Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Pierwsze wrażenie

 Chloe Jones spojrzała na mnie, mrużąc przy tym swoje piwne oczy. Moja przyjaciółka miała drobną, aczkolwiek krągłą figurę i wielką słabość do ekstrawaganckich strojów. Nie zliczę, ile razy odradzałam jej zielony płaszcz w panterkę albo buty tonące w brokacie. Ale Chloe nie słuchała. Ona zawsze wiedziała lepiej. Tego dnia włożyła cytrynową sukienkę z tiulową spódnicą, a jej ramiona zakrywało wściekle różowe ponczo w paski. Od czasów liceum aż do dziś nie zmieniła się ani trochę. Wciąż była tą samą dziewczyną w niedopasowanych ubraniach i z włosami ufarbowanymi na klasyczne ombre. A ja nadal tak samo ją uwielbiałam.

Kobieta obdarzyła mnie ciepłym uśmiechem i zamknęła w szczelnym uścisku.
 – Hej, Joy. Jak się czujesz? – spytała, nieco za mocno ściskając moją szyję. Wzięłam przyjaciółkę pod rękę, po czym razem udałyśmy się do wejścia.

 – Dobrze. Do pełni szczęścia brakuje mi tylko kawy. – Zaśmiałam się nerwowo, usiłując zakryć niepokój przed rozmową kwalifikacyjną.

 – Masz szczęście, że byłam w Starbucksie – oznamiła, podając mi kubek z jeszcze ciepłym latte. – Do dna.

 Pierwszy łyk napoju był niczym podnoszący na duchu kuksaniec w ramię. Naraz poczułam się lepiej.
Po przekroczeniu progu siedziby The New York Times'a trafiłyśmy do szerokiego holu, oświetlanego przez liczne żyrandole. Natychmiast wmieszałyśmy się w tłum. Stukot naszych obcasów o kamienną posadzkę zagłuszały rozmowy zabieganych pracowników i nieustanne komunikaty płynące z naściennych głośników. Po przejściu przez główny hol podeszłyśmy do recepcji. Nie odstępowałam przyjaciółki na krok, a ta zatrzymała się obok ostatniego stanowiska, przy którym siedział młody Afroamerykanin.

 – Cześć – powiedziała do współpracownika, opierając łokcie na dzielącej ich ladzie. – To nasza nowa pracownica, Joy Evans –  obwieściła, jakby przyjęcie mnie do firmy było już faktem dokonanym.

 – Przyszła pracownica – poprawiłam Chloe, uśmiechając się do mężczyzny. Recepcjonista zerknął na mnie, po czym wyszczerzył swoje zęby w śnieżnobiałym uśmiechu i podał mi dłoń.

 – Michael Jackson, miło mi – powiedział, odgarniając na plecy związane w koński ogon dredy.
Uścisnęłam jego dłoń, jednocześnie nie dowierzając własnym uszom. Ukradkiem zerknęłam na moją towarzyszkę, by się upewnić, czy się ze mnie nie nabijali. Spodziewałam się na jej twarzy chociaż drobnego uśmiechu, ale nic takiego nie dostrzegłam. Nawet jednej iskierki rozbawienia w oku. Wróciłam spojrzeniem do wciąż szczerzącego się mężczyzny, który nie odrywał od nas wzroku. 

 – Michael Jackson? To jakiś żart?

 – Uwierz mi, chciałbym, żeby tak było – odchrząknął. – Rozumiem, że idziesz na rozmowę?

 Potwierdziłam szybkim skinieniem głowy.

 – W takim razie trzymam kciuki. Redaktorka naczelna, Daphne King, to niezła kosa. Jeśli wiesz, o co mi chodzi.

 – Daphne King? – powtórzyłam, próbując skojarzyć ze sobą fakty. Odwróciłam się do Chloe i ze zdziwioną miną zapytałam:

 – Ta, Daphne King? Ta, którą znasz z czasów piaskownicy?

 – Owszem, to ta sama Daphne, której jestem asystentką.

 – Tak czy inaczej, powodzenia. Może ci się przydać – dokończył Michael i wrócił do przeglądania dokumentów zalegających na blacie.

 Poczułam, jak niewidzialna siła ścisnęła moje gardło.
Z opowiadań Chloe wynikało, że Daphne King miała trzydziestkę na karku i nerwy ze stali. Podobno dyscyplina była jej drugim imieniem; kilka dni temu zwolniła szanowanego publicystę za pięć minut spóźnienia. Redaktorka The New York Times'a była w stanie zrobić wszystko dla swojego pisma, byle następnego dnia jego nakład wzrósł dwukrotnie. Stawka nie miała znaczenia, liczył się efekt. Chloe Jones była jedyną osobą, która wytrwała u jej boku dłużej niż trzy miesiące.

 – Nie jest taka zła – mruknęła pod nosem, zdejmując łokcie z biurka. – Chodźmy, nie mamy przecież całego dnia. Pa, Michael.

 – Miło było poznać.

 – Oby do zobaczenia – odparł mężczyzna, żegnając nas energicznym machaniem ręki.

Za recepcją stanęłyśmy przed szeregiem metalowych bramek. Chloe wyjęła z futrzanej torby indentyfikator, po czym przyłożyła go do czytnika. Nastąpiło ciche piknięcie i barierka ustąpiła. Wraz z innymi przeszłyśmy na drugą stronę, po czym weszłyśmy do jednej z wind.

 – Pamiętaj, żeby zawsze liczyć na jazdę windą co najmniej dziesięć minut – szepnęła dziewczyna, gdy na czternastym piętrze dźwig zatrzymał się po raz trzeci. Mimo swojej imponującej wielkości, pomieszczenie sprawiało wrażenie klaustrofobicznego, głównie przez ilość znajdujących się w nim ludzi. Wokół stało kilkanaście osób, przez co w powietrzu panował zaduch, a nogi zaczynały mi powoli drętwieć.

 – Nie byłoby szybciej schodami?

 – Chcesz się wspinać na czterdzieste piąte piętro budynku wyższego niż wieża Eiffla? – Chloe obdarzyła mnie uśmiechem pełnym politowania. – Wątpię.

 – Rzeczywiście, głupie pytanie – westchnęłam, próbując nie przejmować się stłumionym chichotem nieopodal nas.

Zgodnie z zapowiedzią, droga na górę zajęła nam niespełna kwadrans, podczas którego zdążyłam wypić całą kawę. Po wyjściu z przeludnionej windy wyrzuciłam kubek do kosza na śmieci, po czym dogoniłam kobietę w neonowym ponczo. Chloe była tak zaaferowana moim pojawieniem się u niej w pracy, że zapomniała upewnić się, czy nadal za nią podążałam. Zamiast tego, od dłuższego czasu próbowała się do kogoś dodzwonić. Bezskutecznie.

 – Do kogo tak wydzwaniasz? – spytałam, z uśmiechem na ustach wyobrażając sobie dziesiątki wysłanych wiadomości do Daphne, rekomendujących moją osobę.

 – Do Stevena – westchnęła z nutką zawodu w głosie. Czyli jednak nie chodziło o mnie.

 – Przecież jesteście umówieni na lunch. – Zaśmiałam się, odbierając przyjaciółce telefon i kończąc tym kolejne połączenie. – Zamęczysz go!

 – Ale dziś jest nasza miesięcznica i chciałam się upewnić, że nie zapomniał...

 – Daj chłopakowi zatęsknić, a sam przybiegnie do ciebie z bukietem róż.

 – Jeszcze nigdy nie dostałam od nikogo kwiatów – odparła rozmarzonym tonem, na krótką chwilę zwalniając tempo. Nawet nie zauważyłam, kiedy dokładnie weszłyśmy do biura redakcji. Zaczęłyśmy lawirować między ciasnymi boksami, w większości już zajętymi przez dziennikarzy, pochłoniętych pracą nad nowymi artykułami. Szatynka witała się z każdym napotkanym na drodze pracownikiem, a ja zachodziłam w głowę, jak mogła spamiętać tyle nazwisk. Przyjaciółka zatrzymała się dopiero na drugim końcu biura, pod drzwiami z ciemnego drewna, oznaczonymi jako Sala Konferencyjna.

 – Popraw fryzurę – poleciła Chloe, wyjmując z kieszeni poncza podręczne lusterko, z wieczkiem pokrytym cyrkoniami. Powstrzymałam się od jakiegokolwiek komentarza i jedynie nieznacznie uniosłam brwi, biorąc do rąk przedmiot. Otworzyłam puzderko, po czym zaczęłam badać stan moich włosów. Wiatr nie oszczędził żadnego kosmyka, tak że teraz na mojej głowie prezentowało się pokaźnych rozmiarów ptasie gniazdo, w niczym nieprzypominające koka.

 – Szkoda zachodu – stwierdziłam, ostrożnie wyciągając jedną ze wsuwek. Niedługo potem na moje ramiona opadł ciężki wodospad czekoladowych pukli. Jeszcze raz przejrzałam się w lusterku i doszłam do wniosku, że od długiego siedzenia w zamkniętych pomieszczeniach, moja skóra znacząco pojaśniała. Jakbym już nie była wystarczająco blada, dodatkowo to wrażenie potęgowały jasne jak lód tęczówki.

 – Muszę pójść na plażę – mruknęłam, oddając przyjaciółce puzderko.

 – Nie przesadzaj. Wyglądasz fantastycznie!

 – Dzięki.

 – Powodzenia i nie zadzieraj nosa. – Chloe mocno mnie przytuliła, a ja mimowolnie uśmiechnęłam się. Dziewczyna tylko szukała okazji do śmiania się z mojego nosa.

Zanim zdążyłam nacisnąć klamkę,  dodała:
 – Będę na ciebie czekać. Pamiętaj, żeby nie wkurzyć Daphne.

 – Bo co? Wywali mnie za zbyt obcisłą sukienkę? – zachichotałam nazbyt nerwowo. Nagle klamka, którą miałam w ręku, opadła. Drzwi od pokoju raptownie się otworzyły. Siła pociągnięcia była tak wielka, że nie zdążyłam puścić klamki i runęłam do środka. Wpadłam na kogoś po drugiej stronie. W ostatniej chwili zdołałam odzyskać równowagę.

 – Bardzo przepraszam, to był wypadek... – powiedziałam na jednym wdechu, schylając się po teczkę, którą upuściła moja ofiara. Poczułam, jak momentalnie wezbrała we mnie fala gorąca. Co za żenada. W tym momencie moja biała jak śnieg cera musiała nabrać koloru dojrzałej wiśni. Wyprostowałam się, a następnie wyciągnęłam teczkę w stronę kobiety, mniej więcej w moim wieku. Wyższa ode mnie brunetka miała piękny makijaż, który niestety nie zakrywał jej grymasu niezadowolenia.

 – Dawaj to – warknęła przyciszonym głosem, po czym dosłownie wyrwała mi teczkę z ręki. – Popatrz, co narobiłaś! – Wskazała na swój biały podkoszulek. Dopiero wtedy, kiedy mój wzrok powędrował w okolice jej dekoltu, zobaczyłam lepką plamę po lemoniadzie. Od razu ogarnął mnie wstyd większy niż Mount Everest, ale nie dałam się wyprowadzić z równowagi. Doskonale wiedziałam, że wypadek nie był spowodowany wyłącznie przeze mnie. Ktoś musiał pociągnąć za klamkę. Znałam swoją wartość i nigdy nie pozwoliłabym sobą pomiatać. Ta sytuacja nie należała do wyjątków.

 – Powiedziałam już, że to był przypadek. Bluzkę wypierzesz i będzie jak nowa.
 Pracownica posłała mi rozwścieczone spojrzenie jadeitowych oczu. Kiedy zmarszczyła brwi, odniosłam wrażenie, że zaraz zdzieli mnie tą teczką.

 – Będę cię mieć na oku – syknęła, celując we mnie fioletową hybrydą. Jeszcze raz przyjrzała się moim ostrym rysom twarzy, po czym przeszła tuż obok, z premedytacją uderzając mnie w ramię.

•••
Dzień dobry, moje ptysie! Jak wrażenia po pierwszym rozdziale? Jak wygląda Wasze PIERWSZE WRAŻENIE? Dajcie znać w komentarzach i zostawcie po sobie gwiazdkę.
REGULARNOŚĆ ROZDZIAŁÓW: każdy poniedziałek po południu.
Miłego dnia. Buziaki.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro