Rozdział Czterdziesty Ósmy - Kapłan i Demon
Kapłan spojrzał na ducha studni po czym powłóczył wzrokiem po reszcie.
Jakkolwiek dziwne by się to nie wydawało, nikt nie miał siły zaprzeczyć. Shen Yuan korzystając z chwili przeciął ostrzem związane ręce Byamko, na co ten westchnął z ulgą rozmasowując czerwone nadgarstki.
Z korytarza przed nimi zaczął być słyszalny stukot. Najwidoczniej nie mieli wiele czasu. Korzystając jeszcze z okazji, kapłan wbił miecz głębiej w bestie, pozwalając by krew stworzyła dość sporą kałuże. Było to swoistego rodzaju ostrzeżenie, ale i za razem gwarancja, że ogar nie rozpocznie pościgu.
- Szybciej! - Pogonił duch, krążąc ponad ich głowami. Zirytowany demon nic jednak na to nie odpowiedział. Zamiast tego w końcu odsunął od siebie Shi Shuana ze swoim standardowym zimnym spojrzeniem, tym razem jednak zdawało się być ono dużo bardziej groźne i poirytowane, dlatego też mężczyzna nawet nie myślał o ponownym zbliżeniu się w jego stronę.
Wspólnie udali się szybkim krokiem w stronę korytarza za nimi.
Ciężko było opisać spoglądające na siebie ukradkiem spojrzenia demona i kapłana. Z boku wyglądali niczym jin i jang. Białowłosy kapłan z niebieską szatą, zielonymi oczyma oraz dostojną aparycją ani się miał do czarnowłosego demona, którego ubrania w nieładzie, mogły być uznane za co najmniej wulgarne. Jedynie jedno, dużo ich od siebie nie różniło. Oboje z równie sporym uporem szli niczym na szpilach. Nie pozwalając odpuścić gardy. Prawdę mówiąc strach było pomyśleć co by się mogło stać, gdyby jeden z nich choćby musnął końcówką palca broni.
Niezręczna cisza, której nikt nie mógł przerwać jedynie wypełniała przestrzeń, powodując ogólnie zły nastrój Shi Shuana. Jedynym wyjątkiem w tym wszystkim okazał się być duch studni, który niemal natychmiast wrócił do jego ciała. Teraz przynajmniej jego myśli mogły się czymkolwiek zająć.
- Jesteś nierozważnym debilem - Rzucał obelgami - Gdybyś chociaż miał aurę dużo łatwiej byłoby cię znaleźć! Ah! Irytujące!
- Przepraszam rzucił najciszej jak mógł, przyśpieszając kroku.
- Zamiast przepraszać, lepiej obiecaj bardziej na siebie uważać, kolejnych takich akcji nawet ja nie zdzierżę. Ten demon doprowadza mnie do szału.
Byakko spojrzał na Shen Yuana. Prawdę mówiąc był ciekawy co takiego zrobił, że sam duch studni był tak bardzo zirytowany, jednak nie mógł sobie niczego konkretnego wyobrazić. Może po prostu było to tak jak z Zhen Yu i duch nie widział konkretnego powodu?
Im dłużej Byakko spoglądał w stronę demona tym wzrok kapłana bardziej go przeszywał. Pełen dziwnej mieszanki zdziwienia i zmartwienia spoglądał na Shi Shuana, jakby próbując wyczytać jego myśli.
Sam Byakko zaczął błądzić wzrokiem po korytarzach. Przez te szaleńcza ucieczkę zupełnie stracił orientację w terenie. Nie mając żadnego punktu zaczepienia mógł jedynie przyglądać się dwójce mężczyzn licząc, że oni doskonale wiedzą gdzie powinni się udać.
Niespodziewanie jednak przed nimi pojawiło się rozwidlenie. Shen Yuan nieco zirytowany rzucił pod nosem krótkie przekleństwo.
- Co się stało? - Zapytał, Byakko na co oczy demona powędrowały w jego stronę.
- Nie było tutaj wcześniej dwóch korytarzy.
- Pewnie to zaklęcie błądzące - Odparł kapłan, zamyślając się - Już wcześniej zastanawiająca była ta ilość korytarzy. Najpewniej w prawdziwym budynku jest ich tylko kilka.
- Więc będziemy tak błądzić jak w labiryncie - Westchnął Shi Shuan, czując na plecach ciarki. Wciąż miał nieodparte wrażenie, jakby coś czyhało za nim, jednak nawet po odwróceniu się, nie dostrzegł niczego.
- Musimy się rozdzielić. Jeden z korytarzy musi być prawdziwy - Dodał kapłan - w ten sposób zaoszczędzimy czas.
- Pójdę z nim w lewo - Mruknął demon, chwytając Byakko za kawałek szaty - Ty i duch pojdziecie na prawo.
Kapłan szybko zaprotestował.
- Lepiej będzie gdy zrobimy inaczej. Mam przy sobie talizmany, których można użyć do rozstawienia bariery, a jeśli pójdę z duchem na nic się o nie nie przydadzą jeśli i tak nie wejdzie do środka - Odparł.
Tak właśnie rozpoczęła się pewnego rodzaju batalia słowna. Zarówno kapłan jak i demon nie zamierzali odpuścić. Oboje niczym dzieci próbowali prześcignąć się w argumentach, które mimo że wydawały się być całkiem trafne, wciąż niczym nie różniły się od zwykłych wymówek.
- Nie zamierzam się kłócić. Sama fakt porwania jest tylko waszą winą - Rzucił poirytowany demon.
- Niemożliwym jest pilnować całego pałacu - Mówiąc to kapłan przyłożył rękę na piersi - Wiem jaki błąd popełniłem, tym razem się to nie powtórzy.
- Jesteś irytujący.
- A ty zbyt pewny siebie.
Mężczyzna nie wiedział już co o tym wszystkim myśleć. Był niczym dziecko podczas rozwodu rodziców. Po raz kolejny wyrywany, zabierany z ręki do ręki tylko po to by zapewne znów zostać sam sobie. Nawet jeśli było to jedynie znajome uczucie, to wciąż nie mógł się wyzbyć takiego przeświadczenia.
Czując niepokój Shi Shuana duch studni głośno westchnął, wybijając go tym samym z myśli. Nim jednak zdołał o cokolwiek zapytać:
- Ja z nim pójdę - Wtrącił duch studni, wychodząc z ciała Shi Shuana - Obydwoje powinniście na siebie spojrzeć, zachowujecie się jak dzieci - Mruknął zirytowany - Chodź.
Zanim Byakko choćby zdążył zaprotestować, został pociągnięty za rękę przez fizyczną formę ducha, który nie patrząc nawet na niego, patł przed siebie.
- Duchu? - Chciał zapytać, gdy poczuł mocniejszy uścisk na dłoni. Dopiero gdy znaleźli się wystarczająco daleko od obu mężczyzn. Ognik, wyszeptał.
- Nie prawdziwy.
Byakko ze zdziwieniem spojrzał na niego po raz kolejny.
- Nie rozumiem, o czym ty?
- Ten kapłan - Rzucił spokojniej.
- Co masz na myśli przez nie prawdziwy? - Dopytywał, czując jak wszytsko zaczyna mu się mieszać w głowie.
- Na prawdę myślisz, że najwyższy kapłan miałby czas ruszyć osobiście w pogoń za twoim porywaczem? Poza tym, nie było z nim nikogo, pojawił się z nikąd i jeszcze próbował rozdzielić nas wszystkich. Jesteś głupi czy jak? Jeszcze ten demon... Gdybyście zostali sami, pewnie znowu by cie porwał i zamknął. Wszyscy są siebie warci.
- Innymi słowy zostawiłeś demona z tym czymś sam na sam?
- Tak, najwyżej oboje zdechną, będzie mniejszy problem - Odparł obojętnie, co spowodowało lekkie dreszcze u mężczyzny. Dotychczas jego groźby względem innych były nacechowane emocjami. Wiele padło w gniewie i szybko, jednak to właśnie ta pustka w jego głosie przeraziła go najbardziej. Czy na prawdę było mu to aż tak obojętne?
- Hej tak nie można! - Zaprotestował, gotów wrócić w tamto miejsce, jednak nim zdołał odejść na choćby dwa kroki, duch łapiąc go za ramiona, przyszpilił go do ściany patrząc mu w oczy.
- Żaden z nich nie jest twoim sprzymierzeńcem. Dlaczego więc chcesz jak ostatni kretyn cokolwiek z tym robić? - Zapytał, zaciskając mocniej ręce - Jeśli ci życie nie miłe, proszę bardzo idź!
---
Ugh, czuję że ten rozdział wyszedł najbardziej dennie. Jednak mimo wszystko nie chce zostawiać was z niczym. (W następnym drafcie z całą pewnością zupełnie się za ten rozdział zabiorę i napisze go od początku)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro