Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Poszukiwania

Następnego dnia, po wysłaniu Chloe do domu jej kuzynki w Stamford, zostałam zaproszona przez Henry'ego na cosobotnią rozgrywkę playstation. Mimo potwornego kaca wywołanego  zakrapianą feministyczną fiestą zgodziłam się przyjść – musiałam przecież skompletować nowe porady ogrodnicze do gazety. Mój pierwszy tekst dla gazety zyskał całkiem pozytywny odbiór, dzięki czemu zostałam zasypana pytaniami od czytelników na tematy, o których nie miałam zielonego pojęcia. I musiałam na nie odpowiedzieć do końca weekendu.
W ten oto sposób znalazłam się przed drzwiami Taylorów, zza których słychać już było donośne śmiechy innych strażaków oraz muzykę z lat osiemdziesiątych. Nacisnęłam dzwonek do drzwi i niemal w tej samej chwili otworzyła mi rozpromieniona Laura.
– Joy, w końcu! Już zaczęliśmy bez ciebie.
– Przepraszam, musiałam odprowadzić Chloe na Penn Station. Ale mam ciasteczka! – Podsunęłam kobiecie pod nos jeszcze ciepły pakunek ze Sprinkles Cupcakes. Co z tego, że w sumie nie powinnam była wydawać pieniędzy na tego typu głupoty.
– Niech Ci będzie – odparła Laura, z wdzięcznością przyjmując pudełko. – Wchodź już, Henry zaraz rozpali grilla.
Po przekroczeniu progu znalazłam się w innym świecie. W przeciwieństwie do mojego, dom Taylorów był przytulny i utrzymany w ciepłych barwach – klasyczne amerykańskie homeyness. Każde okno miało swoją firankę z kwiatowym motywem, a wolne przestrzenie na meblach były zastawione doniczkami gardenii, lawendy, wazonami pełnymi peoni, gerber oraz innych wymyślnych roślin, których nazw nie byłam w stanie wymienić. Jakby tego było mało, ubiegłej wiosny Laura chciała wytapetować wszystkie ściany we wzór stokrotek, jednak Henry odwiódł ją od tego pomysłu twierdząc, że nie pozwoli na to, by jego dom wyglądał jak, tu cytat: ,,papier rumiankowy Regina". Zamiast kolejnych kwiatków, na ścianach zagościły więc wspólne zdjęcia, odznaczenia Henry'ego za odwagę i inne takie.
– Siemasz, Joy! – krzyknął Peter, gdy tylko weszłam do salonu. Wraz za nim rozległy się inne powitalne okrzyki, jednak wszyscy mieli wlepione spojrzenia w telewizor nad kominkiem, gdzie trwała walka na miecze świetlne. Mark, najwyższy ze zgromadzonych, zdążył już mocno poturbować Henry'ego, jednak ten nie dawał za wygraną. Walczyli do upadłego, zajadle wciskając guziki na swoich padach, dopóki Anakin Skywalker i Obi-Wan Kenobi nie padli jednocześnie na ziemię, a z głośników popłynął mroczny głos Palpatine mówiący Game over.
– Dobra, koniec tego dobrego, przerwa! – Dobiegł nas z kuchni głos Laury. – Henry, Tim, rozpalicie grilla? Resztę zapraszam do kuchni!
Gdy tylko grupa ośmiu mężczyzn podniosła się z kanapy, szybko skorzystałam z okazji i złapałam za wolnego pada. Tymczasem ja zajęłam się wyborem postaci, lecz nawet nie zdążyłam zaprosić kogoś do wspólnej rozgrywki, gdy w domu rozległ się dzwonek do drzwi. Niechętnie wróciłam do pozycji pionowej, by po chwili znaleźć się przy wejściu. Jedyną rzeczą, która zajmowała moje myśli był odłożony na podłogę pad. Jednak wystarczyło naciśnięcie klamki, by ten stan rzeczy uległ całkowitej zmianie, a po głowie zaczęło chodzić coś zupełnie innego. A konkretniej ktoś.
– Cześć. Colin jestem. – Zabrzmiał niepewnie nieznany mi do tej pory bas, który swoim ciepłem wywołał u mnie gęsią skórkę na rękach. Jego właściciel, jakby zaskoczony moim istnieniem, powtórnie zerknął na numer domu Taylorów i jeszcze raz na mnie.
– Ty nie jesteś Laurą – stwierdził, zanurzając palce w nieposkromiony busz swoich hebanowych włosów.
Złapała mnie chwila zawahania. Wpuścić go czy lepiej wypytać, o co chodzi? Nie wyglądał na jednego z paczki strażaków. Z drugiej strony widać było, iż nie przyszedł tu z przypadku.
– Nie. Jestem Joy – westchnęłam, nikłym ruchem ręki zapraszając gościa do środka. – Laura jest w ogrodzie.
Mężczyzna niezręcznie mi podziękował, po czym jeszcze bardziej niezdarnie pomknął w stronę tarasu. Nawet się za mną nie obejrzał. Nie, żeby było za czym, ale mimo wszystko… dziwak.
Przewróciłam oczami i wróciłam do swojego wcześniejszego zajęcia. A przynajmniej próbowałam, gdyż miejsca w salonie zagrzali już Tim i Roger.
– Ej, teraz moja kolej! – Rozgorączkowałam się, próbując zabrać Rogerowi pada z rąk.
– Wyluzuj, młoda – zaśmiał się Tim.
– Jak już z nim wygram, to potem zmiażdżę ciebie – dodał Roger, przez co ten drugi przeszedł do ostrej ofensywy na miecze świetlne.
Zrezygnowana usiadłam obok nich na kanapie, próbując odciągnąć uwagę od niesprawiedliwości tego świata. Nie musiałam zbyt długo czekać czy się wysilać, temat nasunął się sam – artykuł dla Daphne. Od chwili otrzymania oferty, nie spałam po nocach z nerwów. Ktoś mógłby powiedzieć, że przesadzam. I rzeczywiście, wbrew pozorom wszystko było jak najbardziej do zrobienia. Wystarczyło tylko:
1) okręcić sobie jakiegoś frajera wokół palca,
2) znaleźć drugiego i kręcić z nim na boku,
3) SPEKTAKULARNIE zerwać,
4) napisać artykuł.
Jednak żeby doprowadzić do punktu pierwszego, potrzebowałam faceta. Poza tym musiałam złamać moje wszelkie dotychczasowe przekonania, wartości i postawy głoszone przez wielkich filozofów, wokół których kręciła się większość mojego życia. Mimo to etap poszukiwań wydawał się jeszcze banalnie prosty. Wystarczyło kilka kliknięć w telefonie, by rozpocząć porządne prace nad pierwszym większym zleceniem dla The New York Times.

•••

June 12, 2022
Masz 33 nieodczytanych powiadomień z aplikacji Tinder.

6.34 A.M.
Sugar69boy: Hej, chcesz ocenić?

7.01 A.M.
XnieznajomyX: Może fwb?

7.02 A.M.
David: Dawaj na Netflix and chill ;)

8.40 A.M.
Tinder: Masz 25 nieprzeczytanych wiadomości!

9.11 A.M.
Tinder: Masz 15 superlike'ów!

W niedzielny poranek, przeglądając internetowe oferty matrymonialne do czarnej kawy (mleka używałam bardzo oszczędnie, zresztą tak jak innych produktów wszelkiego rodzaju) czułam się paskudnie. O ironio, nawet nie dlatego, że szukałam jakiegokolwiek półmózga do wykorzystania. Napawały mnie obrzydzeniem erotyczne oferty lub zdjęcia rodem z PornHuba, mniej więcej w co drugiej wiadomości. Albo miałam zezowate szczęście, albo po prostu to Tinder był siedliskiem zboczeńców. Odłożyłam telefon na stół i upiłam łyk letniego już napoju.
Telefon znów zawibrował.

9.42 A.M.
BlinDate: Masz 1 nieodczytaną wiadomość.

No tak, portal bez zdjęć. Bez sztucznego makijażu, Photoshopa czy nieistniejących mięśniaków, a więc może bez pytań o trójkąty i kwadraty. Jak sama nazwa mówiła, na portalu nie było możliwości wstawienia swoich zdjęć czy linków z innych social mediów. Zamysłem była randka w ciemno. Jedyne, co reprezentowało użytkownika, to krótki opis oraz dobrowolnie podana lokalizacja. Pewnie dlatego BlinDate zyskało taką popularność – w czasach implantów i kwasu tutaj każdy miał wyrównane szanse.
Wzięłam telefon z powrotem do ręki i zaczęłam czytać.

AnakinStillAlive96: Jeżeli Luke Skywalker wychował się na pustynnej planecie z dwoma słońcami, dlaczego nie ma żadnej opalenizny?

Uśmiechnęłam się do ekranu. Szczerze rozbawiła mnie ta wiadomość. W dodatku była jedną z nielicznych nie zaczynających się od pytania o rozmiar miseczki!

EnJoy_xx: Dobry krem z filtrem? Albo był albinosem - nie ma innego wytłumaczenia ;)

AnakinStillAlive96: Dobrze kombinujesz. Fanka?

EnJoy_xx: Od dziecka ^^
EnJoy_xx: Co masz dziś w planach?

AnakinStillAlive96: Właśnie jadę do pracy moim Sokołem Millenium. Cholerne korki na Wall Street…

EnJoy_xx: Praca w niedzielę?

AnakinStillAlive96: Giełda nigdy nie śpi ;)

EnJoy_xx: To może odbiorę Cię z pracy?

Nie było na co czekać. Gość wydawał się sensowny i nieszkodliwy, przynajmniej przy pierwszym wrażeniu. Łatwo połknął przynętę, a więc trzeba kuć żelazo póki gorące. W dodatku miał Anakina w swojej nazwie. Gwiazdy wręcz krzyczały, żeby wykorzystać tę szansę.

AnakinStillAlive96: Koleżanko, wstrzymaj ten statek. Najpierw wypadałoby się bliżej poznać :p

EnJoy_xx: Dobra, wchodzę w to.

•••
I jak wrażenia po długiej przerwie? ^^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro