dialog
Zapomniałem jak wyglądają poranki. Dobrze znałem oblicze letniej nocy: zimnej, utrwalonej w mojej pamięci jako przedzieranie się przez ciemność z latarką w ręce, kiedy wracałem od Modesta. Pierwszym skojarzeniem z popołudniem był upał i niecierpliwe czekanie na wieczór. Ale poranki? One jedyne funkcjonowały w przestrzeni poza W. – przypominały mi o wstawaniu do szkoły czyli niczym przyjemnym. Widząc więc różowe niebo, rosę osiadłą na trawię i czując rześki, przyjemny chłód, poczułem się jakbym był w zupełnie innym świecie.
Szedłem przez leśną ścieżkę, na końcu której miała czekać na mnie Mila. Zastanawiałem się czy moja obecność nie będzie jej przeszkadzać. Z drugiej strony chciałem wreszcie nabrać wartości jako człowiek, robić coś, zmieniać się i cieszyć z efektów. Musiałem tego dokonać nie tylko pod względem fizycznym, ale przede wszystkim psychicznym. Wyjść z pseudointelektualnej bańki, w której powinienem czuć się dobrze kilka lat temu, kiedy chętniej czytałem i nabywałem wiedzę, ale nie teraz, pozwalając sobie na taki zastój.
Przez ostatnie lata w chwilach kryzysu nie potrafiłem normalnie jeść, nie mówiąc już o jakiejkolwiek aktywności fizycznej. Moje ciało stało się okropne i uświadomiłem to sobie w pełni dopiero wczoraj. Aż uwierzyłem w szczerość uczuć Modesta, skoro chciał być ze mną mimo tego jak wyglądam. Swoją drogą, z tym głupim ironizowaniem wszystkiego też muszę przestać. Chyba że to nieuleczalne.
Wreszcie zobaczyłem Milę, która już z daleka wskazywała ostentacyjnie na niewidzialny zegarek.
– Później się nie dało? – zapytała.
– Niektórzy szanują swój zegar biologiczny.
Nie dostałem odpowiedzi. Mila szarpnęła mnie za rękaw i rozpoczęliśmy maraton przez W.. Na początku biegło się przyjemnie. Przynajmniej próbowałem to sobie wmówić. Czułem pracę całego swojego ciała i wiedziałem, że kiedy tylko się zatrzymam, wszystko zaboli mnie jeszcze bardziej – takie były konsekwencje wcześniejszego braku ruchu. Moja zabawa w teoretyzowanie filozofii biegania skończyła się jednak szybko, bo oddychało mi się coraz ciężej. Nie byłem w stanie złapać długiego oddechu, zupełnie jakbym miał w płucach blokadę.
Przystanąłem zziajany, czego Mila w pierwszej chwili nie zauważyła. Przebiegła kilka metrów, po czym wreszcie odwróciła się i wybuchnęła śmiechem.
– I co, dalej moje gadanie o bieganiu brzmi irracjonalnie? Masz dzisiaj dobiec do sklepu swojego kochanka albo ci nie zaliczę tego treningu.
– Jakiego sklepu? – zapytałem.
– No tego, w którym pracuje Modest.
Spojrzałem na nią ze zdziwieniem, na co westchnęła z irytacją.
– Wy chyba naprawdę ze sobą nie gadacie.
Trochę miała w tym racji, ale nie chciałem otwarcie się z nią zgodzić. Faktycznie potrzebowaliśmy dialogu, bo więcej nas dzieliło, niż łączyło. A kiedy namiętność wygasa (co, patrząc na związek moich rodziców, dzieje się stosunkowo szybko), pozostaje tylko przyjaźń, zbudowana wcześniej na rozmowach i poznawaniu człowieka, z którym chce się żyć. Strasznie to wszystko skomplikowane, bo nagle okazuje się, że cechy pożądane u partnera nie są już tak istotne i trwałość związku zależy od tych dotychczas mniej wartościowych. Tak było u moich rodziców – zorientowali się, że mieszkają z kimś obcym, irytującym zupełnie jak przechodzeń, który trącił cię w tłumie i nie przeprosił. Poza tym sam byłem wcześniej w związku, który nie wymagał żadnego emocjonalnego zaangażowania. Przez chwilę było fajnie – nic poza tym. Nie chciałem, żeby to, co łączy mnie i Modesta stało się przeszłością, głupim wspomnieniem o letnim romansie.
– Maksiu, ja wiem, że początki są trudne, ale jak zaraz się nie ruszysz, to nic nie będzie z naszego biegania.
– Przepraszam, zamyśliłem się.
– Zauważyłam. – Zaczęła biec, a ja bardzo miernym truchtem ruszyłem za nią. – Byłoby fajnie, gdybyś czasem dzielił się tymi myślami, ja serio nie gryzę.
Czułem się głupio przez te słowa, bo Mila była naprawdę przyjemną osobą, a mi coraz trudniej było z nią rozmawiać. Wcale nie wynikało to z różnic w charakterach czy zainteresowaniach – chyba po prostu coraz bardziej zamykałem się na świat i traktowałem większość relacji z ludźmi jak punkt do odhaczenia na liście. W wielu przypadkach było to przydatne, bo mimo obcowania z ludźmi nie musiałem angażować się emocjonalnie, ale jednocześnie czułem, że mogę przez to stracić Milę, Modesta, może ciotkę i wuja.
Potrzebowałem zmian bardziej niż mi się dotychczas wydawało.
– W takim razie zamiast o mnie i Modeście, pogadajmy o tobie – zacząłem. – Masz kogoś na oku?
Mila popatrzyła na mnie mocno zdziwiona. Miałem ochotę jej od razu wytłumaczyć, że też nie wiem, co robię, okazując tak jawne zainteresowanie. Przyjaciel Roku.
– Miałam, ale to nieaktualne. – Zwolniła, żeby znaleźć się bliżej mnie. – Był... sympatyczny. Wiesz, ten miły typ chłopaka, który muchy nie skrzywdzi. Miał królika o imieniu Puszek, wszystkie edycje Fify na osobnej półce i jeździł pierdolonym złotym audi. Ale mimo wszystko naprawdę był fajny.
– Więc co poszło nie tak?
Przystanęła. Z jednej strony naprawdę zainteresowałem się historią i niecierpliwie czekałem na kontynuację, ale też w duchu dziękowałem Mili, że zrobiła tę niespodziewaną przerwę – byłem o krok od wyplucia swoich płuc.
– Przeszliśmy na wyższy poziom. – Zaczęła się nerwowo śmiać. – Jezus Maria, będę o tym dzieciom opowiadać. W całym swoim życiu nie znalazłam i chyba nie znajdę kogoś tak... niedopasowanego. Po prostu nie, był okropny i to za każdym jebanym razem. On sam pewnie dobrze się bawił, ale ja nie zamierzałam dłużej leżeć na kołdrze z FC Barcelony i zerkać bez przerwy na zegar na ścianie.
– Cholera.
– No właśnie, cholera. Próbowałam mu to wytłumaczyć, ale bezskutecznie. Więc po prostu z nim zerwałam. Mam nadzieję, że jego przyszła dziewczyna będzie bawiła się lepiej ode mnie. – Mila westchnęła. – Miło, że zapytałeś. Nie miałam z kim się tym podzielić.
– Nie ma sprawy – powiedziałem. – Jak dobiegniemy do sklepu, stawiam ci monsterka.
– Z jakiej okazji?
– Z takiej, że twój chujowy kumpel chociaż raz ci jakoś pomógł.
Mila parsknęła śmiechem.
– Jesteś lepszy niż cała świta z W. razem wzięta. Ale darmowym monsterkiem nie pogardzę.
Poczułem się dobrze. Ogarnęła mnie jakaś dziwna beztroska (pomijając fakt, że moje płuca umierały). Chciałem wbiec do sklepu, uśmiechnąć się do Modesta i wypić słodkiego zimnego energola. Od razu poprawiłem się w myślach – zwykła mineralna wystarczy. Perfekcyjny balans między aktywnością fizyczną a niezdrowym jedzeniem pozostawię Mili.
Kilka minut później byliśmy na miejscu. Kojarzyłem ten sklep, ale nigdy niczego w nim nie kupiłem – było mi nie po drodze. Weszliśmy z Milą do środka.
Przestrzeń sklepiku była zagospodarowana do granic możliwości – alejki były bardzo wąskie, a żeby wziąć coś z najwyżej półki musiałbym się nieźle wysilić. Na szczęście nie musiałem tego robić – zgarnąłem z lodówki wodę i białego monsterka, po czym zacząłem rozglądać się za kasą.
Zobaczyłem Modesta. Stał oparty o ladę, a całe skupienie przeniósł na to, co oglądał w telefonie – inaczej od razu zwróciłby uwagę na fakt, że ktoś wszedł do sklepu. Jeśli ja byłem Przyjacielem Roku, Modest powinien zostać Pracownikiem Roku.
Postawiłem na ladzie puszkę i butelkę. Modest powoli podniósł wzrok znad telefonu i moment, kiedy zdał sobie sprawę, kogo ma naprzeciwko siebie, był cudowny. Uwielbiałem przyglądać się jego szczeremu zmieszaniu, które bardzo szybko przechodziło w klasyczne pseudo zobojętnienie.
– Nie spodziewałeś się nas tutaj! – powiedziała Mila, wyprzedzając wszystkie teksty, które cisnęły mi się na usta. – Maks przyszedł odwiedzić cię w pracy.
– Właśnie widzę – odparł Modest, po czym zaczął przyglądać się moim rumieńcom. – Wyglądasz jakby coś ci się stało.
– Biegałem. Do końca lata będę wyglądał jak młody bóg – rzuciłem, niesiony przez dziwną falę optymizmu.
Mila posłała mi spojrzenie, które sugerowało dosadnie, że nie będę tak wyglądał, ale nie przejąłem się tym zbytnio.
– Widzę, że dobrze się bawicie – skomentował Modest, po czym skasował moje zakupy. Kiedy zapłaciłem, powiedział bardzo cicho: – Mam dzisiaj wolną chatę, więc możesz przyjść wcześniej... jeśli chcesz.
Uśmiechnąłem się.
– Jasne, że chcę.
Było mi strasznie dobrze. Nie rozumiałem dlaczego. Poranna (mordercza) przebieżka z Milą, która wzięła się z tego, jak bardzo siebie nienawidzę, nagle pozwoliła mi o tym zapomnieć. Potem zobaczyłem Modesta i wszystko to ułożyło się w sielankowy obraz, którego nie niszczę swoim istnieniem, w którym czuję się dobry i równy zarówno Mili jak i Modestowi. Chciałem, żeby trwało to wiecznie.
Pomyślałem sobie, że nie muszę planować, o czym będę rozmawiać z Modestem. Czułem chęć rozmowy o czymkolwiek, choćby to miała być polemika na temat wad i zalet pracy w sklepie.
***
Późnym popołudniem przyszedłem do małego żółtego domku. Odruchowo po cicho wszedłem do środka i miałem już iść na górę, ale powstrzymał mnie głos Modesta:
– Jestem w kuchni. Chcesz herbaty?
Jeszcze nigdy nie widziałem tej kuchni. Zawsze szedłem prosto na poddasze i poza łazienką nie widziałem żadnego innego pomieszczenia. Brzmiało to trochę absurdalnie, ale nigdy się nad tym dotychczas nie zastanawiałem.
Ta kuchnia była trochę jak poznawanie Modesta od innej strony. Już drugi raz dzisiaj wszedłem w kolejną strefę jego życia, rozwiałem tajemnicę, za którą się kryły. Przez to jego osoba zdawała mi się coraz bardziej wyrazista, nabierała charakteru, którego jeszcze jakiś czas temu nigdy bym jej nie przypisał. Strasznie mnie to cieszyło.
Kuchnia, jak się okazało, była bardzo typowa, podobna do tej, którą widziałem codziennie w domu wujostwa. Składała się z elementów kompletnie do siebie niepasujących, co nadawało jej charakteru. Wrażenia estetyczne wzmacniały promienie słoneczne, wpadające przez okno. Kuchnia od zachodu była dość słabym pomysłem, ale dla tak ładnego widoku wieczorem można było wybaczyć osobie, która na niego wpadła.
– Ostrzegam, że na wierzchu jest tylko czarna – powiedział Modest, wlewając wodę do czajnika. – Ewentualnie możesz poszukać po szafkach pojedynczych torebek zielonej i jakichś ziółek.
Zacząłem więc poszukiwania, bo zielona była moją ulubioną herbatą. Otworzyłem pierwszą lepszą szafkę i zacząłem po kolei wyjmować pudełka i puszki, robiąc sobie nadzieję, że matka Modesta nie wpadnie w szał, kiedy otworzy tę szafkę ponownie.
– Emilia ci powiedziała, gdzie pracuję? – zapytał Modest.
– Myślała, że wiem – odpowiedziałem, analizując skład każdej samotnej torebki, którą znalazłem. – Trochę było mi przez to głupio.
– Niby czemu?
– Nie wiem... chyba przez to, że mało rozmawiamy. O, zielona.
Modest podał mi kubek, do którego wrzuciłem torebkę. Zacząłem sprzątać bałagan, który zrobił się na ladzie.
– Nasze rozmowy są dziwne – kontynuowałem. – Albo mówimy coś w skrajnych emocjach, albo milczymy. To chyba niezdrowe.
– Rok temu szło nam lepiej.
– Też mi się tak wydaje.
Zamknąłem szafkę, a Modest zalał herbatę wrzątkiem. Miałem już wziąć kubek, ale poczułem w kieszeni spodni wibrację. Wyciągnąłem telefon – dzwoniła Mila. Wymieniliśmy z Modestem spojrzenia, po czym odebrałem połączenie.
– Nie wylewaj na mnie swojej irytacji, ja tylko przekazuję – powiedziała na wstępie. – Mamy zaproszenie na wieś party.
– Oboje? A skąd niby ktoś wie, że jestem w W.? – zapytałem.
– Mnie nie pytaj, ja tylko robię za posłańca. Sama pewnie nie pójdę, ale informuję, gdybyś chciał skorzystać z tej niesamowicie kuszącej propozycji. Jesteś u Modesta?
– Mhm.
– Pozdrów go i jemu też przekaż zaproszenie, choć pewnie już wie. Bawcie się dobrze, papatki.
Rozłączyłem się i schowałem telefon. Wzięliśmy z Modestem kubki i usiedliśmy przy stole. Przyglądałem się jak wyciąga dłoń w stronę cukierniczki – oświetlona przez promienie słoneczne wyglądała jak najdroższy skarb świata.
– Mila cię pozdrawia – powiedziałem. – I zaprasza na imprezkę.
– Wiem, już do mnie pisali – odpowiedział. – Zgaduję, że nie planujesz iść?
Upiłem łyk herbaty, po czym wzruszyłem ramionami.
– Nie wiem, czy jest po co. Mila pewnie nie przyjdzie.
– Nic dziwnego, to zupełnie nie jej klimat.
– Twój chyba też nie.
Modest przez chwilę patrzył na swój kubek, zupełnie jakby widział go po raz pierwszy. Zastukał w niego parę razy palcami i spojrzał na mnie.
– Myślę, że powinniśmy pójść. Ty, ja i Emilia.
Nie potrafiłem opanować zdziwienia.
– Sprecyzuj – powiedziałem i upiłem łyk herbaty.
– Może po tym wszystkim będziemy mieli o czym rozmawiać. To jakbyśmy szli razem, tylko że ty spędzisz czas z Emilią, a ja będę skazany na resztę.
Zaśmiałem się. Wesołość, która towarzyszyła mi od rana, nie pozwalała się nie zgodzić. Wyobraziłem sobie ognisko idealne (jakbym nigdy na nim nie był i nie wiedział, że to istny festiwal degrengolady). Może nie będę musiał zamieniać z tymi ludźmi więcej niż kilku błahych zdań. Spędzimy miło czas z Milą, pijąc piwko, a potem podsumujemy sobie to wszystko z Modestem. Naprawdę, to była przepiękna wizja.
– Zróbmy to – powiedziałem, mimowolnie uśmiechnięty od ucha do ucha.
Na twarz Modesta również wkradł się lekki uśmiech.
– Uwielbiam cię widzieć takim. – Widząc moje zdziwienie dodał: – Szczęśliwym. Chciałbym... żebyś czuł się tak zawsze.
Pomyślałem sobie, że ja też ogromnie tego pragnę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro