łzy
– Witek, patrz! Maks wszedł do domu bez obitej twarzy – powiedziała ciotka, kiedy zobaczyła mnie w kuchni.
– Ciociu, to nie jest śmieszne.
– Jest i będzie, póki mi nie powiesz, coś wtedy nawywijał – powiedziała stanowczo, jednocześnie pilnując spokojnie gotującej się zupy.
Udając, że mnie to bawi i w żaden sposób nie męczy, spojrzałem na wuja, ale ten pochłonięty był krzyżówką czy innym sudoku. Westchnąłem cicho.
Dotychczas przez cały dzień spędziłem na tarasie. Przyszedł pies sąsiada i czasami zazdrośnie zerkał w moją stronę. Ale moje ciało na dobre przywarło do tarasowych desek – nie byłem w stanie się ruszyć. Chciałem spożytkować ten czas na uporządkowanie w głowie przyszłości, ale szło mi miernie, delikatnie mówiąc. Moje myśli biegły do małego żółtego domku. Z radością myślałem o wieczorze i o fakcie, że znowu zobaczę Modesta. Ale ta radość mieszała się z niepokojem. Lato się skończy, a ja znów pozostanę skazany tylko na siebie. Musiałem więc postawić sprawę jasno – albo znaleźć sobie klarowny plan na przyszłość, albo na stałe związać się z Modestem, co właściwie również było jakąś wizją przyszłości. Bałem się jednak o tym myśleć. Modest na pewno nie chciałby ze mną żyć. Nikt nie chciałby ze mną żyć.
I tak sobie leżałem, przepuszczając przez głowę słodko-gorzkie myśli. Ich ciężar stawał się coraz większy. Musiałem wstać i zacząć coś robić. Tak właśnie po wysłuchaniu żarciku ciotki, zacząłem nakrywać do stołu. Potem umyłem naczynia. I podłogi. I okna. Pozbierałem też czereśnie za domem, bo ciążyły na gałęziach i serce się krajało na ten widok. Ciotka z wujem w milczeniu przyglądali się tej niecodziennej aktywności, najwyraźniej nie mając pojęcia, od czego zacząć komentowanie moich poczynań.
Przyszedł błogosławiony wieczór.
Ekscytacja mieszała się ze strachem. Z jednej strony bardzo pragnąłem znaleźć się przy Modeście, być z nim, wdychać dym z papierosów na dusznym poddaszu. Z drugiej zaś – skąd mogłem wiedzieć, czy obecnie kogoś nie ma. Pozwolił mi przyjść, ale może z litości.
Pomyślałem o dziewczynie, którą usłyszałem, dzwoniąc do niego. Zdałem sobie sprawę, że nawet gdyby byli razem, poszedłbym do niego teraz i każdego innego wieczoru, jeśli by sobie tego zażyczył. Przerażające, ale nic nie mogłem na to poradzić.
Kiedy znalazłem się na poddaszu, Modest leżał na łóżku. Zamknąłem za sobą drzwi i stanąłem przy parapecie.
– Masz faję? – zapytałem.
Modest bez słowa wyciągnął paczkę z kieszeni spodni i rzucił ją w moją stronę. Zapaliłem, a przez myśl przebiegło mi ulubione pytanie: jak można palić Lucky Strike. Zwłaszcza czerwone. Były mocne, człowiekowi szybko robiło się od nich niedobrze. Próbowałem wałkować te nienawistne myśli, chcąc uspokoić nerwy wywołane obecną chwilą.
Modest przyglądał się moim ruchom ze swoim manierycznym spokojem. Miałem ochotę zaciągnąć się niemal do granic wytrzymałości moich płuc i żołądka, po czym dmuchnąć mu w twarz chmurą dymu. Żeby zedrzeć tę durną maskę.
Nagle podniósł się na bok. Spojrzał w moją stronę i leniwie wyciągnął rękę.
– Chodź.
Zakrztusiłem się dymem.
– Ubrudzę ci kołdrę popiołem – odparłem.
– Popiół będzie raczej naszym najmniejszym zmartwieniem.
Prowadził mnie. Czując jego ciepło, ciepło drugiego człowieka, przypomniałem sobie o wszystkich dniach spędzonych samotnie w czterech ścianach pokoju. Tęskniłem, tak strasznie tęskniłem i ta myśl nie opuszczała mnie, jeszcze bardziej podsycała to, co miało między nami teraz miejsce. Modest działał powoli, jakby od niechcenia – taki był plan. Chciał mnie dla siebie jak najdłużej – bezbronnego, skazanego na każdy jego ruch. Ale ja nie wytrzymałem.
– Przepraszam.
Chciałem brzmieć stanowczo, ale z moich ust wydobył się jakiś ochrypły szept, pozostałość po długim, niespodziewanym nawet dla mnie jęku. Modest podał mi swoją koszulkę.
– Zdarza się.
Zapadła głucha cisza. Modest położył się obok mnie, a jego wzrok powędrował w stronę sufitu. Nie wiedziałem, co mam teraz zrobić. W naszej relacji zawsze było mało miejsca na dialog. Ja potrafiłem odzywać się tylko w kwestiach niezobowiązujących, on zaś – niemal wcale. Teraz zrobiło się jeszcze ciężej.
Obserwowałem jego klatkę piersiową. Unosiła się i opadała wraz z oddechem, gasząc płomienie pragnień sprzed kilku minut. Modest próbował zgrywać rozluźnionego, ale doskonale widziałem, jak jego mięśnie spinają się. Mógłbym przysiąc, że były lepiej wyrzeźbione niż zeszłego lata. Przez ten rok widocznie dbał o siebie, utrzymywał relacje z innymi ludźmi. Innymi słowy – żył spokojnie swoim małym życiem.
Po co tu w ogóle przyszedłem?
Jestem tylko bezwartościowym, półżywym kłębkiem nerwów, który potrafi tylko niszczyć ludziom życie. Nie potrafię zdrowo funkcjonować, z wyżyn emocjonalnych bez problemu spadam w stan zobojętnienia. Modest nie potrzebuje kogoś takiego. Nużę go. Może rok temu wydawałem się mu ciekawy, bo mnie nie znał. Podświadomie chciałby mnie zostawić, ale nie potrafi. Pewnie zrobi to, kiedy jeszcze lepiej dowie się jak wygląda moje życie – z pozoru przyjemne, ale tak naprawdę odpychające pod każdym względem.
– Maks, tęskniłeś za mną?
Dreszcz przebiegł mi po plecach. Dlaczego mnie o to zapytał? Zacząłem szukać w głowie odpowiednich słów, żeby opisać, jak wiele dla mnie znaczy, ale wszystko w jednym momencie rozmazało się, jak kredowana epopeja na tablicy starta suchą gąbką.
– Tęskniłem – odparłem wreszcie.
– Czemu przez ten cały czas się do mnie nie odezwałeś?
Czyli nie wiedział o telefonie?
– Dzwoniłem – zacząłem, nie wiedząc, czy w ogóle chcę kontynuować. Widząc jednak wyraz twarzy Modesta stwierdziłem, że nie mam innego wyjścia. – Odebrała jakaś dziewczyna i powiedziała, że nie możesz rozmawiać.
Zapadła cisza. Serce waliło mi jak oszalałe, bałem się usłyszeć prawdy. Chciałem pozostać nieświadomy całej tej sytuacji, tak było łatwiej. Ale nie dla Modesta, on sprawiał wrażenie jakby głęboko się nad czymś zastanawiał. Błagałem w duchu, żeby już nic nie powiedział, chciałem wyjść stąd jak najszybciej.
– I pomyślałeś, że to moja dziewczyna? O to chodzi? – zapytał wreszcie.
– Mhm.
– Rany... laski z klasy co chwilę biorą mój telefon. To pewnie któraś z nich odebrała.
Nie wiedziałem, czy powinienem czuć ulgę na te słowa. Kłóciło się to ze wspomnieniem o smutku, jaki przeżywałem z powodu tej sytuacji.
– W takim razie czemu ty nie zadzwoniłeś? – zapytałem. Nawet nie wiem, czy chciałem to wiedzieć, po prostu czułem, że muszę to powiedzieć.
Modest zbliżył się do mnie. Czułem jego ciepły oddech na policzkach. Długo zbierał się, aby coś powiedzieć, rozumiałem go doskonale. Czekałem cierpliwie. Potrzebowaliśmy szczerości.
– Bałem się, że już nie wrócisz.
Chyba nikt nie jest w stanie sobie wyobrazić, jak poczułem się, słysząc te słowa. Łzy momentalnie znalazły się pod moimi powiekami. Gdyby wiedział, ile dla mnie znaczy, nigdy nie miałby wątpliwości, dzwoniłby codziennie. Ale te trudne i ważne słowa nie mogły przejść mi przez gardło. Było mi cholernie głupio, bo nie mogłem odpowiedzieć szczerością na szczerość. Płakałem. Tylko to zawsze potrafiłem robić.
Modest jak zwykle musiał być tym spokojniejszym. Powoli przestawałem się dziwić, że z takim trudem przychodzi mu okazywanie emocji. W relacji z matką to on musiał zawsze być tym silniejszym, a teraz, z mojej winy, znów był skazany na tę rolę. Nie chciałem odbierać mu prawa do uczuć.
– Bez ciebie nie mam po co żyć. – Nie wierzyłem, że to powiedziałem
Modest przytulił mnie mocno. Chwilę później czułem jego ciepłe łzy na ramionach.
***
Chyba pora rzucić to wszystko w cholerę i zacząć pisać harlequiny. To jest ten poziom, kochani.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro