{Rozdział 2, czy coś}
Szatan szła przez las. Wszędzie, byle dalej od domu swojej matki. No popatrz. W końcu usiadła na jakimś pniaku i otworzyła pudełko, żeby przyjrzeć się figurom szachowym. Jedna z nich - król - wyleciała do góry i złączyła się z nią.
- Wow... Ale dziwne uczucie! - w tym momencie wywróciła się do tyłu. Szkielet kruka wzleciał do góry i usiadł na gałęzi dębu rosnącego nieopodal. Podnosząc się z ziemi natrafiła na coś ręką. Spojrzała w tamtą stronę - Coooooo? Mam drugą parę skrzydeł?!?? Ale zajebiście!
Jarając się swoimi skrzydłami, nie zauważyła, że ktoś, siedzący w krzakach, ją obserwuje. Był to mały chłopiec w niebieskim swetrze, który był na niego o wiele za duży. Spomiędzy włosów sterczały mu białe kocie uszy w pomarańczowe i czarne plamki, a zza pleców wystawał ogon w tych samych kolorach. Jego oczy były żóte, nawet złote i miały pionowe źrenice. Patrzył na nią z mieszanką zażenowania i zainteresowania. Nagle, podczas zmiany pozycji, wypadł dokładnie pod jej nogi. Szybko odczołgał się od niej z przerażeniem.
- Eeee... - przeciągała Szatan - Cześć..? Jestem Szatan, a ty..?
- Milo... - patrzył na nią z mieszanką strachu i zainteresowania.
- Joł, spokojnie, nic Ci nie zrobię! - uśmiechnęła się lekko - Jesteś nekomatą, co nie?
Tamten pokiwał tylko głową na "tak", po czym spojrzał na szkatułkę z pionkami w jej ręce.
- Czy... Czy pozwolisz mi dołączyć do swojego parostwa..? - od razu po tych słowach spojrzał na czubki swoich butów, jakby się czegoś wstydził.
- Well, okej! - uśmiechnęła się przyjaźnie, otwierając szkatułkę.
- Naprawdę?! - tego to się nie spodziewał. - Dziękuję! - dosłownie miał gwiazdki w oczach.
Dziewczyna nic nie odpowiedziała, tylko nadal się uśmiechając wyjęła że szkatułki pionek wieży.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro