Fragment starego opowiadania - Smoczy Ludzie
Kolejne stare opowiadanie! Tym razem o: dziewczynie - Katerinie, lesie, zmyślonym świecie i Smoczych Ludziach. Można ten fragment potraktować jako prolog. Jesteście ciekawi? W takim razie zapraszam...
[Taki tekst - przemyślenia głównej bohaterki]
(...)
Przede mną rozciąga się piękny widok na góry skąpane w porannym słońcu, gdzieś w oddali przebiega stado saren, na ziemi nie walają się już żadne śmieci, a ja stoję na szczycie urwiska.
Urwiska!? Momentalnie się wycofuję. Nie chodzi o to, że mam lekki lęk wysokości – to akurat najmniejszy problem. Chodzi o to, że ja mieszkam na nizinach! Do gór mam jakieś sto kilometrów! Do tego te góry nie przypominają takich, w których byłam na wakacjach – one są d z i k i e! Tak jakby... jakby żaden człowiek nigdy tu nie był.
Spokojnie, Katerino, myśl racjonalnie. Topewnie tylko taki sen. Zaraz się obudzisz i wszystkowróci do normy.
Może... może to taki bardzo wypasiony sen? Mam silną wyobraźnię?
Zaczynam oddychać coraz szybciej. To naprawdę nie wygląda jak sen. Wszystko jest bardzo wyraźne i się nie zmienia. Nawet kiedy się szczypię. Nawet kiedy wrzeszczę. Nawet kiedy padam zrezygnowana na ziemię i zamykam oczy.
(fragment z kolejnego rozdziału)
Nie można tak bez sensu leżeć i się nad sobą użalać . Wstaję, otrzepuję sukienkę z mieszaniny ziemi i piasku. Krajobraz nadal się nie zmienił, oprócz tego, że kilka saren zmieniło położenie. Odwracam się w stronę lasu. Trzeba stąd wrócić! Nawet jeśli odjęło mi zmysły, mocno uderzyłam się w głowę, albo mam zwidy – trzeba wracać! Wchodzę w gęstwinę zielonych liści. Nie pamiętam, żeby tu było tak gęsto. Nagle słyszę donośny dźwięk szumiących liści i łamanych gałęzi. Cokolwiek to jest – musi być większe ode mnie. Powoli wycofuję się z powrotem w stronę urwiska. Tam przynajmniej są duże skały i wolna przestrzeń.
Kucam i obejmuję rękami głowę. Nie! To się nie dzieje naprawdę! Nie, nie, nie!
Skoro nie mogę sama się stąd wydostać, może pomoże mi GPS! Włączam tę funkcję i czekam. Mój telefon zaczyna wariować. „Błędna lokalizacja! Błąd w systemie!". To się nie uda.
Co robić? Co robić?!
Mogłabym:
A) Poszukać drogi w lesie – ale tam jest jakieś groźne zwierzę!
B) Spróbować zejść z urwiska, wydaje mi się, że z tej strony może być dobre miejsce...
C) Zostać tu i czekać aż ktoś (lub coś) samo mnie znajdzie.
Wybrałam opcję B. Może i jestprawdopodobne, że spadnę i złamię sobie kark. Ale co mi tam? I tak jużoszalałam. A poza tym: byłam już kiedyś na wspinaczce po ściance.
Podejmuję się ryzykownego zadania. Ostrożnie stawiam stopy, posuwam się coraz niżej. W pewnym momencie moja noga ślizga się na skale i odrywa od ściany ciągnąc za sobą drugą i przez sekundę wiszę na samych rękach. Oddycham głośno przytulając się do skał. Jejujejujejujeju...
- Ej! Nic ci nie jest? – pod sobą słyszę chłopięcy głos. To człowiek!
- Yyy... to zależy... - jednym okiem spoglądam w dół. Stoi tam chłopak o ciemnych włosach i dziwnie jasnych oczach, ubrany jak jakiś średnio zamożny facio ze średniowiecza. Staram się nie myśleć o tym, że jestem centralnie nad nim, mam na sobie sukienkę, a wiatr ciągle powiewa bawiąc się materiałem. Głupi galowy strój! Chłopaka, jak widać, to nie obchodzi.
- Może ci pomóc? – pyta.
- Och! No wiesz... ja... właściwie tak, tak, proszę, pomóż mi! – nie wytrzymuję.
- Zaraz będę! – woła i zaczyna się wspinać.
Ciągle uporczywie trzymam się skał, gdy czuję czyjąś rękę obejmującą mnie w talii.
- Ojej, dzięki – mówię i chyba się czerwienię.
- Nie dziękuj, póki nie zejdziemy na dół – uśmiecha się. Zęby ma biało-żółtawe.
Zarzuca mnie sobie na ramię, mówi żebym się trzymała i zwinnie zeskakuje po kamieniach na sam dół. Niestety, na końcu potyka się i oboje lądujemy na trawie, ale oprócz kilku zadrapań i rozcięć nic nam nie jest.
- Przepraszam za to lądowanie – chłopak drapie się niezręcznie po głowie.
- Przepraszasz!? Pomogłeś mi! Może nawet uratowałeś mnie przed złamaniem karku! Jestem ci bardzo wdzięczna i nawet nie masz prawa mnie przepraszać!
- Dobrze, dobrze, w takim razie wycofuję te przeprosiny... jak masz na imię?
- Katerina. A ty?
- Izaak.
- Hymm... miło cię poznać, Izaak. Może to głupie, ale... zgubiłam się i kompletnie nie wiem, gdzie jestem.
- A! To by wyjaśniało, dlaczego schodziłaś po tej stronie urwiska! – śmieje się.
- Zaraz! Co to znaczy „po tej"?
- Ha ha ha! Po drugiej stronie są schody!
Pacnęłam się dłonią w twarz. Głupia, głupia ja! Chłopak musiał zauważyć, że zrobiłam się cała czerwona.
- Ej, no. Każdemu mogło się zdarzyć. Skąd miałaś wiedzieć? Zaprowadzę cię do naszego miasta, pewnie nie wiesz gdzie jest?
Pokręciłam głową.
- To bardzo blisko! Chodź!
Prawie pobiegliśmy przez gęste trawy i zarośla. Nadal bałam się tego miejsca i świadomości, że trafiłam chyba do zupełnie innego świata. Teraz przynajmniej miałam towarzysza i informację o tym, że jest tu miasto [1]
Kiedy tylko pokonaliśmy ostatnie krzaki, ukazało się nam miasto. Nie wyglądało tak, jak je sobie wyobrażałam. Miasto to bloki, wieżowce i kilka starych, przedwojennych kamienic. A to „miasto" składało się z: potężnego zamku otoczonego rzędami kamienic i chat, tych z kolei otoczonych wysokimi murami obronnymi.
- Witaj w Anabilji! – Izaak wskazał gestem ręki „miasto".
- Anabilji? – spytałam.
- Dokładnie – chłopak znowu pokazał swoje biało-żółtawe zęby.
- A jak się nazywa cały ten... region?
- Jesteśmy na terenie królestwa Remonium.
- Aha – wolno pokiwałam głową. – Jak daleko stąd jest Polska? – Zawsze warto spróbować, choć tak naprawdę znałam odpowiedź na to pytanie.
- Co to jest Polska?
Wiedziałam...
- To jest... miejsce, skąd pochodzę. Bardzo dalekie. Bardzo.
[1] Podpowiedź: Miasto = cywilizacja = pomoc = dom
________________________________
Oto i prolog. Będę dobra i w następnym rozdziale zamieszczę kolejną część ;)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro