✧*・゚✧Nienazwana część 4✧・゚*✧
- Czego ten koleś ode mnie chce? - jęknął Mateo, grzebiąc widelcem w swoim makaronie. Z niesmakiem patrzył na malutkie grudki sztucznego śniegu wpadającego mu do jedzenia. - Ja rozumiem, że połowa mojej rodziny jest w Azkabanie, ale ja ich nawet nie znam. W tej szkole jest mnóstwo bachorów Śmierciożerców, co on ma akurat do mnie.
Draco siedzący obok uśmiechnął się krzywo.
- Przecież wiesz. Twoi starzy nieźle machali portkami przed procesem. Sami z siebie wyrzucali nazwiska i zdradzali sekrety, bo myśleli, że im to pomoże. A o ich marnych próbach łapówek to aż w Proroku pisali. Nikt nie lubi krętackich zdrajców.
Mateo zacisnął zęby. Malfoy często sobie pozwalał na dużo. Za dużo. Ale teraz naprawdę przesadził, trafił w czuły punkt. McCaffrey sam najlepiej wiedział, co jest na sumieniu jego rodu. Nie potrzebował, aby ktokolwiek mu to wypominał. A już na pewno nie cholerny Malfoy.
Obrócił się w jego stronę i powiedział, patrząc się w oczy:
- Bo ty niby lepszy? Ja też miałbym teraz rodziców, gdyby mój ojciec był tak bogaty jak twój. Na słowo przecież mu nie uwierzyli, że był pod imperiusem, prawda?
Chciał jeszcze coś dodać, ale się powstrzymał. Nie miał wystarczająco odwagi, by bluźnić Malfoyowi. Draco patrzył na niego nic nie mówiąc, jednak samo spojrzenie wystarczyło, żeby wzbudzić mu na rękach gęsią skórkę.
- Wy jesteście pewni, że to sztuczny śnieg, a nie po prostu tynk odpada z sufitu? Bo ja nie.
Wypowiedź Blaise'a była tak bezsensowna, że musiała zwrócić ich uwagę. Chłopak gapił się na sufit, jakby był on najciekawszą rzeczą jaką widział. Może chciał rozluźnić atmosferę. Może po prostu w ogóle nie słuchał. Obie wersje były równie prawdopodobne.
- Chyba śnieg - odparł w końcu Mateo.
W tym samym momencie gruda wpadła do jego makaronu. Tylko, że ta gruda była znacznie większa i nie biała, a brudno szara.
Ten dzień był naprawdę prześwietny.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro