Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Wszystko albo nic

 – Jak chcesz to zrobić? – zapytał Roy po drugiej stronie słuchawki.

 – Jeszcze nie wiem, ale się dowiem – odparłam, wkładając telefon między ucho a ramię, by zalać wrzątkiem torebkę z liśćmi białej herbaty.

 Od tragicznej randki Chloe minęły dwie doby, a przyjaciółka nadal lizała rany na kilkudniowym zwolnieniu. Cała redakcja aż huczała od plotek na jej temat, a wieść o artykule rozeszła się z prędkością światła. W kręgach nie wtajemniczonej reszty pracowników tłumaczono sobie zniknięcie niezawodnej asystentki Daphne jako załamanie nerwowe, wywołane przez jej chłopaka kryminalistę bądź o innych preferencjach niż heteroseksualne. Zależy w jaką plotkę się wierzyło.

 – Ten artykuł to czyste szaleństwo. Jak zdradzić faceta? – zacytował. – Przecież to wpieprzanie się innym w życie.

 – Wiem.

 – To dlaczego na to poszłaś?

 – Nie miałam wyboru! – Podniosłam głos, wyciskając z nerwów do filiżanki o wiele za dużo soku z cytryny. – Daphne postawiła mi ultimatum: albo spełnię jej zachciankę, albo mnie wyleje. Z takimi referencjami jakie by mi wystawiła, nigdzie nie znalazłabym pracy.

Zapanowała cisza, podczas której przeszłam do części salonowej.

 – Bredzisz – odparł po dłuższej chwili.

 – Wcale nie. – W tym momencie przerwał mi dzwonek do drzwi. – Roy, muszę kończyć. Nie mów nic rodzicom.

 Rozłączyłam się zanim zdążył cokolwiek odpowiedzieć. Pobiegłam do wejścia i, ku mojemu zdziwieniu, przywitała mnie Laura.

 – Ja tylko na chwilę – powiedziała nieco zmieszanym tonem. – Chyba listonosz pomylił nasze skrzynki pocztowe.

 Sąsiadka podała mi kopertę z wypisanymi na spodzie moimi danymi. Jednak to, co najbardziej przykuło moją uwagę, było pieczęcią sądu rejonowego. Zerknęłam na Laurę, w której oczach gościła autentyczna troska, a potem znowu na kopertę. Nie musiałam jej nawet otwierać, żeby wiedzieć, co znajdowało się w środku. Odruchowo zagryzłam wargę, zastanawiając się czy powinnam odczytać pismo przy blondynce. Jeszcze zaczęłaby mnie niepotrzebnie żałować. Dosłownie w jednej chwili poczułam, jakby wszystkie do tej pory wiszące nade mną problemy przygniotły mnie do ziemi swoim ciężarem. Nie byłam nawet w stanie przełknąć śliny, dopóki Laura nie przerwała ciszy.

 – Daj znać, jak będziesz czegoś potrzebować.

 – Dzięki.

 Nie chcąc marnować ani sekundy więcej, zatrzasnęłam za sobą drzwi, po czym pobiegłam do sypialni. Wbiegłam do pokoju i usiadłam na leżącym na podłodze materacu, by w spokoju zmierzyć się z nowymi kłopotami. W pośpiechu rozdarłam papier i zaczęłam przeglądać treść wiadomości, a im bardziej się w nią zagłębiałam, tym coraz mocniej docierała do mnie powaga sytuacji. Przy ostatnich linijkach tekstu czułam jakąś drzazgę wbijającą się w moje serce. Zacisnąwszy szczękę zaczęłam gnieść w jednej ręce dokument od banku narodowego.

 – Cholera. – Cisnęłam papierową kulką w przeciwległy kąt pomieszczenia. Wiedziałam, że było źle, jednak nie myślałam, że aż tak.

Odkąd wprowadziłam się do Nowego Jorku uparcie ignorowałam piętrzące się pod drzwiami wezwania do zapłaty, łudząc się, iż miałam wszystko pod kontrolą. Co kilka miesięcy szukałam nowej, lepiej płatnej pracy, by spłacić kredyt hipoteczny, lecz życie w wielkim mieście dało mi popalić. Na pierwszy rzut oka niezwykle kuszące, w środku tylko czekało, by wykończyć przyjezdnych. Szybko przekonałam się, że zawód dziennikarza, szczególnie nowego w danej redakcji, był bliższy pracy charytatywnej niż zawodowej. Tak śmiesznie małe zarobki ledwo pozwalały na regulowanie bieżących rachunków, przez co nie miałam już z czego spłacać pożyczki. Czas leciał, a odsetki w zastraszającym tempie rosły i rosły aż do tej pory, kiedy stałam się winna kilkadziesiąt tysięcy dolarów.

Poczułam nieprzyjemne pieczenie w kącikach oczu. Nie byłam w stanie odpędzić od siebie natrętnych myśli, a słowa takie jak ,,komornik", ,,eksmisja" oraz szeregi cyferek mąciły mi w głowie. Powoli łzy, jedna za drugą zaczęły spływać po policzkach i kapać na dłonie, pozostawiając swędzące ślady.

Nie chciałam przyjąć do wiadomości, że to był koniec. Jeszcze nie zagrzałam miejsca w Nowym Jorku. Nawet nie rozpakowałam swoich rzeczy, a już miałam się wyprowadzać? Nie, na pewno nie. Przecież nie było tak późno, miałam jeszcze czas... na pewno go miałam, jednak nie wiedziałm, jak go znaleźć.

Podniosłam się z podłogi, żeby na nowo sięgnąć po wymiętoszony świstek papieru. Po raz kolejny, z niezwykłą uwagą rozłożyłam każde zdanie na części pierwsze i właśnie wtedy do głowy wpadł mi szalony plan. Zrozumiałam, że od tej chwili moje być albo nie być zależało wyłącznie od artykułu dla The New York Times.

***

 Po południu postanowiłam udać się do Chloe, by postawić ją na nogi. Czas uciekał, a mnie nie było stać na takie marnotrawstwo. Byłam przekonana, że im szybciej napiszę artykuł, tym szybciej skończą się moje problemy, więc pełna determinacji, z pudełkiem czekoladek w rękach, szłam wzdłuż Atlantic Avenue. Dopiero kiedy dotarłam na miejsce, zdałam sobie sprawę, iż doprowadzenie przyjaciółki do stanu równowagi emocjonalnej będzie trudniejsze, niż przypuszczałam. Nie musiałam nawet wytężać słuchu, by usłyszeć dobiegającą z wewnątrz posiadłości melodię do I will always love You*. Nie minęło kilka sekund, gdy piosenka przycichła, a dom na nowo wypełnił się głosem Whitney Houston, tym razem śpiewającej desperackie I have nothing if I don't have you**. Repertuar sam w sobie był przerażający, a tematyka tekstów z pewnością świetnie odzwierciedlała stan psychiczny koleżanki. Niepewnie nacisnęłam dzwonek.

 – Słodki Jezu, jak ty wyglądasz... – szepnęłam, nie szczędząc szczerości, gdy tylko uchyliła drzwi. Na mój widok (a może przez moją uwagę) z podkrążonych oczu Chloe poleciały na nowo łzy, co popchnęło mnie do działania.

 – Wybacz – zaczęłam nieśmiało. – On nie był ciebie wart.

 Przytuliłam dziewczynę, która odwdzięczyła się tym samym, przy okazji mocząc moją koszulkę.

 – Ale ja go kocham – wybełkotała wprost w moje ramię w przerwie od spazmatycznego szlochu.

 – Porozmawiamy o tym w środku, dobrze?

 Odkleiłam od siebie szatynkę okrytą wyłącznie szlafrokiem. Nawet nie czekałam na odpowiedź, gdyż akurat dostała ataku szaleńczej czkawki. Po prostu zamknęłam za sobą drzwi i zaprowadziłam ją do przyciemnionego salonu.

 – Kiedy tu ostatnio wietrzyłaś? – zapytałam, odsłaniając po kolei wszystkie okna. Wewnątrz panował przytłaczający zaduch wymieszany z odpychającą wonią mnóstwa wypalonych kadzidełek.

 – Nie wiem – bąknęła Chloe, kładąc się na kanapie.

 – A jadłaś coś?

 W odpowiedzi kobieta ostentacyjnie włączyła telewizję. Akurat leciał stary odcinek Friends, w którym Chandler wyznał Phoebe, że kocha Monikę. Westchnęłam z dezaprobatą, mając na uwadze, że tego typu rzeczy jeszcze bardziej dobiją Chloe. Poszłam do kuchni, a gdy odkryłam w lodówce tylko światło nie widziałam innego rozwiązania jak zamówić pizzę i pobiec do pobliskiego sklepu po dwie butelki Chardonnay.

***

 Po doprowadzeniu salonu do stanu użyteczności publicznej, wywietrzeniu wszystkich pomieszczeń i wysłaniu Chloe pod prysznic, do domu dotarła pizza. Gdy tylko Jones wyszła z łazienki, dosłownie porwała cały karton z dużą capricciosą, nie mając zamiaru się z nikim dzielić. Kiedy wcisnęłąm w siebie połowę margherity, ona już kończyła swoją, będąc w nieco lepszym nastroju. Cały wieczór jadłyśmy do upadłego, obgadując wszystkich byłych Chloe, począwszy od podstawówki. Po dwudziestej pierwszej osiągnęłam swoją szczytową formę, z ustami pełnymi czekoladek wykrzykując:

 – Co za drań!

 – Drań! – zawtórowała mi Chloe, po czym zapiła marcepanową pralinkę resztkami Jacka Daniel'sa jeszcze z imprezy sylwestrowej.

Kobieta była w totalnej desperacji. Podły Steve od środy nie odezwał się do niej choćby słowem mimo telefonów, jakie do niego wykonała. Sięgnęłam po malinową słodycz, gdy nagle wstąpiło we mnie olśnienie.

 – Ile razy w końcu do niego dzwoniłaś?

 – A czy to takie ważne? – zapytała, próbując wyrwać mi z rąk jej komórkę. Omal nie zakrztusiłam się czekoladką, gdy wyświetlacz pokazał trzydzieści siedem wykonanych połączeń w ciągu ostatniej doby. Wszystkie do Stevena, rzecz jasna.

 – Stara, szanuj się – wybełkotałam, z niedowierzaniem oddając telefon właścicielce. – On nie jest ciebie wart.

 – Ale ja go kocham.

 – Spotykaliście się zaledwie miesiąc.

 – To był najlepszy miesiąc mojego życia! – załkała.

 – Tak samo mówiłaś w marcu o Marku i w grudniu o Peterze...

 – Paul'u – poprawiła, z oburzeniem zakładając ręce na piersi. – Steve jest inny.

 Poprawiłam się na kanapie, wyczekując dramatycznego monologu.

Chloe wlała sobie do gardła połowę kieliszka Chardonnay i pociągając nosem zaczęła dalej wylewać swoje żale dotyczące płci przeciwnej.

 – Dlaczego zawsze musi się kończyć tym – zaczęła – że jestem wykorzystywana? Nic z tego nie rozumiem. Nasza pierwsza randka była taka piękna, że przepłakałam resztę wieczoru.

 Momentalnie alkohol, po który sięgałam, wypadł mi z rąk, rozlewając się po całym kawowym stoliczku.

 – Co?!

 – Potem powiedziałam mu, że go kocham.

 – I co odpowiedział?

 Chloe spojrzała mi prosto w oczy.

 – Nic. Zresztą nie musiał, to było oczywiste. W końcu uprawialiśmy seks.

 – O cholera... – wymruczałam, następnie wychylając do końca drugą butelkę wina. Nie sądziłam, że mogło być aż tak źle, jednak sposób postrzegania związków przez Chloe dokładnie w tym momencie przerósł moje najśmielsze wyobrażenia. Mimo że granica absurdu została już dawno przekroczona, trybiki w mojej głowie zaczęły coraz szybciej pracować, układając w myślach plan doskonały. Zerknęłam na zdruzgotaną przyjaciółkę, wyobrażając sobie krok po kroku jej metamorfozę, a co za tym szło, potrzebny materiał do gazety. Chloe jeszcze będzie mi dziękować za wymyślenie tak idealnej zemsty.

Chwiejnym krokiem podniosłam się z kanapy, ponownie sięgając po iPhone'a koleżanki.

 – Co ty robisz? – wyjęczała, próbując się podnieść do pozycji siedzącej, jednak bez skutku.

 – Usuwam wasze zdjęcia, jego numer telefonu...

 – Znam go na pamięć – wtrąciła.

 – Zakładam Tindera!

 – Nie możesz...

 – Mogę. Zrobione – oznajmiłam z triumfalnym uśmieszkiem na twarzy, rzucając urządzenie na materac. – Chcesz go odzyskać?

 Na odpowiedź nie trzeba było czekać. Już samo ożywione spojrzenie wystarczyło, by wiedzieć, że Chloe była gotowa poświęcić cały swój dobytek na rzecz tego popaprańca ze skrzywionym kręgosłupem moralnym.

 – To trzymaj dystans. Nie wydzwaniaj, nie pisz, nie oglądaj jego stories, nie śledź go. Pozwól facetowi zatęsknić.

 – Ale...

 – Zajmij się sobą, Chloe. Zadbaj w końcu o siebie. Ile czasu na niego zmarnowałaś?

 Odpowiedziała mi cisza.

 – Wyjedź na weekend do spa, zacznij chodzić na siłownię. Znajdziemy ci nowego faceta. Pokaż, że jesteś niezależna i jak bardzo masz tego dupka w dupie – dodałam dobitnie.

 – A co dalej?

 – Dalej zostaw to mnie. Steve jeszcze będzie cię błagał na kolanach o przebaczenie.

*ang. zawsze będę cię kochać.

**ang. nie mam nic, jeśli nie mam ciebie.

***

Cześć Racuszki!

Kolejny rozdział i konkretny rozwój akcji. Co myślicie? Koniecznie zostawcie komentarz, gwiazdkę i do napisania za dwa tygodnie!

Wasza Floral007.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro