Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Stare Fanfiction - Igrzyska Śmierci

Moje pierwsze fanfiction tutaj! Pisałam je jakiś rok temu. Wycięłam kilka kawałków, ten fragment jest tylko urywkiem całego opowiadania. Główne postacie - Lucinda i Anais przeżywają swój pierwszy dzień na arenie (nie mam pojęcia, które to Igrzyska). Kilka opisów jest dosyć długich, dlatego pozwoliłam sobie je usunąć. Bardzo lubię to opowiadanie i (powiem nieskromnie) jestem z niego dumna. Może kiedyś wstawię tu wszystkie fragmenty? Zobaczymy...

(...)

Metalowa tarcza unosi mnie w górę. Przez chwilę jestem oślepiona przez słońce. Mrugam kilka razy i rozglądam się. Góry. Wszędzie góry. Wysokie, szpiczaste, niższe, spokojne, złowrogie, na szczytach płaskie, lub wręcz przeciwnie. A za górami... góry. I góry i góry i góry. Jest coś poza tym?

Anais stoi trzy osoby po mojej prawej. Prawie niedostrzegalnie wskazuje mi głową kierunek, w którym chce uciekać. Kiwam głową na tak.

...5...4...3...2...1!

Teraz albo nigdy! Biegnę zanim inni trybuci zdążą się połapać, że to już czas, że mogą startować. Zgarniam dwa plecaki, nóż i zwiniętą linę z hakiem na końcu. Czuję, że będzie niezbędna na tej arenie. Wbiegam do liściastego lasku, tak jak planowałyśmy z Anais. Anais! Gdzie ona jest!? A jeśli... Nie! Była zbyt zwinna, zbyt mądra, by dać się teraz zabić. Myśl o śmierci mojej sojuszniczki mrozi mi krew w żyłach.

Uff! Widzę ją. Biegnie w moją stronę. Czy mi się zdaje, czy ma krew na rękach i głowie?

- Nie mamy czasu do stracenia – rzuca, gdy jest już obok mnie.

Biegniemy. Tylko przez jakiś czas, bo szybki marsz pod górę, to jak maraton na prostej drodze. Anais udało się zgarnąć dużą torbę i kawał folii aluminiowej. Nie wiem, do czego może się przydać, ale ufam przyjaciółce i jeśli ona twierdzi, że to przydatny przedmiot, to właśnie tak jest.

Nie wiem ile czasu już idziemy, ale padam z nóg! Jestem dobra w sprincie, ale na długich dystansach po prostu nie daję rady. Anais ma lepszą kondycję. Nie wiem dlaczego, bo w dwunastym dystrykcie raczej nie ma warunków do ćwiczeń. Z tego co wiem, to niewielki, biedny dystrykt. Może i mój, gdzie zajmujemy się przede wszystkim hodowlą zwierząt, też nie jest bogaty, ale myślę, że mamy lepsze warunki. Całe dnie spędzałam na doglądaniu bydła, z nimi trzeba się napracować. Ale co ja tam wiem? Nikt nigdy nie pokazuje nam jak jest w innych częściach Panem.

(...)

Liściasty las stopniowo, gdy wchodzimy coraz wyżej, miesza się z iglastymi drzewami, jest ich coraz więcej.

Słyszymy armatni wystrzał. Teraz obwieszczą ilu trybutów zginęło tego dnia. Drugi, czwarty, ósmy, dziesiąty. Dziesiąty? Koniec. Zostało nas czternaścioro. To przeciętna liczba osób pozostałych przy życiu pierwszego dnia Igrzysk. Może nawet trochę wyższa niż średnia?

- Poszukajmy dobrej kryjówki na noc – mówi Anais.

- Tylko gdzie?

- Na drzewie.

- Patrząc na te drzewa, to chyba nie najlepszy pomysł – kręcę głową, może i nadałyby się na tymczasową kryjówkę, ale spędzenie na nich nocy byłoby trudne. Wszędzie pełno igieł. Kłujących igieł. I chropowatej kory.

- Więc gdzie mamy się schować? – Anais marszczy brwi, jak zawsze, gdy jest niezadowolona, lub nad czymś się zastanawia. W tym wypadku jedno i drugie.

Mój wzrok skupia się na skałach nieopodal. Gdyby tak tylko...

- Już wiem! – cieszę się aż nazbyt przesadnie.

Lina z hakiem to najlepsze, co mogłam znaleźć. Moja kryjówka to szczelina w skałach. Z siedem – osiem metrów nad naszymi głowami. Nawet jeśli jakieś zwierzę, lub inny trybut nas wytropi, nie będzie w stanie nas dosięgnąć.

To wszystko wygląda tak, jakby było zrobione specjalnie dla mnie. Z łatwością znajduję miejsce, gdzie hak wbija się bezproblemowo. Lina jest mocna. Powinna nas utrzymać.

- Kto pierwszy? – pytam.

- Możesz ty. – Anais chyba nie jest zachwycona moim planem.

Zakładam rękawice. Są świetne! Rękami trzymam się liny, nogi opieram o dziury i wystające kawały skał. Z pewnością widzowie właśnie śledzą moje poczynania. Oby tylko organizatorzy nie zrobili teraz jakiegoś kataklizmu! Błagam was! Mieliście wystarczająco dużo akcji, jak na jeden dzień!

Muszę przyznać, że taka wspinaczka jest nie mniej wyczerpująca, niż szybki marsz po ciemnym lesie bez ścieżek, ale wreszcie wpełzam do jamy. Jest w niej nieco chłodno, ale sucho. Wiem, że nic się w niej nie czai, bo jest zbyt mała, lecz idealna dla dwóch trzynastolatek.

Pokazuję Anais, że wszystko jest dobrze, więc ta przywiązuje do liny torbę, a ja wciągam ją. Wcześniej miałam na sobie jeden plecak, tak samo zrobi moja sojuszniczka, więc z transportem naszych rzeczy też nie ma problemu.

Patrzę, jakAnais zgrabnie wspina się po niebezpiecznych skałach. Teraz ona ma rękawiczki.W pewnym momencie wstrzymuję oddech, mając pewność, że przyjaciółka zarazspadnie, gdy niebezpiecznie traci równowagę, ale kurczowo trzyma się liny.Wkrótce dochodzi do mnie. Razem rozkładamy śpiwory, porządkujemy rzeczy ipostanawiamy otworzyć paczkę owoców.

(...)

Ściemnia się już. Mam ochotę ułożyć się w śpiworze, zapomnieć o wszystkim i zasnąć. Jeszcze obwieszczenie, kto zmarł tego dnia. Rozbrzmiewa hymn, a niebo rozjaśnia się godłem Panem. Pierwsza ukazuje się dziewczyna z trójki, więc zawodowcy z pierwszych dwóch dystryktów przeżyli, chłopak z czwórki, oboje z piątki, dziewczyna z szóstki, oboje z ósemki, chłopak z dziewiątki, z mojego dystryktu Aaron na szczęście, lub nieszczęście przeżył, bo zdjęcia od razu przeskakują do jedenastki, gdzie zginęła jakaś dziewczyna, a z dystryktu Anais – chłopak.

(...)

Gdy upewniamy się, że więcej drapieżników, lub trybutów nie ma już w pobliżu, schodzimy na dół i wędrujemy dalej – przed siebie.

- Najlepiej będzie w wyższych partiach – stwierdza Anais. – Tam będziemy miały lepszy widok i lepiej będziemy mogły się bronić.

- A lawiny? – pytam. – Śnieg? Kamienie? Wielkie głazy?

- Nie podsuwaj organizatorom pomysłów! – próbuje żartować.

- Oni i tak mają wiele pomysłów. Moje rozmyślania to tylko jedno drzewo w całym lesie.

- Niezłe porównanie.

- Tak to bywa, kiedy drugi dzień idzie się przez las...

- Proszę bardzo! Zaraz las się skończy – Anais wskazuje coś przed nami. To ściana. Ściana ze skał.

- Chyba trzeba to obejść – niepewnie proponuję.

Tak też robimy. Skręcamy w prawo.Idziemy i idziemy, a skalna ściana wcale nie chce się skończyć. To chodzeniezaczyna mnie nudzić. Robię się senna i nie mogę się skoncentrować.

. Zastygamy w bezruchu, wystraszone, nie wiedzące, co nas czeka.

- Słyszysz? – niepokoi się Anais. – Coś jakby...

- Dudnienie? – podpowiadam.

- Dokładnie! Do tego coraz głośniejsze!

Dostrzegam szczelinę w skałach. Jakieś pięćset metrów od nas, ale dało by się...

W tym momencie na skały przed nami wyskakuje ogromny zwierzak podobny do jelenia o rogach wielkości... są tak wielkie, jak ja!

- Anais! – krzyczę i wskazuję wcześniej dostrzeżoną szczelinę skalną. Biegniemy, jestem szybka, więc nie najgorzej daję sobie radę z dotarciem. Wskakuję do środka cała roztrzęsiona.

______________________________________________________

Koniec - przynajmniej na dzisiaj. Złe zakończenie? Nie, nie, nie! Jeszcze mnóstwo przygód przed wami, dziewczyny! To kiedy indziej.

Jak ja lubię trzymać czytelników w napięciu...

Te bohaterki jeszcze się w tej książce pojawią. Co się działo później? Co się działo wcześniej? Kiedyś się dowiecie ;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro