Rozdział 24. Kłamstwo ma długi nos
Następne dni i tygodnie mijały Kyle'owi w podobnej rutynie - lekcje od rana do południa, z mniejszymi lub większymi przerwami, trochę douczania się we własnym zakresie, a jeszcze więcej kontaktu z przyjaciółmi. Nie narzekał na nadmiar nauki - w szóstej klasie uczył się zaledwie pięciu przedmiotów, które uznał za potrzebniejsze mu i właśnie na nich się skupił.
W międzyczasie zauważył, że w ciągu lekcji często dopada go tęsknota za towarzystwem Luny, choć widywali się czasami pomiędzy lekcjami, ale najczęściej spędzalu razem sporo czasu po lekcjach.
Finlay miał swoje wyjaśnienie na to zjawisko.
— Mówię ci, zakochałeś się — powiedział, a kiedy jego przyjaciel już otworzył usta, by, jak podejrzewał, zaprotestować, dodał: — Nie, naprawdę. Przemyślałeś to kiedyś?
— Daj mi dojść do słowa, Fin — Kyle przewrócił oczami. — Zamierzam ci powiedzieć, że nad tym myślałem, i... No, możesz mieć rację.
Finlay aż się zdziwił, bo myślał, że będzie musiał długo uświadamiać przyjaciela, a tymczasem on już wszystko wiedział.
— Kurczę, a już myślałem, że zaczniesz się wypierać, a wtedy bym ci powiedział, że tylko winny się tłumaczy — westchnął, na co blondyn się roześmiał.
— Moją broń przeciwko mnie? Fin, ty chytry lisie.
Finlay wyszczerzył zęby.
— Po coś Tiara przydzieliła mnie do Slytherinu — powiedział, po czym dodał: — Ale już myślałem, że godzinami będę ci to uświadamiał.
Kyle wzruszył ramionami z uśmiechem. Ich rozmowę przerwała profesor McGonagall, która zaprosiła klasę na lekcję transmutacji.
Choć chłopcy głównie starali się skupić na lekcji, zdarzało im się wrócić do tematu, który omawiali na przerwie.
— Zamierzasz coś z tym zrobić w najbliższym czasie? — zainteresował się Finlay, korzystając z tego, że aktualnie uczniowie starali się zmienić kolor własnych brwi i w klasie nie było idealnie cicho.
Kyle wzruszył ramionami.
— W najbliższym czasie chyba... Nie — powiedział, a ostatnie słowo odniósł i do swoich planów, i do faktu, że zamiast zmienić kolor brwi, wydłużył sobie nos o kilka centymetrów.
Finlay parsknął śmiechem.
— A widzisz, kłamstwo ma długi nos — zażartował, na co Kyle spojrzał na niego z irytacją.
— Zabawne, Fin, zabawne — odparł z trochę udawanym oburzeniem. — Ale wiesz, tylko winny się tłumaczy.
— Musiałeś wtrącić tu to swoje powiedzonko — brunet przewrócił oczami. — Psujesz zabawę, Kyle.
— Naczelny Niszczyciel Zabawy i Uśmiechów Dzieci w Hogwarcie, miło mi poznać Pana Marudę — powiedział Kyle ironicznie, skłaniając głowę.
Finlay ponownie przewrócił oczami, po czym uśmiechnął się diabelsko.
— Wiesz, myślę, że tego nosa nie musisz się pozbywać. Przynajmniej te dziewczyny z Gryffindoru przestaną się tak do ciebie kleić.
— Mądry pomysł — zgodził się Kyle. — Ale mało praktyczny.
Na szczęście profesor McGonagall zdołała cofnąć szkody, które wyrządził sobie Kyle. Choć z czarowaniem radził sobie bardzo dobrze, to do transmutacji nie bardzo miał zaufanie. Dlatego wolał poprosić o pomoc kogoś doświadczonego, zamiast próbować na własną rękę się odczarowywać. Niechcący mógł przecież pogorszyć swoją sytuację.
— Dobrze mieć z powrotem swój własny nos — powiedział blondyn, pocierając palcem wskazującym koniuszek swojego nosa.
Finlay się roześmiał.
— Bardzo za nim tęskniłeś?
— Też byś zatęsknił na moim miejscu — odparł Kyle.
Finlay pokręcił głową z rozbawieniem i podjął próbę zmiany koloru swoich brwi. Niestety, on też poniósł porażkę, choć nie aż tak widoczną, jak u Kyle'a - on tylko dorobił się masy piegów na nosie i policzkach.
— Mogło być gorzej — wzruszył ramionami. — Chociaż jak dla mnie są zbyt widoczne.
— Niektórzy uważają, że piegi są urocze — stwierdził Kyle. — Może lepiej ich nie usuwaj?
Finlay spojrzał na niego z politowaniem.
— Chciałbyś.
Koniec końców twarz Finlaya została pozbawiona piegów, tak jak poprzednio Kyle uwolnił się od zbyt długiego nosa.
Transmutacja była ostatnią z lekcji, jaką Kyle miał tego dnia. Finlay musiał jeszcze iść na eliksiry, natomiast Luna też miała jeszcze lekcje - była na piątym roku, więc wciąż uczyła się wielu przedmiotów. Wobec tego Kyle chwilowo został sam.
Tyle że jego samotność nie trwała długo. A szkoda, bo niezbyt uśmiechało mu się towarzystwo jednej z dziewczyn, która tak bardzo się za nim uganiała. Była dwa lata młodsza od niego i mimo wszystko Kyle oceniał ją na dosyć uroczą - czarnowłosa i czarnooka, z nieśmiałym uśmiechem na twarzy. Koniecznie chciała z nim chwilę porozmawiać, na co Kyle postanowił nie uciekać. W końcu i tak miał teraz czas wolny, a to, że dziewczyna chce spóźnić się na lekcję, to tylko jej sprawa.
Choć jeśli miała teraz historię magii, to wcale jej się nie dziwił.
— Tak właściwie, jak masz na imię? — spytał ją. — Skoro ty znasz moje, wypadałoby, żebym też poznał twoje...
— Dorothy — odparła dziewczyna, po czym pogrzebała przez chwilę w swojej torbie. — Chciałam podzielić się z tobą babeczkami, które upiekła moja mama.
Kyle jakoś nie przywykł do przyjmowania prezentów od osób, których praktycznie nie znał. Choć próbował się jakoś wykręcić, koniec końców przyjął pudełko z babeczkami, których i tak nie zamierzał zjeść. Jak przestrzegła go Kathleen, a także on sam o tym doskonale wiedział, zauroczone nim dziewczyny mogły posunąć się do wszystkiego.
Choć, jak potem się dowiedział, nie tylko zauroczone dziewczyny.
Popołudnie Kyle'a było niezwykle spokojne - akurat siedział sam w pokoju wspólnym Slytherinu, czytając coś o sztuce wytwarzania różdżek. Przed nim na stoliku leżały babeczki od Dorothy, których nie zdążył jeszcze sprzątnąć.
W pewnym momencie usłyszał jakiś hałas, dochodzący od strony wejścia do pokoju wspólnego. Kyle lekko uniósł wzrok znad czytanej książki i jego niebieskie oczy napotkały spojrzenie Elliota Lowesta, który udał, że nie widzi Kyle'a. Poczęstował się tylko jedną z babeczek, które leżały przed Kylem.
Blondyn uniósł dłoń, chcąc go powstrzymać.
— Nie, czekaj... — zaczął, ale Elliot dalej traktował go jak powietrze - wgryzł się w babeczkę i ruszył do dormitorium.
Kyle wzruszył ramionami. Spodziewał się, że jego rówieśnik za chwilę wróci, wypytując o Dorothy, która niechcący upoiła go napojem miłosnym. Albo raczej on sam się nim napoił.
Kiedy Elliot długo nie wracał, Kyle aż z ciekawości sprawdził, czy babeczki rzeczywiście były nasączone Amortencją. Nie zamierzał ich próbować - wystarczyło, że zbliżył je do nosa, a od razu czuł zapach przeróżnych ziół, które jego tata hodował na parapecie w kuchni. Zapach ten kojarzył mu się z domem, a do tego przez ten zapach przebijał mu się jakiś inny, przynoszący na myśl kartki szkicownika. To przypominało mu o Lunie.
Teraz nie miał wątpliwości, że Elliot niechcący upoił się eliksirem miłosnym. Chcąc nie chcąc, Kyle ruszył do dormitorium. Nigdy nie wiadomo, co mogło strzelić do głowy zauroczonym po Amortencji.
W połowie drogi przekonał się, że z Elliotem jest wszystko w porządku - już zmierzał w kierunku swojej "miłości", którą, jak się okazało, wcale nie była Dorothy.
— Koniecznie muszę z nim pogadać — powiedział do Kyle'a, a mówił i wyglądał tak, jakby właśnie przestrzeliła go strzała Amora.
Zaraz potem szybkim krokiem skierował się w kierunku wyjścia z pokoju wspólnego.
Kyle natomiast patrzył za nim jak zastygnięty. Nie spodziewał się, że to nie dziewczyna chciała upoić go Amortencją, a jakiś chłopak, któremu najwyraźniej się spodobał.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro