Rozdział 1
– Olek, nie uwierzysz co piszą w gazecie – zawołała dziewczyna, podnosząc się i zabierając ze sobą tablet. Jej skrzydła nieco załopotały, gdy ruszyła do kuchni, gdzie siedział jej brat.
Przy kuchence stał wysoki mężczyzna, był tak pochłonięty robieniem tureckiej kawy, że nawet nie zareagował na słowa siostry.
Ta nie zrażona brakiem reakcji, usiadła przy stole i powtórzyła:
– W gazecie Gdańskiej spisali krótką historię Europy. Od 2020.
Mężczyzna odwrócił się i spojrzał na nią krzywo.
– Jakbym jej nie znał. Zresztą powtarzałem ci, żebyś nie mówiła Olek, tylko Alex – rzucił zrzędliwym głosem i przelał ukochany napój do kubka.
– Oczywiście, że znasz. Przecież mój braciszek wie wszystko – stwierdziła, wywracając oczami i pomijając kwestię imienia. – Mimo wszystko ci przeczytam. Coś czuję, że jest to bardzo subiektywna wersja. Skorygujesz co trzeba.
I nim zdążył krzyknąć „nie”, zaczęła czytać:
– Wszystko zaczęło się od 2020 roku, kiedy to wybuchła pandemia. Na cały świat rozprzestrzenił się wirus COVID-19, wywołany przez koronawirusa SARS-CoV-2. Kilka lat później, gdy sytuacja się unormowała i ludzie zaczęli wracać do normalności, świat czekała jeszcze większa zmiana. – Zrobiła pauzę i spojrzała na brata.
– Na razie się zgadza – stwierdził, popijając kawę. To była jego codzienna rutyna. Wręcz świętość. Po kawie zawsze odzyskiwał dobry humor.
– Rok 2030 – ciągnęła dalej. – Trzy czwarte dzieci, które urodziły się po pandemii, było inne. Gdy dorastali, zaczęły się ujawniać moce. Niezwykłe umiejętności wynikające z ich zmian w genomie. W niektórych, skrajnych przypadkach wiązało się to również ze zmianami w wyglądzie. Świat nie był na to gotowy. Zaczęła się panika. Powstawały różne organizacje, mające na celu naprawę zmienionego DNA. Rząd wprowadził projekt MutaGen. Miał przywrócić wszystkie dzieci do normalności. Nim jednak to się stało, świat znów musiał się zmierzyć z nowym wrogiem.
– Tu bym troszkę się spierał – wtrącił się Alex.
Dziewczyna zrobiła pytającą minę.
– Nawet jeśli powstało wiele organizacji to i tak wszystkie je przejął MutaGen – wytłumaczył, wzruszając ramionami.
– To wiele wyjaśnia – skwitowała i chciała czytać dalej, ale Olek jej przerwał.
– Wystarczy. To zbyt ciężkie tematy jak na początek dnia. Zresztą, dziś MutaGen nie jest taki sam jak wcześniej. Przeszedł niezłą ewolucję.
– Wciąż się zastanawiam, skąd masz tą pewność – powiedziała dziewczyna, odkładając tablet na stół.
Alex wstał, odstawił pusty już kubek i poprawił krawat.
– Nina, przecież wiesz, że pracuję pod kopułą. Mam okazję dowiedzieć się co nieco.
W odpowiedzi rozległo się tylko głośne westchnienie.
– Że też się nie zorientowali.
Mężczyzna wyszczerzył się szeroko, zadowolony z siebie.
– Cieszmy się z tego, co mamy. Skoro wierzą, że jestem jedynie rodziną mutanta, to korzystajmy.
Poczochrał jej włosy i zapakował kilka rzeczy do torby.
– To życz mi powodzenia, wracam wieczorem – powiedział i nadstawił się, czekając na całus w policzek.
Nina uśmiechnęła się lekko i cmoknęła brata. W drzwiach, mężczyzna jeszcze stanął na chwilę, odwrócił się do niej i ostrzegł:
– I obyś dziś poćwiczyła. Wiesz, że rozpoznaję kiedy kłamiesz.
– Tak, tak. Wiem – stwierdziła i pomachała bratu na do widzenia.
Pięć dni w tygodniu jej brat chodził do pracy w laboratorium w Gdańsku. I choć był mutantem, potrafił świetnie wtopić się w tłum. Inaczej by go nawet nie wpuścili.
Nina ruszyła do sypialni się przebrać. Widząc swoje odbicie w lustrze, skrzywiła się paskudnie. Nie lubiła tego jak wyglądała. Samo to, że była mutantem było wyrokiem, ale to co dodatkowo zafundowały jej geny, było jeszcze gorsze. Czerwone włosy i czerwone wielkie skrzydła. Nawet nie mogła się przefarbować, bo żadna farba nie działała. Pierwsze mycie lub deszcz i wracał oryginalny kolor. Nawet oczy miała inne. Jedno było bursztynowe, a drugie niebieskie. Miała ochotę zbić lustro. Opanowała się jednak i odeszła.
Wzięła swoją kurtkę i wyszła na zewnątrz.
Odetchnęła świeżym powietrzem i rozejrzała się po niebie. Nie zapowiadało się na żadną burzę lub tornado. Nauczyła się dostrzegać pewne sygnały. Założyła kurtkę tak, by zrobione dziury były w odpowiednim miejscu. Zeszła kilka schodków i rozłożyła skrzydła. Były duże. Miały prawie cztery metry długości.
W wyjątkowych przypadkach potrafiła je złożyć. Jej brat określał to jako giętkość struktury szkieletowej skrzydła. Dzięki temu były tylko lekkim wybrzuszeniem pod ubraniem. Jednak czuła się wtedy nieswojo. Wolała je składać tylko częściowo. Tak by były widoczne, ale jej nie przeszkadzały.
Poruszyła nimi lekko, chcąc je nieco rozruszać przed lotem.
Rozejrzała się wokół. Przeczesała wzrokiem okoliczne krzaki i drzewa. Nie lubiła obserwatorów.
Teoretycznie mieszkali z dala od większych osad. W okolicy mieli jedynie dwóch bliskich sąsiadów.
Zrobiła jeszcze krótką rozgrzewkę i zaczęła poruszać skrzydłami, najpierw wolno, a potem szybciej. Chwilę później wzbiła się do góry z lekkim trudem. Wyszła nieco z wprawy. Od kilku lat nie lubiła latać. Robiła to jedynie z konieczności, co kilka dni.
Było jednak coś, co nieprzerwanie wprawiało ją w zachwyt. Widoki. Świat z lotu ptaka był przepiękny. Pełen barw i życia. Wydawał się całkiem inny niż ten na dole. Piękniejszy i delikatniejszy. Jakby miał naprawdę zachwycać, a nie czyhać na błąd ludzi.
Wzbiła się wyżej, aż mogła dotknąć chmur. W takich momentach, cieszyła się, że jej organizm był przystosowany do latania i zmiennych warunków. Przejechała dłonią po białych obłokach, czując wilgoć na dłoniach. Uśmiechnęła się lekko i zleciała niżej.
Przy okazji ćwiczeń robiła rozpoznanie terenu. Okrążyła kilka razy okolicę nad ich małą osadą. Pasące się kozy sąsiadów. Szczekający pies i kilka pasących się na łące saren. Wszystko wyglądało normalnie. Żadnych obcych ludzi i chwilowych zagrożeń.
Ponownie wzbiła się wyżej i zawisła w powietrzu, wolniej poruszając skrzydłami, tylko po to, by utrzymać się w miejscu.
Z tej wysokości widziała w całej okazałości kopułę Gdańska. Odbijające się od niej promienie słońca i charakterystyczną łunę. Ten widok wzbudzał w niej mieszane uczucia. Z jednej strony zachwycał swoim pięknem i niezwykłością. Kopuła była cudem techniki. Jednak też budziła złość. Złość na ludzi bez mutacji.
Zacisnęła szczęki i poleciała dalej. Nie chciała myśleć o tym i psuć sobie humor. Wylądowała przed domem, składając skrzydła, po czym ściągnęła kurtkę i ruszyła do garażu.
Otworzyła podwójne drzwi i wkroczyła bojowym krokiem do środka. Na widok swojego motolotu uśmiechnęła się szeroko. Był starszej generacji, jednej z pierwszych, ale bardzo go lubiła. I choć potrzebował czasu i uwagi, to właśnie to w nim pokochała. Mogła usiąść przy nim, sprawdzić, naprawić, a potem cieszyć się z jazdy nim.
Złapała skrzynkę narzędzi, stołek i ustawiła się obok motoru. Znała historię na tyle, że wiedziała, że początkiem motolotów były jeżdżące na kołach pojazdy. Napędzane silnikiem spalinowym lub elektrycznym. Czterokołowe, albo dwukołowe. Fascynowały ją, ale w ich świecie były już rzadko spotykane. Widziała je zaledwie kilka razy w życiu. Było to główne spowodowane rozprzestrzenianiem się latających pojazdów, jak i problemami z paliwem.
Odłączyła przewód od ładowarki i zamknęła klapę. Wyciągnęła odpowiedni klucz ze skrzynki i zdjęła osłonę napędów. Niektóre przewody lubiły się poluzować. Podobnie jak część śrub. Próbowała je wymieniać lub mocniej zaciskać, jednak silniki tej generacji miały czasem skłonność do wibracji. A wtedy nawet najlepszy zacisk potrafił się obluzować.
Sprawdziła najważniejsze elementy i przykręciła z powrotem osłonę. Odstawiła narzędzia i przetarła czoło wierzchem dłoni.
Westchnęła, po czym ruszyła do domu. Umyła ręce i spojrzała na zegar. Było około piętnastej. W sam raz, żeby wyruszyć w stronę kopuły.
Przyjrzała się sobie w lustrze. Zmarszczyła brwi i chwyciła za gumkę do włosów. Związała je w ciasny warkocz, układając od razu tak, by nie wystawał poza kask motocyklowy. Złożyła skrzydła, by nie było ich widać. Mimowolnie po jej ciele przebiegły dreszcze. Wyciągnęła z szafy długi płaszcz. Czarny i duży. Nie opinał się na jej plecach, dzięki czemu czuła się nieco swobodniej. Chwyciła kask i plecak. Zamknęła drzwi, przekręcając klucz. Założyła kask i ruszyła w stronę garażu.
To był jej mały zwyczaj. Raz na jakiś czas wybierała się motolotem w trasę. Najczęściej w kierunku kopuły. I choć jej nie lubiła, było coś, co zawsze budziło jej ciekawość. Ogłoszenia wyświetlane na ekranach wmontowanych po bokach głównych wrót. Były one skierowane do tych żyjących poza bezpiecznym kloszem.
Uruchomiła maszynę i usadowiła się wygodnie. Prawie nie słyszała silników. Jedynie po unoszeniu się pojazdu i ikonach, wiedziała, że wszystko działa. Jedyne, co słyszała,to lekki szum podzespołów, które unosiły ją nad ziemię.
Przesunęła dźwignię i ruszyła do przodu. Z początku powoli i delikatnie. Dopiero gdy wyjechała na zarośniętą trasę, dodała gazu. Uśmiechnęła się szeroko. Lubiła to uczucie, gdy wiatr targa jej płaszczem i próbuje zdmuchnąć z motoru. Zacisnęła mocniej dłonie, pochyliła się lekko i przyśpieszyła.
Mknęła dawną drogą, zarośniętą teraz trawą i kwiatami. Gdzieniegdzie widać było ślady dawnego asfaltu. Czasem mijała wrośnięte w ziemię wraki samochodów. Jednak nie czuła strachu. Dookoła otaczała ją puszcza. Znana i spokojna.
Zwalniała jedynie, gdy widziała sylwetki zwierząt.
Niedługo później zobaczyła przed sobą zarys ogromnych wrót.
Była blisko. Popuściła nieco manetki motolotu, zwalniając.
Widziała delikatne błyski i światło przebijające się przez korony drzew. A nad nimi piętrzące się łukiem kilkaset metrów wzwyż skomplikowane elementy kopuły.
Mimo najgorszych skojarzeń i myśli, ta budowla zawsze robiła wrażenie. Nie była czystą taflą szkła. Metal, nowo wynalezione, odporne na warunki na szkło, albo jego pochodna i szereg czujników, wychwytujących jakiekolwiek zmiany w okolicy kopuły. W razie wyjątkowych sytuacji, cała kopuła była zamykana pod ochronnym kloszem. By nic nie mogło zagrozić ludziom we wnętrzu.
Wiele czytała i słuchała o tym od swojego brata. To był cud techniki ich czasów.
Zatrzymała się i przyjrzała wrotom przed nią. Wysokie na kilkanaście metrów. Naszpikowane czujnikami i kamerami. W oddali, prześwitujące przez szkło, majaczyły wieżowce i drzewa.
Westchnęła i utkwiła wzrok w dwóch wielkich ekranach po bokach wrót. Na obu wyświetlały się najnowsze wiadomości z kraju.
Zmiany w zarządzie w poszczególnych kopułach. Doniesienia z innych krajów i coś, co naprawdę zainteresowało Ninę. Jak zaczarowana obserwowała ekran, chłonąc każde słowo i każdy obraz.
MutaGen wynalazł nowy lek! Wypróbowany i przebadany. Usuwa każdą mutację, przywracając ludziom naturalny wygląd i pozbywając się wszystkich zmian. Lek mieli wprowadzić już za dwa dni!
Na koniec, wielkimi literami pokazał się napis.
BĄDŹ TAKI JAK INNI!
Nina poczuła, że to jest jej nadzieja. Pozbędzie się swojego znienawidzonego wyglądu. Swoich wielkich i brzydkich skrzydeł. Ludzie przestaną się jej bać.
Uśmiechnęła się szeroko, oparła wygodnie o kierownicę i dalej wpatrywała w ekran. Dopiero gdy nagranie z MutaGenu całe ponownie się wyświetliło, odpaliła motor i ruszyła w drogę powrotną.
Z mocno bijącym sercem wróciła do domu i z niecierpliwością czekała na powrót brata. Koniecznie musiała się tym z nim podzielić.
To było to, na co tak długo czekała. Jej nadzieja na normalne życie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro