Rozdział 4 Kongres wiedeński przy piwie
....Ta Zuzju jakaś tam, która uwineła sobie typka wokół palca.
Wszystko ok, nawet czytałam na Eldaryofonie, że tam ich słychać dużo i się dzieje, więc zarobie na zatyczkach do uszu i na pornhubie.
Biznesy w Eldaryi kurła.
No dobra, nie ważne, postanawiam się wydrzeć przez dziurę, bo przegieli.
— Wyłonczcie to gówno! —Drę się jak prawdziwy polak po polsku.
Oni i tak już kończyli oglądać, więc jest cisza.
Łatam dziurę i w spokoju słucham disco polo.
Wreszcie.
RENCE W GÓRĘ I ŚPIEWAMY!
Ty mała znów zarosłaś,
Mała, znów zarosłaś
Zapachniałaś, zajaśniałaś tak jak wiosna
Ty mała znów zarosłaś,
Mała, znów zarosłaś
I do tego ja znalazłem w tobie osta
Nagle ktoś wbił do pokoju. Patrzę.
A to tylko Miiko.
— Wyłącz to! — Wydarła się z całych sił by zagłuszyć Sławka.
— Nie ma hektara! — Krzyknęłam, a ona postawiła na swoim i wyłączyła muzykę.
Dlaczego ja?
— Ej! Innym nie wchodzisz do pokoju! Trochę prywatności! —Oburzyłam się.
— Ale inni nie słuchają durnej muzyki na całą Eldary'ie.
—Durnej muzyki!? — Wydarłam się, a moja brew drgnęła z wkurzenia.
—Nie ważne. Po prostu nie słuchaj tego tak głośno. — Siliła się by powiedzieć to miło i się uśmiechnąć.
— Ghwghwgh. — Wydusiłam z siebie tylko ten dźwięk zduszonej foki.
—To wszystko. — Wyszła jak gdyby nigdy nic, zamykając za sobą drzwi.
Durna muzyka?
Nie no, Sławka hejtujo.
Od razu łapie telefon, i pyk, wbijam numer alarmowy na policję.
— Halo, policja! Zgłaszam napaść hejterów na znanego disco polowca!
—Nawet pod ziemią mnie prankujesz? — Odpowiada znajomy głos.
Kurde. Kojarzę ten głos...
Remek? Stefan? Janusz? Seba?
— Kim jesteś i skąd znasz mój numer?!
— Po pierwsze to ty do mnie zadzwoniłaś, Marysiu, Dżesiko Sue, a po dru — Przerwałam mu wiedząc na 100% kim jest.
— Oo, Lucek, kupę lat! Wciąż wisisz mi kasę! —Rzekłam ucieszona wiedząc kim jest i przypominając sobię, że wisi mi kasę.
—Co? Jaja sobie ze mnie robisz? — Oburzył się.
—To tu obchodzą Wielkanoc? —Zdziwiłam się, nie powiem.
Słysząc jakiś dźwięk przypominający uderzenie się w twarz od razu zalała mnie fala pytań.
Ale zadam tylko jedno, najważniejsze.
— Jesteś w sraczu? —Spytałam, aż rzekło by się, że pytanie z dupy.
—Jestem w ziemi! Nie pamiętasz? Wojna. Kero. Wódka.
I wtedy wszystko we mnie uderzyło.
Czułam jak ból pulsuje mi w skroni niczym po uderzeniu kamieniem przez makę pakę.
— Kurła! Obciążyłam sobie mózg! — Krzyknęłam do telefonu z przerażeniem.
— Tsa. —Parksnął niewyraźnie Harry, jakby był głęboko pod ziemią.
Tak, no właśnie, przypomniałam sobie, że to Harry.
Tylko chwila, czemu on ma taki numer jak gliny?
— Jesteś psem? — Spytałam z obrzydzeniem takim jak praktycznie zawsze, gdy z nim rozmawiałam.
—Jestem bad boyem. —Podkreślił ostatnie wyrazy.
— A raczej bed boyem. — Parsknęłam. — Ale nie ważne. — Dodałam. — Do rzeczy. — dlaczego masz numer policyjny?
— Co? Policyjny? Nie! — Zaprzeczył.
— Ale dzwoniłam na policję i... — Przerwał mi.
— Nazwa numeru to ,,Pała"? Hmm? — Zapytał.
— No tak, eh, zawsze mi się myli. — Westchnęłam.
— Mi też by się myliło. — Usłyszałam przez telefon jego flirciarski głos.
—Też widzisz w Harrym łysą pałę podobną do psa? — Spytałam.
— Co?! Nie! Nie o to mi chodziło! —Tłumaczył się, a ja wzruszyłam ramionami. — Serio? Uważasz, że jestem łysy i wyglądam jak pies?
— Żeby tylko. — Zaśmiałam się pod nosem, mając w głowie mnóstwo innych opisów Harrego.
— Świetnie! Pamiętaj, dorwę cię! — Mówiąc to rozłączył się.
Aha.
No, trzęse się ze strachu.
Tak bardzo, że aż mam ochotę napisać książkę ,,Jak zgasić Harrego w kilku słowach? [Poradnik]"
Ciekawe ile by to miało wyświetleń. Hue hue.
Dobra, nie ważne — myślę sobie, po czym odkładam telefon i wychodzę z pokoju.
Od razu wpadam na Miiko, która gada coś o jakimś zebraniu.
Wzruszam ramionami i idę do spiżarni zrobić zapasy na zimę.
— Co - kradnie się? — Pyta pizdokleszcz Ezarel, który powinnien być strażnikiem spiżarni.
— Tak — ty kradniesz. Ja jem. — Uśmiechnęłam się wrednie.
— Niby czemu? Przecież ty jesteś nowa. — Oburzył się.
— Ale to ty zatrzymałeś się w pierwszym odcinku. — Parsknęłam.
— Kur... — Klnie. — Czemu scenarzyści nie dali mi więcej świetnych tekstów!? — Złapał się za głowę.
— Nie wiem. — Wzruszyłam ramionami. — Może wykorzystali wszystko co wujek Google miał w zasobie. — Mówiąc to odeszłam kręcąc tyłkiem jak Magda Gessler i o mało nie wywalając się przy tym na schodach kwatery.
Dobra, nie będę ściemniać wywaliłam się na tych schodach.
Ale uznajmy, że tego nie było. To by była siara na maksa.
Oczywiście jak szłam po tych cholernych schodach to musiałam wyjść na zewnątrz.
No i wyszłam.
Poszłam na plażę, a okazało się, że tam melanż.
Tak, beze mnie, królowej melanżu i dobrej zabawy!
Oczywiście to był kolejny moment, który musiałam wykorzystać na...
Puszczenie disco polo!
Tym razem postawiłam na konkret.
— Przez twe oczy, te oczy zieloneeee, oszalałaaam! — Śpiewałam do równie znanej Polakom piosenki, która według niektórych powinna być narodowym hymnem.
Oczywiście słuchałam na słuchawkach, bo nie chciałam zadymy.
Ku moim zdziwieniu tylko Karenn, Ezarel i Leiftan spojrzęli na mnie dziwnym, wymownym spojrzeniem.
Zupełnie nie wiem dlaczego...
Nie przejmując się tym, otworzyłam puszkę piwa i wzięłam łyka.
— Siema ludzie, jak się bawicie? — Przywitałam towarzystwo na luzie jak prawilny Sebiks.
— Czego chcesz? — Odezwał się jako pierwszy Kero.
— Weź nie spinaj się jak Grażyna po promocji, bo zaraz ci żyłka pęknie. — Wzięłam kolejnego łyka.
— Przejdę do rzeczy. O kim mówiłaś i co to za dziwny przedmiot w twoich rękach? — Pokazał piwo, a ja zaśmiałam się w głos.
— Śmiech w puszce. — Napiłam się znów. — Im więcej promili tym więcej śmiechu.
— Promili? — Spytał zaskoczony.
— Tak. Ja jesten pro, a ty jesteś mili. — Wypiłam cały alkohol, a puszkę rzuciłam na ziemię, zdeptując ją.
— Okej...A o kim mówiłaś? — Spytał ponownie.
— O...
— O mnie, co nie? — Przerwał mi Leiftan.
— Nie, Grażyna to taka moja sąsiadka...— odparłam, a wszyscy uderzyli się w twarz.
Plask!
— No co? Taka prawda...
— Im chodzi o te zielone oczy... — Odrzekł Nevra.
— A! To wy Zenona nie znacie? — Zaszydziłam z nich.
— Co to za jeden? — Leiftan zmarszył czoło.
— No, ten, Martyniuk. Co on se to wymyślił.
Wszyscy spojrzeli na siebie.
— To wy tak smutno tu macie... — Stwierdziłam markotnie.
— Właściwie to nie...Od kiedy tu jesteś... — Odezwał się Leviatan.
— Od kilku dni. — Odpowiedziałam.
— Yy...Nie o to mi chodziło... — Rzekł cicho.
— Nigdy nie zrozumiem facetów. Okresu nie mają, dzieci nie rodzą. Ale bezsens. — Westchnęłam.
— Bo wy jesteście z Venus, a my z Marsa. — Wtrącił się Nevra.
— A ja zawsze myślałam, że to czekolada... — Zamyśliłam się.
— Y, co? — Spytał Nevra.
— Ah, wy pewnie nie wiecie co to czekolada. Bo wiecie, czekolada to takie słodkie gówno zawinięte w papierek. — Wyjaśniłam.
— Fuuj! — Mówił każdy, oprócz Ezarela, który interesuje się wymiocinami pszczół.
-----------------------------------------------------
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro