4. Na co komu fizyka?
Szósta rano.
Alexander, klnąc pod nosem gorzej niż szewc, wyłączył budzik (tak, dalej jego dźwiękiem była syrena strażacka) i usiadł na łóżku. Zapomniał go wieczorem przestawić i oto skutki — pobudka w sobotę. W wolny dzień.
O szóstej rano.
Szósta rano to taka dziwna godzina. Niby rano, a niby jeszcze nie. Jeśli jest zima lub początki wiosny, to na dodatek jest o tej godzinie ciemno, zimno, brzydko i źle. A jeśli się człowiek przypadkiem o takiej szóstej obudzi, to zwykle już nie zaśnie. Ewentualnie zapadnie w półsen, ale to już nie to samo, co gdyby spał nieprzerwanie. Ten wspaniały sen o ogromnym smoku pilnujacym skarbu w stodole już nigdy ci się nie przyśni i nie poznasz jego zakończenia. Tak samo z tym o zostaniu zjedzonym przez żabę, znanym aktorze oglądającym z tobą film czy niebieskich robotoludziach skaczących na zielonych pnączach. One wszystkie przepadły w nieznanej otchłani i prawdopodobnie jest im tam bardzo dobrze.
A szósta rano nie powinna się nazywać szósta rano, bo to nie jest rano. To jest pora wyjęta z ogromnych zasobów czasu i wrzucona do zegara, żeby zapchać miejsce między piątą, a siódmą.
Kilkanaście minut później Alexander siedział w kuchni i przeglądał po kolei najważniejsze zakątki internetu, popijając kawę. Skoro i tak już nie zaśnie, warto doprowadzić się do stanu używalności.
Kilkanaście powiadomień z twittera, kilka z facebooka, mail od jakiegoś Jamesa, jedno z...
Mail od Jamesa?
Nie znał żadnego Jamesa (a w każdym razie żadnego, który mógłby do niego napisać).
Przeczytał początek maila i zaklął szpetnie. No tak. Jednak znał tego Jamesa.
Drogi sir,
Mam nadzieję, że mail ten zastanie cię w dobrym zdrowiu i przy wystarczającym do życia stanie majątkowym.
Nie wiem, czy mnie pamiętasz, ale powinieneś kojarzyć moje nazwisko — w końcu regularnie pożyczałeś ode mnie pieniądze przez rok i dwa miesiące, zanim się przeprowadziłeś.
Choć wcale nie byłbym zdziwiony, gdybyś jednak nie pamiętał mojego nazwiska. Zawsze miałeś skłonność do zapominania niewygodnych faktów, o których nie chciałeś pamiętać.
W każdym razie pożyczałeś ode mnie, pożyczałeś, a następnie się ulotniłeś. Jakże niemądrze!
Ucieczka przecież nie zwolniła cię z obowiązku spłacenia długu. Czekałem cierpliwie przez rok, naliczyłem — sprawiedliwe, jak uważam — odsetki, a teraz żądam, byś oddał to, co masz do oddania. W załącznikach dodałem odpowiednie dokumenty, masz tam też zapisany mój numer konta i ilość dolarów do oddania, z już doliczonymi odsetkami. Na zwrot pieniędzy czekam do dnia pierwszego czerwca bieżącego roku, zaś w razie niezmieszczenia się w terminie jestem gotów powiadomić odpowiednie władze o celowym utrudnianiu mi przeprowadzki.
Tak, dobrze przeczytałeś.
Przeprowadzam się do Hiszpanii, a będę tam potrzebował pieniędzy na życie, także ufam, że nie będziesz komplikował sprawy.
Z poważaniem,
James Reynolds
Rada na przyszłość: w starciu telefonu ze ścianą zwykle wygrywa ściana. I to z — dosłownie — miażdżącą przewagą.
Podobnie jest w konkurencji czoło kontra blat stołu, jednak to zwykle ma nieco mniej mordercze skutki.
★
Taak, Reynolds. Jak zawsze miał rację drań, chociaż w jednym się pomylił. Nie zapominam tego, o czym chciałbym zapomnieć — pomyślał Hamilton, zbierając telefon z podłogi. W takich przypadkach opłaca się mieć starszy, ale solidniejszy model. — Inaczej wspomnienia z większości mojego życia byłyby już hen, głęboko ukryte.
Ostrożnie odłożył poskładany telefon na stół i ponownie przy nim usiadł.
Oczywiście, że nie miał w tej chwili jak spłacić tego długu. Pensja pomocnika starszego detektywa starczała akurat, by przeżyć normalnie miesiąc. Agencja detektywistyczna, w której pracował, na szczęście wynajmowała mieszkanie, jeśli któryś z pracowników tego potrzebował, ale o pożywienie i inne takie rzeczy trzeba było dbać samemu, plus następowało lekkie obniżenie wypłaty. Co jakiś czas, któryś nieszczęśliwy człowiek musiał chodzić na kontrolę wszystkich wynajętych przez agencję mieszkań. Czasem to było dosyć traumatyczne przeżycie (dla sprawdzającego, oczywiście).
Dzięki temu systemowi pracownicy teoretycznie byli bardziej zadowoleni, lepiej pracowali i pieniądze się zwracały agencji. A w każdym razie tak twierdzili znajomi południowo-amerykańscy naukowcy.
Dzięki braku konieczności płacenia za mieszkanie, Alexander nie musiał narzekać na stan swoich pieniędzy. Przynajmniej, dopóki nie przychodziły tego typu maile.
Cudownie, po prostu cudownie. Nie uzbiera tej sumy w niecałe dwa miesiące, to niemożliwe, za dużo zer. Reynolds go dopadnie, zniszczy mu przyszłość, przyjdzie mu mieszkać pod mostem i wciskać zirytowanym przechodniom ulotki o lekach na wątrobę, w gazetach napiszą o "upadku Hamiltona", będą go wytykać na ulicy, wyemigruje do Hiszpani... nie, lepiej gdzie indziej, bo do Hiszpani jedzie Reynolds, a potem...
Zacisnął dłonie na kubku z resztką kawy, czując narastający atak paniki. Spokojnie. Oddychać. Przecież nic się strasznego nie dzieje, tylko ta cholerna szósta rano tak działa na umysł. Przecież Reynolds niewiele może zrobić niepełnoletniemu. Alexander nie był do końca pewny, kto ponosi za niego odpowiedzialność prawną i szczerze mówiąc niezbyt go to do tej pory interesowało, chociaż może warto się jednak dowiedzieć. Na pewno był to któryś ze starszych pracowników agencji. Taak, gdyby agencja detektywistyczna Kangurr nie ogarnęła mu życia ten niecały rok temu, byłoby z nim naprawdę kiepsko. Szkoda, że nie fundowali pizzy.
A pieniądze jakoś się zdobędzie. Może jakaś dodatkowa praca w weekendy, czy coś. Nie po to handlował wszystkim co popadnie, w wieku czternastu lat, by nie umieć wystarczająco zarobić, gdy miał już siedemnaście. Tak, już dzisiaj zacznie przeglądać ogłoszenia.
Aż podskoczył, gdy zadzwonił telefon. Przynajmniej wiadomo, że urządzenie jeszcze działa, po bliskim spotkaniu ze ścianą.
Spojrzał na lekko porysowany wyświetlacz. Nieznany numer. Nie wolno odbierać nieznanych numerów, to może być jakiś pedofil z Brooklynu, który znalazł jego numer w odmętach facebooka, może nawet współpracujący z Reynoldsem. To znaczy, nie żeby Reynolds był pedofilem. Chyba nie był. A co jeś... Dobra, Alex, stop. Odbierz, najwyżej się rozłączysz i zadzwonisz do Washingtona. Nie, wróć. Nie zadzwonisz do Washingtona, bo on zabije biednego pedofila. No, to po prostu... Dobra, odbieraj! — Szybkim ruchem przesunął palcem po ekranie i przyłożył telefon do ucha.
— Halo?
— Hammy, słuchaj, musisz mi pomóc, tu jest zbyt wiele ludzi, oni na mnie patrzą, na bank zaraz się w czymś pomylę, do tego jeden dziwny facet...
Alexander niemal głośno się roześmiał, słysząc przerażony głos ze słuchawki. Pedofil z Brooklynu, dobre sobie.
— Prrrr, zwolnij trochę — odpowiedział do telefonu, nadal rozbawionym głosem. — Nath, wytłumaczysz mi proszę, dlaczego dzwonisz z obcego numeru? Chcesz mnie o zawał przyprawić, czy co?
— Alexander, nie śmiej się tak, to poważna sytuacja — odparł urażony Nathaniel Pendleton z drugiej strony słuchawki. — A to nie jest obcy numer, tylko mój nowy, który zapomniałeś zapisać.
— Nie podawałeś mi tego numeru.
— Nie? — zdziwił się rozmówca. — Ach, to najwyraźniej to komuś innemu mówiłem. Ale nieważne, nie po to dzwonię. Otóż...
— Nie zadzwoniłeś, by powiadomić mnie o zmianie numeru? Dziękuję, to bardzo miłe z twojej stro...
— Alexander, zamknij dziób. — przyjaciel poczekał chwilę, czy nie usłyszy żadnej riposty o dziobach lub ich właścicielach i kontynuował. — Jak już wspominałem, albo i nie wspominałem, nieważne, jestem w sklepie, tu jest pełno ludzi, kasjerka ma wzrok hieny, do tego nie było masła orzechowego i...
— Nathaniel, streszczaj się — przerwał mu Hamilton. — Można wiedzieć, o co dokładnie chodzi?
— Poza moją fobią społeczną? — upewnił się Pendleton. — Jakiś dziwny facet wypytywał o ciebie w sklepie. O to gdzie mieszkasz, gdzie najczęściej chodzisz i tak dalej, a ta kasjerka-hiena z ochotą odpowiadała. Ja w tym czasie szukałem masła orzechowego, ale wykupili całe, rozumiesz ty to?
Dziwny facet. Interesujące...
— Tak tak, rzeczywiście tragedia. A powiedz mi, ten facet wysoki był czy nie bardzo?
— Dosyć wysoki i z taką dziwną fryzurą. O, jeszcze głos miał naprawdę irytujący, choć nie aż tak, jak kasjerka.
— Okej, dzięki wielkie — odparł powoli Alexander. Ten Thomson, niech go piorun strzeli, najwyraźniej zrozumiał bycie detektywem aż za bardzo. — Wiesz, chyba widziałem masło orzechowe w tym sklepie przy parku, możesz tam poszukać.
Rozmowa zeszła na tematy codzienne, takie jak pogoda, najnowsze wiadomości i standardowa długość ogona dorosłego wieloryba, po czym Pendleton przypomniał sobie, że nadal stoi w sklepie i, że pewnie zaraz jego rodzina go zabije za już dosyć długą nieobecność. Rozłączył się więc, a Alex uznał, że wypadałoby w końcu zjeść jakieś śniadanie.
★
Kolejny telefon zadzwonił, gdy Alexander siedział na fotelu i powtarzał sobie od podstaw jakże pasjonujący temat, jakim są wzory fizyczne.
Uczenie się w domu było mu w obecnej sytuacji życiowej bardzo na rękę, w końcu trzeba mieć czas na zarabianie na życie. Wprawdzie czasem nauka w ten sposób bywała dosyć trudna, ale w razie czego zawsze pozostawały filmiki w internecie. W ostateczności można było zadzwonić do Nathaniela, który wprawdzie nie był orłem z języka angielskiego czy historii, ale nikt tak jak on nie potrafił wbić Alexandrowi do głowy czym się różni kierunek od zwrotu, lub że obraz w zwierciadle wypukłym jest pomniejszony, prosty i pozorny (choć nie obywało się bez Alex, powinieneś to wiedzieć od dobrych paru lat... Za to Hamilton pomagał mu w przedmiotach humanistycznych, więc rachunki się wyrównywały).
Odłożył na bok podręcznik i spojrzał na wyświetlacz telefonu, po czym odrzucił połączenie i wrócił do nauki. To pewnie akurat nic ważnego. Telefon jednak zadzwonił jeszcze raz i jeszcze, a za czwartym razem Alexander w końcu odebrał.
— Prędkość równa się długość fali razy częstotliwość — dokończył z rozpędu. — Spadaj, Tadeusz.
— Co do... — zaczął głos Tadeusza Kościuszko ze słuchawki. — Zresztą nieważne, słuchaj, dzwonił do ciebie dzisiaj ten nowy? Thomson czy jak mu tam było...
Alexander zmarszczył brwi.
— Nie dzwonił, zapewne dlatego, że nawet nie ma mojego numeru. A co?
— Bo widzisz, do mnie dzwonił przed chwilą i wypytywał o ciebie. Jakby nie mógł zapytać wtedy, gdy byliśmy w pracy. Dziwny człowiek, bardzo dziwny...
— Tade.
— Tak?
— O co on dokładniej pytał?
— W skrócie o to, gdzie najczęściej przebywasz.
— A ty mu opowiedziałeś, tak? — westchnął Alexander.
— Musiałem, to w końcu mój przełożony. Ale ponieważ najczęściej przebywasz w domu lub pracy, nie powinno ci to przecież wyrządzić specjalnej szkody, w końcu o tym już wiedział.
— W sumie... to rzeczywiście. — Hamilton zmarszczył czoło. — Cóż, dzięki za informację.
Rozłączył się, nie czekając na odpowiedź i powoli odłożył telefon na podłogę, tuż obok fotela. Nie wiedział, co odwala temu nowemu i dlaczego po uzyskaniu zapewne wyczerpującej odpowiedzi od kasjerki dzwonił jeszcze do swojego pomocnika. Dziwne, bardzo dziwne... Zapyta się go, gdy się pójdzie do pracy w poniedziałek.
W końcu wzruszył ramionami i wrócił do fizyki, jednak myślami był już daleko od treści podręcznika i po kilku minutach przyłapał się na bezmyślnym wpatrywaniu w ciągle to samo zdanie. Tadeusz, niech go szlag trafi... Jakby nie mógł zadzwonić później. A Jefferson też nie lepszy. Tadeusz, Jefferson... To mu przypomniało o jednej rzeczy. Praca. A co z nią związane — pewien zeszyt, zeszyt zapisany od początku do końca słowami, które można czytać. Czytać, a nie wkuwać na pamięć.
Chrzanić fizykę.
Rzucił podręcznik do towarzystwa telefonowi, a sam poszedł po zeszyt Burra i wrócił z nim na fotel.
I tak minęło kilka godzin.
★
Wieczorem przypomniał sobie o pewnym mailu i zaczął przeglądać w internecie różne oferty pracy, ale wciąż nie mógł znaleźć nic, co by mu odpowiadało. McDonald? Nie, za dużo kontaktu z gorącym olejem i ogólnie z jedzeniem, poza tym ten najbliższy nie jest otwarty w weekendy. Roznoszenie ulotek reklamujących leki na wątrobę? Tfu, nie, przecież szukał drugiej pracy właśnie po to, by roznoszenia ulotek uniknąć. Opiekowanie się jakimś dzieciakiem w soboty? Dobrze płacą, ale brrr, nie — Alexander aż się wzdrygnął. — Dzieci są uparte i wredne. W ogóle co to jest, że w jego okolicy najwięcej ofert jest dla opiekunek i do pracy na budowie? Nie chciał być jakąś cholerną opiekunką, jak to w ogóle brzmi.
Czterdzieści osiem ofert prac budowlanopodobnych później, przyłapał się na myśli, że może bycie tymczasową opiek... opiekunem, nie będzie takie złe, a przynajmniej w porównaniu do instalowania płyt chodnikowych, gdzieś na Long Island.
Sam nie wierząc w to co robi, przeczytał szczegóły pierwszej z brzegu. Medyczny asystent z przynajmniej dwoma latami doświadcze...
Choroba, nie ten link.
Wszedł w następny i zmrużył oczy, czytając szczegóły. Wszystko — poza samym faktem bycia opiekunem — wyglądało tam na wręcz idealne. Nie za daleko, nie za blisko, w miarę porządne wynagrodzenie, tylko jeden dzieciak do kontroli zamiast całej zgrai, czas i godziny w miarę pasują...
Alexander zapisał na kartce podany numer telefonu (z zamiarem zadzwonienia tam później) i opadł na fotel.
Co ja robię ze swoim życiem.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Ja ci powiem. Zostajesz opiekunką.
A idź ty. O p i e k u n e m.
Jedno i to samo. Cóż, ja tylko chciałam powiedzieć, że ta regularność wrzucania rozdziałów jest w sumie przypadkowa i nie wiem, jak z nią potem będzie.
No, to tyle. See ya! (A Alexander Hamilton jest opiekunką!)
W. Yrwij
Opiekunem.
A. Ham
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro