będą miały bolesne konsekwencje. -
- Pokaż, w takim razie na co cię stać. - dosłownie można było usłyszeć wyzwanie w jego głosie. Odsunął się na parę kroków.

   Nie zamierzałam tracić ani chwili i bez wahania rzuciłam się w jego kierunku, zapalając pięść w locie. Uchylił się, w międzyczasie zdejmując rękawiczki. Czyli potrzebuje kontaktu fizycznego, aby użyć zdolności. Morał - nie mogę dać się dotknąć.
   Szybko odbiłam się od ściany i zaszarżowałam ponownie. Tym razem zamiast wyprowadzać bezpośredniego ciosu, w ostatniej chwili wytworzyłam ognisty miecz i zamachnęłam się nim w stronę mężczyzny. W tej samej sekundzie, w której moje ostrze miało sięgnąć jego torsu, przede mną pojawiły się, wyrosłe z ziemi, potężne kolce. Chwila nieuwagi, a by mnie przebiły.
    Ale, teraz wiem, jaka jest jego zdolność. Przynajmniej jej zarys. Musi czegoś dotknąć aby zmienić kształt, albo wytworzyć? Nie ważne, potrafi na swoją korzyść wykorzystać dotknięty przez siebie materiał.
   Odskoczyłam do tyłu, nie puszczając miecza. Zamierzałam wyprowadzić kolejny atak, ale zanim zadziałałam usłyszałam dźwięk zamykającego się zamka. Zerknęłam za siebie i dostrzegłam, że asystent Chisakiego w międzyczasie, zamknął drzwi na 4 spusty i schował klucz do kieszeni.

- Nie sądzisz chyba, że tak po prostu pozwolę ci stąd wyjść, po tym jak zaatakowałaś mnie na moim terenie. Szczególnie, że przyszłaś tu dobrowolnie, jak grzeczna dziewczyna, tym samym oszczędzając mi całego problemu organizowania twojego transportu tutaj. - oświeciło mnie. Jemu od początku chodziło o mnie. Dla tego tak łatwo było się tutaj dostać. Specjalnie nikt nie wchodził mi w drogę. A ja głupia dałam się nabrać i przyszłam jak jakieś udomowione zwierzę.
- Heh, nie myślisz chyba, że dam się tak łatwo złapać? - uśmiechnęłam się przebiegle i z zawrotną prędkością skierowałam się w stronę drzwi. Uderzyłam je z całej siły, aby całkowicie je rozwalić. W odpowiedzi jednak usłyszałam tylko szczęk kruszących się kości, a drzwi pozostały nienaruszone. Ból szybko rozniósł się po moim ciele, a ja upadłam na podłogę, łapiąc się za kończynę i krzycząc głośno.
- Ten pokój został stworzony z karbinu, łącznie z drzwiami. Jest to najtwardszy materiał na całym świecie. Nie przebijesz się przez niego tak łatwo - spojrzałam na niego wściekle, a łzy bólu co rusz wypływały z moich oczu - Nawet gdyby ci się udało przebić, po drugiej stronie czeka już oddział moich ludzi, przygotowany do odurzenia cie - podszedł do mnie i przykucnął obok.
- Już mi i tak wystarczająco dużo kłopotów narobiłaś. Będę musiała ci poskładać tą łapę - niedelikatnie złapał za kończynę i zaczął obracać, dokładnie ją oglądając, na co otrzymał ode mnie więcej krzyków boleści. Nie chcąc jednak się poddać, podpaliłam swoje ciało, czego skubaniec się chyba nie spodziewał, bo gwałtownie i z sykiem zabrał swoje dłonie.
- Boimy się odrobiny ciepła, ha? - zapytałam kpiąco, dostrzegając jego wściekły wyraz twarzy, nawet przez maskę dało się to dostrzec. Zaczęłam stopniowo rozgrzewać całe pomieszczenie, równocześnie z drzwiami, o które się teraz opierałam. Może uda mi się je stopić. Garnizonem goryli zajmę się dopiero jak uda mi się przedrzeć. To aktualny cel numer 1.
- Chrono. - powiedział beznamiętnym głosem Chisaki, na co stojący za nim mężczyzna podszedł bliżej mnie. Spod jego maski wyłoniło się pasmo włosów uformowane w kształt strzałki, po czym wystrzeliło w moim kierunku.

   Będąc pewna, że temperatura wokół mnie spali je na popiół, nie zareagowałam. Oj jak bardzo się myliłam. Strzałka drasnęła mnie w policzek, po czym błyskawicznie się wycofała. Dało się na niej dostrzec wyraźne ślady poparzenia. Czyli właściciel odczuwa, rany zadane na włosach. Moje zmysły nagle przyćmiła, coś jakby mgła, a ja nie mogłam się poruszyć. Ogień również zaczął stopniowo zanikać, a ja nic nie mogłam z tym zrobić,

- Nie martw się, Chrono tylko sprawił, że wszystkie twoje ruchy zostały diametralnie zwolnione. Może z wyjątkiem pracy twojego mózgu. Nie podziała to jednak na długo...- podszedł do swojego biurka i wyciągnął coś z szuflady. Gdy ponowie do mnie podszedł, moim oczom ukazała się ampułka z nieznaną mi zawartością.
- To lek nasenny, powinien na ciebie zadziałać bez problemu. - oznajmił łapiąc jedną ręką za moją szczękę. Wlał płyn do moich ust, a moje ciało przez chwilę miało problem z przełknięciem. Prawie się zakrztusiłam, ale w końcu substancja przeszła mi przez gardło. Zaczęło mi się kręcić w głowie, po czym moje oczy się zamknęły, a ja całkowicie straciłam świadomość.

Obudziłam się z nie małym bólem głowy i dzwonieniem w uszach. Powoli spróbowałam otworzyć oczy, ale moje powieki wciąż były zbyt ciężkie. Nasłuchiwałam więc otoczenia, ale wszędzie panowała głucha cisza. Spróbowałam ponownie otworzyć oczy, tym razem mozolnie, ale się udało. Ponad sobą ujrzałam czarny sufit. Obróciłam głowę w bok, reszta ścian była identyczna. Rozpoznałam pokój, to ten w którym walczyłam z Chisakim. Sukinsyn był przygotowany. Musiał to planować od dłuższego czasu.
Wciąż trochę otumaniona podniosłam się do pozycji siedzącej. Leżałam na wojskowej pryczy. W pomieszczeniu nie znajdowało się wiele. Poza łóżkiem, na którym aktualnie siedziałam, dostrzegłam toaletę, umywalkę z lustrem i małe biurko. Jak długo musiałam spać, aby zdążyli tak bardzo przearanżować pokój?
Podeszłam chwiejnym krokiem do biurka i zajrzałam do szuflad. Kilka kartek i ołówek z gumką, nic więcej. Przy umywalce znalazłam szczoteczkę do zębów i pastę. Dobra jak na złoczyńcę, to przynajmniej dba o higienę osobistą, tego mu odmówić nie mogę.
Dopiero opierając się obiema rękami o zlew zorientowałam się, że prawa nie jest już złamana. Poobracałam ją parę razy. Ani grama bólu. Czyli faktycznie mnie poskładał. Jak? Nie mam pojęcia.
Poszukałam w pokoju mojego plecaka, ani śladu. Telefon, który miałam schowany w wewnętrznej kieszeni kurtki też zabrali. Super. Rozglądając się dostrzegłam małą kamerę w górnym rogu pokoju. Podeszłam do niej i pokazałam środkowy palec. Następnie, sprawdziłam czy wciąż mogę używać zdolności. Upewniając się, że na szczęście tak, podleciałam do urządzenia i zaabsorbowałam jak największą ilość energii. Mając pewność, że zassałam wszystko, wyrwałam ustrojstwo i doszczętnie zmiażdżyłam.

Podeszłam do drzwi i dokładnie się im przyjrzałam. Gdyby udało mi się stopić chociaż zawiasy, to byłoby idealnie. Złapałam za wymieniony przedmiot i zaczęłam go rozgrzewać. Z początku nic to nie dało, ale nie zamierzałam odpuszczać. Wszystko ma swoją granicę. W pewnym momencie na pewno zacznie się rozpływać, już moja w tym głowa.
W dłuższym czasie, gdy materiał nareszcie zaczął się rozgrzewać, zamek wydał z siebie charakterystyczny odgłos, a drzwi stanęły otworem. Otwierały się skrzypiąc i sycząc głośno przez czerwony zawias. Odsunęłam się szybko na bezpieczną odległość i przybrałam pozycję bojową.

- Panno Roseville, ta kamera miała służyć twojemu bezpieczeństwu. Jeśli chce cię wykorzystać, to musisz być w pełni sił. - do pomieszczenia wszedł Chisaki trzymając tacę z jedzeniem.
- Nie wiem kim jest ta twoja panienka, nie znam żadnej o nazwisku Roseville, musiałeś mnie z kimś pomylić. - powiedziałam zarozumiale, uśmiechając się pod nosem. Mężczyzna zamknął za sobą drzwi i odstawił tackę na biurko - Ile spałam? - zadałam pytanie.
- Kilka dni. - czyli Bakugou na pewno już się zorientował, że coś jest nie tak - I nie martw się. Upewniliśmy się, że nikt nie będzie cię szukał. - dodał.
- Niby jak? - nie uwierzyłam.
- Tego już nie musisz wiedzieć. Jedz, jutro zaczynamy. - skierował się do wyjścia.
- Do jutra mnie już tu nie będzie. - oznajmiłam.
- Jeszcze się przekonamy. - zamknął za sobą drzwi, a ja ponownie usłyszałam szczęk zamka. Odczekałam kilka chwil, po czym wróciłam do rozgrzewania zawiasów. Nawet przez chwilę mi przez myśl nie przeszło aby zjeść co mi dali. Oj za dużo filmów się naoglądałam, aby się na to nabrać.

Nie muszę chyba mówić, że mój plan ze stopieniem zawiasów się nie powiódł. W pewnym momencie materiał był tak rozgrzany, że poparzył moje obie dłonie, ale ani myślał o rozpadnięciu się. Jak mocny musi być ten cholerny karbin?!
Dałam ręce pod strumień zimnej wody w umywalce i westchnęłam ciężko. Wydostanie się stąd może być bardziej problematyczne, niż mi się wydawało. Kurwa.... Ashley będzie na mnie krzyczeć... No moment wybrałam sobie wybitnie chujowy. Dopiero co wróciliśmy ze stanów, gdzie ją trzymali pod kluczem, a teraz sama się w coś takiego wpakowałam. No kurwa, jak głupim trzeba być, aby się w coś takiego złapać. Ja pierdole...
W lustrze spojrzałam na swoje odbicie. Ale mam tłuste włosy. Wyciągnęłam ręce spod strumienia i zakręciłam kurek. Zdjęłam z nadgarstka gumkę do włosów i zebrałam swoje kudły w wysokiego koka. Gdy ponownie spojrzałam w lustro, na lewym ramieniu, w miejscu gdzie łączy się z szyją dostrzegłam czarne pęknięcia. Zdjęłam szybko górną część garderoby, zostawiając tylko stanik i odwróciłam się tyłem do szkła. To dziwne znamię znacznie się rozrosło. Prawie całą rękę miałam nim pokrytą. Wygląda, jakby jeden nieostrożny ruch, a się rozpadnę. Super, jeszcze tego mi brakowało.

Nie przeszkadza mi jakoś bardzo. Ba, nie pamiętałam o nim, aż go nie zobaczyłam. Tak więc nie jest to jakiś ważny problem, ale wciąż niepokoi. Nie mając żadnej innej opcji z powrotem się ubrałam, zaczynając się zastanawiać nad nowym planem ucieczki. Tak rozmyślając położyłam się na pryczy, analizując możliwe sposoby na wydostanie się. Po dłuższym czasie leżenia bezczynnie zasnęłam.
Obudziłam się, nie jestem w stanie stwierdzić po jakim czasie, gdy drzwi ponownie się otworzyły. Nie zareagowałam, udałam, że wciąż śpię.

- Weź ją do pracowni medycznej. - usłyszałam obcy mi głos. Kroki, drugiej postaci, były ciężkie, głośne. Za pewne jakiś goryl do targania ciężkich przedmiotów. Czułam jak mnie podnosi. Dłonie postaci były duże i szorstkie. Nieprzyjemne.
Wynieśli mnie z pokoju. Odczekałam kilka sekund i wyrwałam się gwałtownie z przerośniętych ramion. Nie oglądając się za siebie, lotem puściłam się w stronę wyjścia z podziemi. Co za debile. Dać się na coś takiego nabrać. Chociaż, w sumie wcale nie jest lepsza.
Moja dobra passa nie potrwała jednak długo. Moja noga została draśnięta przez tą samą strzałkę z włosów, co ostatnio. Momentalnie moja zdolność się wyłączyła, a ja przekoziołkowałam parę razy po ziemi. Czyli druga postać to był ten pieprzony Chrono. Spróbowałam się podnieść, ale goryl był szybszy i ponownie złapał mnie w swoje łapy.

- Na prawdę niczego się nie nauczyłaś od ostatniego razu? - mężczyzna w pelerynie zwrócił się do mnie, wzdychając głośno z dezaprobatą. Nie odpowiedziałam, zresztą chyba nawet tego nie oczekiwał.
- Chodźmy, zanim Chisaki się zdenerwuje. - zwrócił się do mięśniaka, na co ten przytaknął. Poszli w nieznanym mi kierunku, niedługo otwierając jedne z drzwi. Za nimi znajdowało się coś na wzór gabinetu lekarskiego, tylko znacznie bardziej creepy. Na samym środku można było dostrzec łóżko szpitalne, z zamocowanymi pasami bezpieczeństwa.
- Co tak długo? - Chisaki podszedł do mebla, ubrany w biały fartuch i swoją codzienną maskę. Na rękach miał gumowe rękawiczki jednorazowe, a w prawej dłoni trzymał skalpel.
- Próbowała uciec. - odpowiedział Chrono bezpośrednio, po czym przepuścił w drzwiach niosącego mnie osobnika. Wszedł głębiej do pokoju i położył mnie na materacu, po czym zaczął zabezpieczać pasy.
- Podaliście jej coś? - zapytał.
- Nie, użyłem na niej zwolnienia. Jej krew jest czysta. - czyli nie zatruli ma żarcia. Kurde, mogłam zjeść, teraz jestem głodna.
- Dobrze - oboje opuścili pomieszczenie, tym samym zostawiając mnie sam na sam z tym psychopatą.

Chisaki nie odezwał się ani słowem. Podszedł do mnie i pobrał mi krew, aby następnie podejść do swojego biurka ze sprzętem i zacząć robić swoje.
- Niezwykłe... - odezwał się po dłuższej chwili patrząc przez mikroskop - Z twojej krwi będzie można prawdopodobnie wytworzyć szczepionkę. Aby kolejne pokolenia rodziły się zdrowe. Bez tej plagi. Oraz zapewnić na nią odporność. - co kurwa? on serio ma coś z głową.
   Ponownie do mnie podszedł. Z szafki leżącej przy łóżku wyjął napełnioną czymś strzykawkę. Podwinął mi rękaw lewego ramienia, tym samym odkrywając pęknięcia.
- Co to jest? - zapytał przyglądając się bliżej. Nie dostając odpowiedzi przeklnął pod nosem, po czym odbezpieczył pasy. Podniósł mnie do pozycji siedzącej i rozebrał. Sterczałam przed nim w samym staniku. Trochę krępujące, zważając na fakt, że nie mam kontroli nad swoim ciałem, przynajmniej nie nad szybkością.
Dokładnie obejrzał znamię z każdej strony. Wziął do dłoni skalpel i spróbował wyciąć kawałek skóry "zainfekowanej". Kontakt ostrza ze zabarwioną częścią mojego ciała skutkował dla mnie niewyobrażalnym bólem na całej powierzchni, jaką pokrywało znamię. Ręka mężczyzny została odrzucona, z taką siłą, że musiał się odsunąć na parę kroków, aby się nie wywrócić. Nacięcie zaczęło świecić niebieską poświatą, po czym w kilka sekund się całkowicie zasklepiło. Nie pozostał żaden ślad. Ból zniknął razem z raną.
- Co. to. było. - wzruszyłam ramionami w geście odpowiedzi. Chwilę mi zajęło uświadomienie sobie, że już mogę się ruszać. Już chciałam zerwać się z łóżka, ale przerwał mi jego lodowaty ton głosu.
- Spróbuj tylko, a obiecuję, że rozłożę cię na atomy. - dobra, ta groźba brzmi prawdziwie - A teraz gadaj. Co to jest? - wskazał palcem na moje lewe ramię.
- Czy na prawdę myślisz, że gdybym wiedziała, to pozwoliłabym się temu tak rozrosnąć? - zapytałam retorycznie - Zresztą, nawet gdybym wiedziała, to bym ci nie powiedziała - pokazałam mu język i założyłam ramiona na krzyż.

Wyglądał na porządnie zdenerwowanego. Podszedł do swojego biurka i zaczął w czymś grzebać. Wykorzystałam jego chwilę nieuwagi i wyswobodziłam się z reszty więzów. Zanim jednak zeszłam z materaca Chiski wycelował we mnie broń.
- Ponoć jestem ci potrzebna. Nie strzelisz - powiedziałam niepewnie.
- Masz rację. - zaczął - Jesteś mi potrzebna. Ale twoje indywidualności nie. - wystrzelił, a ja nie zdążyłam się uchylić. Pocisk trafił mi w szyję. Ale nie była to standardowa kula.
- Co? - wyciągnęłam z szyi malutki nabój zakończony igłą - Co mi podałeś?! - spojrzałam na niego wściekle.
- Dopracowaną wersję tego co ostatnio. Tymczasowo usunąłem wszystkie twoje zdolności. - nie kłamał. Nie mogłam użyć, żadnej z nich. Zerknęłam na ramię. Znamię pozostało na swoim miejscu. Nie zmieniło także swoich rozmiarów.
- Na jak długo? - zapytałam.
- Wystarczająco długo. - podszedł do mnie i siłą przygwoździł mnie do łóżka. Szarpałam się, kopałam i starałam wyrwać. Niestety był silniejszy. Ponownie zostałam przywiązana do materaca.

Chisaki ponownie wziął do ręki, porzuconą wcześniej strzykawkę. Igłę wbił w to samo miejsce, z którego pobierał krew. Czyli w prawe ramię. Nie ryzykował ponownego kontaktu z lewym. Na początku nic nie poczułam. Dopiero po chwili, stopniowo po moim ciele rozchodziło się delikatne pieczenie. Ale do przeżycia.
Spojrzałam na złotookiego z politowaniem. Za to on intensywnie się przyglądał jak moje ciało reaguje, na nieznaną mu substancję. Co chwila notował coś w, wyjętym z jednej z szuflad, notesie.

- Powiesz mi może co mi podałeś? - zapytałam dziecinnie, z nutką nadziei w głosie.
- Jak będziesz współpracować to może. - spojrzał na moją twarz kątem oka. Nie odezwałam się.
- Czujesz coś? Jakiś ból? Dyskomfort? - tym razem spojrzał mi w oczy.
- Nic poza delikatnym pieczeniem na całym ciele. - odpowiedziałam znudzona.
- W skali od 1-10, jak bardzo boli? - ponownie naskrobał coś na kartce.
- Pi. - odpowiedziałam pewnie.
- Pi? - podniósł brew.
- Tak, pi. 3.14 bla, bla, bla. Niska liczba, ale nieskończona. - westchnął zirytowany i znowu coś napisał.
- To powiesz mi czy nie? - zniecierpliwiłam się.
- Truciznę. - zamurowało mnie - Zawartą w krwi jednego z moich ludzi. Zwykle zabija w przeciągu kilkunastu sekund. - odetchnęłam z ulgą. Czyli to jest coś, co niby na mnie nie działa.
- Czyli nie umrę? - chciałam się upewnić.
- Nie - odpowiedział zamykając notes - Ale powinno cię to wprowadzić w stan śpiączki. - wpatrywał się intensywnie w moją twarz.
- Cóż, nie czuję się śpiąca. Więc chyba nic z tego, kolego. - spróbowałam wygodniej ułożyć się na meblu. Pasy strasznie mi się wrzynały.
- Widzę. Twoja odporność jest jeszcze większa niż sądziłem. - podszedł do jednej z szafek, stojących na prawo od jego biurka.
- Skorzystamy więc z tradycyjnych metod. - wyciągnął niewielką buteleczkę, której zawartość nabrał do kolejnej strzykawki - Nie musisz być przytomna przez cały ten czas. Wystarczy, że będziesz żywa. - wycisnął odrobinę substancji, upewniając się, że w tubce nie ma żadnego powietrza, a ja zaczęłam się jak najbardziej szarpać. Jak mi to poda, to koniec.
- Nie zgadzam się!!! - krzyczałam, usiłując się wydostać z krępujących mnie więzów. Niestety bezskutecznie.
- Ty nie masz tu nic do gadania. - z jego głosu można było łatwo wyłapać wyraźne zirytowanie moją osobą.

Pomimo moich wszelkich starań, Chcisaki był na tyle silny by przytrzymać mnie w miejscu wystarczająco długo, aby podać mi lek. Zadziałał na prawdę szybko. Już po chwili moje mięśnie całkowicie odmówiły współpracy, rozluźniając się. Zaczęło mi się kręcić w głowie, a obraz przed oczami zanikać. Niedługo później w pełni straciłam kontakt z rzeczywistością, a ten chuj wygrał.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro

Tags: #coś