Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Mila

 Siedzieliśmy z wujkiem Witkiem na kanapie. On oglądał jakiś program śniadaniowy, a ja, z laptopem na kolanach, próbowałem rozplanować swoje życie po wakacjach. Skoro złamałem już dwie zasady tegorocznego pobytu w W. (kwestia Modesta i zaangażowanie się w życie towarzyskie tej urokliwej wioski), musiałem się trzymać chociaż tej ostatniej. Nie było to niczym łatwym – w końcu większość moich znajomych latami próbowała odnaleźć swój wymarzony zawód oraz wytyczyć odpowiednią ścieżkę edukacji, by go wykonywać.

Nietrudno wywnioskować, że w moim przypadku to kompletnie się nie sprawdzało. Nigdy nie miałem jakichś wybujałych planów na przyszłość, można powiedzieć, że byłem zbyt zajęty próbą opanowania swoich niestabilnych emocji oraz wędrówki na imprezy z ludźmi, którzy, przysięgam, nie wiem, jakim cudem znaleźli się w moim życiu. Jak już kiedyś wspominałem, matura poszła mi bardzo słabo, więc studia średnio wchodziły w grę. Za nic w świecie nie chciałbym jej poprawić – sam fakt, że ją zdałem, już jest sukcesem. Nie umiałem, nie umiem i już raczej nigdy nie będę umiał się uczyć.

Mogłem pójść do szkoły policealnej, to na pewno poprawiłoby wygląd mojego CV. Ale lista dziwnie brzmiących zawodów nie zrobiła na mnie wrażenia, wręcz jeszcze bardziej utwierdziła mnie w przekonaniu, że jestem jednostką wybitnie ułomną, w szczególności na rynku pracy.

Mogłem też zrobić kurs i szukać niezobowiązującej pracki, dzięki której trochę zarobię i nie będę musiał zamartwiać się własną nieproduktywnością. Czyli robić to, czym zajmuje się spora część młodzieży po ukończeniu szesnastego roku życia w wakacje.

Przeglądając dziwne, nieklarowne i niespójne oferty w Internecie, czułem się coraz bardziej nieżyciowy. Przed moimi oczami pojawiały się sformułowania, o których nie miałem dotychczas pojęcia. Skrajne przedziały wynagrodzenia przy poszczególnych ogłoszeniach utwierdzały mnie w fakcie, że nie mam bladego pojęcia, co robię. Wreszcie zrezygnowany zamknąłem laptop i powiedziałem do wujka:

– Nie mam pojęcia, co chcę robić ze swoim życiem.

Wuj oderwał wzrok od kącika kulinarnego i spojrzał na mnie zaskoczony.

– To znaczy? – zapytał. – Mówiłeś przecież, że masz plany.

Westchnąłem cicho. Nie lubiłem się przyznawać do porażek, odniosłem ich w życiu już dostatecznie wiele. Wzruszyłem ramionami, aby pokazać wujkowi, że czar kłamstwa prysł.

– Trochę ciężko, żebyś w tym wieku wiedział. Ale na pewno fajnie jest mieć plan – powiedział. – Czyli nie wybierasz się na studia?

– Raczej nie. Tylko nie mów cioci. – Brzmiało to strasznie naiwnie z mojej strony. Wuj aż zaczął się śmiać.

– Będzie ciężko, jak za pięć lat nie pokażesz jej swojej magisterki.

– Może to przeżyje – powiedziałem z przekąsem. – A przy tym ja.

Ta słodko-gorzka pogawędka trwała w najlepsze. Wuj przyznał, że nie wie, jak może mi pomóc, i że najlepiej byłoby, gdybym po wakacjach poszedł do jakiejś pracy, bo przecież u mnie w mieście o nią nietrudno. Tłumaczył, że żadna praca nie hańbi i kiedy uda mi się wynieść z domu, zdobędę trochę wiedzy o życiu, co być może, zainspiruje mnie do stworzenia konkretnego planu na przyszłość. Brzmi sielankowo, prawda?

Zacząłem się trochę obawiać tego „odkładania na później". Oczami wyobraźni widziałem czterdziestoletniego siebie zapętlonego w rutynie i wykonującego ten sam przypadkowy zawód od dwóch dekad (trochę to mało prawdopodobne, bo nie dożyję pewnie czterdziestki). Z drugiej strony w tym typowym wujkowym gadaniu oklepanych rzeczy było niezaprzeczalnie dużo racji – skoro sam nie miałem pomysłu na siebie, jego rady były moją ostatnią deską ratunku.

– Na razie się tym nie martw – powiedział wuj na koniec. – Ciesz się wakacjami, a jak wrócisz do siebie, będziesz zawracał sobie głowę takimi rzeczami.

To akurat wcale mi nie pomogło, bo zacząłem denerwować się jeszcze bardziej. Chciałem natychmiast pozbyć się tego uczucia, bo nie mogło ze mną zostać do wieczornej imprezki. Mógłbym zrobić wtedy coś bardzo nieodpowiedzialnego i narazić się na problemy z towarzystwem z W..

– Chyba muszę znaleźć sobie jakieś zajęcie, żeby o tym wszystkim nie myśleć – powiedziałem całkiem szczerze. – Wieczorem idę z Milą na ognisko, wypadałoby mieć nieco lepszy humor.

– To prawda, człowiek smutny potrafi pić bez umiaru. Na przykład sąsiad – myśli tylko o jednym. On już nawet psa nie karmi.

Wuj dzisiaj naprawdę był w doskonałej formie do mówienia rzeczy, których kompletnie nie chciałem słyszeć. Powiedziałem mu więc, że idę pomóc ciotce przy obiedzie, żeby faktycznie wyzbyć się tych negatywnych myśli.

Czy pomogło? Trochę. Powiedziałbym, że niepotrzebnie się łudziłem, choć szczerze powiedziawszy, w tym całym przygnębieniu nie czułem żadnej głębszej agresji. A to już coś. Byłem trochę smutno-obojętny, o ile można to tak nazwać.

Popołudnie spędziłem na pisaniu, a raczej na próbach pisania. Mimo że szło mi średnio, sam fakt tworzenia uspokoił mnie nieco bardziej. Potem zadzwoniła Mila z pytaniem czy naprawdę musimy iść na to ognisko. Przypomniał mi się plan, jaki wymyślił Modest i czułem się już o wiele lepiej. Pomyślałem sobie, że może być naprawdę fajnie.

I tak ostatecznie zmusiłem Milę do wzięcia udziału w tym jakże spektakularnym wydarzeniu. Wiedziałem, że szczerze nienawidzi tych ludzi, zawsze zbyt się wyróżniała. Pewnie w moim liceum odnalazła by się bez problemu – miała bardzo specyficzne poczucie humoru, potrafiła znajdować perełki w lumpeksach i zawsze po wiaderku miała do opowiedzenia mnóstwo świetnych anegdot. W dzieciństwie nigdy nie umiała gadać z dziewczynami i milion razy lepiej spędzało jej się czas z chłopakami, ale kiedy ci dorośli, zmienili nastawienie. Z dobrej kumpeli stała się zwykłą, niezbyt urodziwą dziewczyną. Po gimnazjum chciała wyjechać z W. i uczyć się w plastyku, ale mimo towarzyskiego rozczarowania, jakie ją spotkało, postanowiła zostać. Do dziś nie wiem, z czego to wynikało. Może zwątpiła w swoje prace, może uwierzyła, że w nowej szkole w sąsiednim miasteczku też pozna fajnych ludzi. Chyba nie poznała. Może poza tym chłopakiem, który lubił piłkę. Na samą myśl o historii z jej byłym od razu poprawił mi się humor.
W każdym razie Mila i reszta W. byli trochę jak ogień i woda. Bo, umówmy się, młodzież W. była typową prostą młodzieżą ze wsi łamane przez małego miasteczka. Ta sama moda, ta sama muzyka, ten sam poziom żartów – wszystko było uniwersalne i o tym uniwersalizmie można by napisać długą rozprawę. A Mila była ponad to. I z tego powodu była w W. bardzo samotna. Nie wiem, czy ta samotność dawała się jej we znaki, być może wcale to nie miało miejsca.

Zawsze była zapraszana na imprezy, mimo że powszechnie wiedziano, iż się na nich nie pojawi. Jeszcze jakiś czas temu udawało mi się ją wyciągnąć ze sobą, ale wreszcie straciła zainteresowanie spędzaniem czasu z osobami, z którymi nie miała nic wspólnego.

Teraz było inaczej. Chciałem, żeby wszystko wyszło idealnie. Może nawet udałoby mi się sprawić, że Mila i Modest staną się bliżsi sobie. Teraz przede wszystkim się tolerowali i to głównie ze względu na mnie. Nasza trzyosobowa ekipa byłaby jedną z piękniejszych rzeczy, jakie mogłyby się zdarzyć.

Pod wieczór spotkałem się z Milą. Kupiliśmy piwka w sklepie, doskonale wiedząc, że pewnie sami je wszystkie wypijemy. Ani ona, ani ja nie przepadaliśmy za innymi alkoholami, po raz kolejny robiąc na złość W., które lubowało się w czystej. Poza Modestem. Modest nigdy nie pije alkoholu.

Dotarliśmy na miejsce. Ognisko paliło się w najlepsze, wulgarne rapsy z głośników mieszały się z cykaniem świerszczy. Koło drogi stało kilka zaparkowanych samochodów.

– Piękny widok – skwitowała Mila. – Nic tylko przyłączyć się do zabawy.

– Będzie fajnie – odpowiedziałem. – Zamienię z nimi kilka zdań i będziemy mieć spokój. Może wreszcie nauczysz mnie otwierać piwo zapalniczką.

– Dalej nie umiesz?!

Nie zdążyłem się wytłumaczyć, bo zostałem zauważony przez uczestników imprezki. Trochę już wstawieni, powitali mnie gorąco i rozpoczęli wywiad pod tytułem „co u mnie, jak maturka", na którym wypadłem całkiem nieźle. Gdzieś w tle dostrzegłem palącego Modesta. Nie wiedziałem, czy mnie nie zauważył, czy po prostu tak dobrze udawał, że moja obecność nie robi na nim wrażenia. Zapewne to drugie, bo ten człowiek był istnym towarzyskim kameleonem. Stwierdziłem, że nie ułatwię mu zadania i mimo wszystko będę co jakiś czas przyglądał się jego poczynaniom.

Kilka minut po podstawowym wywiadzie pojawiły się Dziewczyny. Piszę to słowo wielką literą, ponieważ nie miałem na myśli wszystkich uczestniczek imprezki, ale te, które każdego lata próbują uczynić ze mnie swojego chłopaka. Pojawiają się po kolei, wypytują co u mnie, chcąc dyskretnie się dowiedzieć, czy jakaś szczęśliwa niewiasta wylądowała już u mojego boku. Z wielką chęcią oświadczyłbym, że oczywiście, i że nazywa się Mikołaj. Jednak nieważne, jaka byłaby moja odpowiedź, część z nich i tak będzie do mnie pisać jeszcze przez parę dni, bezskutecznie próbując zdobyć moje jakże zimne i zatwardziałe serce. Sytuacja powtarza się każdego lata, czego naprawdę nie rozumiem. Przyczyna, dla której ludzi tak do mnie ciągnie chyba na wieki pozostanie zagadką.

Wreszcie byłem wolny. Usiadłem koło Mili, która dotychczas znudzona patrzyła w ognisko, po czym rozpoczęliśmy degustację piwek. Wysłuchałem historii księżniczki Kanaru, która uczyniła z szuflady na skarpetki swoją nową sypialnię. Sam zacząłem opowiadać o swoich nieudolnych próbach ułożenia sobie życia, ale starałem się robić to ostrożnie. Bardzo łatwo przy takich tematach wpaść w spiralę nienawiści do siebie. Równocześnie obserwowałem Modesta. Wypalał papieros za papierosem, rozmawiając z jakimiś typami. Zacząłem się zastanawiać, czy nie zagadać do niego, zupełnie jakbyśmy się ledwo znali. Ta myśl tkwiła w moim umyśle przez dłuższą chwilę i byłem o krok, aby to zrobić. Przeszkodziła mi Mila, która powiedziała:

– Patrz na Arka. Jezu, on naprawdę musi się leczyć.

Arek jest postacią, o której nie mam zbyt wiele do powiedzenia. Był najstarszy z nas wszystkich i w czasach gimnazjalnych, kiedy miałem lepszy kontakt z resztą W., to on organizował ogniska. Zawsze załatwiał alkohol, niektórym chłopakom kupował papierosy (nie zdziwiłbym się, gdyby te przeklęte Lucky Strike u Modesta były jego sprawą) – po prostu starszy szemrany kolega. Sęk w tym, że wszyscy dorośliśmy, a Arek zatrzymał się w czasie. To było cholernie niepokojące, bo z każdą imprezą był coraz mniej mile widziany, jednak pojawiał się na każdej. I pił. Pił potwornie dużo.

Teraz siedział na jakimś pieńku, cały czerwony, z mętnym spojrzeniem i głupawym uśmiechem. Chyba wszyscy o słabszych nerwach modlili się w duchu, żeby zasnął.

– Czemu nikt mu nie powie na trzeźwo, żeby już dał sobie spokój? – zapytałem.

– Niektórym zależy na swoim życiu – odparła Mila. Mówiąc to, przeglądała coś w telefonie. – Ciemno już, wracamy?

– Co? Ale czemu?

Mila wahała się przez chwilę, po czym podała mi telefon z kilkoma nieodebranymi połączeniami od niejakiego Filipa.

– Kto to?

– Złote audi i piłka nożna. Nie wiem, czego ode mnie chce, pisał coś do mnie wczoraj, ale nie odpowiedziałam. Boję się, że się tu zjawi.

Zacząłem się nad tym zastanawiać i stwierdziłem, że Mila trochę przesadza. Głównym powodem tego stwierdzenia była ilość wypitego piwka.

– Niby czemu miałby się zjawić? Przecież nikt normalny by cię nie podejrzewał o bycie tutaj.

– Wśród ludzi czy poza domem? – odparła, uderzając mnie puszką piwa w kolano. – Szuja z ciebie czasami. Ale może masz rację.

Świetnie bawiliśmy się w swoim dwuosobowym towarzystwie, duchem z dala od reszty. Mila wciąż mówiła o grach, o których istnieniu nie miałem dotychczas pojęcia, ale opowiadała w taki sposób, że aż chciało się słuchać. Totalna chillera. Zacząłem się zastanawiać, ile może trwać tak wesoła atmosfera, zważywszy na ludzi, jakimi się otaczamy. Niepokojące jest to, jak szybko los dał mi odpowiedź, bo właśnie wtedy przy zaparkowanych samochodach pojawiło się kolejne – złote audi. Zarówno Mili, jak i mnie, serce podeszło do gardła.

– Kurwa! – Mila zerwała się na równe nogi. – Mówiłam, mówiłam, że tak będzie! Chodźmy stąd. Teraz.

Ale chłopak, który właśnie wysiadł z samochodu, był szybszy.

– Emilia! – krzyknął w jej stronę, zwracając uwagę wszystkich wokół. – Możemy pogadać?

Muzyka ścichła jakbyśmy wszyscy byli w filmie dla nastolatków. Spojrzałem w stronę Modesta i pojąłem, że on od kilku sekund patrzy się na mnie. Wymieniliśmy więc kompletnie zdezorientowane spojrzenia.

– Nie tutaj – powiedziała Mila. – Chodźmy do mnie, tam pogadamy.

Ten cały Filip chyba zrozumiał, jaki nietakt popełnił wbijając bezpardonowo w środek imprezy. Przeprosił i zaczęli się z Milą powoli oddalać.

Ktoś zbliżył się do głośnika, żeby włączyć muzykę, ktoś zaczął komuś coś szeptać do ucha. Impreza była o krok od powrotu do normy.

I wtedy odezwał się Arek.

– Ale o co chodzi? – zapytał nienaturalnie głośno, w dodatku z ogromnym trudem. Osoby, które były najbliżej niego, odsunęły się trochę. – Chodź tu, chłopie i powiedz, co ci ta suka zrobiła.

W jednej chwili przepełniła mnie najwyższa forma nienawiści, jaka tylko mogła się we mnie zrodzić. Zapragnąłem wyrządzić ogromną krzywdę temu człowiekowi. Zdeterminowany przez wcześniej wypity alkohol i wściekły do granic możliwości ruszyłem w stronę Arka. Ale Modest był pierwszy. I bardziej opanowany. Ze średnio ukrywanym obrzydzeniem położył dłoń na jego ramieniu, mówiąc:

– Na ciebie już chyba pora, kolego. Ktoś może go odwieźć?

Arek jednak nie dawał za wygraną. Odtrącił dłoń Modesta i wstał, ledwie trzymając się na nogach.

– Jakie odwieźć? Zawołajcie go, niech mi opowie o tej kurwie. Raz się nią ktoś zainteresował i jeszcze będzie wybrzydzać.

Mój mózg szybko stwierdził, że nie ma bata, żebym pozwolił na takie pierdolenie po raz kolejny. Podszedłem do Arka, ale Modest znowu mnie powstrzymał, tym razem bezpośrednio.

– Spokojnie – powiedział do mnie, po czym zwrócił się do reszty: – Odwieźcie go w końcu, bo zaraz krew się poleje.

– Modest, zamknij mordę. Jak ci się coś nie podoba to możemy to łatwo załatwić. Stary ci chyba pokazał, jak się bić?

Miałem wrażenie, że moje serce na chwilę się zatrzymało. Przestraszyłem się, co zaraz zrobi Modest, bo to pytanie było definitywnym ciosem poniżej pasa. Całe W. doskonale wiedziało, nikt nigdy nie powiedział tego na głos. Czułem, że wszyscy są tak samo przerażeni jak ja.

– Dawaj – powiedział Modest.

Arek ruszył w jego stronę. Modest powoli zaczął się cofać, a wraz z nim ja i reszta. Wszyscy po chwili zrozumieliśmy o co chodzi – Modest chciał odsunąć go od ogniska, żebyśmy, w razie czego, nie poszli siedzieć przez tego spierdolonego alkoholika. Kiedy znaleźliśmy się na bezpiecznym terenie, nic więcej nie trzeba było robić – ta gnida była tak pijana, że chwiejny krok nie sprawdził się na dłuższą metę. Arek runął na ziemię i tak już pozostał.

– Trzeci raz nie będę powtarzał – powiedział Modest do tłumu. – Jak wam obrzyga auto, nie moja wina. Było go, kurwa, nie zapraszać.

Wreszcie ludzie zaczęli jakkolwiek reagować. Kilka osób poszło podnosić Arka, inni zaczęli się rozchodzić. Modest podszedł do mnie i zapytał o Milę. Zdałem sobie sprawę, że nigdzie jej nie było.

– Cholera, pewnie już poszła z tym typem.

– Idź do niej i go przepędź. Nie potrzebuje kolejnego zmartwienia.

Kiwnąłem głową.

– A co z tobą? Wszystko okej?

– Idź. Zadzwonię.

Przez chwilę się wahałem, ale ostatecznie poszedłem. Targało mną tak wiele emocji, że dopiero po jakimś czasie poczułem, że płaczę. Brodziłem w ciemnościach, robiąc sobie nadzieję, że utonę w tym mroku i nigdy nie dotrę do celu. To wszystko było moją winą. Niepotrzebnie wziąłem ze sobą Milę. Niby nikt nie mógłby przewidzieć tak irracjonalnej sytuacji, ale sumienie nie pozwalało mi pozostać wolnym.

Myślałem też o Modeście. Zasada była jedna, do cholery. O ojcu Modesta się nie rozmawia. I jeżeli ja doskonale o tym wiedziałem, to na pewno wiedział każdy w W.. Fakt, że ktoś śmiał wykorzystać to przeciwko niemu wzbudzało we mnie skrajne obrzydzenie.

To wszystko zebrało się w ogromny ciężar strachu o tę dwójkę. Czułem, że muszę go nieść na barkach, jednocześnie czułem jak uciska moje skronie i oplata gardło. Żałowałem, że jestem tak słaby i zapewne w żaden sposób nie będę w stanie im pomóc.

Pod koniec drogi do domu Mili spotkałem przeklęty złoty samochód. Jego kierowca, kiedy tylko mnie poznał, od razu z niego wysiadł, a ja jak ostatni debil musiałem szybko otrzeć łzy.

– Co z nią? – zapytałem nieco zbyt rozemocjonowanym tonem.

– Chyba nie jest źle. Wydawała się całkiem opanowana – odparł Filip. – Myślałem, że się bardziej tym przejmie. Ze spokojem dała mi kosza.

Sposób, w jaki to mówił, wkurzył mnie niemiłosiernie. Miałem ochotę mu wyjaśnić, że nie zdaje sobie sprawy z powagi sytuacji, którą nieświadomie spowodował, narażając bliskich mi ludzi. Ale czując się wyczerpanym, postanowiłem kompletnie go zignorować (mimo że zaczął mnie wypytywać, co działo się dalej). Musiałem oszczędzać siły na Milę. Nie chciało mi się wierzyć w tę obojętność. Doszedłem do wniosku, że mimo zapewnień muszę się z nią zobaczyć. Ruszyłem więc w dalszą drogę, minimalnie bardziej zmotywowany i opanowany.

Po jakimś czasie wreszcie udało mi się dotrzeć na miejsce. Zmarzłem niesamowicie, ale starałem się o tym nie myśleć. Zadzwoniłem do drzwi i przeprosiłem ogromnie matkę Mili za swoje zachowanie. Wpuściła mnie do środka, a ja od razu pobiegłem na górę. Nie zastałem jej w sypialni – leżała skulona na kanapie w swoim gejmerowym pokoju.

– Przyszedłem sprawdzić czy wszystko w porządku – powiedziałem i usiadłem obok.

– A jak myślisz, że jest? – zapytała spokojnie, aż przeszły mnie dreszcze.

– Bardzo źle. Ale wcisnęłaś kit temu gnojowi, że masz się dobrze.

– Nie mów tak o nim – poprawiła mnie. – Nie zrobił niczego złego.

– Próbujesz mi wmówić, że dobrowolne jeżdżenie złotym audi nie jest niczym złym? – W odpowiedzi zaśmiała się cicho. – Chodź się przytul, będzie łatwiej, jeśli to z siebie wyrzucisz.

Bez żadnego komentarza czy jakiegokolwiek zaskoczenia posłusznie dała się przytulić. Chyba bardzo tego potrzebowała.

– Nienawidzę tej zasranej wiochy – powiedziała. – Ona niszczy każdego. Zniszczyła tego popierdoleńca, zniszczyła wielu innych, nawet dobrych ludzi. Mnie też próbuje. Ale ja nie chcę, muszę się stąd jak najszybciej wyrwać.

Zapadła chwila milczenia. Słychać było tylko ciche pociąganie nosem. Chyba nigdy nie widziałem płaczącej Mili. A przecież znałem ją od dziecka.

– Co z Modestem? – zapytała, nie dając mi się głębiej zastanowić nad jej płaczem. – Odjechaliśmy z Filipem od razu po słowach tego chuja. Gdybym mogła, skręciłabym mu kark na miejscu.

– Powiedział, że zadzwoni – odparłem i sprawdziłem telefon, jednak nie było żadnych nowych powiadomień. – Cisza.

– Myślę, że on potrzebuje ciebie bardziej niż ja. Wracaj do domu i dzwoń.

– Poradzisz sobie?

Machnęła ręką.

– Muszę tylko poukładać sobie kilka spraw, to nic... Wielkie dzięki, że przyszedłeś. Weź sobie jakąś bluzę z szafy, bo zamarzniesz zanim dojdziesz do domu.

Nie zamierzałem protestować. Pożegnałem się z Milą, po czym skierowałem się w stronę domu. Bateria w telefonie była prawie rozładowana, ale mimo to wybrałem numer do Modesta. Nikt nie odebrał. Próbowałem opanować panikę, jaka zaczęła we mnie narastać. Włączyłem latarkę i zacząłem przyglądać się dokładnie wszystkiemu wokół, żeby powoli się uspokoić.

Przeszedłem cały las z latarką i zostało mi tylko kilka procent. Zadzwoniłem jeszcze raz, ale wciąż nic – włączyła się poczta głosowa. Miałem się rozłączyć, ale stwierdziłem, że równie dobrze mógłbym się nagrać.

– Tu Maks – zacząłem trochę dziwnym tonem; nigdy wcześniej nie nagrywałem się na pocztę. – Chciałem zapytać, czy wszystko w porządku. Byłem u Mili, chyba już jej lepiej, jest bardziej zła na to wszystko niż smutna. Mam nadzieję, że cała sprawa nie dotknęła cię aż tak jak podejrzewam. Ale jeśli... pamiętaj, że nie musisz zgrywać silnego przed samym sobą. Przede mną też nie. – Poczułem jak serce bije mi nieco mocniej. Chyba nigdy nie czułem potrzeby powiedzenia tych słów. – Strasznie cię kocham.

Chwilę później telefon się rozładował. Nie wiedziałem nawet czy wiadomość się wysłała.


***

Cześć, słoneczka, z góry przepraszam za to, co właśnie przeczytaliście. Ciągle mam problemy z opisywaniem czegoś więcej niż nastoletnich smuto-refleksji. 

Ale nie o tym.

Piszę tę notkę, ponieważ mam dla was nieco smutną wiadomość. Mamy maj, miesiąc bzów, urodzin mojej psiej pociechy i maturki, tyle że z tym ostatnim zaszły powszechnie wiadomo jakie zmiany. Jako tegoroczna maturzystka, która, zupełnie jak główny bohater opowiadania, nie potrafi się uczyć, mam ostatnią szansę na uratowanie swoich egzaminów, szczególnie z jednego nieszczęsnego przedmiotu. Żeby się nie rozpraszać, muszę odstawić na bok zarówno myślenie, jakie istotne zastosowanie ma większość tematów z matematyki w moim życiu, jak i pisanie. Więc póki co muszę zawiesić opowiadanie, najwcześniej do połowy czerwca. 

Sęk w tym, że nie wiem, czy W. przetrwa tyle czasu bez dopracowywania i rozwoju wątków. Nie chcę, żeby stało się to, co z "Więzami" (wkurza mnie strasznie, że tego nie skończyłam, no ale cóż). 

Chciałam więc przeprosić za pozostawienie was ze skrajnymi emocjami i mam nadzieję, że znów się tu spotkamy za miesiąc z hakiem!



Kc was mocno

profanacja

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro