Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Jak zostałam wakacyjnym pechowcem?

Jak zostałam wakacyjnym pechowcem?

Nie mam pojęcia, jak to się stało, ale zaspałam. Zaspałam! Ja, której nigdy wcześniej się to nie zdarzyło, bo zawsze pilnowałam, żeby wstać o czasie. Jeszcze w dodatku w dniu, na który tak czekałam.

Jechałam na swój pierwszy w życiu obóz harcerski. Ileż to ja się nasłuchałam od starszych koleżanek z zastępu, jak to nie jest super na takich wyjazdach. Zapragnęłam sama doświadczyć tego, o czym one opowiadały i dobre trzy miesiące musiałam męczyć rodziców, żeby pozwolili mi pojechać na dwa tygodnie do lasu. Nie było łatwo ich przekonać, ale w końcu jakimś cudem się zgodzili. I tak trzymali mnie w niepewności niemal do ostatniego terminu przyjmowania zgłoszeń i płacenia zaliczki. Myślałam, że umrę z nerwów, tak się stresowałam, czy mnie puszczą czy nie. Moja zastępowa* wcale nie pomagała, bo ciągle suszyła mi głowę, czy rodzice już podjęli decyzję, bo ona bardzo by chciała, żebym jednak pojechała. Kiedy w końcu się na to zdecydowali, ciągle śmiali się, że nie wytrzymam tyle bez social mediów. Stwierdziłam, że już ja im pokażę.

Obudziłam się dopiero, gdy poczułam, jak ktoś wbija mi nieprzyjemnie palec w bok. Czynność ta powtarzała się kilkukrotnie, co niemiłosiernie mnie denerwowało. W końcu, zirytowana, odrzuciłam pościel na bok.

- Mamo!

- Zaraz spóźnisz się na pociąg, Wiktoria!

Zerwałam się tak gwałtownie, że przywaliłam kolanem w kant biurka. Jęknęłam z niespodziewanego bólu, który skutecznie mnie rozbudził. Kątem oka widziałam rodzicielkę stojącą nade mną i to, jak kręci z politowaniem głową.

- Dziecko, ty sobie sama kiedyś krzywdę zrobisz – skwitowała, na co wystawiłam na nią język. – Zaczynam się zastanawiać, czy puszczenie cię na ten obóz było dobrym pomysłem.

- Teraz już nie możesz tego odwołać – powiedziałam, krzywiąc się przy tym niemiłosiernie. Pewnie to moje biedne kolano będzie pulsować bólem do końca dnia.

- Nie gadaj, tylko się zbieraj migiem, to ojciec zdąży cię jeszcze podrzucić na dworzec.

Jakoś tak się złożyło, że nie mogłam pojechać ze wszystkimi po ludzku autobusem. Jak to ja, musiałam się pochorować przed samym wyjazdem. Na szczęście było to tylko przeziębienie, ale tak czy inaczej przeleżałam kilka dni w łóżku, kurując się, bo moja rodzicielka uznała, że nie puści mnie z gorączką do lasu. Gorączka ustąpiła zaledwie wczoraj, a ja wciąż czułam się lekko przymulona, ale nie zamierzałam teraz rezygnować. Nie, kiedy już miałam załatwiony transport.

W końcu wstałam, doprowadziłam się do stanu używalności i zjadłam śniadanie. Ubrałam się tylko w T-shirt z logiem mojej drużyny i krótkie spodenki; zapowiadał się gorący dzień. Kiedy już byłam gotowa, wróciłam do pokoju po pięciolitrowy plecak i taki zwykły, szkolny. Wydawało mi się, że zabrałam wszystko, co potrzebne. Omiotłam ostatnim spojrzeniem pokój, uśmiechając się. Naprawdę wyjeżdżałam. Tyle dobrze, że spakowałam się wcześniej. Wyszłam do przedpokoju, żeby założyć buty. Mama już tam na mnie czekała. Taty nie było w domu, musiał wyjść wcześniej. Kobieta wciąż była w piżamie i pewnie planowała położyć się z powrotem spać, jak tylko wyjdę z domu.

- Daj znać, jak dojedziesz na miejsce – poprosiła, podczas gdy ja w tym czasie odstawiłam oba plecaki na podłogę i wsadzałam w jeden z nich pozostałe buty. – I kiedy wsiądziesz do pociągu.

- Jasne, mamo, dam znać, że żyję – rzuciłam ze śmiechem.

Kobieta wyciągnęła w moją stronę ręce, a ja z chęcią się w nią wtuliłam. Nie zobaczę się z nią przez bite dwa tygodnie.

- Po prostu się o ciebie martwię, Wiki – westchnęła. – To twój pierwszy wyjazd bez nas, jeszcze tak daleko.

- Będzie okej, mamo, obiecuję – przekonywałam ją. – Poza tym nie będę sama, będą inne dziewczyny.

Popatrzyła na mnie sceptycznie, ale ostatecznie odpuściła. Widziałam po jej minie, że jeszcze miała ochotę walnąć kazanie na odchodne.

- Dobrze, leć, bo tata już pewnie nie może wysiedzieć w samochodzie – powiedziała zamiast tego i odsunęła się. Pomachałam jej na pożegnanie, założyłam na siebie plecaki i wyszłam.

Mieszkaliśmy w bloku na czwartym piętrze, więc zejście trochę mi zajęło. Uważałam, żeby się nie potknąć, schodząc, bo mogło się to dla mnie źle skończyć. Nie chciałam sobie wyobrażać, co by się stało, gdybym sturlała się tylu schodów, obładowana plecakami, a jednak mój pokręcony mózg to zrobił. Gdy opuszczałam bezpiecznie klatkę schodową, miałam już w głowie wizję połamanej mnie w szpitalu, zabandażowaną niczym mumię. Cóż, moja wyobraźnia była zbyt wybujała. Odnalazłam wzrokiem samochód taty i podążyłam w jego stronę. Na zewnątrz było słonecznie i póki co nie widziałam ani jednej chmurki.

- Cześć – powiedziałam, kiedy otworzyłam tylne drzwi auta. Na moje przybycie tata uniósł wzrok znad telefonu. – Gdzie mam to położyć?

- Obojętnie. Gdzieś pod nogi albo na siedzenie – Wrzuciłam więc oba plecaki na siedzenie za kierowcą, a sama wpakowałam się na miejsce z przodu obok taty. Ruszyliśmy, gdy tylko zamknęłam drzwi. – Dłużej się nie dało spać, śpiochu? – zagadnął. – Mamy niecałe dwadzieścia pięć minut do odjazdu twojego pociągu, wiesz?

- Co?! – szczęka opadła mi na dół. Byłam tak zajęta ogarnianiem się i pakowaniem ostatnich rzeczy, że w ogóle nie zwracałam uwagi na zegarek. – Ale przecież na sam dworzec jedzie się ze dwadzieścia! – jęknęłam, nie mogąc uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Teraz jeszcze poczułam, jak żołądek zaczął mi się ściskać z nerwów. Będę się stresować, że nie zdążę na pociąg. Cudownie.

- Nic się nie bój, Wikuś, na pewno zdążymy. Nie powinno być raczej korków.

- Myślisz?

- Pewnie. Zdążymy, zobaczysz.

Na szczęście okazało się, że miał rację, ale i tak jechałam z duszą na ramieniu. Udało nam się odnaleźć odpowiedni peron, akurat w momencie, kiedy przyjechał mój pociąg. Niestety nie było już czasu na wstąpienie do jakiejś Żabki po dodatkowe jedzenie na drogę. Plułam sobie w brodę, że nie pomyślałam o tym wczoraj.

Zanim weszłam do przedziału, przytuliłam się do taty na pożegnanie. Odwzajemnił uścisk, choć trudno było mu trochę objąć mnie przez plecaki.

- Zadzwoń, kiedy dojedziesz na miejsce – przykazał.

- O ile będzie tam jakiś zasięg – zauważyłam, chichocząc, na co spojrzał na mnie karcąco. – Okej, okej, zadzwonię – westchnęłam, po czym odsunęłam się od niego i ruszyłam w stronę wagonu.

- Baw się dobrze! – zawołał jeszcze, zanim zniknęłam za drzwiami.

Jak tylko weszłam do środka, dopadłam do okna, żeby móc pomachać tacie i patrzeć, jak maleje w oddali. Zdążyłam. Uśmiechnęłam się do niego i pomachałam, kiedy mnie zauważył. Równocześnie poczułam, jak ściska mi się gardło.

Tylko nie płacz, nakazałam sobie. Sama tego chciałaś.

Pierwszy raz będę tak daleko od rodziców.

Stałam tak przy oknie dobre kilkanaście minut, próbując opanować emocje i się nie rozkleić, póki nie przypomniałam sobie, że przecież muszę dać znać mojej zastępowej i mamie przy okazji, że wsiadłam do właściwego pociągu i jadę. Rozejrzałam się po wagonie. Było trochę ludzi (jedni mniej zaspani, inni bardziej), ale dostrzegłam dwa wolne miejsca przodem do kierunku jazdy. Zajęłam to przy oknie, a na drugim postawiłam bagaż. Wygrzebałam telefon z podręcznego plecaka i aż westchnęłam, widząc kilka wiadomości i jedno nieodebrane połączenie od zastępowej.

Od: dh. Magda

Wstałaś już? (7:30)

Wszystko wzięłaś? (7:33)

Nie zapomnij legitymacji! (7:35)

Puść sygnał, kiedy wsiądziesz do pociągu, albo napisz smsa, bo umrę z zamartwiania się o ciebie. Albo nie, lepiej napisz, bo kończymy dzisiaj pionierkę* i nie będę miała czasu ;) (7:37)

I jedno nieodebrane połączenie od dh. Magda

Miałam przechlapane.

Do: dh. Magda

Już jadę. Tata mnie odwiózł i wsiadłam do właściwego pociągu. Chyba. Póki co żyję

To „chyba" dopisałam właściwie tylko po to, żeby jej dopiec. No co? Wkurzyła mnie. Odetchnęłam i wyciągnęłam jeszcze z plecaka słuchawki. Zamierzałam słuchać muzyki przez całą drogę, ewentualnie audiobooka, do którego przed wakacjami przymusiła mnie koleżanka książkoholiczka. Włożyłam słuchawki i zamknęłam oczy.

***

Kiedy byłam gdzieś chyba za Warszawą, zaczęło lać. Dotąd błękitne niebo zasnuło się nagle czarnymi chmurami. A ja zaczęłam mieć złe przeczucia.

***

- Madzia, ja jadę w burzę – jęknęłam do słuchawek, kiedy uznałam, że zadzwonię do zastępowej, bo nie wytrzymam. Na szczęście odebrała całkiem szybko.

- U ciebie jest burza? – zdziwiła się Magda. Gdzieś w tle słyszałam śmiechy pozostałych dziewczyn. – U nas tylko pada, ale pionierka stoi w miejscu. To znaczy, wiesz, my już mamy prycze gotowe, zostały nam półki, to robimy w środku, bo naznosiłyśmy sobie wcześniej żerdzi i narzędzia – trajkotała jak najęta. – U nas jest dobrze, u reszty niekoniecznie. Dwa zastępy nie mają skończonych prycz i teraz pewnie wyplatają. Ale mam nadzieję, że ta burza do nas nie dojdzie – westchnęła.

- Ja mam nadzieję, że to zaraz minie – powiedziałam, trochę zła, że nie skupiła uwagi na moim problemie. – Czy pociąg może w ogóle jechać podczas burzy? Nie powinien tego gdzieś przeczekać? To w ogóle bezpieczne jechać taką pogodę?

- Wika, nie panikuj, nie umrzesz – zauważyła z lekkim rozbawieniem. – Masz dach nad głową, więc nie zmokniesz. I jest ci ciepło, bo masz ogrzewanie. Masz? – dopytała, a ja przytaknęłam. – No właśnie. Nie marudź. My mamy gorzej, bo siedzimy w namiotach, które mogą w najgorszym wypadku przemoknąć. I jest pieruńsko zimno, mam na sobie bluzę i sweter jednocześnie – dodała.

Zamyśliłam się. Pewnie miała rację, że miałam na ten moment lepiej, jeśli rzeczywiście było tak, jak mówiła. Tylko co z tego, skoro za oknem grzmiało i błyskało, a ja nie byłam pewna, czy dojadę na miejsce żywa.

- Marne pocieszenie – mruknęłam, niezadowolona. Zdecydowałam się zmienić temat. – Ktoś po mnie przyjedzie, jak będę w Bydgoszczy?

Tam, gdzie miał miejsce obóz, nie było połączeń bezpośrednich. Ani autobusów. Wychodziło na to, że miejscowość, przy którym znajdowało się jezioro, gdzie urzędowałyśmy, to była totalna wiocha. Taka na końcu świata, bez cywilizacji. Musiał ktoś po mnie przyjechać autem do Bydgoszczy, jedynego większego miasta w okolicy. Magda przekazała mi numer do kwatermistrzyni*, która miała mnie odebrać i przywieźć, bo tylko ona miała samochód.

- Zadzwoń do Oliwki, jak będziesz na miejscu, okej? Znajdziecie się jakoś. Jest supermiła, nie musisz się jej bać – dodała, tak, jakbym miała jakiekolwiek problemy w kontaktach międzyludzkich. Prychnęłam.

- Jasne – odparłam. Niech się teraz zastanawia, na co w zasadzie jej odpowiedziałam.

Pogadałyśmy jeszcze chwilę o bzdetach, Magda nawet ogłosiła przerwę w namiocie i włączyła na głośnomówiący, żebym mogła rozmawiać z dziewczynami z zastępu*. Miałam z nich niezły ubaw, kiedy przekrzykiwały się wzajemnie, albo mówiła jedna przez drugą.

W końcu jednak musiałam się rozłączyć, żeby nie zmarnować wszystkich pieniędzy na koncie. Miały mi wystarczyć do końca kolonii, co mogło być problematyczne, bo uwielbiałam godzinami wisieć na telefonie.

To była ta przyjemniejsza część podróży. Przynajmniej udało mi się odwrócić uwagę od burzy.

***

Byłam głodna. To był zły znak.

***

Burza na szczęście była intensywna, ale krótka.

***

Ucieszyłam się, kiedy w końcu dojechałam na stację końcową. Wysiadłam na peronie w Bydgoszczy. Poprawiłam plecak. Zaczęłam się rozglądać za dziewczyną, która by pasowała do opisu Magdy. Ta cała Oliwka powinna już tu na mnie czekać. Nie pomyliłam się.

- O, cześć! – usłyszałam obok siebie, po czym znalazłam się w czyichś ramionach. – Ty pewnie jesteś Wiktoria.

Odsunęła się, zanim zdążyłam odwzajemnić uścisk. Ta dziewczyna wcale mnie nie znała, a przywitała tak, jakbyśmy były przyjaciółkami, które dawno się nie widziały. Wydawała się przeciętna, trochę podobna do mnie, ale z tą różnicą, że jej brązowe włosy układały się w ładne loki. I była wyższa i zdecydowanie starsza. Miała na nosie okulary, a na siebie włożyła długą bluzę z kapturem.

- Tak, to ja – odparłam. – To ty mnie miałaś zawieźć na obóz, tak? Oliwia, dobrze pamiętam?

- Mów mi Oliwka, albo Liwia, jak wolisz – mrugnęła do mnie porozumiewawczo.

Zapoznałyśmy się wstępnie i szatynka zaproponowała, żebyśmy poszły coś zjeść, bo pewnie umieram z głodu, a obóz już jest dawno po obiedzie i nic nie zostało. Chciałam już dotrzeć na miejsce, ale nowa znajoma nie musiała mnie długo namawiać. Byłam głodna jak wilk. Poszłam za nią do jej samochodu. Nie rozmawiałyśmy za wiele, bo była zajęta informowaniem przełożonych, że już mnie odebrała, jak później wytłumaczyła.

- Nie musimy się śpieszyć, wiedzą, że przyjedziemy pod wieczór – zakomunikowała, kiedy w końcu odłożyła komórkę i odpaliła samochód. – Masz ochotę na Maczka?

- Już cię lubię – rzuciłam z uśmiechem, na co ona się zaśmiała.

- To jedziemy – zarządziła dziarsko Oliwka.

I ruszyłyśmy.

***

Okazało się, że McDonald był całkiem niedaleko. Oliwka zaparkowała i weszłyśmy do środka. Jak na złość tłoczyło się tu całkiem sporo osób, dlatego uznałyśmy, że lepiej będzie, jeśli weźmiemy na wynos. Chwilę dyskutowałyśmy, co wybrać i podeszłyśmy do kasy złożyć zamówienie. Kiedy czekałyśmy na jedzenie, zdążyłam trochę poznać dziewczynę; co lubi, czego nie, jakie ma hobby, ile czasu jest w harcerstwie i na ilu obozach była. Zawsze lubiłam wyciągać z ludzi informacje o nich i nie miałam trudności w zadawaniu miliona pytań. Szybko się zorientowałam, że z Oliwką gadało mi się całkiem przyjemnie, czym zarobiła sobie u mnie dużego plusa.

- Jesteś strasznie gadatliwa, wiesz? – zagadnęła, kiedy wróciłyśmy już do jej samochodu z jedzeniem.

- Każdy mi to mówi, dzięki za informację – rzuciłam w jej stronę z uśmiechem, ale gdzieś w środku poczułam nieprzyjemny ścisk. W międzyczasie zajrzałam do swojej papierowej torebki, żeby nie dać po sobie poznać, że mnie ta uwaga ruszyła.

- Mi to nie przeszkadza, jak coś – zapewniła po chwili, jak tylko przełknęła kęs burgera. – Ale może teraz ja cię pomęczę, co ty na to?

- Jasne – mruknęłam niewyraźnie z pełną buzią, bo nie byłam tak dobrze wychowana jak ona. Odwróciła się w moją stronę, żeby spojrzeć na mnie karcąco. – Sorry – rzuciłam, kiedy połknęłam. Dopiero wtedy mogłam zacząć mówić. – Mam czternaście lat, urodziłam się w kwietniu, w harcerstwie jestem od marca, bo zaciągnęła mnie koleżanka z klasy, bo nie chciała chodzić sama. Lubię śpiewać, chociaż nie jestem w tym dobra, i kocham słuchać muzyki. Uczę się raczej przeciętnie, wolny czas spędzam ze znajomymi albo przeglądam sociale.

Zamilkłam, żeby wziąć oddech, bo zorientowałam się, że powiedziałam to na jednym wydechu. Przez dłuższy czas nie odzywałam się, bo prawdę mówiąc nie wiedziałam, co mogłabym więcej o sobie powiedzieć ciekawego. Byłam dość nudna, tak na dobrą sprawę. I bałam się, że mogłam tym do siebie Oliwię zrazić. Moje milczenie musiało w końcu zaniepokoić moją towarzyszkę, bo to ona zdecydowała się przerwać ciszę.

- Mówiłaś, że lubisz słuchać muzyki, tak?

I to wtedy miałam po raz pierwszy wrażenie, że ktoś naprawdę tego mojego słowotoku słuchał. To było miłe i zrobiło mi się niespodziewanie ciepło na sercu. A sympatia do Oliwki wzrosła jeszcze bardziej.

***

Na miejsce dotarłyśmy, kiedy było już po kolacji i wyglądało na to, że ludzie się myli, bo dostrzegłam jakichś chłopaków kierujących się w stronę jeziora w klapkach, z ręcznikami i tak dalej. Nawet nie zwrócili uwagi na parkujący samochód, tylko szli dalej przed siebie i gadali o czymś między sobą.

Ledwo zdążyłam wyjść z samochodu i wyjąć z drugiej strony plecaki, poczułam, jak ktoś się na mnie wiesza, niczym małpa oplatując długimi rękoma. Zaśmiałam się w głos, bo dobrze wiedziałam, kto to był.

- Też się cieszę, że cię widzę, Karo – rzuciłam lekko ironicznie, bo oczywiście nie mogłam przecież widzieć jej twarzy.

- No co, stęskniłam się za tobą, głupia, a ty mnie tak witasz! – parsknęła moja najlepsza przyjaciółka z klasy, Karolina.

- Mordo, nawet nie dałaś mi dobrze wysiąść – wytknęłam jej z rozbawieniem.

Dopiero gdy mnie puściła, odwróciłam się w jej stronę i uściskałam porządnie. Karolina była wysportowaną, wysoką jak na swój wiek brunetką o nieco romantycznym usposobieniu i miłośniczką literatury. Najchętniej czytała romanse, ale czasem zdarzało jej się sięgnąć po coś innego.

- Ty to masz najlepiej, przyjechała na gotowe – zaczęła zrzędzić przyjaciółka. Nie znałam większej marudy od niej. – Nawet nie wiesz, jak się olatałam w tę i we wtę! Ciągle tylko było „Karola idź po to" , „Karola idź po tamto" , „A idź do chłopaków po coś jeszcze"! – wyliczała, wyraźnie rozżalona. Zaśmiałam się, bo wiedziałam, że dramatyzuje. Sparodiowała przy tym głos Magdy.

- Nie moja wina, że się pochorowałam – rozłożyłam bezradnie ręce, a potem wyciągnęłam z samochodu moje plecaki. Pożegnałam się z Oliwką, bo musiała gdzieś już biec, a my skierowałyśmy się w stronę naszych namiotów. Karolina oczywiście szła pierwsza. Już z tej odległości dostrzegłam powoli powstającą bramę i słyszałam stukot młotków. Chyba jeszcze nie całkiem dziewczyny skończyły pionierkę.

- Patrzcie, kto to przyjechał! – zawołała jedna z pozostałych zastępowych, machając mi z góry, bo siedziała akurat na drabinie. Po drugiej stronie siedziała przyboczna Julka. Właśnie wbijała w żerdź gwoździa i widziałam, jak wysuwała język w skupieniu, uważając, żeby nie trafić sobie młotkiem w palec.

- Idź się rozpakuj, a później możesz tu przyjść pomóc – rzuciła Julka, nawet się na mnie nie oglądając. – Podawać nam gwoździe, bo nam samym trudno.

- O, widzisz? Właśnie o tym ci mówię! – jęknęła mi do ucha Karolina, tak, żeby zastępowa i przyboczna nie usłyszały. – Wczoraj i przedwczoraj to samo!

Przeszłyśmy przez bramę do naszego podobozu*. Okazało się, że wewnątrz były cztery duże namioty; trzy dla zastępów, jeden dla kadry. Nasz znajdował się po lewej stronie od wejścia. Gdy tylko weszłam do środka, rzuciła się na mnie Daria, dwa lata młodsza koleżanka. Mimo to w harcerstwie była o rok dłużej niż ja i przy niej czułam się jak taki świeżak. Z pozostałymi po kolei przybiłam piątkę lub żółwika na powitanie. Łącznie w zastępie było siedem osób, razem ze mną.

- Już wyzdrowiałaś? – zapytała Olka, z którą nie za bardzo się lubiłyśmy.

- Jak widać – odparłam, teatralnie rozkładając ręce. Karolina parsknęła śmiechem, ale szybko udała, że kaszle, bo Ola posłała jej mordercze spojrzenie.

- Wisisz mi słodycze, bo Magda wrobiła mnie w robienie twojej pryczy* - machnęła ręką w kierunku wejścia. Skrzywiłam się, niezadowolona, bo liczyłam, że będę mogła spać z tyłu albo w środku, a nie przy samych drzwiach. – I śpisz na dole, pod nią.

- A to niby dlaczego?! – oburzyłam się. Przecież to było wysoce niesprawiedliwe! Dodatkowo nie podobał mi się fakt, że będę blisko zastępowej. Nie, żebym nie lubiła Magdy, ale jej bliskość będzie mnie stresowała.

- Bo tak – czarnowłosa wystawiła na mnie język i podparła się pod boki. – Bo Magda tak powiedziała.

- Magda powiedziała, że Wiktoria ma ci dać słodycze? – zapytała z powątpiewaniem moja przyjaciółka, wtrącając się do dyskusji. Wycelowałam w Olę palcem i wyszczerzyłam się tryumfalnie.

- Właśnie! Bo coś mi się nie chce w to wierzyć!

Dziewczyna prychnęła, po czym zeskoczyła na ziemię ze swojej piętrowej pryczy i stanęła naprzeciwko mnie. Daria tymczasem nadal tkwiła przyklejona do mnie.

- Myślisz, Wiktoria, że ja ci to zrobiłam za darmo? Nie ma opcji! Nie po to siedziałam w nocy i się strasznie nie wyspałam! – w tym momencie ziewnęła ostentacyjnie, a ja byłam przekonana, że to było na pokaz.

- Przykro mi, ale muszę stanąć po stronie Oli – odezwała się milcząca dotąd Weronika. – Ma rację, dzisiaj rzeczywiście była nie do życia. – Posłała czarnowłosej niewinny uśmiech, a ja z Karoliną nie mogłyśmy się powstrzymać od wybuchnięcia śmiechem na ten ukryty przytyk. Weronika zaczęła udawać, jakby była zombie; wyciągnęła ręce do przodu i ruszyła w naszą stronę powolnym krokiem, wydając z siebie przy tym wyjące dźwięki. – Na co się tak patrzysz? Nie nadawałaś się do niczego! Tylko mówię, jak było!

- Widzisz? – Olka posłała mi perfidny uśmiech. – Za moje poświęcenie należy mi się zapłata. Pokaż, co ty tam masz, to sobie wybiorę.

Denerwowało mnie, że była tak strasznie pewna siebie.

- Nie prosiłam cię, żebyś wyplatała mi pryczę – warknęłam, bo powoli zaczynała wyprowadzać mnie z równowagi. – Równie dobrze mogłaś tego nie robić, a nie teraz jęczeć, jaka to ty nie jesteś biedna!

- Myślisz, że łatwo jest odmówić Magdzie? Nie znasz jej!

- To chyba musisz popracować nad asertywnością, bo z tym to u ciebie słabo – zakpiłam.

- Dziewczyny, proszę, nie kłóćcie się – szepnęła cichutko Daria, która w tym momencie się za mną kryła, ale została zignorowana.

- Albo dasz mi słodycze za zapłatę, albo już nigdy nie zrobię tego, o co mnie poprosicie! – zagroziła czarnowłosa.

- To ty będziesz miała wtedy problem, a nie ja! – prychnęłam wojowniczo.

Pewnie kłóciłybyśmy się jeszcze długo, gdyby w końcu któraś z dziewczyn nie poszła po Magdę. Okazało się, że to ostatecznie Weronika miała nas dość. Potem miałam zepsuty humor do końca dnia i nie potrafiłam się rozchmurzyć nawet na późniejszym ognisku z drużyną. Obie miałyśmy potem rozmowę z Magdą i oberwało się i mnie, i Olce. Potem przez całe ognisko plułam sobie w brodę, że nie potrafiłam odpuścić i po prostu dać jej te durne słodycze. A przecież miało m ich starczyć na cały wyjazd.

***

Trzeciego dnia mojego pobytu tutaj zachciało mi się sikać w nocy. Spodziewałam się, że ten moment w końcu nastąpi i że tak będzie. Odwlekałam to jak tylko mogłam, starałam się o tym nie myśleć i zasnąć z powrotem, ale na marne. W końcu nie wytrzymałam i podniosłam się na łokciach, żeby zaraz potem zacząć szturchać Karolinę śpiącą po mojej prawej stronie.

- Karolina! Ka-ro-li-na! – z każdą sylabą dźgałam ją w bok, żeby się obudziła.

- Co chcesz? Daj mi spać – wymamrotała moja przyjaciółka przez sen i jedynie zmieniła pozycję.

- Chodź ze mną do latryny, bo sama się boję – powiedziałam szeptem.

- Nie chce mi się...

- No weź, będzie mi raźniej!

- Dobra, czekaj.

Poczekałam, aż brunetka wygrzebie się ze śpiwora. Wzięłam swoją latarkę i wyszłyśmy z namiotu. Wydawało mi się, że z miejsca, gdzie zwykle było ognisko, dochodziły jakieś śmiechy. Wymknęłyśmy się przez bramę.

- Magda nas nie nakryje? – zapytałam ściszonym głosem, bo nie odważyłam się mówić głośniej.

- Coś ty, ona jeszcze nie wróciła do namiotu – moja przyjaciółka ziewnęła szeroko. – Nie wiem, co można robić tyle po nocy.

- Co nie? To niesprawiedliwe, sama gdzieś łazi, a nam każe spać.

Żeby trafić do latryny, musiałyśmy przejść kilkadziesiąt metrów drogą, a potem skręcić w las. Obozowy kibel był wspólny. Podobno musiał być tak daleko, żeby nie śmierdziało. W końcu było tu nas całkiem sporo, bo razem z nami były jeszcze dwie drużyny; chłopaków i dziewczyn. Karolina trzymała latarkę i świeciła, żebyśmy widziały cokolwiek w tej ciemnicy. Po jakimś czasie doszłyśmy na miejsce.

- Masz latarkę do środka, później ja pójdę – stwierdziła, podając mi przedmiot. Patrzyłam na nią rozbawiona, bo oczy jej się same zamykały i praktycznie zasypiała na stojąco.

- Widzisz, a nie chciałaś iść – zauważyłam i weszłam do jednej z kabin. Od razu musiałam zatkać wolną ręką nos. – Fuj! Jak tu wali!

- To się lepiej pośpiesz, bo zaśmierdniesz tam.

- Ha. Ha. Zabawne.

Załatwiłam swoją potrzebę i wyszłam, przekazując Karolinie latarkę. Teraz ona weszła do środka. Czekałam na nią, dreptają w miejscu.

- Kurde, faktycznie śmierdzi – odezwała się moja przyjaciółka, a ja parsknęłam śmiechem.

- A nie mówiłam! – wytknęłam jej. – Długo jeszcze? – zapytałam, bo coś jej się przedłużało. – Musimy zdążyć wrócić przed Magdą, bo nas nakryje, że nas nie ma i będziemy miały przerąbane!

- To był twój pomysł – przypomniała Karolina. – Już idę, czekaj.

Nareszcie wyszła. Stwierdziłyśmy, że lepiej będzie pójść przez las, bo będzie szybciej i tak też zrobiłyśmy. Byłyśmy już bliżej jak dalej, kiedy potknęłam się o jakiś korzeń. Nie rozmawiałyśmy, bo teraz i mnie zaczął morzyć sen. I oczywiście przez nieuwagę prawie się wywaliłam.

- Weź włącz tą latarkę, bo się zaraz tu zabiję – jęknęłam. Karo zaczęła klepać się po kieszeniach, ale nic nie znalazła.

- Nie mam jej – mruknęła i sprawdziła jeszcze raz – Byłam pewna, że ją schowałam.

- No pięknie. To co teraz?!

- Nie ma sensu jej szukać po ciemku, chodź, wracamy – stwierdziła moja przyjaciółka, ziewając potężnie.

Nie miałam siły się z nią sprzeczać. Wróciłyśmy więc do obozu i po wejściu do namiotu, od razu padłam na swoją pryczę i zasnęłam.

***

Następnego dnia miał się odbyć nasz pierwszy apel, na którym można było otworzyć sprawności. Założyłam się z Olką i obie otworzyłyśmy Milczka*, żeby sprawdzić, ile wytrzymamy bez wzajemnego dogryzania sobie. Chociaż nie byłam pewna, czy dobrze zrobiłam, przyjmując to wyzwanie i czy nie popełniłam ogromnego błędu.

***

Dzisiaj także na dobre rozpoczęła się obozowa fabuła. Szybko pożałowałam decyzji o otworzeniu sprawności milczenia, bo nie sądziłam, że nieodzywanie się w niektórych sytuacjach będzie okropnie trudne, zwłaszcza dla mnie, która uwielbiała gadać.

Bo właśnie po porannym apelu przyszła do nas postać. Druhna Ala, nasza drużynowa, zapowiedziała, że przyjdzie do nas gość specjalny i okazał się nim prawdziwy krasnolud. A właściwie jakiś chłopak, przebrany za krasnoluda. Miał nawet przyczepioną brodę i hełm na głowie, a w ręku trzymał topór, którym to albo się podpierał, albo nim machał, kiedy mówił.

- Słuchajcie, mam ogromny problem, bo smok mi ukradł magiczny klejnot, a moja drużyna pierścienia się rozpadłą, a sam nie dam rady go odzyskać! – nieznajomy chłopak starał się brzmieć na okropnie przejętego. Widziałam, jak wodził po nas wzrokiem.

- A kim ty w ogóle jesteś? – zapytała druhna Ala głośno. Oboje stali naprzeciwko nas.

- Jak to: kim? – prychnął Chłopak, Króry Był Krasnoludem, jak postanowiłam go nazywać w myślach. – Thorin Dębowa Tarcza we własnej osobie, oczywiście. – Podniósł teatralnie topór nas swoją głowę, który chyba nie był taki znowu ciężki.

- Nie możesz po prostu tego smoka tym toporem? – zapytała rozbawiona Julka. Kilka koleżanek z drużyny natychmiast to podchwyciło.

- No właśnie!

- Chyba ten topór jest wystarczająco ostry, co?

- Ale wy wiecie, że łuski smoka są strasznie twarde? – zauważył niby-Thorin rzeczowo. – Musicie mi pomóc, sami widzicie – rozłożył błagalnie ręce.

- No nie wiem, Thorinie – druhna Ala nie wyglądała na przekonaną, ale miałam wrażenie, że tylko udawała. – Czego dokładnie od nas oczekujesz?

- No przecież wam mówię cały czas – machnął ręką, zniecierpliwiony. – Rozleciała mi się drużyna i nie mam z kim pokonać smoka i odzyskać klejnot. Bardzo mi zależy na tym klejnocie, a sam nie dam rady go odzyskać. Proszę? Bo ta pani powiedziała mi, że podobno lubicie pomagać, tak? – wskazał toporem na druhnę Alę, która cofnęła się wymownie o krok, a potem na nas. Bardzo miałam ochotę się wtrącić, ale wiedziałam, że nie mogłam. Aż mnie język świerzbił, żeby coś powiedzieć i Karolina musiała mnie szturchnąć palcem, żebym siedziała cicho.

- Cicho bądź, Wika – upomniała mnie z rozbawieniem. Prychnęłam bezgłośnie, po czym zamordowałam ją wzrokiem. – Podziękujesz mi później, jak wygrasz zakład – wyszczerzyła się niewinnie. – Będę mówić za nas dwie, dobra?

Kiwnęłam głową na znak, że się zgadzam.

***

Każdy posiłek mieliśmy wspólnie, razem z chłopakami i tamtymi dziewczynami. Prawie zawsze ktoś się wydurniał i przynajmniej było zabawnie. Trochę mnie denerwowało stanie w przydługiej kolejce, ale nie było innego wyjścia. Przy wydawaniu posiłków obowiązywała zasada – kto pierwszy, ten lepszy, nie było jakiegoś konkretnego systemu, można było przyjść kiedy się chciało, ale w porze obiadowej. Tego dnia szłyśmy sobie spokojnie z Karoliną i Weroniką i mogłam jedynie słuchać ich paplania.

I wtedy od strony obozu chłopaków rozległ się czyiś dziki wrzask, a po chwili na polanę wbiegła spora grupka panów, dzwoniących sztućcami.

- Robią wiochę – skrzywiła się Weronika, gdy usunęłyśmy im się z drogi, żeby nas czasem nie stratowali. – Oni to powinni przynajmniej w lesie mieszkać.

- Przecież mieszkają – zauważyła Karolina.

- Ale to ich nie usprawiedliwia do zachowywania się jak dzikusy!

- My też w takim razie możemy się drzeć – stwierdziła moja przyjaciółka, po czym uśmiechnęła się diabolicznie i zaintonowała. – Chcę byś mi szeptał...

- ... czułe słowa, my oh my! – wydarła się Weronika na cały głos.

Śpiewały to aż do kuchni, a ja z jednej strony miałam straszną ochotę do nich dołączyć ( i było mi przykro, że nie mogłam!), a z drugiej myślałam, że zaraz zapadnę się pod ziemię z zażenowania! Przez to, że się tak wlokłyśmy, wylądowałyśmy na końcu kolejki, tuż za chłopakami. Moje koleżanki bez żadnego skrępowania zaczęły gadać z ich przybocznym i drużynowym.

- A wasza koleżanka co taka milcząca? – zagadnął ten wyższy z czarnymi włosami, przyboczny. Skrzyżowałam ręce i zgrywałam obrażoną.

- Wiktoria ma Milczka – wyjaśniła Karolina. – Jak go spali, to przegra zakład i ja ją pilnuję, żeby się nie odzywała.

- O, w takim razie powodzenia – rzucił i wystawił w moim kierunku rękę, żebym przybiła z nim piątkę. Zrobiłam to z małym uśmiechem. Był miły. – W ogóle to Paweł jestem, przyboczny tego tu druha Andrzeja – przedstawił jednocześnie siebie i swojego drużynowego.

Zaraz potem znów zwrócił uwagę na dziewczyny i je zagadywał. Panowie byli na tyle uprzejmi, że przepuścili nas w kolejce przed siebie.

I wtedy to się stało.

Kiedy dziewczyna z wachty* nalała mi zupę do menażki, a ja jakoś tak niefortunnie się odwróciłam i wpadłam z tą zupą prosto na Pawła w taki sposób, że wszystko na niego wylałam. I na siebie przy okazji.

Wydałam z siebie dziki pisk, odskakując gwałtownie i całkiem upuszczając menażkę na ziemię. Usłyszałam ciche „Cholera" i śmiechy dochodzące ze stołówki, ale byłam bardziej przejęta tym, że po mojej prawej nodze spływała gorąca ciecz. Syknęłam z bólu i zaczęłam nieporadnie ją z siebie ścierać. Tego dnia miałam na sobie krótkie spodenki, bo było gorąco.

- Zaczekaj, Wiktoria, tak? Tylko nic nie mów! – zastrzegł, a ja kiwnęłam głową z zaciśniętymi zębami. – To trzeba chusteczką. Masz Andrzej chusteczkę?

Chwilę potem Paweł wycierał moją nogę z zupy, a ja miałam ochotę zapaść się pod ziemię ze wstydu. Znowu. Wcześniej kazał mi usiąść na ziemi i wyciągnąć nogi do przodu, żeby było mu wygodniej. Obejrzał je dokładnie, sprawdzając, czy nie doznałam jakichś większych poparzeń. Na szczęście obyło się bez nich.

- Gotowe – oznajmił, posyłając mi pocieszający uśmiech, a mnie aż dech zaparło. Jak on się pięknie uśmiechał. Spojrzałam sceptycznie na jego poplamioną koszulkę. – A, to? Tym się nie przejmuj, pójdę się przebrać. I tobie też radzę. Jak chcesz, to cię odprowadzę.

Zgodziłam się. Tak też zrobiliśmy. Odprowadził mnie pod sam mój namiot i poczekał, aż ja się przebiorę. Pożegnaliśmy się i dopiero potem poszedł do siebie.

***

Po tym feralnym obiedzie mieliśmy godzinną przerwę, podczas której trzeba było się spakować na zwiad do Shire'u, pobliskiej wioski. Magda radziła nam, co najlepiej zabrać, a co będzie niepotrzebne. Musiała odwieźć od pomysłu zabrania misia Darii, w czym pomagałyśmy jej wszystkie, ale ja miałam ogromną ochotę stanąć po stronie dziewczynki. Ostatecznie zrobiła to za mnie Karolina, rozumiejąc bez słów moje znaczące spojrzenie. Moje koleżanki z zastępu były w trakcie zażartej dyskusji, ale przerwało im pojawienie się Pawła w drzwiach namiotu.

- Czy to czasem nie wasze? – zapytał, wystawiając przed siebie przedmiot, w którym rozpoznałam dziwnie znajomą latarkę. – Obleciałem już u was wszystkie namioty i nikt nie wiedział, czyje to. Znalazłem to dzisiaj rano w sraczu – na dźwięk brzydkiego słowa moje koleżanki parsknęły śmiechem.

- Nie mów „w sraczu" przy moich harcerkach – ofuknęła go Magda. Jego kąciki ust zadrgały niebezpiecznie, a on sam w ogóle się nie przejął reprymendą.

- To moja latarka – wypaliłam nagle, zanim zdążyłam się ugryźć w język. Na moment zamarłam, po czym uderzyłam się otwartą dłonią w czoło z głośnym plaskiem.

Ten dzień był zdecydowanie najgorszym dniem świata, a ja zostałam okrzyknięta wakacyjnym pechowcem. 

Słowniczek pojęć harcerskich

Zastępowa - osoba funkcyjna, która prowadzi zastęp i jest odpowiedzialna za przeprowadzanie zbiórek 

Kwatermistrzyni - osoba odpowiedzialna za zaopatrzenie i sprzęt 

Milczek - sprawność polegająca na wytrzymaniu całego dnia bez mówienia, zdobywana raczej przez dziewczynki do 14 roku życia

Wachta - służba dyżurująca w kuchni 

Przyboczna - prawa ręka drużynowej

Drużynowa - harcerka stojąca na czele swojej jednostki, kieruje jej działalnością

Prycza – łóżko budowane z żerdzi i wyplatane sznurkiem

Podobóz — obóz konkretnej jednostki harcerskiej

Hejka!

Dawno tu nic nie publikowałam, wiem xD Ale mam wrażenie, że Wattpad jakoś tak umiera, a ja nie miałam motywacji, żeby tu publikować i przerzuciłam się na pisanie do szuflady. 

Dlatego postanowiłam spróbować swoich sił w konkursie Zapach Lata 2023, organizowanym przez AmbassadorsPL pójdzie <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro