Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1. Najlepsza pora snu

Największą pasją Kyle'a Mayersa były zaklęcia - potrafił godzinami ślęczeć nad podręcznikami i ćwiczyć coraz to nowsze uroki. Nie przepadał za przesadną nauką, ale gdyby było to możliwe, w jego planie lekcji królowałyby tylko te zajęcia.

Najmniej interesowała go opieka nad magicznymi stworzeniami. Pomimo że jego ciotka, Elise Black, badająca magiczne zwierzęta, wiele razy mu o nich opowiadała, to jednak nie udało jej się go nimi zainteresować. A trzeba przyznać, że potrafiła bardzo dobrze opowiadać. Jedynie Lunie Lovegood udawało się zainteresować chłopaka zwierzętami, nawet jeśli opowiadała mu o tych, które podobno nie istniały.

Luna była osobą niebiorącą do siebie tego, co mówią o niej inni. Chociaż codziennie spotykała na swojej drodze ludzi, którzy uważali ją za dziwaczkę i wariatkę, to jej było wszystko jedno, bo uważała, że ludziom należy wybaczać. I właśnie to lubił w niej Kyle.

— Będziecie uczyć się obrony przed czarną magią w bezpieczniejszy sposób — przesłodzony głos Dolores Umbridge obudził Kyle'a podczas pierwszej lekcji obrony przed czarną magią. Blondyn spojrzał na swojego przyjaciela, Finlaya Glowinga, ze znudzeniem przeglądającego podręcznik.

— Przegapiłem coś? — zapytał Kyle, na co Finlay pokręcił głową.

— Nie, trafiłeś idealnie w sam środek kłótni — odparł, wskazując ruchem głowy na Harry'ego Pottera, głośno wyrażającego swój sprzeciw.

Profesor Umbridge usiadła za biurkiem, po czym zaczęła coś pisać na swoim różowym pergaminie.

— Zanieś to, proszę, profesor McGonagall — powiedziała spokojnie i podała Gryfonowi pergamin, zwinięty w rulonik.

— Mogłem jednak spać — westchnął Kyle, uderzając głową o blat ławki. Finlay zaśmiał się.

Umbridge spojrzała na Ślizgona.

— Proszę uważać, panie...

— Mayers — uświadomił ją Kyle, próbując ukryć ziewanie.

— A więc, panie Mayers, mamy na uwadze pańskie bezpieczeństwo, więc radziłabym uważać.

Chłopak dyskretnie wywrócił oczami.

— Jakbym nie zauważył, że ławki są twarde.

Finlay ponownie się roześmiał.

Tuż po lekcji Kyle i Finlay wyszli z sali jako pierwsi, by jak najszybciej oddalić się od nowej nauczycielki.

— Mówię ci, jeszcze chwila, a znów bym tam zasnął — mówił Kyle, przejeżdżając dłonią przez włosy w kolorze ciemnego blondu.

— Następnym razem potraktuję cię zaklęciem Aguamenti, to na pewno nie zaśniesz — odparł Finlay, na co jego przyjaciel spojrzał na niego z wyrzutem.

— No wiesz ty co...

— To chyba gnębiwtryski — usłyszeli za sobą głos należący do Luny Lovegood. — To takie stworzonka, które wlatują przez uszy i mieszają ci w mózgu.

Kyle zerknął na Finlaya z szerokim uśmiechem.

— Fin, chyba dopadły cię gnębiwtryski.

Finlay przewrócił oczami.

— Tak, tak, to na pewno to. Nie wziąłem rękawic na zielarstwo — wyjaśnił, po czym ruszył w kierunku lochów. Prawda była taka, że sam nie do końca przepadał za Krukonką, co zawsze irytowało Kyle'a.

— To weź przy okazji i moje — poprosił go blondyn, na co Finlay po drodze kiwnął głową. Kyle uśmiechnął się do Luny. — Masz rację, Finlaya na pewno dopadły gnębiwtryski.

Luna popatrzyła na niego poważnie.

— Ty też powinieneś na nie uważać.

— Nauszniki dadzą radę — Ślizgon kiwnął głową. Luna pogrzebała w swojej torbie i wyjęła z niej najnowsze wydanie Żonglera, po czym podała je Kyle'owi, wiedząc, że on też lubi to czytać. — O, dzięki. Jest tu coś o chrapakach krętorogich?

— Nie tylko o nich — odparła blondynka. — Jest też o traktowaniu goblinów przez Knota.

— Czyli to raczej nie najlepsza lektura dla mojej ciotki — pokręcił głową Kyle. — Wiesz, ma obsesję na punkcie wszystkich stworzeń. Nawet goblinów.

— Co u niej? — chciała wiedzieć Luna.

— Prawdopodobnie wszystko w porządku. Z tego, co mówiła mi Kathleen, w tym roku ciocia znów odpuściła sobie podróże.

— Bardzo lubię twoją ciocię — powiedziała blondynka z uśmiechem. — Jest taka miła i zafascynowana magicznymi zwierzętami...

— A kto jej nie lubi? — zaśmiał się Kyle. — Ciocię uwielbiają zwłaszcza zwierzęta. Chociaż tak po prawdzie to nie ma co się dziwić, bo wie o nich naprawdę dużo.

Luna uśmiechnęła się ponownie, po czym rzuciła coś jeszcze o gnębiwtryskach i ruszyła w przeciwnym kierunku. Kyle machnął rękami obok uszu, by odgonić opcjonalne gnębiwtryski, przed którymi ostrzegała go Luna, po czym ruszył w kierunku lochów, gdzie udał się Finlay.

Ślizgon akurat wracał z dormitorium, trzymając w dłoniach dwie pary rękawic, z czego jedną podał Kyle'owi.

— Dzięki — podziękował blondyn i ruszyli do sali, w której odbywało się zielarstwo.

Po chwili ciszy odezwał się Finlay:

— I jak, pozbyłeś się już gnębiwtrysków?

Kyle ponownie machnął ręką koło uszu.

— Żadne gnębiwtryski mi nie straszne — odpowiedział. — Ty też powinieneś na nie uważać, Fin, jesteś na nie o wiele bardziej narażony — dodał, po czym machnął ręką koło uszu przyjaciela, jakby odganiając gnębiwtryski.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro