Rozdział 18. Zwód Voldemorta
Kyle i Finlay zostali przetransportowani przez testrala akurat w miejsce, gdzie znajdowała się budka telefoniczna, za pomocą której mogli dostać się do ministerstwa.
Doskonale wiedzieli, że musieli wystukać numer 62442. I właśnie to uczynili, a wtedy rozległ się kobiecy głos:
— Witamy w Ministerstwie Magii. Proszę podać nazwisko i powód przybycia.
— Kyle Mayers, Finlay Glowing — odpowiedział Kyle wyraźnie. — Przychodzimy z misją ratunkową... — prawie dodał, dla kogo ta misja ratunkowa, ale w porę się zatrzymał. Nikt go przecież nie prosił o szczegóły.
— Dziękuję — odpowiedziała kobieta. — Gości prosimy o wzięcie plakietek i umieszczenie ich z przodu szaty.
Miała oczywiście na myśli plakietki z nazwiskami, które pojawiły się w miejscu niewykorzystanych monet. Według polecenia chłopcy przyczepili sobie plakietki do ubrań.
Dowiedzieli się również, że goście mają obowiązek zostać przeszukani oraz oddać swoje różdżki. Kyle wywrócił oczami, słysząc to.
No jasne, a w Departamencie Tajemnic mamy stać się celem dla Śmierciożerców.
Zaraz potem podłoga budki zaczęła się zapadać w dół, zupełnie jak winda. Robiło się coraz ciemniej, a Kyle'owi aż przypomniało się, jak bardzo bał się ciemności w dzieciństwie. Wbrew pozorom wcale się tego nie wstydził.
Po opuszczeniu budki okazało się, że biurko osoby, której mieli oddać swoje różdżki, jest puste.
— Dziwna sprawa — zauważył Finlay. — Tutaj ktoś powinien sprawdzać różdżki, a teraz nie ma nikogo... To podejrzane.
Kyle zgadzał się z przyjacielem - skoro tutaj nie było nikogo, to mogli być w Departamencie Tajemnic. A to by znaczyło, że rzeczywiście Voldemort mógł wziąć Syriusza jako zakładnika.
— Jakie to przykre — powiedział Kyle sarkastycznie. — Komu mamy teraz oddać różdżki? Przecież sami sobie nie możemy ich odebrać...
Finlay cicho się roześmiał.
Nie tracąc czasu, udali się do windy, gdzie nacisnęli guzik odpowiadający Departamentowi Tajemnic. Na poziomie tego departamentu zauważyli sporo drzwi, a większość z nich było poznaczonych ognistą literą X. Od razu domyślili się, że pozostali już tu byli, więc łatwo odnaleźli odpowiednią salę.
Na półkach, których swoją drogą było dosyć sporo, stały niewielkie, szklane kule. Sądząc po osadzającym się na nich kurzu, musiały leżeć tam już dosyć długo. Z daleka słyszeli znajome głosy, więc ruszyli za nimi.
— Który to miał być rząd? — zapytała Kathleen. Była nieco dalej od Harry'ego - sprawdzała kolejne rzędy półek, przyświecając sobie różdżką. Kyle był już coraz bliżej swojej kuzynki.
— Dziewięćdziesiąty siódmy — poinformował ją Harry, który również szukał odpowiedniego rzędu.
— Dziewięćdziesiąt siedem to w tamtą stronę — powiedział Kyle na tyle głośno, by usłyszała go Kathleen.
Dziewczyna początkowo nie zwróciła uwagi, że jej kuzyn dopiero się tu pojawił, zajęta przeszukiwaniem rzędów.
— Tak, wiem, Kyle, rzeczywi... Zaraz, zaraz, Kyle?! — wreszcie zdała sobie z tego sprawę i ze zdumieniem skierowała na niego wzrok. — I Finlay... Jednak tutaj przylecieliście!
— Owszem — odparł Kyle z uśmiechem. Wzrokiem odnalazł Lunę, która uśmiechnęła się do niego. — Nauczyciele raczej nie zauważyli, że was nie ma. I nas w zasadzie też.
— To dobra wiadomość — zauważył Neville.
Ruszyli w poszukiwaniu odpowiedniego rzędu. Luna podeszła bliżej do Kyle'a i teraz szli jedno za drugim.
— Mówiłam, że nie musisz się o mnie martwić — powiedziała, na co on pokiwał głową.
— Wiem, Luna, ale jakoś wolę wiedzieć, że wszystko w porządku, niż się nad tym zastanawiać.
Blondynka szła przed nim, dlatego wyciągnęła dłoń za siebie, po czym uścisnęła jego dłoń, którą Kyle jej podał.
Jakiś czas później odnaleźli rząd numer dziewięćdziesiąt siedem. Zupełnie nie spodziewali się, że nie znajdą tam Syriusza, choć nie była to taka zła wiadomość.
— Czyli taty tu nie ma i zapewne nigdy nie było — Kathleen westchnęła z ulgą.
Harry był jednak przekonany, że jego wizje go nie myliły.
— Gdzieś tu był — powiedział, po czym zajrzał w sąsiedni rząd. — Może jest tutaj albo...
— Harry — zatrzymała go Hermiona. — Harry, ja myślę, że Kathleen może mieć rację. Syriusza mogło tu nigdy nie być...
Kyle był zdania, że nie ma co narzekać na to, że jego wujka wcale tutaj nie ma. Zastanawiał się tylko, czy Harry tak bardzo nie dopuszczał do siebie możliwości pomyłki, że nie potrafił się z tego cieszyć.
Tymczasem Ronowi udało się znaleźć coś dosyć ciekawego. Harry już myślał, że to jakiś dowód na to, że Syriusz tu był, jednak była to tylko szklana kula, która w dodatku była opisana jego nazwiskiem.
— Nikogo z pozostałych tu nie ma — zauważył Ron.
I to była słuszna uwaga. Pomimo tego, że Hermiona odradzała Gryfonowi sięgania po kulę, Harry i tak ją podniósł.
Zaraz potem rozległ się za nimi usatysfakcjonowany i drwiący głos.
— Wspaniale, Potter. A teraz odwróć się i grzecznie mi to oddaj.
Słowa te wypowiedziane zostały przez Lucjusza Malfoya. Obok niego stało kilku innych Śmierciożerców, tyle że jak na razie nie wiedzieli, kim są, bo byli zakapturzeni.
Kyle impulsywnie położył wolną dłoń na dłoni Luny. Krukonka nie zrzuciła dłoni przyjaciela. Nie było tego po niej widać, ale Kylem czuła się jakoś bezpieczniej.
— Gdzie jest Syriusz? — chciał wiedzieć Harry, jednak nieprędko doczekał się odpowiedzi. Najpierw Śmierciożercy pokazali, jak bardzo zabawne jest jego pytanie, śmiejąc się.
— Czarny Pan zawsze ma rację! — powiedziała triumfująco Śmierciożerczyni, nie ujawniając swojej twarzy.
Gdzieś z boku Kyle usłyszał, jak Kathleen wdycha powietrze. Bez wątpienia to wszystko było tylko pułapką, mającą zwabić Harry'ego do Departamentu Tajemnic. Zapewne chodziło im o tę szklaną kulę z tajemniczą zawartością.
Harry ani myślał oddać im kuli, którą nazywali proroctwem. Z tego powodu rozpętała się całkiem spora walka, podczas której Kyle cieszył się, że w tym roku w tajemnicy ćwiczyli zaklęcia obronne. Na plus zaliczał też fakt, że Finlay i Luna byli przy nim.
Drętwota i Petrificus Totalus praktycznie śmigały z jednej strony na drugą, a ze strony Śmierciożerców były to również zaklęcia niewybaczalne. Kyle pomyślał, że w tak beznadziejnej sytuacji nie był od czasu, kiedy Ministerstwo Magii przydzieliło Umbridge jako nauczycielkę w Hogwarcie, ale na całe szczęście nie musieli długo walczyć sami.
Będąc w sali z mózgami Luna usiłowała zablokować drzwi, jednak niefortunnie została odrzucona do tyłu, przez co uderzyła w biurko i straciła przytomność. Teraz Kyle czuł potrzebę, aby trzymać nad nią pieczę.
Zaraz potem w pomieszczeniu pojawiło się kilka osób, które Kyle dobrze znał: jego wujek Syriusz z ciotką Elise, Remus i Delilah Lupinowie, a także Nimfadora Tonks, Alastor Moody i Kingsley Shacklebolt. Pojawił się również Andrew Mayers, a Kyle dopiero teraz przypomniał sobie, że przecież jego tata pracuje w Ministerstwie.
— Kyle, co ty tu robisz? — zapytał go zaraz po tym, jak ogłuszył Śmierciożercę, który już miał rzucić jakieś zaklęcie na Kyle'a.
— To długa historia, tato — odparł blondyn. — A zaczęła się...
— W domu będziesz wszystko wyjaśniał, Kyle — przerwał mu Andrew. — Teraz musicie skupić się na obronie — dodał, patrząc na Kyle'a i Finlaya. — A jeszcze lepiej, gdybyście się wszyscy razem pozbierali i stąd uciekli. Tu nie jest bezpiecznie.
Chłopcy pokiwali głowami. Bez wątpienia powinni usunąć się z miejsca bitwy. Zrobili już wystarczająco.
W pewnym momencie Kyle usłyszał krzyk, który trochę go przeraził - nie dlatego, że był straszny, a dlatego, że należał do jego kuzynki.
Kiedy ogłuszył Śmierciożercę, z którym walczył i odnalazł Kathleen wzrokiem, już wiedział, dlaczego krzyknęła - Syriusz Black z zastygniętym uśmiechem na swojej bladej twarzy wpadł za zasłonę, zza której już nie mógł wrócić.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro