Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

na dnie błękitnego nieba

Kluczyk trafia do zamka dopiero za trzecim razem. Wtaczamy się do pokoju tak jak topiący na powierzchnie, z trudem łapiąc oddechy, upajając się samym tlenem. Nie, nie my. Ja i on. On i ja. Nie, nie my.

Nikogo nie obchodzi, że uderzające o szafkę na buty drzwi powodują niemały huk, a na podłogę spada para eleganckich pantofli. Damskich pantofli, rzecz jasna nienależących do niego. W ogóle mnie to nie obchodzi. Nie wiem, czego tak szukam. Czego tak szukam w tym obcym mieszkaniu, które poznać mi będzie tylko w granicach mojego zmysłu dotyku, po ciemku, bo zapewne nasze dłonie nie zdołają trafić we włącznik światła. Moje i jego dłonie. Nie, nie nasze.

Czy to jest jakaś chora potrzeba dotyku, czy to poszukiwanie ciepła? Nie wiem. I w ogóle mnie to nie obchodzi. Czy jestem tak bardzo zmarznięta? Czy szukam iskierki w drugim człowieku? Czy istnieje odpowiedź? Nie chcę jej znać. Chcę już odpłynąć. Przeżyć dziewięć żyć wśród jego palców - a ma je długie i w temperaturze lata - i nie wracać już nigdy. Utonąć w lipcowych odmętach, w lipcowym słońcu, choć światło nadal mamy zgaszone. Nie, nie my. Po prostu jest ciemno.

Wciąż rzucam się w ciepłe ramiona, choć od nich tylko mi zimniej. Jak gdybym zamiast mi dawać, mogły tylko pochłaniać. Ale ja jestem zimna. Jak lód, jak wiatr w styczniową noc, jak gdybym przebiegła dziewięć światów i padła nieżywa. Nie wiem więc, czego ode mnie chce. Czy tak jak ja szuka i liczy, że pod moją zimną dłonią schłodzi się paląca rana? Jak dotąd faktycznie tylko ogień piekielny pochłaniam i pali mnie ten chłód, jakbym serce miała z Arktyki, nie Poznania. Chyba że chce poczuć we własnych żarzących się palcach prawdziwą jesień średniowiecza, kochać się z bajkową królową Laponii. Nie, nie kochać, bo to nie bajka, a ja nie mam korony, jeśli nie licznymi wianuszka sopelkowych błędów otaczającego moją wiecznie nieobecną głowę.

A może nie. Może wmawiam sobie, że przede mną to też homo viator, co iskrą ciała brak domu zagłusza. Może to kolejne ciało bez duszy. Jeśli tak, to gdzie też się podziewa ta dusza bez ciała?

Pewnie odeszła razem właścicielką przewróconych pantofli.

W ogóle mnie to nie obchodzi.

A w cudzej pościeli zbudzę się rano lub może w południe. Nieważne, i tak nie mam planów. Iść dokąd też niezbyt. Jedynie przed siebie, lecz to nie jest wcale takie łatwe, skoro wciąż zapieram się w miejscu i gapię za siebie, jak gdybym próbowała dociec, kto ukradł mi całe światło. Z każdym dniem, każdym porankiem, gdy patrzę w łazienkowe lustro, nie swoje, tym bardziej nie nasze, przyglądam się moim ramionom, liczę, ile przybyło mi pieprzyków na obojczykach, coraz bardziej oswajam się z myślą, że to wcale nie jakiś smutny człowiek mnie obrabował. Po prostu jestem wybrakowana. Zawsze sama, wiecznie sama, ciągle sama. Niechciana. A później naciągam na ramiona zmiętą koszulę, zarzucam materiał na kark i wychodzę, nie martwiąc się, czy w torebce wciąż mam klucze. Nic nie mówię, bo nie mam powodu i śliny na języku. Niech on teraz robi, co mu się żywnie podoba. Może płakać za duszą, którą spakowała do kieszeni właścicielka pantofli. Może utopić resztki siebie w szklance. Może rozbić pięścią to lustro, które tego ranka albo w południe, zliczało moje piegi. Może przelecieć dziewięć światów i nigdy już nie wrócić. W ogóle mnie to nie obchodzi.

Nie przyszłam się tu modlić, przyszłam tutaj grzeszyć. Bo choć wierzę, że już wkrótce będę się dławić w ogniu piekielnym - o ile jeszcze nie zaczęłam - to liczę, że przynajmniej wtedy poczuję, jak ciepło zamienia mnie w bryłkę węgla, zabiera dech. Na razie tonę na dnie błękitnego nieba, próbując złapać uciekającą dziewiątą chmurę, i czuję, jak płuca zarastają mi lodem, choć usta zaczynają mi puchnąć od tych jego. Zupełnie jak gdyby w tej naszej wymianie śliny był jad. W zasadzie to możliwe, z tym że to z pewnością to ja jestem jadowita.

Zawadzam biodrem o jakiś niezidentyfikowany mebel, będzie siniak - niepierwszy, nieostatni. Lecz teraz to nieważne. Czy to kiedykolwiek było ważne? Przeraźliwie mi zimno. Odchylam głowę i na moment pozwalam sobie odlecieć na skraj głębi mojego błękitnego nieba.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro