Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Fragment starego opowiadania - Smoczy Ludzie

Kolejne stare opowiadanie! Tym razem o: dziewczynie - Katerinie, lesie, zmyślonym świecie i Smoczych Ludziach. Można ten fragment potraktować jako prolog. Jesteście ciekawi? W takim razie zapraszam...

[Taki tekst - przemyślenia głównej bohaterki]

(...)

Przede mną rozciąga się piękny widok na góry skąpane w porannym słońcu, gdzieś w oddali przebiega stado saren, na ziemi nie walają się już żadne śmieci, a ja stoję na szczycie urwiska.

Urwiska!? Momentalnie się wycofuję. Nie chodzi o to, że mam lekki lęk wysokości – to akurat najmniejszy problem. Chodzi o to, że ja mieszkam na nizinach! Do gór mam jakieś sto kilometrów! Do tego te góry nie przypominają takich, w których byłam na wakacjach – one są d z i k i e! Tak jakby... jakby żaden człowiek nigdy tu nie był.

Spokojnie, Katerino, myśl racjonalnie. Topewnie tylko taki sen. Zaraz się obudzisz i wszystkowróci do normy.

Może... może to taki bardzo wypasiony sen? Mam silną wyobraźnię?

Zaczynam oddychać coraz szybciej. To naprawdę nie wygląda jak sen. Wszystko jest bardzo wyraźne i się nie zmienia. Nawet kiedy się szczypię. Nawet kiedy wrzeszczę. Nawet kiedy padam zrezygnowana na ziemię i zamykam oczy.

(fragment z kolejnego rozdziału)

Nie można tak bez sensu leżeć i się nad sobą użalać . Wstaję, otrzepuję sukienkę z mieszaniny ziemi i piasku. Krajobraz nadal się nie zmienił, oprócz tego, że kilka saren zmieniło położenie. Odwracam się w stronę lasu. Trzeba stąd wrócić! Nawet jeśli odjęło mi zmysły, mocno uderzyłam się w głowę, albo mam zwidy – trzeba wracać! Wchodzę w gęstwinę zielonych liści. Nie pamiętam, żeby tu było tak gęsto. Nagle słyszę donośny dźwięk szumiących liści i łamanych gałęzi. Cokolwiek to jest – musi być większe ode mnie. Powoli wycofuję się z powrotem w stronę urwiska. Tam przynajmniej są duże skały i wolna przestrzeń.

Kucam i obejmuję rękami głowę. Nie! To się nie dzieje naprawdę! Nie, nie, nie!

Skoro nie mogę sama się stąd wydostać, może pomoże mi GPS! Włączam tę funkcję i czekam. Mój telefon zaczyna wariować. „Błędna lokalizacja! Błąd w systemie!". To się nie uda.

Co robić? Co robić?!

Mogłabym:

A) Poszukać drogi w lesie – ale tam jest jakieś groźne zwierzę!

B) Spróbować zejść z urwiska, wydaje mi się, że z tej strony może być dobre miejsce...

C) Zostać tu i czekać aż ktoś (lub coś) samo mnie znajdzie.

Wybrałam opcję B. Może i jestprawdopodobne, że spadnę i złamię sobie kark. Ale co mi tam? I tak jużoszalałam. A poza tym: byłam już kiedyś na wspinaczce po ściance.

Podejmuję się ryzykownego zadania. Ostrożnie stawiam stopy, posuwam się coraz niżej. W pewnym momencie moja noga ślizga się na skale i odrywa od ściany ciągnąc za sobą drugą i przez sekundę wiszę na samych rękach. Oddycham głośno przytulając się do skał. Jejujejujejujeju...

- Ej! Nic ci nie jest? – pod sobą słyszę chłopięcy głos. To człowiek!

- Yyy... to zależy... - jednym okiem spoglądam w dół. Stoi tam chłopak o ciemnych włosach i dziwnie jasnych oczach, ubrany jak jakiś średnio zamożny facio ze średniowiecza. Staram się nie myśleć o tym, że jestem centralnie nad nim, mam na sobie sukienkę, a wiatr ciągle powiewa bawiąc się materiałem. Głupi galowy strój! Chłopaka, jak widać, to nie obchodzi.

- Może ci pomóc? – pyta.

- Och! No wiesz... ja... właściwie tak, tak, proszę, pomóż mi! – nie wytrzymuję.

- Zaraz będę! – woła i zaczyna się wspinać.

Ciągle uporczywie trzymam się skał, gdy czuję czyjąś rękę obejmującą mnie w talii.

- Ojej, dzięki – mówię i chyba się czerwienię.

- Nie dziękuj, póki nie zejdziemy na dół – uśmiecha się. Zęby ma biało-żółtawe.

Zarzuca mnie sobie na ramię, mówi żebym się trzymała i zwinnie zeskakuje po kamieniach na sam dół. Niestety, na końcu potyka się i oboje lądujemy na trawie, ale oprócz kilku zadrapań i rozcięć nic nam nie jest.

- Przepraszam za to lądowanie – chłopak drapie się niezręcznie po głowie.

- Przepraszasz!? Pomogłeś mi! Może nawet uratowałeś mnie przed złamaniem karku! Jestem ci bardzo wdzięczna i nawet nie masz prawa mnie przepraszać!

- Dobrze, dobrze, w takim razie wycofuję te przeprosiny... jak masz na imię?

- Katerina. A ty?

- Izaak.

- Hymm... miło cię poznać, Izaak. Może to głupie, ale... zgubiłam się i kompletnie nie wiem, gdzie jestem.

- A! To by wyjaśniało, dlaczego schodziłaś po tej stronie urwiska! – śmieje się.

- Zaraz! Co to znaczy „po tej"?

- Ha ha ha! Po drugiej stronie są schody!

Pacnęłam się dłonią w twarz. Głupia, głupia ja! Chłopak musiał zauważyć, że zrobiłam się cała czerwona.

- Ej, no. Każdemu mogło się zdarzyć. Skąd miałaś wiedzieć? Zaprowadzę cię do naszego miasta, pewnie nie wiesz gdzie jest?

Pokręciłam głową.

- To bardzo blisko! Chodź!

Prawie pobiegliśmy przez gęste trawy i zarośla. Nadal bałam się tego miejsca i świadomości, że trafiłam chyba do zupełnie innego świata. Teraz przynajmniej miałam towarzysza i informację o tym, że jest tu miasto [1]

Kiedy tylko pokonaliśmy ostatnie krzaki, ukazało się nam miasto. Nie wyglądało tak, jak je sobie wyobrażałam. Miasto to bloki, wieżowce i kilka starych, przedwojennych kamienic. A to „miasto" składało się z: potężnego zamku otoczonego rzędami kamienic i chat, tych z kolei otoczonych wysokimi murami obronnymi.

- Witaj w Anabilji! – Izaak wskazał gestem ręki „miasto".

- Anabilji? – spytałam.

- Dokładnie – chłopak znowu pokazał swoje biało-żółtawe zęby.

- A jak się nazywa cały ten... region?

- Jesteśmy na terenie królestwa Remonium.

- Aha – wolno pokiwałam głową. – Jak daleko stąd jest Polska? – Zawsze warto spróbować, choć tak naprawdę znałam odpowiedź na to pytanie.

- Co to jest Polska?

Wiedziałam...

- To jest... miejsce, skąd pochodzę. Bardzo dalekie. Bardzo.

[1] Podpowiedź: Miasto = cywilizacja = pomoc = dom

________________________________

Oto i prolog. Będę dobra i w następnym rozdziale zamieszczę kolejną część ;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro