Rozdział 1. Najlepsza pora snu
Największą pasją Kyle'a Mayersa były zaklęcia - potrafił godzinami ślęczeć nad podręcznikami i ćwiczyć coraz to nowsze uroki. Nie przepadał za przesadną nauką, ale gdyby było to możliwe, w jego planie lekcji królowałyby tylko te zajęcia.
Najmniej interesowała go opieka nad magicznymi stworzeniami. Pomimo że jego ciotka, Elise Black, badająca magiczne zwierzęta, wiele razy mu o nich opowiadała, to jednak nie udało jej się go nimi zainteresować. A trzeba przyznać, że potrafiła bardzo dobrze opowiadać. Jedynie Lunie Lovegood udawało się zainteresować chłopaka zwierzętami, nawet jeśli opowiadała mu o tych, które podobno nie istniały.
Luna była osobą niebiorącą do siebie tego, co mówią o niej inni. Chociaż codziennie spotykała na swojej drodze ludzi, którzy uważali ją za dziwaczkę i wariatkę, to jej było wszystko jedno, bo uważała, że ludziom należy wybaczać. I właśnie to lubił w niej Kyle.
— Będziecie uczyć się obrony przed czarną magią w bezpieczniejszy sposób — przesłodzony głos Dolores Umbridge obudził Kyle'a podczas pierwszej lekcji obrony przed czarną magią. Blondyn spojrzał na swojego przyjaciela, Finlaya Glowinga, ze znudzeniem przeglądającego podręcznik.
— Przegapiłem coś? — zapytał Kyle, na co Finlay pokręcił głową.
— Nie, trafiłeś idealnie w sam środek kłótni — odparł, wskazując ruchem głowy na Harry'ego Pottera, głośno wyrażającego swój sprzeciw.
Profesor Umbridge usiadła za biurkiem, po czym zaczęła coś pisać na swoim różowym pergaminie.
— Zanieś to, proszę, profesor McGonagall — powiedziała spokojnie i podała Gryfonowi pergamin, zwinięty w rulonik.
— Mogłem jednak spać — westchnął Kyle, uderzając głową o blat ławki. Finlay zaśmiał się.
Umbridge spojrzała na Ślizgona.
— Proszę uważać, panie...
— Mayers — uświadomił ją Kyle, próbując ukryć ziewanie.
— A więc, panie Mayers, mamy na uwadze pańskie bezpieczeństwo, więc radziłabym uważać.
Chłopak dyskretnie wywrócił oczami.
— Jakbym nie zauważył, że ławki są twarde.
Finlay ponownie się roześmiał.
Tuż po lekcji Kyle i Finlay wyszli z sali jako pierwsi, by jak najszybciej oddalić się od nowej nauczycielki.
— Mówię ci, jeszcze chwila, a znów bym tam zasnął — mówił Kyle, przejeżdżając dłonią przez włosy w kolorze ciemnego blondu.
— Następnym razem potraktuję cię zaklęciem Aguamenti, to na pewno nie zaśniesz — odparł Finlay, na co jego przyjaciel spojrzał na niego z wyrzutem.
— No wiesz ty co...
— To chyba gnębiwtryski — usłyszeli za sobą głos należący do Luny Lovegood. — To takie stworzonka, które wlatują przez uszy i mieszają ci w mózgu.
Kyle zerknął na Finlaya z szerokim uśmiechem.
— Fin, chyba dopadły cię gnębiwtryski.
Finlay przewrócił oczami.
— Tak, tak, to na pewno to. Nie wziąłem rękawic na zielarstwo — wyjaśnił, po czym ruszył w kierunku lochów. Prawda była taka, że sam nie do końca przepadał za Krukonką, co zawsze irytowało Kyle'a.
— To weź przy okazji i moje — poprosił go blondyn, na co Finlay po drodze kiwnął głową. Kyle uśmiechnął się do Luny. — Masz rację, Finlaya na pewno dopadły gnębiwtryski.
Luna popatrzyła na niego poważnie.
— Ty też powinieneś na nie uważać.
— Nauszniki dadzą radę — Ślizgon kiwnął głową. Luna pogrzebała w swojej torbie i wyjęła z niej najnowsze wydanie Żonglera, po czym podała je Kyle'owi, wiedząc, że on też lubi to czytać. — O, dzięki. Jest tu coś o chrapakach krętorogich?
— Nie tylko o nich — odparła blondynka. — Jest też o traktowaniu goblinów przez Knota.
— Czyli to raczej nie najlepsza lektura dla mojej ciotki — pokręcił głową Kyle. — Wiesz, ma obsesję na punkcie wszystkich stworzeń. Nawet goblinów.
— Co u niej? — chciała wiedzieć Luna.
— Prawdopodobnie wszystko w porządku. Z tego, co mówiła mi Kathleen, w tym roku ciocia znów odpuściła sobie podróże.
— Bardzo lubię twoją ciocię — powiedziała blondynka z uśmiechem. — Jest taka miła i zafascynowana magicznymi zwierzętami...
— A kto jej nie lubi? — zaśmiał się Kyle. — Ciocię uwielbiają zwłaszcza zwierzęta. Chociaż tak po prawdzie to nie ma co się dziwić, bo wie o nich naprawdę dużo.
Luna uśmiechnęła się ponownie, po czym rzuciła coś jeszcze o gnębiwtryskach i ruszyła w przeciwnym kierunku. Kyle machnął rękami obok uszu, by odgonić opcjonalne gnębiwtryski, przed którymi ostrzegała go Luna, po czym ruszył w kierunku lochów, gdzie udał się Finlay.
Ślizgon akurat wracał z dormitorium, trzymając w dłoniach dwie pary rękawic, z czego jedną podał Kyle'owi.
— Dzięki — podziękował blondyn i ruszyli do sali, w której odbywało się zielarstwo.
Po chwili ciszy odezwał się Finlay:
— I jak, pozbyłeś się już gnębiwtrysków?
Kyle ponownie machnął ręką koło uszu.
— Żadne gnębiwtryski mi nie straszne — odpowiedział. — Ty też powinieneś na nie uważać, Fin, jesteś na nie o wiele bardziej narażony — dodał, po czym machnął ręką koło uszu przyjaciela, jakby odganiając gnębiwtryski.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro