Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 23. Tylko winny się tłumaczy

Kyle z niezadowoleniem zauważył, że koleżanki Romildy Vane zaczęły lekko się nim interesować. Najwidoczniej były bardzo kochliwe, bo blondyn dałby sobie rękę uciąć, że ostatnio wszystkie wzdychały do Harry'ego.

— To wszystko dlatego, że jesteś przystojny — skwitowała Kathleen. — Do Harry'ego wzdychają dlatego, że jest Wybrańcem, a do ciebie przez wygląd.

— O, jak miło, że uważasz mnie za przystojnego, Kath — zaśmiał się Kyle, na co Kathleen uśmiechnęła się dziwnie.

— Ja może nie aż tak, ale znam kogoś, kto tak uważa.

Choć Kyle bardzo chciał się dowiedzieć, kto tak uważa, to Kathleen ani myślała mu o tym powiedzieć. Musiał więc pogodzić się z niewiedzą.

Jego przyjaciel musiał przyznać, że profesor Slughorn jest całkiem niezłym nauczycielem. On i Kyle nigdy nie narzekali na profesora Snape'a, bo nie mieli za bardzo ku temu powodów - nauczyciel przekazywał im wiedzę jak umiał, ale z racji, że byli jego wychowankami, mieli trochę lepiej niż uczniowie z innych domów. Co prawda im obydwu nie podobał się fakt, że Snape tak traktuje innych uczniów, ale co mogli z tym zrobić? W tej kwestii pozostawali bezradni. Mogli jedynie wspomóc w nauce osoby, z którymi się przyjaźnił, by Snape nie miał powodów do uczepienia się do nich.

— Coś mi się zdaje, że Malfoyowi nie idzie tak łatwo przymilanie się do Slughorna — zauważył z lekkim triumfem Finlay. Po pierwszej lekcji eliksirów opowiedział o wszystkim swojemu przyjacielowi, który przecież w szóstej klasie nie kontynuował nauki tego przedmiotu.

Kyle również nie czuł żalu z tego powodu. Draco Malfoy od początku podlizywał się Snape'owi, opowiadając, jak dobre rzeczy jego ojciec mu o nim mówi. W ten sposób chciał zaskarbić sobie jego przychylność, a na pierwszej lekcji eliksirów ze Slughornem miał nadzieję w podobny sposób postąpić z nowym nauczycielem. Tyle że Slughorn wcale nie wydawał się być oczarowanym komplementem od Dracona.

— Ciekawe, kiedy on ogarnie, że samą dyplomacją niczego nie osiągnie — zaśmiał się Kyle. — Chociaż nie wiem, czy to, co on robi, można nazwać dyplomacją. Bardziej lizaniem tyłka nauczycielowi, byle tylko ten cię polubił i byś miał łatwiej w życiu.

Finlay parsknął śmiechem.

— To mocne określenie — zauważył, na co Kyle pokręcił głową z rozbawieniem.

— Ale jednocześnie najlżejsze ze wszystkich, jakie można wymyślić.

— Zostańmy przy tym, co jest — powiedział Finlay. — Już ja znam twoją kreatywność.

— Jak możesz, Fin? — zapytał z udawanym oburzeniem Kyle. — Ja już szykowałem cały arsenał kreatywnych określenień na dyplomację Malfoya...

— Jeśli ma dorównywać poprzedniemu, to ja podziękuję. Akurat idziemy na obiad.

Kyle roześmiał się, po czym razem ze swoim przyjacielem wszedł do Wielkiej Sali, gdzie zajęli swoje miejsca przy stole Slytherinu i zaczęli jeść obiad.

— A jak tam twoja melodyjka? — zapytał Finlay, nabierając na łyżkę zupę brokułową.

— Jakoś idzie — Kyle wzruszył ramionami. Z krzywą miną zapatrzył się na swoją porcję zupy brokułowej - o ile wszystko inne zjadał ze smakiem, tak brokułów pod żadną postacią nie potrafił zdzierżyć. Fakt, zjadał, jednak nigdy nie był tym specjalnie zachwycony.

Jak kiedyś zauważył Finlay, Kyle jedzący brokuły wyglądał tak, jakby nagle opuściły go wszelkie chęci do życia. Blondyn zastanawiał się, czy na każdej lekcji z Umbridge wyglądał jak podczas jedzenia brokułów.

— Nie załamuj się, Kyle — zaśmiał się Finlay, widząc zobojętniałą pod wpływem brokułów minę swojego przyjaciela. — Zjesz tę zupę i będziesz miał spokój na jakiś czas.

— Rozkręć jakiś temat — poprosił Kyle. — Może zapomnę o tym, co jem, choć będzie to trudne.

— No dobra — zgodził się Finlay. Spokojnie zamieszał swoją zupę, jakby zastanawiał się nad tematem, na jaki mogli porozmawiać, po czym niewinnie zapytał: — Komu piszesz tę melodyjkę?

— Prawie udławiłem się tą przeklętą zupą — zauważył Kyle. — Ale to chyba wina pytania.

— Pytanie jak każde inne — odparł Finlay. — Jestem ciekaw po prostu.

— Dlaczego od razu zakładasz, że układam ją dla jakiejś dziewczyny?

Finlay niewinnie wzruszył ramionami, jednocześnie grzebiąc w talerzu z zupą. W Wielkiej Sali panował gwar, więc raczej nikt nie usłyszałby ich rozmowy. Mimo wszystko lekko ściszył głos.

— Nie powiedziałem nic o dziewczynie. Zawsze możesz pisać dla chło...

— Przystopuj. Wolę dziewczyny — uciął Kyle.

— To dla której tak wydajesz z siebie siódme poty, by ułożyć melodię?

— Nie... — Kyle urwał, po czym uśmiechnął się do przyjaciela, by podać mu swój niepodważalny argument. — Tylko winny się tłumaczy.

Finlay uderzył się dłonią w czoło, wiedząc, że już poległ.

▪︎ ▪︎ ▪︎

Po lekcjach Kyle postanowił wybrać się z Luną na błonia. Zaproponował to też Finlayowi, ale on miał zamiar napisać list do swojej siostry, więc został w pokoju wspólnym.

Jednocześnie blondyn odrabiał swoją pracę domową z zaklęć. Aktualnie ćwiczył ruch różdżką, który powinien wykonać podczas rzucania zaklęcia Appare Vestigium, mającego ujawniać ślady magiczne. Co jakiś czas przerywał swoje ćwiczenia, by porozmawiać z Luną.

Ciągle jednak słyszał jakieś śmiechy, dobiegające gdzieś z niedaleka. Były to oczywiście zadurzone w nim koleżanki Romildy Vane. Krótko mówiąc, sam fakt, że Gryfonki te tak często przebywały niedaleko niego, był dla niego niezwykle irytujący. A jeszcze bardziej irytował go fakt, że mogły przecież naśmiewać się z Luny. W tym wypadku dłonie same zaciskały mu się w pięści, a w głowie już formowała się formuła zaklęcia, którym mógłby je potraktować.

Tyle że Luna zawsze powtarzała mu, by się tym nie przejmował. I chociaż on nie potrafił, to wciąż próbował przynajmniej nie uszkodzić dręczycieli swojej przyjaciółki. Musiał jakoś pogodzić się z myślą, że Luna woli, aby po prostu przy niej był, a nie z jej powodu rzucał niezbyt przyjemnymi zaklęciami w ludzi, którym ona wybacza.

Tyle Kyle mógł dla niej zrobić.

— Czy ciebie też denerwują te śmiechy? — zapytał Lunę, mając na myśli chichoty Gryfonek. Siedziały na wprost jego i Luny, patrząc na niego z rozmarzeniem. — Mam cholerne wrażenie, że ktoś na mnie patrzy i wyobraża sobie nie wiadomo co.

Ostatnie zdanie niby przypadkiem wypowiedział nieco głośniej. Tak jak Kyle oczekiwał, Gryfonki doskonale je usłyszały, bo denerwujące go chichoty natychmiast umilkły, a same twarze dziewcząt przybrały kolor dojrzałych pomidorów.

Kyle pokręcił głową ze zrezygnowaniem.

— Zastanawiam się, czemu się tak mnie uczepiły...

— Każda dziewczyna mająca cię za chłopaka byłaby szczęściarą — zauważyła Luna.

Kyle przeniósł wzrok na swoją przyjaciółkę.

— Tak uważasz?

— Oczywiście — Luna pokiwała głową. — Jesteś opiekuńczy, nie odrzucasz nikogo ze względu na pochodzenie... No, trochę nadużywasz sarkazmu i ironii, ale to tylko dodaje ci uroku...

Te słowa sprawiły, że Kyle poczuł ciepło na sercu. Mimo wszystko jego odpowiedź była bardzo w jego stylu.

— Jakiego sarkazmu? — spytał ironicznie Kyle. — O czym ty mówisz, Luna?

— O tym mówię — zaśmiała się Luna. — Ale bez sarkazmu nie byłbyś sobą.

— To prawda, sarkazm jest częścią mnie. Jest ze mną w pakiecie — dodał, po czym uśmiechnął się do Luny. — Ale ty również przyniesiesz dużo szczęścia swojemu przyszłemu chłopakowi.

Luna popatrzyła na niego z niedowierzaniem.

— Ja? Ale... Dlaczego tak uważasz?

Kyle miał teraz ochotę wykrzyczeć szereg wyzwisk w kierunku dręczycieli Luny. To, że nie dowierzała ona w jego słowa, bez wątpienia było spowodowane tym, że ludzie bez powodu uważali ją za dziwaczkę.

W tym momencie Kyle miał nadzieję, że kiedyś jego przyjaciółka znajdzie kogoś specjalnego.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro