Rozdział 37. Wspólne łamanie tradycji
Kyle zauważył, że Finlay dosyć często spotykał się z Parvati Patil. Nie robił tego po kryjomu - nie zamierzał się z niczym chować, więc po prostu kiedy zauważał Parvati na korytarzu i chciał z nią porozmawiać, po prostu to robił. Kyle był aż pod wrażeniem tego, jak dobry kontakt złapała ta dwójka po zaledwie dwóch spotkaniach w czasie świąt, a następnie po częstych rozmowach w czasie wolnym.
— Parvati jest po prostu towarzyska, to dlatego tak szybko nam przyszło się zaznajomić — stwierdził Finlay, wzruszając ramionami. — I jest naprawdę miła i czarująca. Dzięki niej te święta były trochę lepsze... Szkoda, że po raz ostatni widzieli mnie w Birmingham.
Kyle lekko wytrzeszczył oczy.
— Już tam nie wracasz?
Finlay powoli pokręcił głową.
— Nie — odpowiedział stanowczo. — Nie akceptują tego, że nie obrzucam mugoli i mugolaków nienawiścią. Oni wszyscy tam są pełni pogardy do nich, próbują nastawiać mnie przeciwko Heather, mówią, że jest zdrajczynią krwi... Podczas gdy ona jedynie postawiła na swoim i nie zamierzała się im podporządkowywać, wychodząc za kogoś, kogo wybrali jej rodzice.
Kyle musiał przyznać, że był naprawdę pełen podziwu dla Heather Glowing. Dziewczyna rzuciła rodzicom prosto w twarz swoje zdanie, twierdząc, że nie wyjdzie za kogoś, kogo nie kocha. Kiedy rodzice stwierdzili, że dopóki mieszka pod ich dachem, ma ich słuchać, wzięła los w swoje ręce i na zawsze opuściła dom Glowingów. Schronienie znalazła u dziadków swoich i Finlaya - Kiery i Alberta Edelweissów, gdzie zamierzał udać się również Finlay.
— Dziadkowie też byli zawsze wychowywani w tym przeświadczeniu, że czarodzieje górują nad mugolami i rzeczywiście też tak uważają, ale nie narzucają nikomu swojego zdania. Dla nich Heather nie jest zdrajczynią krwi. Jest ich wnuczką, nawet jeśli rodzice i rodzina od strony ojca się jej wyparła.
— Co za przypadek, że chłopak Heather też jest Gryfonem — powiedział Kyle, uśmiechając się lekko. — Widać, że we dwójkę łamiecie wszelkie rodzinne tradycje...
— No pewnie — przytaknął ze śmiechem Finlay. — Jak łamać tradycje, to tylko ra... Poczekaj, poczekaj, co ty powiedziałeś?
— Niee, absolutnie nic — odpowiedział wymijająco Kyle. Odwrócił wzrok, by nie spotkać się nim z Finlayem. Koniec końców i tak wrócił wzrokiem do niego - brunet wysoko unosił brwi, krzyżując ręce na piersiach. Na ustach błąkał mu się jakiś uśmieszek. — No wiesz, Fin, Wood był Gryfonem, Parvati jest Gryfonką... Ty i Heather łamiecie razem tradycje rodziny.
Uśmiech Finlaya lekko się poszerzył.
— Nie zapędzaj się, Kyle... Chociaż tak czy inaczej mam nadzieję, że ja i Parvati to nie będzie tylko przelotna znajomość.
— Życzę ci, żeby tak nie było, Fin — powiedział Kyle, kładąc dłoń na ramieniu Finlaya.
• • •
Po świętach uczniowie szóstego roku dostali możliwość nauczenia się teleportacji. Kyle, choć siedemnaste urodziny miał dopiero czwartego sierpnia, mógł przystąpić do nauki, tyle że zdawać mógł dopiero w swoim terminie, kiedy osiągnie wymagany wiek.
Kyle niespecjalnie lubił naukę teleportacji. Nie była to najłatwiejsza sztuka - długo próbował się tego nauczyć. Ćwiczył również we własnym zakresie, jak zalecił im Wilkie Twycross, instruktor zajęć z teleportacji.
— Jak ci idzie teleportacja? — zapytała go Luna pewnego dnia, kiedy siedzieli pod jednym z drzew na błoniach.
Kyle westchnął. Teraz był już kwiecień, zatem minęło trochę czasu od początku zajęć, tymczasem teleportacja Kyle'a nie postąpiła zbytnio do przodu. Podczas gdy pogoda się zmieniała i robiło się coraz cieplej, to Kyle i jego teleportowanie się ciągle stało w miejscu. To zdecydowanie nie podobało się Mayersowi.
— Cóż, lepiej nie pytać — westchnął Kyle, ujmując w dłoń długie pasmo jasnych włosów Luny.
Bardzo podobały mu się włosy jego dziewczyny - miękkie i lekko falujące. Lubił się nimi bawić, okręcać wokół swoich palców, jednak starał się przy tym nie pociągać Luny za włosy. Luna nigdy na to nie narzekała - najwyraźniej to lubiła.
— Ciekawe, jak robi się warkocz — powiedział sam do siebie Kyle. — Kathleen pokazywała mi wiele razy, jak się to robi na włosach naszej kuzynki Amy. Kiedyś Amy miała długie włosy, ale ja i tak tego nie pojmowałem i z czterech pasm do zaplatania robiły mi się cztery...
Luna roześmiała się, po czym usiadła tak, aby Kyle miał łatwy dostęp do jej włosów.
— Możesz spróbować na moich. Poinstruuję cię, co masz robić.
— No dobrze. — Kyle lekko uniósł jasne pasma Luny, dzieląc je na trzy. Akurat tyle zapamiętał z nauk kuzynek.
Luna cierpliwie instruowała Kyle'a, by wreszcie udało mu się zapleść poprawnie warkocza. Kilka razy usłyszała rozbawiony głos Ślizgona, który sygnalizował, że coś poszło nie tak. Wtedy zaczynali od nowa. Tak długo, aż wreszcie fryzura zaczęła przypominać warkocz. Nieco luźny, ale jednak warkocz.
Krukonka przejechała dłonią po zaplecionym przez Kyle'a warkoczu.
— Nic specjalnego, ale się starałem — powiedział Kyle.
— Jest specjalny — zapewniała go Luna, układając warkocz na swoim ramieniu. Jasny warkocz przewieszony był przez jej prawe ramię. — Ty go zrobiłeś, więc jest bardzo specjalny.
Kyle uśmiechnął się, po czym pochylił się i krótko pocałował Lunę w usta.
— Wydaje mi się, że za rzadko ci mówię, jak bardzo cię kocham, Luna.
— Nie musisz mi bez przerwy powtarzać czegoś, co już wiem, Kyle — zauważyła Luna. Spojrzała mu prosto w oczy. — Wiem, że mnie kochasz i mam nadzieję, że ty też wiesz o tym, że ja kocham ciebie.
Luna i Kyle byli parą, która nie powtarzała sobie co chwilę słów Kocham cię. Uczucia okazywali sobie bardziej troską o siebie czy innymi gestami, jak chociażby trzymaniem się za ręce czy przytulaniem. Pocałunki też się do tego wliczały, choć u nich nie były aż tak bardzo częste.
Kyle nie uważał, aby taka forma związku była w jakiś sposób gorsza od namiętnej, gorącej miłości. Jak by nie patrzeć, byli jedynie nastolatkami. Na namiętność mieli jeszcze czas.
• • •
Kiedy Śmierciożercy zaatakowali Hogwart, Kyle i Finlay pomagali kilku członkom Gwardii Dumbledore'a w jego obronie. Wśród obrońców zamku była też Luna. Kyle widział, że dziewczyna całkiem dobrze radzi sobie z pojedynkami - atakowała Śmierciożerców kolejnymi zaklęciami, które miały ich spowolnić lub lekko zranić. Dłonie Luny nie zostały stworzone do zabijania, z tego Kyle zdawał sobie z tego sprawę.
Nieszczęśliwym trafem Bitwa na Wieży Astronomicznej zakończyła się śmiercią dyrektora Hogwartu. Zabójca Dumbledore'a, którym był Snape, uciekł, a pozostali Śmierciożercy też nie zabawili długo w pozbawionym dyrektora Hogwarcie.
Razem z innymi Kyle i Luna opuścili zamek, udając się w miejsce, gdzie spoczywało martwe już ciało Dumbledore'a. Zabił go nie upadek z wysoka, a mordercze zaklęcie, które padło z ręki Severusa Snape'a.
Tego wieczoru setki różdżek uniosły się, aby oddać hołd jednemu z potężniejszych czarodziejów, jaki chodził po ziemi.
• • •
Kusiło mnie, żeby na końcu napisać manipulantowi, ale się z trudem powstrzymałam...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro