Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 38. Wakacje z Lovegoodami

Ciężko było przewidzieć, jak miał wyglądać Hogwart bez Dumbledore'a. Kyle wiedział jednak jedno - nawet jeśli zbliżał się już do osiągnięcia pełnoletności, jego rodzice nie chcieli, aby zostawał sam w domu. To był jeden z powodów, dla których od zakończenia roku szkolnego odwiedził dom Lovegoodów aż sześć razy.

Jego dziadkowie nie zawsze mieli czas, aby go odwiedzić, choć bardzo się o to starali, a że Ksenofilius Lovegood nie miał nic przeciwko goszczenia go w swoim domu, nie pozostawało mu nic innego, jak tylko skorzystać z tej gościnności. Nawet jeśli zarzekał się, że nie chciałby robić problemu, to ojciec Luny twierdził, że nie ma mowy o żadnym problemie. Dodał, że Lunie również będzie raźniej, niż żeby musiała przebywać tylko w jego towarzystwie. Naleganie Ksenofiliusa i jego ostateczny argument zdecydowanie przekonały Mayersa. Tak jakoś wyszło, że w połowie lipca odwiedził Lovegoodów już po raz siódmy.

Dom Lovegoodów był dosyć charakterystyczny. Zdecydowanie wyróżniał się spośród innych domów w Ottery St. Catchpole, bowiem przypominał jedną z figur szachowych, jaką była wieża. Wydawało się, że jego czubek dotykał chmur, tym bardziej, że i tak stał na wzgórzu. Był zupełnie inny od reszty domów w tej wiosce, choć zdaniem Kyle'a inny wcale nie znaczył gorszy. Chłopak był zdania, że owa wieża prezentuje się bardzo ciekawie i oryginalnie. Nawet mu się podobała.

Luna musiała wyczekiwać go od rana, bo ledwo Andrew teleportował Kyle'a przed dom Lovegoodów, dziewczyna wybiegła z niego chwilę później. Ubrana była raczej zwyczajnie, w lekką spódnicę i bladoniebieską bluzkę. Na szyi pobrzękiwał jej naszyjnik z kapsli po piwie kremowym, a kolczyki z rzodkiewek podskakiwały w rytm jej kroków. Z domu wyszła boso, zupełnie jak czasami w szkole. Teraz jednak robiła to z wyboru, bo wtedy ktoś chował jej buty celowo, aby nie mogła ich znaleźć.

Żwawym krokiem Luna podeszła do Kyle'a i Andrewa.

— Dzień dobry, panie Mayers — przywitała się z Andrewem. Mężczyzna uśmiechnął się do niej.

— Dzień dobry, Luna.

Kiedy Luna przeniosła wzrok na Kyle'a, ten tylko się do niej uśmiechnął i wyciągnął ramiona w jej kierunku. Na ustach dziewczyny rozkwitł lekki uśmiech, a w następnej chwili padła w jego ramiona. Luna była nieco niższa od Kyle'a, przez co ten mógł oprzeć podbródek na jej głowie, co zrobił, by następnie zacząć przez chwilę kołysać się z nią lekko na boki.

Andrew uśmiechnął się lekko. Chcąc nie chcąc, nieco zakłócił synowi jego powitanie z dziewczyną, za którą ten musiał się bardzo stęsknić po zaledwie trzech dniach rozłąki.

— Wybaczcie, że przerwę wam powitanie, ale będę się zabierał. Czas goni, a nie chcę przerywać Ksenofiliusowi pracy... — uśmiechnął się, zauważywszy w oknie Lovegooda, który wesoło machał mu dłonią. Z rozbawieniem odwzajemnił gest.

— Jasne, tato — przytaknął Kyle. — Wrócisz po mnie o tej samej, co zawsze?

— Raczej tak, nie przewiduję, aby puścili mnie wcześniej — westchnął Andrew. — Niby pracuję w Departamencie Transportu Magicznego, ale w ministerstwie jest takie zamieszanie przez Śmierciożerców, że już nawet nie tylko aurorzy mają z tym problem.

Kyle'owi nieraz przez myśl przeszła obawa, że przez tych Śmierciożerców pewnego dnia jego tata nie wróci do domu. Że padnie ofiarą nikczemnych Śmierciożerców, jako ten, który nie zamierza się do nich przyłączyć... Bał się, że mama nie zniosłaby tej straty i nawet on nie byłby w stanie jej pocieszyć.

Z zamyślenia wyrwał go głos Andrewa:

— Do później, dzieciaki — powiedział i tyle go widzieli. Nie czekał na ich odpowiedź, bo nieco się spieszył. Kyle nie był tym zaskoczony. W obecnej sytuacji przełożeni Andrewa mogli nie być pobłażliwi, jeśli chodzi spóźnialstwo.

Palce Luny splotły się z palcami Kyle'a. Blondyn spojrzał na swoją dziewczynę - zauważył troskę w jej oczach.

— Coś cię martwi, Kyle — bardziej stwierdziła, niż zapytała.

— Nie, Luna...

— Martwisz się o rodziców — domyśliła się. — Jestem pewna, że zawsze wrócą. Nie dadzą się wojnie i Śmierciożercom.

Kyle uścisnął dłoń Luny. Jak to działało, że tak dobrze go znała? Tego nie wiedział, jednak uczucie, że ktoś zna go tak dobrze, była uczuciem, którego nie był w stanie opisać.

Od środka dom Lovegoodów był lekko zagracony, jednak dla Kyle'a w pewnym sensie stanowiło to przypomnienie o jego własnym pokoju, który przecież był utrzymany w nieporządku. Czy też, jak Kyle wolał to nazywać, artystycznym nieładzie. W domu Luny gdzieniegdzie leżały egzemplarze Żonglera i inne nietypowe gadżety, przez niektórych uznawane za nienormalne, jak chociażby kolczyki z samosterowalnych śliwek, które Luna robiła sama.

Ksenofilius Lovegood wybył ze swojego gabinetu, by przywitać się z Kylem.

— O, Andrewa już nie ma? — zapytał, zauważywszy tylko Kyle'a.

— Tak, niestety musiał jak najszybciej udać się do pracy — przytaknął Kyle. — Niestety, teraz tata musi być szczególnie punktualny...

— Taak, przez Śmierciożerców zrobiło się spore zamieszanie — przytaknął Lovegood.

— A jak idzie panu praca nad Żonglerem? — zainteresował się Kyle.

— Bardzo dobrze — odpowiedział Lovegood, uśmiechając się. — Mam przeczucie, że prędzej czy później Prorok Codzienny ulegnie Śmierciożercom i będzie działał na ich zasadach. Ja jednak nie zamierzam dać się zastraszyć — oznajmił Ksenofilius z pewnością w głosie.

Kyle uśmiechnął się niepewnie.

— Takich wydawców jak pan, to tylko ze świecą szukać.

— To miłe z twojej strony, że tak uważasz — oznajmił Ksenofilius. Podszedł do swojej córki, po czym krótko pocałował ją w głowę. — Gdybyście czegoś potrzebowali, niezwłocznie mi powiedzcie. Po południu zrobimy jakiś obiad. Smakowała ci zupa z plumpek słodkowodnych, Kyle?

Kyle musiał przyznać, że zupa ta miała dosyć specyficzny smak. Nieco słonawa, ale w jego opinii była całkiem smaczna. A że jeszcze przyrządzona przez Lunę z sercem...

— Naparu z tykwobulwy? — zaproponowała mu Luna.

— Pewnie — przytaknął Kyle, uśmiechając się.

Napar z tykwobulwy był kolejnym wytworem, typowym dla kuchni Lovegoodów. Czysty napar z tykwobulwy Kyle oceniał na dosyć gorzki. Sama Luna uważała, że nie da się tego wypić bez posłodzenia, jednak po dosypaniu cukru do naparu Kyle uważał, że jest całkiem niezły. Kiedy pierwszy raz w te wakacje przybył do Lovegoodów i z grzeczności pochwalił napar z tykwobulwy, Ksenofilius przy pożegnaniu wręczył Kyle'owi butelkę owego naparu. Kyle grzecznie przyjął napar i choć nie należał on do najsmaczniejszych, to kiedy Kyle kilka razy go wypił, jakoś mu on posmakował. Nie obyło się oczywiście od dosłodzenia naparu. Raz nawet poczęstował swoich bliskich tym naparem. Rodzice zgodnie uznali, że jest okropny, z dziadków tylko babcia Tessa uznała, że jest znośny, a dziadek Newt poprosił, aby zapytał Lovegoodów o przepis.

Z kubkami pełnymi osłodzonego naparu z tykwobulwy Kyle i Luna udali się na szczyt domu, gdzie znajdował się pokój Krukonki.

• • •

To z tymi plumpkami i naparem z tykwobulwy to ja już dawno miałam obmyślone, hehe. Tak samo z warkoczem w ostatnim rozdziale. Taki funfact.

Znaczy jeszcze było o tym, jak Kyle pije napar z teściem. DO TEGO JESZCZE DOJDZIEMY 😏😏

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro