Rozdział 48. Hipokryzja?
Carrow uśmiechnął się z triumfem, widząc, jak pierwszoklasista kuli się w spazmach bólu, kontrolowanych przez Kyle'a. Sam Ślizgon wpatrywał się w chłopca pustym wzrokiem, kompletnie wyzutym z jakichkolwiek uczuć. Zupełnie jakby nie obchodził go los owego pierwszoklasisty, co było doń wręcz niepodobne...
— Bardzo dobrze, Mayers — pochwalił go Carrow. — Jestem z ciebie dumny, chłopcze. A teraz...
— KYLE! — z głębi sali wydobyło się wołanie Finlaya. Chłopak głęboko wierzył, że Kyle nie zrobiłby tego z własnej woli. Znał go od pierwszej podróży Ekspresem Hogwart, ich przyjaźń ciągnęła się już siódmy rok, a więc czasami miał wrażenie, jakby znał go lepiej niż Kyle znał samego siebie. — Co z tobą?
Głos przyjaciela wyrwał Kyle'a z tego dziwnego stanu. Blondyn potrząsnął głową i opuścił różdżkę, uwalniając pierwszoklasistę od cierpienia. Chłopiec usiłował złapać równy oddech, podczas gdy Kyle powracał do rzeczywistości po tym, jak opętany strachem zaatakował pierwszoklasistę.
— Glowing, czy ja pozwoliłem ci wstać? — warknął Carrow do Finlaya, który nie bacząc na jego słowa zbliżył się do Kyle'a. — Black, tobie również nie zezwoliłem... — dodał, widząc, jak Kathleen też podnosi się, aby podejść do Kyle'a.
— Z moim kuzynem dzieje się coś dziwnego — przerwała mu Kathleen. Mając do czynienia z innym nauczycielem nigdy w życiu nie weszłaby mu w słowo. Jej jednak zdaniem Carrowowie nie zasługiwali na takie poszanowanie, jak pozostali nauczyciele, którzy ze wszystkich sił starali się ochronić uczniów przed ich okrutnością. — Nie mogę siedzieć obojętnie, profesorze.
Carrow prychnął, po czym spojrzał na pierwszoklasistę, który już zdołał się nieco uspokoić. Chwycił go za ramię i podciągnął do góry, aby wstał, na co chłopiec pisnął z przerażeniem.
— Idziemy — warknął. Wystraszony jedenastolatek ruszył za nim, ale nauczyciel zatrzymał się jeszcze przy drzwiach, aby spojrzeć na klasę. — Za chwilę wrócę. Ma tu być spokój. A ty... Ogarnij się trochę, Mayers — zwrócił się do Kyle'a, który obecnie walczył ze skutkami stanu, w jakim znalazł się po praniu mózgu.
— Co tu się właściwie stało? — zapytał Kyle Finlaya, kiedy Carrow opuścił salę.
Finlay i Kathleen spojrzeli na niego z zaskoczeniem. Pozostali w klasie uczniowie zaczęli szeptem rozprawiać o tym, co właśnie się wydarzyło. Nikt nie spodziewał się, że Kyle Mayers bez wahania skrzywdzi pierwszoklasistę. Blondyn słyszał, jak niektórzy Ślizgoni z jego roku szepczą, że najwyraźniej wreszcie zmądrzał. Puchoni zaś wyrażali zmartwienie.
— Nie pamiętasz? — zdziwił się Finlay. — Carrow kazał ci zaatakować tego chłopca, a ty zrobileś to wręcz bez wahania.
— Co? — Kyle aż pobladł. — To... To niemożliwe, ja... Nie chciałem, w życiu bym tego nie zrobił...
— Wiemy, Kyle — zapewniła go Kathleen, kładąc dłoń na ramieniu swego kuzyna. — Żadne z nas nie wierzy, że byłbyś w stanie to zrobić, tylko... To jest dziwne. Co tobą kierowało, bo na pewno nie zrobiłeś tego z własnej woli... Kyle?
Puchonka wyczuła, jak jej kuzyn zaczyna się trząść, przerażony tym, czego się dopuścił. Nie potrafił zrozumieć, jak mógł sobie na to pozwolić. Przecież gardził tym, co praktykował Carrow, jak mógł sam się tego dopuścić? Nie mógł w to uwierzyć, jednak wszystko na to wskazywało. Spojrzał na swoje dłonie, które teraz mu drżały. W lewej wciąż trzymał różdżkę, której teraz o mały włos nie upuścił.
— Przecież ja jestem potworem... — wyszeptał.
Finlay nie zastanawiał się długo. Nie bacząc na to, że w klasie byli już ludzie, przytulił do siebie swego przyjaciela, czując, jak ten trzęsie się jak galaretka przerażony tym, czego się dopuścił.
— Kyle, nie możesz tak mówić — powiedział cicho. — Nie jesteś... I ja, i Kathleen wiemy, że nie zrobiłbyś tego z własnej woli. Nie jesteś potworem, rozumiesz? Kyle... KYLE!
Blondyn zdążył tylko mocniej chwycić się swego przyjaciela, nim kompletnie stracił świadomość, zatonąwszy w skutkach prania mózgu, które zafundował mu Amycus Carrow.
• • •
Dowiedziawszy się od Finlaya i Kathleen o tym, co wydarzyło się na lekcji obrony przed czarną magią, Luna przez cały dzień myślała o Kyle'u. Wiedziała od nich, że pani Pomfrey nie wpuszczała nikogo do Ślizgona - Finlay i Kathleen chcieli odwiedzić go od razu po kolejnej lekcji, jednak pielęgniarka ani myślała im na to zezwolić, utrzymując, że nie zdziała wiele, kiedy uczniowie będą kręcić się po skrzydle szpitalnym. Ryzykując burą od pielęgniarki, Luna postanowiła zajrzeć do skrzydła po lekcjach, mając nadzieję, że będzie jej dane chociaż dowiedzieć się, jaki jest obecny stan jej chłopaka. Odetchnęła z ulgą, kiedy pani Pomfrey pozwoliła jej wejść do Kyle'a, wyjaśniając, że aktualnie chłopak śpi po sporej dawce zaklęć uzdrawiających, którymi go uraczyła.
— W głowie mi się nie mieści, kto doprowadził go do takiego stanu. — Pani Pomfrey pokręciła głową, kiedy Luna zbliżyła się do Kyle'a i ujęła jego leżącą na białej kołdrze dłoń. — Trafił tu już nieprzytomny, ale pan Glowing oraz panna Black opowiedzieli mi, jakiego ataku paniki dostał po tym, jak Carrow odszedł. Niestety nie ze szkoły, ale... — Kobieta urwała, znów kręcąc głową z niedowierzaniem. — Muszę przyznać, że zaklęcia lecznicze pokazały mi, jak silne emocje nim targały. Pan Mayers był czymś konkretnie przerażony, jednak nie zdołałam dociec, czym.
Luna słuchała słów pielęgniarki, ze zmartwieniem patrząc na pogrążonego we śnie Kyle'a. Z czułością pogłaskała go po policzku. Zmartwiona Krukonka zauważyła, że widać po nim oznaki targających nim we śnie koszmarów - jasne włosy miał w nieładzie, jakby rzucał się przez sen, a policzki zaczerwienione i lekko ciepłe. Możliwe, że wcześniej temperatura jego ciała gwałtownie wzrosła, jednak pani Pomfrey zdołała skutecznie ją zbić.
W pewnym momencie drzwi oddzielające skrzydło szpitalne od korytarza otworzyły się i do środka wszedł Horacy Slughorn w towarzystwie profesora Flitwicka. O dziwo, pani Pomfrey ani myślała rozganiać tłumu (swego czasu trzy osoby odwiedzające w skrzydle już stanowiły dla niej tłum). Teraz najwyraźniej oczekiwała na jakieś informacje od nich, gdyż bez słowa odeszła od łóżka Kyle'a, uprzednio zerknąłszy na swego pacjenta.
— Filiusowi udało się ustalić... — zaczął Slughorn, kiedy pielęgniarka się do nich zbliżyła, jednak natychmiast go uciszyła.
— Nie tutaj — odpowiedziała, marszcząc brwi ze zdenerwowania. Zerknęła na Lunę, która wciąż pozostała przy Kyle'u, po czym zaprosiła profesorów do swego gabinetu. — Co udało się ustalić? — zapytała, gdy byli już na miejscu.
— Na początku warto wspomnieć, że rodzice pana Mayersa zostali już poinformowani o stanie zdrowia ich syna — przypomniał profesor Flitwick. Zarówno on, jak i pozostali nauczyciele dążyli do tego, aby rodzice uczniów wiedzieli o wszystkich wypadkach, jakie spotykały ich dzieci, podczas gdy Carrowowie chcieli zamieść to pod dywan. Tak też było i tym razem, przez co wydawało im się to nieco podejrzane. Ostatecznie Sienna i Andrew Mayersowie otrzymali sowę od profesora Slughorna i niewykluczone było, że Hogwart miała czekać zagłada, kiedy tylko Sienna przeczyta list i wściekła wpadnie do szkoły.
— Zawsze byli informowani o wszystkim i nawet ta banda wariatów tego nie zmieni — prychnęła pani Pomfrey. — Ale to nie jest wszystko, z czym przychodzicie, prawda?
Profesor Flitwick pokiwał głową.
— To, co spotkało pana Mayersa, nie wzięło się znikąd. Jestem pewien, że rzucono na niego urok, a ponadto na pewno nie zrobił tego żaden z uczniów.
— Więc sugerujesz, że za wszystkim stoją...
Mistrz Pojedynków pokiwał głową.
— Carrowowie.
• • •
Eee, no ten... Hejka 😂 tak, ja żyję. Szok, co nie?
No ale zrobiłam sobie przerwę od wattpada, popisałam coś własnego, trochę życie ułożyłam i uznałam, że sobie wrócę, bo koniec tego dobrego, opowiadania czekają na dokończenie, zatem oto jestem.
Zatem ogłoszenia parafialne - ażeby mieć motywację do pisania tutaj, uznałam, że niedziela to zajebisty dzień na dodawanie rozdziałów, więc jest plan, aby było coś co niedzielę i mam nadzieję, że nie spierdolę harmonogramu 😂 tak więc zaczynamy sobie Luną, niespodziewanka.
No to ten, trzymajcie się w zdrowiu 🥰
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro