Pieniądze i kłamstwa
Nowy Jork składał się z pięciu, osobnych okręgów. Jednym z nich był Brooklyn, oddzielony od Manhattanu malowniczą cieśniną East River. Poza metrem i rzadko kursującymi promami, jedyne połączenie między nimi stanowił Brooklyn Bridge, znany przede wszystkim z Hollywoodzkich produkcji.
Jazda z centrum do mojego domu zajmowała niecałe dwie godziny, podczas których zatapiałam się w lekturze lub słuchałam muzyki, nie odrywając oczu od okna. Mieszkałam na początku Sea Gate* na Coney Island, czyli w najodleglejszej dzielnicy Brooklynu, jaką można było sobie wyobrazić. Słynęła głównie z pięknej, piaszczystej plaży, ciągnącej się wzdłuż całego półwyspu, długiej promenady oraz licznych parków rozrywki. Podczas sezonu – który zbliżał się wielkimi krokami – aż roiło się tu od turystów. Na szczęście do tego czasu zostało jeszcze kilka tygodni, a i na komunikację nie mogłam narzekać. Jedynie drogę od końcowej stacji metra do mojego miejsca zamieszkania pokonywałam krótkim spacerem.
Po wyjściu na świeże powietrze, udałam się na położoną bezpośrednio przy nabrzeżu Atlantic Avenue. Wchodząc w nią, zawsze towarzyszyło mi uczucie, jakby czas zwolnił, a cały świat stanął w miejscu. Była to cicha, zadrzewiona ulica, obfitująca w urocze, jednorodzinne domy po obu stronach chodnika. Bujne korony drzew przerastały uliczne latarnie, a w powietrzu plotły z gałęzi swego rodzaju poszycie, które chroniło przechodniów przed słońcem w upalne dni. Większość mieszkańców stanowiły rodziny z dziećmi. Oczywiście, zdarzały się odstępstwa od tej reguły, jednak nie wpływały na spokój tutejszej okolicy. Wyjątkiem była pani Hazel Wood – strażniczka naszej ulicy, wiedźma i upiór w jednym. Możliwe, że tak naprawdę była wcieleniem szatana w skórze nad podziw energicznej staruszki. Lepiej było nie wchodzić jej w drogę; każda konfrontacja ze starszą panią kończyła się nieuniknioną awanturą. Na domiar złego, musiała mieszkać akurat naprzeciwko mojego domu. Dlatego też, gdy tylko dostrzegłam jej pałac z czerwonej cegły, profilaktycznie przeszłam na drugą stronę ulicy i niemal biegiem dopadłam do moich drzwi. Błyskawicznie przekręciłam klucz w zamku i weszłam do środka.
Mój niewielkich rozmiarów dom z zewnątrz prezentował się nienagannie, za to w środku przypominał swoim oszczędnym wystrojem co najwyżej plac budowy. Ściany we wszystkich pomieszczeniach były białe i niczym odblask odbijały ostre światło, wpadające do wnętrza przez liczne okna. Z sufitów smętnie zwisały żarówki na cienkich kablach, a co do reszty wyposażenia, ograniczało się ono do podstawowych sprzętów. Umeblowanie było równie ubogie. Większość mebli, takich jak krzesła czy szafki nocne, zastępowały kartonowe pudła, od roku czekające na to, aż pewnego dnia je otworzę i wyjmę z nich całą zawartość. Do tej pory nie widziałam sensu w ich rozpakowywaniu zwłaszcza, że dziura w moim budżecie nie pozwalała na kupno dodatkowych półek na książki, toaletki czy chociażby stoliczka kawowego. Tak więc pudła leżały, nikomu nie przeszkadzały, a dla mnie stanowiły idealną alternatywę. Czyż to nie było genialne?
Zdjęłam buty, po czym przeszłam przez pusty przedpokój do przestronnego pomieszczenia podzielonego na część kuchenną i salon. Stamtąd można było wyjść na taras.
Podeszłam do wyspy kuchennej, gdzie wstawiłam wodę na herbatę. Tego popołudnia czekała mnie długa lektura o sadzonkach i lepiej, by ta praca okazała się owocna. W przeciwnym razie mogłam zapomnieć o jakimkolwiek awansie na najbliższe dziesięć lat.
Czekając, aż woda się zagotuje, jeszcze raz zaczęłam przeglądać ostatnie powiadomienia w telefonie. Liczba nieodebranych połączeń od mamy wzrosła do pięciu, a ilość wiadomości tekstowych była tak przytłaczająca, że bałam się zacząć je przeglądać, w obawie przed spędzeniem następnych trzech godzin na odpisywaniu. Nawet bez ich czytania wiedziałam, że dotyczyły mojej nowej pracy. Teraz naprawdę zaczęłam żałować, że znowu nie miałam się czym pochwalić. Byłam pewna, że wieczorem będę musiała stawić czoła prawdzie, iż przez ostatnie lata moi znajomi założyli szczęśliwe związki, zarabiali tysiące dolarów i rozwijali się, podczas gdy ja niezmiennie tkwiłam w tym samym punkcie. W dodatku nie zanosiło się na żadne wielkie zmiany. W najgorszym wypadku mogłam wrócić do Filadelfii i do końca życia serwować frytki w McDonaldzie.
Z cichym westchnieniem wybrałam numer mamy i czekałam, aż odbierze połączenie. Gdy tylko podniosła słuchawkę, od razu przystąpiła do ataku:
– Cześć, kochanie! Jak było? Przyjęli cię?
– Hej, mamo. Tak, dostałam tę pracę – odparłam zdawkowo, modląc się w duchu, by nie drążyła dalej tematu.
– Gratuluję! A o czym będziesz pisać? Mam nadzieję, że nie o kolejnych poradach ogrodowych?
„Cholera. Od kiedy ona czytała mi w myślach?" – przeszło przez moją głowę.
– No coś ty! – Zaśmiałam się, próbując ukryć drżenie mojego głosu. – Pracuję właśnie nad poważnym materiałem.
– To cudownie. Jestem z ciebie taka dumna. W końcu rozwiniesz skrzydła!
– Tak. – Przygryzłam dolną wargę, walcząc z ciążącym na moim sumieniu poczuciem winy. Nie lubiłam okłamywać swoich rodziców i na co dzień unikałam kłamstwa jak ognia, ale z drugiej strony nie chciałam ich niepotrzebnie martwić. Gdyby usłyszeli, w jak beznadziejnym położeniu się znajdowałam, mama dostałaby zawału, a ojciec nawet nie zdążyłby jej dowieźć do szpitala. Pragnęłam im pokazać, że potrafiłam być samowystarczalna i, że mogli liczyć na mnie w każdej chwili.
– Co u was słychać?
– Właśnie wróciłam ze szkoły. Mówię ci, Joy, że jeszcze trochę i te dzieciaki wpędzą mnie do grobu.
– Przesadzasz. Jesteś najlepszym nauczycielem, jakiego znam. Dzięki tobie miałam szóstkę z literatury.
– A teraz moja córeczka robi karierę w The New York Times! – zaświergotała radośnie, a ja poczułam, jak wnętrze zaczęło palić się ze wstydu. – Już nie mogę się doczekać, kiedy powiem o tym innym.
– Ja też. A co u taty? – zapytałam, odciągając uwagę mamy od mojego rzekomo świetnego życia zawodowego. Na moment zapragnęłam jak najszybciej się rozłączyć. Naszą rozmowę przerwał pisk gotującej się wody, więc wyłączyłam palnik i wlałam wrzątek do kubka.
– Skaranie boskie! Ostatnio wrócił z lekcji windsurfingu ze złamaną ręką. Myślałam, że wyzionę ducha.
– Zaraz. On nie chodził na kurs tańca latynoskiego? – spytałam, odstawiając czajnik na płytę indukcyjną.
– Zrezygnował w poniedziałek. Stwierdził, że taniec to nie jest sport dla prawdziwego mężczyzny – prychnęła prześmiewczo. Mimowolnie uśmiechnęłam się, wyobrażając sobie ubranego w cekinowy kostium tatę, który robi szpagat przed publicznością. To by było całkiem zabawne, biorąc pod uwagę jego tuszę. Wyczuwając, że obu nam chodziło po głowach to samo wyobrażenie, zgodnie parsknęłyśmy śmiechem.
– Przepraszam, mamo, ale muszę kończyć. Mam dużo do zrobienia na jutro.
– Rozumiem, skarbie. Pamiętaj o dobrym odżywianiu. Jeśli dowiem się, że jeszcze bardziej schudłaś, przysięgam, że rzucę pracę i przyjadę do Nowego Jorku, gotować ci obiady.
– Mamo, nie jestem dzieckiem. Umiem o siebie zadbać. – Sprytnie ominęłam pytanie zatroskanej rodzicielki. – Kocham cię.
– My ciebie też, Joy.
Odłożyłam telefon na blat i poczułam lekkie ukłucie w sercu. Nienawidziłam siebie za te wszystkie kłamstwa. Nie chodziło tylko o to, że w takich sytuacjach jak ta, mój żołądek kurczył się do rozmiarów fistaszka, a sama miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Rodzice byli święcie przekonani, że zdobywałam kolejne stopnie do sławy, podczas gdy tak naprawdę tkwiłam na dnie życia społecznego. Wiedziałam, że prędzej czy później powinnam była coś z tym zrobić. Szkoda, że do tej pory nie wpadłam na żaden genialny pomysł.
Weszłam na chwilę do salonu. Wystrój pomieszczenia ograniczał się do narożnej kanapy oraz mnóstwa kartonów upchniętych w kątach lub ustawionych w grożące zawaleniem się piramidy. Ogólnie rzecz biorąc, nic specjalnego. Wzięłam z materaca laptop, po czym z komputerem pod pachą, telefonem i kubkiem herbaty w dłoniach, skierowałam się ku schodom. Po wejściu na piętro podeszłam do jedynego okna w korytarzu, pod którym rozłożyłam wszystkie swoje rzeczy. Szarpnęłam za klamkę i rozchyliłam okiennice na zewnątrz, a chwilę później siedziałam już na szerokim parapecie, pisząc wiadomość do Laury.
Joy Evans: Wspólna herbata?
Na odpowiedź nie czekałam zbyt długo. Jeszcze zanim zdążyłam
odłożyć telefon, dostałam nowe powiadomienie.
Laura Taylor: Będę za kilka minut.
Oparłam się o ścianę, głęboko wdychając świeże powietrze. To, które wlatywało do środka, było ciepłe, czerwcowe i niosło ze sobą delikatną woń soli morskiej. Słyszałam fale oceanu, których dźwięk roztrzaskiwania się o linię brzegową odbijał się od ścian mojego małego domku. Nieśmiało spojrzałam na sąsiedni budynek, a konkretniej okno, w którym niebawem powinna zjawić się Laura. Dzieliła mnie od niego śmieszna odległość dwóch metrów, co wbrew pozorom nie stanowiło żadnego problemu. Wręcz przeciwnie, uznałam to za zaletę, jako że w każdej chwili mogłam się spotkać z sąsiadką, nawet nie wychodząc z domu.
Po niedługim czasie, za szybą dostrzegłam kobietę o najdłuższych i najjaśniejszych blond włosach, jakie kiedykolwiek widziałam. Jednak poza nimi, wszystko w niej było krótkie albo małe; niepozorne dłonie, niewielka twarz... wzrostem też nie grzeszyła.
W naszej cichej społeczności od lat krążyła plotka, że pani Hazel Wood była właścicielką imponującej kolekcji porcelanowych figurek. Zbiór był wyceniany na kilkanaście tysięcy dolarów i choć nigdy nie widziałam go na własne oczy, dałabym sobie rękę uciąć, że niektóre zabawki z jej zestawu do złudzenia przypominały Laurę. Z tymi swoimi niebieskimi oczami i drobnymi ustami sama mogłaby być taką kruchą laleczką.
– Cześć. – Przywitała się, gdy tylko usiadła w swoim oknie.
– Hej – odparłam, posyłając jej utrapiony uśmiech numer sześć. W oczach koleżanki dostrzegłam błysk zrozumienia. Nietrudno było odgadnąć, że blondynka i bez moich tłumaczeń wiedziała, że coś się stało.
– Skąd ta mina? Nie przyjęli cię?
– Wręcz przeciwnie. Dostałam tę pracę po dziesięciu minutach, ale... – Czułam, jak druga część zdania nie chciała mi przejść przez gardło. Nie miałam ochoty po raz kolejny tego dnia opowiadać o fatum, jakie mnie prześladowało. Posłałam kobiecie błagalne spojrzenie, a ona jakby czytając mi w myślach, dokończyła:
– Ale to znowu kolumna ogrodnicza.
Przytaknęłam, z ulgą wypuszczając powietrze, które przez cały ten czas wstrzymywałam.
– Joy, tak mi przykro. Może da się to jeszcze odkręcić?
– Wątpię. Redaktorka naczelna jest tak niewzruszona, jak cholerny lodowiec z Titanica.
Na mój komentarz Laura cicho zachichotała, ale po chwili uspokoiła się, obdarzając mnie zatroskanym spojrzeniem.
– Mogę ci jakoś pomóc?
– W zasadzie jest coś takiego. Mam napisać o roślinach na lato.
– Daj mi to – zaśmiała się, odrzucając głowę do tyłu. Gdy tylko odebrała ode mnie laptopa z włączonym notatnikiem, przez głowę przeszła mi okrutna myśl, która już od dłuższego czasu lubiła mnie dręczyć.
– Laura, czy ja ciebie wykorzystuję?
– No coś ty! Jak mogłaś tak pomyśleć? Ja daję tylko wskazówki, ty robisz resztę.
Odwzajemniłam uśmiech, dziękując w duchu za tak cudowną sąsiadkę. Czy mówiłam już, że Laura była moim aniołem stróżem?
– Jak ci się odwdzięczę? – spytałam, z niedowierzaniem kręcąc głową.
– Obiecaj mi coś – zaczęła, nie odrywając ode mnie wzroku. – Jutro założysz najlepsze ubrania i z uśmiechem na twarzy dasz szefowej ten tekst. Masz jej pokazać, na co cię stać.
Zapadła chwila milczenia, podczas której zaczęłam rozkładać słowa koleżanki na czynniki pierwsze. Laura miała trochę racji. Nie mogłam zmarnować tak niepowtarzalnej szansy, jaką była praca w The New York Times. Sam fakt, że zostałam tam przyjęta, był w pewnym sensie małym sukcesem. Reszta zależała tylko ode mnie. Mogłam poddać się jeszcze na starcie lub w końcu zrobić krok do przodu, dobiec do mety i odebrać nagrodę w postaci własnej kolumny psychologicznej.
Właśnie dotarła do mnie absurdalność mojego zachowania. Nawet nie wiedziałam, nad czym jeszcze się zastanawiałam? Przecież wybór był oczywisty.
Wykrzywiłam usta w chytrym uśmieszku, czując, jak dawno utracony dobry humor zaczął powoli wracać. Niesamowite, jak szybko Laura zdołała wyciągnąć mnie z mentalnego dołka. Uniosłam kubek herbaty w geście toastu, oświadczając uroczystym tonem:
– Obiecuję. Daphne King jeszcze w pięty pójdzie.
•••
Hej, hej, hej!
Kolejny poniedziałek i kolejny rozdział! Jak wrażenia? Zdradzę Wam tylko tyle, że to ostatni taki „leniwy" rozdział, bo w następnym akcja nabierze wręcz kosmicznego tempa i zacznie się konkretna historia! Zachęcam do zostawienia po sobie gwiazdki i komentarza. Trzymajcie się ciepło i udanych wakacji!
Wasza Floral007.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro