Rozdział 19. Tragiczne skutki
Musiałam troszkę zmienić zakończenie poprzedniego rozdziału, bo zapomniałam, że przecież Luna dostała jakimś zaklęciem i była potem nieprzytomna.
Teraz powinno się już zgadzać.
☆☆☆
Kyle przez chwilę był w szoku - właśnie na własne oczy zobaczył, jak jego wujek odchodzi z tego świata. Nie było to dla niego najprzyjemniejsze przeżycie, jednak nawet nie próbował sobie wyobrazić, jak czuje się teraz Kathleen.
W tym momencie musiał jednak skupić się na tym, by przeżyć oraz by przeżyli jego przyjaciele. Luna aktualnie leżała nieprzytomna, podobnie jak Hermiona, Ginny skręciła kostkę, a Ron chichotał. Kyle i Finlay starali się ochronić ich przed atakami Śmierciożerców. W pewnym momencie przez pomieszczenie przebiegła Bellatrix Lestrange i Harry. Na szczęście jakaś dziwna ciecz, która wylała się z przewróconego pojemnika nie zrobiła im krzywdy, a jedynie spowolniła Harry'ego.
— Na taką sytuację lekcje z Umbridge nas nie przygotowały — zauważył Finlay, na co Kyle pokiwał głową.
— Mam nadzieję, że podobał jej się spacer po Zakazanym Lesie. Zwłaszcza, jeśli przewodnikami były centaury.
— Jeśli zwyzywała je od mieszańców, to był to dla niej niezapomniany spacer.
Na całe szczęście dosyć szybko dotarł do nich Remus Lupin wraz z Nevillem oraz Andrewem Mayersem. Dzięki temu ranni mogli jak najszybciej otrzymać pomoc.
Andrew przez chwilę został w skrzydle szpitalnym, by porozmawiać z Kylem.
— Kyle, jak wy się tam właściwie znaleźliście? — zapytał.
Kyle przeniósł wzrok z Luny na tatę. Widok trochę poranionej i nieprzytomnej przyjaciółki bez wątpienia nie był niczym przyjemnym.
Tak więc opowiedział Andrewowi wszystko od początku do końca. Spodziewał się ostrzejszej reprymendy, niż ta, którą otrzymał.
— To było nierozsądne, synu — powiedział mu tata. — Chociaż mogłoby się wydawać szlachetne...
— Ale pechowe w skutkach — mruknął Kyle.
—Trudno się z tym nie zgodzić — Andrew pokiwał głową. — Zgaduję, że miałeś powód, by wybrać się do Ministerstwa Magii?
Wzrok Kyle'a mimowolnie powędrował do nieprzytomnej Luny.
— Martwiłem się o Lunę, tato — odparł cicho. — To moja przyjaciółka, a przecież na niebezpieczną misję nie rusza się bez przyjaciół...
Andrew pokiwał głową w milczeniu. Kyle miał rację, choć nie zmieniało to faktu, że pomysł wyruszenia do Ministerstwa Magii był nieco szalony.
Po tym, jak Andrew opuścił skrzydło szpitalne, Kyle przeczuwał, że najbliższe dni nie będą należały do ulubionych w ich rodzinie. Zwłaszcza dla jego kuzynki.
Blondyn podszedł do swojej przyjaciółki, po czym uścisnął jej dłoń. Cieszył się, że wszystko było z nią w porządku i był z niej dumny, że tak dzielnie walczyła.
W pewnym momencie Luna obudziła się i odwzajemniła uścisk dłoni Kyle'a.
— Kyle? Jesteśmy... W skrzydle szpitalnym — zauważyła, lekko unosząc się na łokciach.
— Tak — przytaknął Kyle — ale powinnaś dalej odpoczywać...
— Czuję się dobrze — zapewniła go Luna i spróbowała usiąść, tym razem z powodzeniem. — Pamiętam, że byliśmy w tej sali z mózgami i próbowałam zablokować drzwi...
— A później wpadłaś na biurko, spadłaś z niego i straciłaś przytomność — wyjaśnił jej Kyle. — Ale przedtem radziłaś sobie świetnie, Luna — dodał, kładąc jej dłoń na ramieniu.
— Dziękuję, Kyle — Luna uśmiechnęła się, co również wywołało uśmiech na twarzy chłopaka.
Kyle wiedział, że jego kuzynka przechodzi teraz naprawdę ciężkie chwile, jednak chwilowo nie mógł jej pocieszyć - dziewczyna nie wróciła już na końcówkę roku, co było zrozumiałe. Blondyn wyczekiwał dnia, kiedy będzie mógł się z nią zobaczyć.
▪︎ ▪︎ ▪︎
Dzień przed powrotem do domu Kyle'a zirytowało zachowanie uczniów Hogwartu, którzy pochowali rzeczy Luny. Kilka jej podręczników znalazł w pokoju wspólnym Slytherinu. Wśród tych rzeczy był również jej szkicownik. To tym bardziej było irytujące, bo w rysunki te Luna wkładała całe swoje serce, natomiast ktoś mógł po prostu je wyśmiewać. Na szczęście żadne z dzieł jego przyjaciółki nie zostało zniszczone.
— Powinni wreszcie zostawić cię w spokoju! — stwierdził, podając jej odnalezione podręczniki i szkicownik.
— Zawsze wszystko się znajduje — odparła spokojnie. — Prędzej czy później wszystko odzyskam...
Kyle westchnął. Tylko ze względu na Lunę nie próbował odpłacić się ludziom tym samym, co oni robili jej. Już dłużej niż rok pokazywała mu, że wybacza wszystkim, którzy ją wyśmiewali, a jemu nie pozostało nic innego, jak spróbować postępować choć w połowie tak samo, jak ona.
Następnego dnia po południu byli już na peronie numer dziewięć i trzy czwarte. Kyle'a i Amy nie opuszczał ponury nastrój, bo martwili się o Kathleen.
— Kathleen sobie poradzi — powiedział Kyle. To wiedział na pewno - każdy, dla kogo była ważna, udowodni jej, że może na niego liczyć.
Amy pokiwała głową.
— Ma ciocię Elise, Freda i George'a, Caleba... I nas wszystkich.
— Nigdy nie zostanie sama z problemem — dodał Kyle.
Jako że blondyn już zdążył pożegnać się z Finlayem i Luną, jego tata od razu zabrał go do domu, gdzie czekała na niego mama. Sienna, która tego dnia wzięła wolne w pracy, przywitała go już u wejścia mocnym uściskiem.
— To było niebezpieczne, Kyle. Zdajesz sobie z tego sprawę, prawda?
Kyle pokiwał głową. Doskonale wiedział, jak bardzo tragiczna w skutkach była ich ratunkowa eskapada.
— Wiem, mamo — odparł blondyn, kiwając głową.
Sienna i Andrew nie ukrywali, że ich chęć niesienia pomocy Syriuszowi była szlachetna, jednak przypomnieli Kyle'owi, że powinni raczej zostawić to komuś bardziej doświadczonemu w walce ze Śmierciożercami. Kyle czuł się źle z myślą, że w jakimś stopniu mógł przyczynić się do tragedii.
— Nie możesz się o to obwiniać, Kyle — pocieszyła go Sienna i pogłaskała go czule po policzku.
— Sienna ma rację — dodał Andrew, kładąc dłoń na ramieniu syna. — To prawda, że nie powinno was tam być, ale mieliście dobre intencje. Do śmierci Syriusza przyczyniła się Bellatrix Lestrange, nie żadne z was.
Kyle smętnie pokiwał głową. Pozostawało mieć nadzieję, że kolejne dni będą lepsze.
▪︎ ▪︎ ▪︎
Następnego dnia po powrocie z Hogwartu Kyle odwiedził Kathleen. Jak się okazało, nie tylko on to zrobił. Kathleen siedziała teraz otoczona trójką swoich kuzynów, bo oprócz Kyle'a były tam też ich dwie kuzynki - Evangeline i Amy.
Kyle wiedział, że niemądrze byłoby pytać kuzynkę, jak się czuje - nie mogłaby się czuć dobrze po utracie taty.
— Kath, wiem, że to może zabrzmieć jak puste słowa, ale... Wszystko będzie dobrze — powiedział ostrożnie, patrząc na załamaną Kathleen.
Widać było, że nie spała za dobrze - była prawie jeszcze bledsza, niż zwykle, ciemne loki miała związane niechlujnie na karku i przełożone przez ramię.
— To nie puste słowa, Kyle — odparła cicho Kathleen. — Doceniam to, że mogę na was liczyć...
Kyle, Evangeline i Amy spojrzeli na siebie, po czym przytulili siedzącą pośrodku Kathleen. Bez wątpienia stanowiło to pocieszenie dla niej, choć jeszcze kilka łez popłynęło po jej policzkach.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro